~~Where is he?!~~
Louis
Gdy dotarliśmy na miejsce cały budynek płonął. Ogień był dosłownie wszędzie.
- Kiedy będzie ta cholerna straż?! - ryknąłem. Wszyscy, którzy przyjechali ze mną bezradnie wpatrywali się w płonące gruzy. - Kto idzie ze mną? - spojrzałem w ich przestraszone twarze. - No kto?! - powtórzyłem pytanie. Tym razem nie wydam im rozkazu. Wejście w ogień to samobójstwo. Jeżeli ktoś pójdzie ze mną, to tylko z własnej woli.
- Ja i Niall idziemy - podszedł Harry. - Ktoś jeszcze? - rozejrzał się.
- Reszta do wozów - nakazałem. - Wiać. I dobrze wam radzę, okrężnymi drogami, bo najprostszą z pewnością pojedzie straż. Ash, zadzwoń jeszcze po karetkę - rzuciłem chłopakowi mój telefon. Luke podał nam koszulki, które znalazł w samochodzie. Przywiązaliśmy je tak, aby nie wdychać dymu. - Gotowi panowie? - zapytałem przyjaciół, jednocześnie poszukując dogodnego wejścia. Zalazłem okno, które było otwarte. Najzwyczajniej w świecie otwarte...
To, co zastałem w środku przechodziło ludzkie pojęcie. Belki płonęły, ściany płonęły, cholerny gorąc i ten dym żrący w gardło. Szmaty od Luke'a nic nie pomagały... W duchu przeklinałem siebie, że nie założyłem tych głupich soczewek. Może one choć trochę opanowałyby łzawienie. Nieśmiało poszedłem w głąb pomieszczenia. Ku mojej wielkiej radości natknąłem się na czyjąś nogę. Podszedłem jeszcze bliżej i wtedy zyskałem pewność. Zayn.
- Bogu dzięki, stary... Bogu dzięki... - co prawda był nieprzytomny, więc musiałem go wytaszczyć pod okno, gdzie pod drugiej stronie czekali na mnie Harry i Niall. - Ha... - przerwałem, gdy ujrzałem przed sobą czyjeś nogi.
- Louis, ide! - ryknął Harry, najwyraźniej nie zauważając, że stoję niedaleko.
- Weź te nogi, durniu! - krzyknąłem. - Bierzcie Zayna!
- Przez ten cholerny dym nic nie widzę!
- Ty nigdy nic nie widzisz! - Po chwili dłonie Stylesa pojawiły się w naszym zasięgu. Wspólnymi siłami wytaszczyliśmy Zayn'a na górę. Podciągnęliśmy go w stronę lasu. Żadna ciężarówka nie została. Wszyscy pojechali, by ratować swoje tyłki.
- Ash też pojechał? - zapytał Niall. - I Luke? Ed?
- Ashton ma na utrzymaniu bliźniaki, Luke żonę w ciąży, a Ed siostrę chorą na raka. Czego ty się spodziewałeś, Niall? - zapytał Harry. - Doskonale ich rozumiem. Nie mogą pójść do więzienia.
- Mamy co innego na głowie! - zauważyłem. - Przyjaciel nam zdycha... Kiedy będzie ta cholerna karetka... - w tamtej chwili pojąłem, że warto znać chociażby podstawy pierwszej pomocy... Jedyne, co mogłem teraz zrobić, to czekać. - Niall! - ożywiłem się, widząc ranę w udzie, w której tkwił gwóźdź. Ściągnąłem z blondyna koszulkę, którą nadal miał przewiązane na twarzy. Jak najdelikatniej wyciągnąłem gwóźdź i owinąłem ranę. Chociaż tak mogę mu pomóc.
- Jadą!
***
- Imię i nazwisko?
- Louis Tomlinson - odparłem. Policjant w średnim wieku wstukał moje dane do komputera. Rozsiadłem się wygodniej. Byłem przygotowany na kilkudziesięciu minutową rozmowę na temat zarzutów.
- Wiek?
- Nie mów, że jeszcze mnie nie znalazłeś... - parsknąłem.
- To rutynowe działanie, proszę współpracować.
- Dwadzieścia siedem.
- Ach tak... - mężczyzna zaczął czytać. Sądząc po tym, jak długo to robił.. Mają na mnie dużo... Może nawet doszli do tego, że włam w Paryżu, Mediolanie i Pradze to moja robota... - Louis Tomlinson, dwukrotnie karany. Po raz pierwszy za udział w napadzie z bronią w ręku, po raz drugi za wyścigi. Łącznie odsiedział pan cztery lata z piętnastu. Dwunastego marca, cztery lata temu uciekł pan z więzienia w Szwecji...Imponujące.
- Nie ma pan oceniać, tylko wykonywać swoje obowiązki. - przerwał mu pewien znajomy głos. Obok mnie zjawił się mężczyzna w garniturze. - Andrew Malik - przedstawił się. I wszystko jasne. - Chcę porozmawiać z moim klientem. - policjant niechętnie wstał i ustąpił ojcu Zayna. Mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie. Jego mina nie była zbyt przyjazna.
- Ja..
- Poczekaj, Louis - poprosił. - Dziękuję za to, co zrobiłeś dla mojego syna. Nie chodzi mi tylko o wyciągnięcie jego ciała z tego budynku... Przez te wszystkie lata waszej znajomości zrobiłeś dla niego więcej... więcej niż ja sam. Spłacę swój dług wobec ciebie. Spróbuję cię stąd wyciągnąć, jednak nic nie mogę obiecać. Twoje akta są dość... obfite... Do tego ta ucieczka ze Szwecji...
- Wiem - tym razem to ja przerwałem. - Pora odsiedzieć to, co powinienem. Tylko niech pan nie myśli, że po odsiadce zamienie sie w grzecznego chłopca. Ostatnio dużo sie wydarzyło, ale niczyja śmierć nie jest w stanie aż tak zmienić mojego życia...
- Wątpie, że w ogóle wyjdziesz...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top