07 Współpraca

Rigel od pewnego czasu krzywo patrzyła na Potter'a. Nie miała zbytnio wiele informacji jaką osobą była jej młodsza siostra, lecz sam fakt, że kiedyś okularnik ją przezywał od zdrajców nie podobało jej się. Arktur wydawał się najbardziej, tuż obok Dracona, przejęty zniknięciem jego siostry. Nie znał jej dobrze, lecz domyślał się jak bardzo przerażona musi tam być... Jeśli żyje.

Harry zdążył już podzielić się swoimi spostrzeżeniami z resztą zgromadzonych w domu Malfoy'a. Wszyscy wspólnie, mimo niechęci do spędzania ze sobą tego czasu, postanowili obmówić następne posunięcia.

- Kiedy powinna przybyć wiadomość z Azkabanu? - spytała nagle Narcyza.

- Zapewne za kilka dni. Do tej pory musimy coś wymyśleć - odpowiedział Harry posłusznie. Pokój ponownie zamilkł.

- Dla Eriki liczy się każda chwila, nie możemy tyle czekać - wtrącił się nagle Snape. Miał rację.

- Mogę udać się z profesorem do Azkabanu i zdobyć potrzebne informacje. Tak będzie szybciej, jako łowca nie będzie to żadnym problemem - dodał poważnym tonem Arktur. Wszyscy patrzyli na nich ze zdziwieniem.

- Przydam się wam także ja. Dobrze znam Azkaban - dołączył się Syriusz. Nie uśmiechała mu się wyorawa z Severusem, lecz ważniejsza była teraz Erika.

- Och, w to akurat nie wątpimy, Black. Na pewno znasz najlepiej Azkaban z wiadomych przyczyn - skomentował niemile Snape. Mężczyźni piorunowali się wzrokiem gotowi rozpocząć bujke. Wtedy Draco zbliżył się do Arktura.

- Też pójdę. Lepiej mieć ich na oku - powiedział do łowcy. Ten bez przeszkód się zgodził. Narcyza usłyszała te słowa. Patrzyła zmartwiona na syna.

- Zostaję jeszcze pytanie, czy angażujemy w poszukiwania Zakon Feniksa? Ministerstwo nie będzie dobrym rozwiązaniem, na pewno wrzuciliby sprawę na drugi plan - powiedziała Rigel przerywając kłótnie Snape'a i Syriusza.

- Nie będzie potrzebny nam rozgłos. Nasz wróg nie może się dowiedzieć, co i jak robimy - podsumował Dracon. Zgodzili się z nim. Lucjusz siedział z boku słuchając każdego słowa z uwagą. Sprawa była poważna. Każdy zdawał sobie sprawę, że chodzi tutaj o bliską osobę.

- Kiedy wyruszamy? - spytał Arktur zerkając na Dracona, Black'a i Severusa.

- Najlepiej jak najszybciej - skomentował animag.

- Jeśli Syriusz idzie, ja też idę! - głos podniósł Harry przerywając rozmowę. Black zerknął na niego uśmiechając się po chwili.

- Jesteś potrzebny tutaj. Musisz obserwować poczynania Ministerstwia w sprawnie tych ataków na mugoli. Zrób to dla mnie, Harry - powiedział ojciec chrzestny Potter'a. Zamilkł.

- Uwaga, bo się popłaczę zaraz - warknął Severus wywracając oczami. Draco prychnął lekko rozbawiony tą sytuacją. Wszyscy patrzyli na nauczyciela eliksirów intensywnie.

- Najlepiej jak wyruszymy już dzisiaj. Nie mamy czasu do stracenia - odpowiedział Arktur po chwili. Wszyscy zgodnie churem zgodzili się lekko poddenerwowani nową misją. Wiedzieli, że jeszcze nie będą mogli mieć spokojnego życia.

Nagle zabrzmiało głośne pukanie w drzwi. Narcyza niemal nie krzyknęła z zaskoczenia. Nie spodziewała się żadnego gościa tak samo jak pozostali. Wstała gotowa iść otworzyć i zobaczyć, kto to, ale w tym samym momencie zrobił to Lucjusz. Szła za nim trzymając w pogotowiu broń.

- Ktoś z twojej bandy, Potter? - spytał Snape kierując wzrok na okularnika.

- Nie wiedzą, że tutaj jestem - odpowiedział przenosząc wzrok na Malfoy'ów. Wyszli z pokoju kierując się do drzwi w które ponownie ktoś zapukał bardziej butalniej. Lucjusz spojrzał na żonę. Kiwnęła zgadzając się z nim. Położył dłoń na klamce i otworzył drzwi celując w przybysza różdżką. Jednak byli bardziej zaskoczeni niż mogliby o tym pomyśleć.

- Cyziu! - nie zważając na wycelowaną w siebie broń Lucjusza Andromeda zbliżyła się do swojej siostry zdyszana i głęboko poruszona. W dłoni trzymała rączkę swojego małego wnuka zostawionego po Remusie i Nimfadorze.

- A... Andromeda? - kobietę na moment zatkało i zapomniała jak się poprawnie oddycha a nie mówiąc już o mówieniu. Stała tak wpatrzona w siostrę i jej towarzysza. Do przedpokoju wskoczył Draco poznając swoją ciotke. Zaraz za nim ruszyło całe pozostałe towarzystwo wpatrując się w przybysza.

Niestety Andromeda nie wyglądała najlepiej. Jej suknia i płaszcz były brudne i zakurzone z dziurami po wypaleniach. Twarz umorusana ciemnym nalotem a makijaż rozmazany od płaczu i potu. Ciemne włosy ułożone w wielkim nieładzie zasłaniały jej pole widzenia, ale nawet mimo to była w stanie zobaczyć swoją siostrę. Teddy wyglądał podobnie. Roztrzęsiony malec nie wiedział co się wokół niego dzieję a jako czterolatek był w kompletnym szoku.

Narcyza wyrwana z zamyślenia objęła delikatnie siostrę wprowadzając ją do środka. Zerknęła na męża. Wiedzieli, że mimo bolesnej przeszłości muszą jej teraz pomóc. Był to ich obowiązek jako rodzina. Nie musieli teraz dbać o dawne wzorce czystej krwi i zdrajców. Teraz liczył się każdy ocalały z katastrofy. Jednak co takiego przytrafiło się Andromedzie i Teddy'emu?

- Draco, zajmij się Teddy'm. Dromeda, co się stało? - Narcyza szybko przystąpiła do działania. Wprowadziła gościa do salonu i usadowiła na kanapie okrywając ją kocem.

Mały Teddy nie mógł się uspokoić. Jako metamorfomag jego włosy przyjęły czarny odcień z powodu odczuwanych emocji. Blondyn za wszelką cenę starał go jakoś uspokoić, lecz okazało się to trudniejsze niż niańczenia demimoza samemu w domu. I wtedy właśnie stworzenie przybyło pomagając młodemu Malfoy'owi w opanowaniu dziecka.

- Pojawili się znikąd. Jak grom z nieba! Spalili wszystko! Chcieli mi odebrać Teddy'ego, ale im go nie oddałam... Zniszczyli dom, sąsiadów... Wszystko. Całe miasteczko spłonęło... - Andromeda zaczęła mamrotać w paranoi. Narcyza głaskała ją po plecach patrząc na Lucjusza. Domyślali się, kto to mógł być. Śmierciożercy nie schwytani przez Ministerstwo.

- Rozpoznałaś kogoś? Jakiś znak szczególny, cokolwiek! Znak na ręce czy pelerynie - wtrącił się nagle Syriusz. Było to ważne. Mieliby wskazówkę.

- Nie widzisz, że jest w kompletnej rozsypce? Pytania odłużmy na potem, niech teraz ochłoną - wciął się ojciec Dracona. Zaskoczył tym wszystkich zgromadzonych. Nikt nie poznawał już w nim tego dawnego śmierciożercy z obsesją na punkcie czystej krwi.

- Zgadzam się z Lucjuszem. Spróbuje zdobyć eliksir uspokajający dla Andromedy - dodał Snape popierając kolegę ze szkoły. Rzucając przelotne spojrzenie na Tonks wyszedł z salonu opuszczając zgromadzenie.

- Co teraz z naszym planem? - spytał Black.

- Nie zostawiajcie nas samych! Oni na pewno wrócą. Będą nas szukać, aż nas nie zabiją... Tylko nie Teddy, mój kochany wnuk! - szlochała cały czas Andromeda. Wszyscy stali jak słupy soli nie mając pojęcia co się stało i co mają teraz zrobić. Sprawa staje się coraz bardziej zagmatwana i trudna.

- Nie damy wam ucierpieć. Misja zostaje nieodwołana a ci, którzy zostają w domu pilnują pani Andromedy i wnuka - wtrąciła się Rigel wzdychając. Kobieta jakby ucieszyła się i wyprostowała się z uśmiechem a w oczach zatańczyły łzy.

             - Dziękuję! - krzyknęła lekko pochylając się.

Po pewnym czasie do pokoju wrócił Severus podając roztrzęsionej Tonks odpowiedni wywar. Wypiła go a resztę dała swojemu wnukowi. Jakiś czas temu sytuacja została opanowana a przybysze byli już spokojni.

             - Ci ludzie... Na pierwszy rzut oka wyglądali jak śmierciożercy. Może było wśród nich kilku, ale... Oni już nie służą Voldemortowi. Nie jemu - odpowiedziała ciemnowłosa bardzoej spokojnym tonem. Towarzystwo spojrzało po sobie.

             - Skąd tak myślisz? - spytał Arktur oparty o stół. Był bardzo poważny i skupiony.

             - Bo z jednym z nich udało mi się porozmawiać. Powiedział, że nie służą Voldemortowi, bo był zbyt zaślepiony swoim celem - odpowiedziała cicho Dromeda.

             - Więc komu? Powiedział?

             - Nie wprost. Powiedział tylko, że największemu czarnoksiężnikowi w historii - wydukała kobieta. Narcyza dalej trwała przy niej z przerażoną miną. Wiedziała, tak samo jak cała reszta, co może to oznaczać. Jakiś inny następca Czarnego Pana zapragnął takiej samej sławy jak on. To nie oznacza niczego dobrego.

             - Trzeba powiadomić Ministerstwo - powiedział szybko Potter chcąc już zacząć działać, lecz w jednej chwili powstrzymał go Dracon.

             - Nie można robić rozgłosu. Poza tym Ministerstwo już na pewno jest na miejscu i bada sprawę - odparł marszcząc brwi. Sprawa była poważna a każdy nieodpowiedni krok oznaczał zagładę. Rozumieli tą wagę sprawy.

             - Zostajemy przy starym planie. Za godzinę wychodzimy i nie ma niczego do rozmów dopóki nie wrócimy z Azkabanu - wtrącił się głośniej Arktur, aby przerwać rozmowę Dracona z Harry'm. Przeszedł obok nich ocierając się nieprzyjemnie o ramię Potter'a. Następnie zniknął w korytarzu. Nastała cisza. Każdy wiedział, co ma robić. To już ten czas.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top