~~You're messing with my head~~
Od czasu, kiedy Harry obronił mnie przed Ronny'm, mam spokój. Z tego, co mi wiadomo, Ronald poprosił o przeniesienie do filii na drugim końcu miasta. Tym lepiej dla mnie. W sumie dla niego też... Po co ma się chłopak męczyć? Przecież to nie jego wina, że czuje, co czuje.
- Wiesz, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Donii, oczywiście tuż przy moim uchu. Odsunęłam się odrobinkę.
- Nie? - uśmiechnęłam się słabo, chcąc przekonać siostrę Malika, że jestem zaabsorbowana jej opowieścią.
- Że mnie w ogóle nie słuchasz! - warknęła zirytowana. Widać marna ze mnie aktorka.
- Doniya, jestem w pracy - przypomniałam, machając jej przed nosem Kodeksem Karnym.
- Nie pieprz, że znasz tą cegłę na pamięć... - parsknęła, zabierając księgę.
- Ha ha.
- Masz mnie już dość? - dziewczyna uniosła brew, po czym odłożyła moją własność na półkę. Zastanowiłam się. Brunetka prychnęła. - Powiedz mi po prostu, co ja mam w tej sytuacji zrobić - zmarszczyłam brwi, usiłując przypomnieć sobie, co Mulatka ma na myśli. Nagle coś mi zaświtało.
- Walcz o miłość - uśmiechnęłam się słabo. Nagle przez myśl przebiegł mi Zayn. Ta cała sytuacja z nim. - Jeśli ci zależy, to walcz. Warto.
- Dzięki - dziewczyna z uśmiechem podeszła i uściskała mnie. - Widzisz? To nie takie trudne. - Donia zabrała torebkę z krzesła, po czym ruszyła do wyjścia. Przy drzwiach odwróciła się i mi pomachała, po chwili opuściła pomieszczenie. Gdy tylko zatrzasnęły się drzwi, bezsilnie opadłam na krzesło. Mam wszystkiego dość. Za dużo tej rutyny.
***
Uwinęłam się ze wszystkim dość szybko. Wreszcie mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. Co prawda nie aż tak świeżym, w końcu to centrum Londynu, ale jednak. Droga do domu dłużyła się niemiłosiernie. Gdyby tego było mało, w połowie drogi przypomniało mi się, że Tricia prosiła mnie, żebym zrobiła zakupy. Odpocznę chwilę i przejdę się do pobliskiego sklepu. Jeśli jeden dzień wyżyją na sałacie, nic im nie będzie. Wyłączyłam silnik, zabrałam torbę i ruszyłam do domu. Gdy stanęłam przed drzwiami zamierzałam poszukać kluczy, lecz coś mnie zdziwiło. Klucze tkwiły w drzwiach i to z zewnętrznej strony. Zerknęłam na breloczek. "ZAYN". I wszystko jasne. Wyciągnęłam klucze i weszłam do domu. Weszłam do salonu, ale geniusza nie było na horyzoncie. Za to były jego rozwalone buty.
- Malik! - warknęłam, rozglądając się. - Wiem, że twoja inteligencja mieści się w łyżeczce do herbaty, ale używaj czasem tej swojej przerośniętej bulwy! - kopnęłam czarnego buta i ruszyłam po schodach na górę. Wrzuciłam torbę do swojego pokoju i skierowałam się do jaskini Zayna. Nie pukając, otworzyłam drzwi na oścież. Zastałam tam pełno ubrań na ziemi, rozwalone łóżko i Malika, który stał na balkonie i palił papierosa.
- Ej, ty! - zawołałam. Odwrócił się w moją stronę. Fajka wypadła mu z ręki. Pokręciłam głową z dezaprobatą i rzuciłam klucze wprost na wygniecione prześcieradło. Odwróciłam się z zamiarem odejścia.
- Co tu robisz?
- Mieszkam.
- Ale.. tak szybko... Powinnaś być w pracy, w sądzie, gdziekolwiek!
- Ale nie... - usłyszałam zgrzyt zamka. Zerknęłam w stronę łazienki. Drzwi otworzyły się, stała w nich jakaś blondynka w samym ręczniku. Oczy gwałtownie zaszły mi łzami. Zacisnęłam je, aby nie uronić ani jednej.
- Widzę, że dobrze sie bawiłeś... - szepnęłam, po czym pobiegłam do swojego pokoju. Wygrzebałam portfel i kluczyki. Zerknęłam jeszcze w lustro, by zobaczyć czy jestem w miarę ogarnięta. Otarłam kąciki oczu i głęboko odetchnęłam. Czemu znów płaczę przez tego idiotę? Przecież jest dla mnie nikim. Może przyprowadzać sobie kogo chce i robić co chce. Nie mam prawa mu zabronić. Jesteśmy tylko współlokatorami. Nikim więcej. Nikim. Poprawiłam włosy i dumnie uniosłam głowę. Pokaże temu dziwkarzowi, że jestem silna, niezależna i mam go gdzieś. Otworzyłam drzwi i natknęłam się na klatke piersiową Zayna. Westchnęłam i odsunęłam się.
- Jestem zajęta.
- Louise ja... ja nie chciałem... To nie miało być tak...
- I po co mi się tłumaczysz? - pokręciłam głową. - Gówno mnie obchodzi, co robisz. Mam to gdzieś, tak samo jak ciebie samego. A teraz odsuń się, bo chce przejść. - zepchnęłam jego rękę, która zagradzała mi wyjście. Gdy go wyminęłam, na drodze stanęła mi blondynka.
- Jestem G...
- Mam. To. Gdzieś. - uśmiechnęłam się słodko. - Aha... - odwróciłam się do Zayna. - Posprzątaj te swoje kurpy z salonu. - ostani raz się uśmiechnęłam i zeszłam na dół. - Pa, Zayn. Cześć, Gertruda. - zawołałam i opuściłam dom. Nienawidzę Zayna Javadda Malika. Nienawidzę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top