~~You know that... we shouldn't ~~

Jestem idiotką. Kompletną, nienormalną, niepoważną idiotką. Co ja sobie w ogóle wyobrażam? Wszystko, do czego dążyłam przez te wszystkie lata, wszystko, na co pracowałam, po prostu odrzucam na bok i działam pod wpływem chwili. I to na rzecz faceta, który tak perfidnie mnie potraktował. Brawo Louise. Lepiej nie będzie.
- Dociśnij może, co? - warknęłam na Lou. Brunet zerknął tylko w lusterko i prychnął.
- To tutaj - powiedział po chwili.
- Zatrzymaj się - rozkazałam. Pokiwał głową i spełnił polecenie. Teraz to ja rozdaję karty. Zamieniłam się z Lou miejscami. Po chwili znaleźliśmy się pod bramą jednego z głównych ośrodków zaopatrzenia londyńskich służb. Podszedł do nas policjant.
- Louise! - zawołał wesoło. Rozpoznałam go. To ten sam, który najpierw wsadził Zayna do paki, a potem go z niej wyciągnął. - Czemu zawdzięczamy te wizytę?
- To długa historia... - uśmiechnęłam się niewinnie. - Możemy porozmawiać w jakimś spokojnym miejscu? - mężczyzna zastanowił się. Po chwili dał znak, by otwarto bramę. Zaparkowałam jak najbliżej składu broni, po czym razem z chłopakami, opuściłam samochód. Policjant zaprowadził nas do swojego biura.
- Sprawa jest taka... - zwróciłam się do niego. - Prokurator przysłał nam tych tu - wskazałam na Louisa i Harryego. - do ochrony biura. Rzecz w tym, że uzbrojenie ich należy już do władz Londynu. Dlatego tutaj jesteśmy. Pan Malik przysłał mnie, bo uważa, że jesteś godny zaufania i pomożesz mi w doborze odpowiedniej broni i mundurów. Rozumiesz?
- Rozumiem - pokiwał głową. - Nakaz? Druczek? Cokolwiek?
- Prokurator siedzi w Portugalii - palnęłam.
- Louise - mężczyzna pokręcił głową. - Wiesz, że nie moge tak bez niczego...
- Okej, okej... - wyrzuciłam ręce w górę. - Skoro tak ci zależy, to możemy zadzwonić do prokuratora i zapytać. Równocześnie jednak, radzę ci pożegnać się z karierą. - mężczyzna zerknął na mnie niespokojnie. - Prokurator jest na wakacjach z żoną, kochanką i sąsiadami kochanki...
- Chodźcie ze mną.

***

- Wyglądam w tym stroju jak błazen - prychnął Harry.
- Ty zawsze tak wyglądasz - pokręciłam głową z dezaprobatą, podążając za policjantem.
- Czy mój tyłek wygląda w tym grubo? - zagadnął Lou.
- Jak parówa z supermarketu - prychnęłam.
- Nazwiska tych nowych?
- Po co? - zmarszczyłam brwi.
- Zadzwonię do Megg, wyrobi im identyfikatory... - powiedział, jakby to było oczywiste.
- Tomlinson i Styles.
- Jesteśmy - mężczyzna stanął przed wielkimi, stalowymi drzwiami. Włożył kartę do czytnika, a kawał metalu odsunął się, tworząc przejście. Dyskretnie, acz znacząco spojrzałam na Lou. Kiwnął głową i gdy tylko policjant ruszył przodem, ten ruszył za nim. Gdy zniknęli z pola widzenia kamer, Louis przyspieszył. W dłoni trzymał chusteczkę nasączona wywarem, który Harry trzyma zawsze w kurtce na wypadek "alarmu". Tomilnson zręcznie chwycił funkcjonariusza i przyłożył mu chustę do ust. Po kilku sekundach ułożył obezwładnionego pod jedną z długich półek.
- Mamy 12 godzin, potem sie zbudzi i zaczną nas szukać.
- Do roboty - pokiwałam głową i zbrałam pas policjantowi. Obwiązałam siebie i zaczęłam przyczepiać do niego wszystko to, co może nam sie przydać. - Gotowi? - zapytałam, gdy stanęli przede mną. Odkryli marynarki, pod którymi była chyba ponad 1/10 tutejszego, całkiem sporego asortymentu. Spokojnie udaliśmy się do wyjścia. Cudem udało nam się dojść do samochodu. Jak na szpilkach podjeżdżałam do bramy. Uśmiechnęłam się szeroko do człowieka, który ją otwierał. Zmierzył mnie uważnie wzrokiem, po czym otworzył. Wyjechałam na zewnątrz i dopiero wtedy odsapnęłam. Przycisnęłam pedał gazu. Gdy znajdowaliśmy się około dwóch kilometrów od hali, rozbrzmiał alarm. Na tle ciemnego nieba można było dojrzeć czerwone przebłyski. Czyli już wiedzą.
- Lou... - Louis chwycił moją dłoń.  - Wysiądziesz w lesie, nie znajdą cię. My pojedziemy dalej.
- Ochujałeś.. - roześmiałam się jak jakaś psychopatka. Przyspieszyłam. Desperacko szukałam skrótu, który zawiedzie nas wprost do domu Harry'ego, gdzie czekają nasi ludzie.
- Jeśli nas złapią, będziesz skończona - dołączył Loczek. - Uciekaj do lasu, dość nam już pomogłaś - wreszcie znalazłam trudną do dostrzeżenia, wąską drogę.  Zwolniłam trochę, pokonując jej wyboje.
- Mój facet jest w niebezpieczeństwie - wysyczałam. - Nie będę siedziała bezczynnie, gdy mogę coś zrobić. Już i tak jestem skończona - dodałam szeptem. Byłam tego całkowicie świadoma. Koniec mojej kariery. Trafię za to za kratki. Razem z nimi dwoma. Pocieszała mnie tylko myśl, że dostanę w miarę godne towarzystwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top