17 Prawdziwa Tożsamość
Przed wyjściem Lucjusz, Syriusza i Arktura na misję Teddy dość długo ociągał się z pójściem do Severusa ze wczorajszym znaleziskiem. Jako jeden z domowników wyszedł z pokoju pożegnać trójkę idącą na misję po czym westchnął lekko zdenerwowany. Zauważyła to Rigel. Podeszła do niego ostrożnie przykucając obok malca.
- Coś się stało, Ted? - spytała spokojnym głosem. Chłopiec zaskoczony jej obecnością aż zmienił kolor oczu na bardziej ostrzejszy i groźniejszy. Szybko jednak uspokił się.
- Na pewno wrócą? - spytał przekrzywiając lekko głowę w bok. Blondynka otarła jego ramiona uśmiechając się do niego ciepło.
- Takieggo drugiego jako mój brat nie spotkasz. Wrócą, na pewno. Napijemy się czegoś? Mogę zrobić ci gorącej czekolady - podniosła się na równe nogi wyciągając do niego swoją dłoń. Spojrzał na nią i na oczy kobiety z dziwnym, dziecięcym grymasem.
- Gdzie jest pan Snape? - spytał znienacka. Zaskoczyło ją to pytanie. Przyjazny uśmiech został zastąpiony lekko otwartymi ustami i wielkimi oczami.
- Em... Powienien być w swoim gabinecie... Coś się stało? - odpowiedziała zaniepokojona zachowaniem syna Remusa Lupina. Energicznie pokiwał głową na "nie" i szybko uciekł po schodach na górę do drzwi od pokoju byłego profesora. Rigel śledziła go wzrokiem, aż wreszcie wzruszyła ramionami udając się do kuchni z zamiarem zrobienia sobie czegoś do picia.
Chłopiec stanął przed drzwiami do gabinetu mistrza wywarów. Przygryzł wargę bawiąc się nerwowo palcami u rąk. Wreszcie uniósł jedną z nich i zapukał nieśmiało w drewniane drzwi. Przenosił zdenerwowany ciężar ciała z jednej na drugą nogę dopóki klamka nie drgnęła z na progu pojawił się ponury mężczyzna patrzący na niego z wyższością i zmęczeniem.
- Uciekaj do siebie, dzieciaku - wysyczał niezbyt przejęty powodem jego przybycia. Już zamykał przed nosem Teddy'ego drzwi, kiedy ten zatrzymał go swoimi rękami i nogą.
- To ważne! Musi mnie pan posłuchać - spojrzał na mężczyznę błagalnym wzrokiem. Przez chwilę siłował się z nim, ale ostatecznie uległ wpuszczając chłopca do swojego pokoju. Ostatecznie nie poświęcił dużej uwagi dziecku udając się do składzika kończąc sprawdzanie liczby swoich eliksirów.
- Nie chodź za mną jak szczeniak, po prostu powiedz po co zawracasz mi głowę - Snape wyraźnie był na skraju swojej cierpliwości. Lata pracy z młodzierzą zrobiły z nim to, co widać.
- Niech się pan nie złości! Przypadkowo usłyszałem waszą rozmowę z panem Malfoy'em i... Poszłem do jego pokoju wczoraj - powiedział lekko spanikowany chłopiec. Ciemnowłosy nauczyciel niemal nie zrzucił z pułki swoich wywarów słysząc jego słowa. Odwrócił ku niemu mordercze spojrzenie. Był wściekły. Ted widział to w jego oczach.
- Ty mały bachorze - wysyczał Severus zaczynając podchodzić do młodzieńca coraz szybciej z każdym krokiem. Jakby szukając jakiejkolwiek obrony chłopiec wyciągnął z kieszeni fiolkę z zagadkowym eliksirem. Trzymał ją mocno oburącz tuż przed sobą zamykając mocno oczy. Włosy ponownie zmieniły kolor ze strachu jaki go obleciał. Snape przestał podchodzić wpatrując się w eliksir.
- To było w gabinecie pana Malfoy'a. Nie wiem jaki to eliksir, ale pomyślałem, że może być to ważne dla pana - szybko tłumaczył na jednym wdechu. Mężczyzna wyszarpał mu fiolkę z dłoni przyglądając jej się z uwagą.
- Jesteś pewny? - spytał bardziej spokojniej. Przynajmniej nie był już wściekły na młodego chłopca.
- Tak! Tak, to znalazłem na biurku - odpowiedział szybko przyglądając się płynowi i znacy eliksirów. Ten w mgnieniu oka wyminął chłopca wychodząc ze swojego pokoju a kierując się do pobliskiego, gdzie spał i przebywał Lucjusz. Otworzył drzwi za pomocą zaklęcia. Huk wzbudził zainteresowanie domowników. Jednym ruchem różdżki odsunął firany wpuszczając do pomieszczenia światło.
Panował w nim chaos. Wszystko było porozrzucane po podłodzę. Atrament był rozlany na biurku zalewając pergaminy i podłogę. Nie był to tradycyjny pokój Lucjusza urządzony w ładzie i porządku. Zaskoczyło to Severusa i stojącego za nim chłopca. Szybko wkroczył do pomieszczenia. Po chwili przybyła reszta domowników zaniepokojona trzaskiem.
- Severusie, co się tutaj wyprawia? - spytała Andromeda marszcząc brwi. Snape rozsunął wszystkie szafki w biurku. Już w pierwszej zobaczył coś zaskakującego.
- To pokój mojego ojca, czemu tutaj weszłeś? - spytał lekko zły Dracon podchodząc bliżej swojego byłego nauczyciela. Momentalnie spoważniał widząc co znalazł mężczyzna. Stanął jak wryty obok niego. Wyjął z szafki jeszcze kilka fiolek z resztaki eliksiru wielosokowego. Zapanowała cisza. Nikt nie śmiał odezwać się słowem. Rigel podniosła dłoń przeczesując jasne włosy palcami.
- W mordę Merlina miał pan rację - powiedziała, kiedy wypuściła z płuc powietrze. Nie mieli pojęcia co teraz mają zrobić. Syriusz i Arktur mogli być w niebezpieczeństwie.
- Ale jak to? Rzucano na niego zaklęcie okrywające, więc... Jak? - spytał Dracon wzruszając ramionami z niedowierzaniem.
- Zaklęcie mogło być rzucone niepoprawnie... Trzeba przeszukać pokój dokładniej. Może jest tutaj coś więcej - odparł szybko Severus zerkając porozumiewawczo na resztę stojących w przejściu. Przystąpili do szukania czegokolwiek w zrujnowanym pomieszczeniu.
- Jest! czy to nie te inicjały znowu? - Teddy wygrzebał spod sterty dokumentów niedopalony skrawek listu. Pokazał go pozostałym. Znowu te dwie litry G.
- Jasna cholipka mieli tutaj szpiega cały czas! - Rigel niemal nie wybuchła z przypływu złości na siebie. Gdyby zauważyła cokolwiek wcześniej nie doszłoby do tylu różnych rzeczy.
- Trzeba powiadomić o tym Arktura i Black'a. Mogą być w wielkim niebezpieczeństwie - powiedziała Andromeda wychodząc szybko z pokoju. Rigel obejrzała się na Severusa i pobiegła za kobietą po schodach w dół. Sytuacja nigdy wcześniej nie była tak poważna. Kiedy już miały się teleportować usłyszały znajome syczenie w kominku. Snape zbiegł na dół do nich przyglądając się scenie. Z zielonych płomieni wyłonili się mężczyźni. Wyczuwalna atmosfera nie dziwiła Arktura. Widać było, że coś już wiedzieli na temat Lucjusza. Jedynie Syriusz nie był obeznany w sytuacji.
- Coś się stało? - spytał wzruszając ramionami. Lucjusz chwycił się za głowę sycząc z bólu.
- Znowu ta głowa. Muszę iść do pokoju po eliksir - wydukał pod nosem kierując się na piętro. Na schodach zatrzymał go jednak Snape i stojący obok niego Teddy.
- Od kiedy eliksir wielosokowy pomaga na ból głowy? - spytał ukazując zdobyte dowody. Jasnowłosy chwycił się poręczy patrząc wielkimi oczami na fiolki i na Severusa.
- O czym ty mówisz? To żaden eliksir wielosokowy - zaprotestował Lucjusz starając się przepchnąć przez nich. Zdenerwowany Teddy odepchnął go do tyłu zaskakując wszystkich swoim zachowaniem.
- Współpracujesz z porywaczem! Gdzie jest moja ciocia?! - chłopiec rzucił się na niego, jednak nie miał szans w porównaniu do uzbrojonego w różdżkę Lucjusza. Zamachnął się, aby rzucić zaklęcie na malca, jednak czar został odbity dzięki szybkiej reakcji Severusa. Schował Ted'a za sobą sam atakując nieprzyjaciela. niespodziewanie wyniknęła z tego dłuższa potyczka.
Do akcji wkroczyła wreszcie Rigel. Korzystając z osłupienia wszystkich przeciągnęła magią na Lucjusza koc. Walka została przerwana a nic nie widzący czarodziej upadł na ziemię potykając się o własne nogi. Spod koca zakrywającego jego twarz wydobył się znajomy kaszel i głos bólu. Wszyscy mieli wyciągniętę różdżki i skierowali je na... Jeszcze Lucjusza. Wstrzymali oddech widząc jak sylwetka kompletnie się zmienia i wysoki mężczyzna maleje przybierając kobiece kształty. Głos również po chwili się zmienił. Próbowali zidentyfikować osobę już po samym głosie. Było to możliwe.
- Ten głos... - wydukał sam do siebie Dracon wyraźnie zaskoczony i pobudzony. Płynnym ruchem różdżki zrzucił z postaci koc. Niemal wszyscy otworzyli szerzej oczy.
Białe, pofalowane włosy długie do talii, niebieskie jak szafiry oczy i drobna postura. Wystarczyło spojrzeć na jej oczy, aby rozpoznać w niej Erike. Blizna również zrobiła jej twarz.
- Eriko? Jak to możliwe? - Syriusz zmarszczył brwi z niedowierzaniem. W mgnieniu oka dziewczyna podniosła się atakując go losowym zaklęcie. Oszołomiony Black nie miał czasu odpowiedzieć na atak, jedynie odrobinę nieskutecznie się przed nim zasłonić. Kiedy go powaliła przeszła do następnych ze zgromadzonych. Wiedziała, że nie ma z nimi w każdym razie szans, nawet jeśli są w kompletnym szoku. Cofała się z każdym rzuconym w jej stronę czarem przez rodzeństwo aż wreszcie napotykała za plecami drzwi. Zatrzymali atak oddychając szybko.
- Zostawcie ją! To Erika! - krzyknął Draco zasłaniając dziewczynę przed atakami. Odwrócił się do niej patrząc w jej niebieskie oczy. Wyglądała strasznie. Jej skóra przypominała wyschnięty pergamin a oczy wydawały się bardzo zmęczone od ciemnych cieni na skórze pod nimi. Na jej dłoniach był w stanie zauważyć więcej ran niż ich miała od wojny w Hogwarcie.
Przejęty jej stanem powoli wyciągnął w jej stronę dłoń. Patrzyła na niego i na dłoń. Wydawała się przerażona.
- To może być kolejny przekręt porywacza! Uważaj! - syknął zaniepokojony Arktur. Draco nie słuchał go tylko wpatrywał się w Erikę jak w cud świata. Była tutaj. Byla tuż przed nim, prawdziwa i cała. Chwyciła ostrożnie jego dłoń odrywając oczy od niego. Już poczuł radość w sercu czując jej dotyk. Niemal zaczął się do niej uśmiechać.
Wtedy czar prysł. Poczuł okropny ból w ręcę a zaraz po chwili leżał na ziemi. Dziewczyna wykręciła mu dłoń powalając go w bardzo szybki sposób.
- Petrificulus Totalus! - wydukała Rigel. Światło zaklęcia odbiło się od gołej dłoni śnieżnowłosej dziewczyny zaczynającej znikać niczym obłok. Przed zgrabną ucieczką zdołała coś wyszeptać. Nikt nie zdołał jej zrozumieć z powodu dziwnej mowy jakiej używała. Jednak kttoś był w stanie ostatniecznie. Niewidzialna siła z jaką zniknęła powaliła na podłogę pozostałych towarzyszów.
- Co ona powiedziała?! Była to mowa węży, na pewno zrozumieliście! - szybko otrzeźwiał Draco podchodząc do Rigel i Arktura. Blondynka usiadła na schodzie oddychając szybko. Nikt nie był w stanie niczego powiedzieć przez szok. Dla każdego z nich to wszystko stało się zbyt szybko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top