~~Drag me down?~~

Wraz z Lou i resztą naszego oddziału znalazłam się przy drzwiach, prowadzących do piwnicy. Louis szedł pierwszy, a ja tuż za nim. Wyciągnął dłoń, by nacisnąć klamkę, lecz zawahał się i odwrócił do nas.
- Słuchaj, Lou... - wyszeptał. - Gdy kogoś zobaczysz, po prostu strzelaj. Nie waż się czekać, bo będzie za późno.. Jasne? - delikatnie pokiwałam głową. Facet mówi mi, że gdy kogoś zobaczę musze strzelać i oczekuje, że tak po prostu, z radością to przyjmę. Gratuluje mózgownicy, Louis.

- Jasne?! - zapytał głośniej.

- Louis... - westchnęłam.

- Słuchaj. - przerwał mi. - Jeśli nie strzelisz pierwsza, to lepiej od razu strzel sobie kulkę w łeb. Mi też możesz. To nie jest pieprzona rozprawa, gdzie w najgorszym wypadku posiedzisz 5 lat. Tu chodzi o ludzkie życie. Albo pozbawisz go jednej osoby, ratując ich wszystkich, albo oni zginą. - wskazał na ludzi za sobą. - Ze mną na czele.

- Ale ja nie wiem, czy... - spojrzałam na broń, którą trzymałam w dłoni.

- Możesz jeszcze wrócić do samochodu. To twój wybór.

- Chodź ze mną - poprosiłam. Poczułam coś mokrego na policzku. Świetnie. Do tego wszystkiego musiałam się rozkleić.

- Jasne.. - prychnął. - Jestem za nich odpowiedzialny. I poprowadzę mój oddział.

- W takim razie... - otarłam łzy. - Prowadź.

***

- Gdy zobaczysz, strzelaj... - szeptałam słowa Louisa. Zostawili mnie na warcie. Samą. Całkiem samą. Chciałam protestować, ale zamknęłam swoją jadaczkę przed wypowiedzeniem słów, których z pewnością bym żałowała. - Gdy zobaczysz, strzelaj. - mój płytki oddech był jedyną rzeczą, która zakłócała ciszę w korytarzu. Czułam, jak moje serce niebezpiecznie przyspiesza. Słuch, na moje nieszczęście, stał się wyczulony na każdy, nawet najmniejszy szmer. Prawie dostałam zawału, gdy na końcu korytarza ujrzałam dwa, jasne punkty. W mojej głowie już rozbrzmiewała pieśń pogrzebowa. Po chwili jednak ślepia zaczęły się przemieszczać. Zorientowałam się, że to tylko kot. Mały, niewinny kotek. Siedziałam w tej dziurze już 13 minutę i naprawdę zaczęła pożerać mnie nuda. Wtedy usłyszałam czyjeś głosy. Przełknęłam ślinę i wtuliłam się bardziej w ścianę. Zza rogu wyłoniła się postać. Nie traciłam ani chwili. Wyciągnęłam pistolet przed siebie i nacisnęłam spust.

- Zwariowałaś?! - ktoś krzyknął. Osoba, którą postrzeliłam leżała na ziemi i zwijała się z bólu. Podniosłam się z ziemi i wyszłam z ukrycia. Powoli, z pistoletem przed sobą, podeszłam do człowieka. I wtedy już wiedziałam.

- O Boże, Louis!! - zakryłam usta dłońmi. Broń, którą wypuściłam uderzyła chłopaka w głowę.

- A nie mówiłem, że nie wolno ci dawać nawet głupiej pukawki?! Może strzel mi w łeb i zaoszczędź oglądania, jak wybijasz cały oddział! - warczał. Stałam tam dalej niezdolna do ruchu. Właśnie postrzeliłam człowieka. I to nie tego człowieka. - Czy ty do kurwy nędzy w końcu sie ruszysz i mi pomożesz?! Zdejmuj ten łach! - posłuchałam chłopaka i szybko oddałam mu nakrycie. W mgnieniu oka zabezpieczył swoją ranę w łydce i po chwili stał obok mnie.

- Po co tu przyszedłeś? - odważyłam się zapytać, gdy Tomlinson prowadził mnie przez kolejne pokoje.

- Dawno nie miałem rany postrzałowej, chciałem sobie przypomnieć, jak to jest powoli i boleśnie tracić kończynę.

- Louis... - westchnęłam.

- Nie ma ich tu. Trzeba zaplanować co dal... - nagle urwał. Znaleźliśmy się w pokoju przepełnionym trupami. Na szczęście nie były to trupy naszych. Czyli nie to tak zaskoczyło Louisa. Wychyliłam się i ujrzałam opasionego mężczyznę z wężem na karku. Trzymał Zayna za włosy, a do gardła przystawił mu nóż.

- Kurwa mać! - krzyknął Louis. - Na chwile was zostawić i wszystko spieprzycie! Mówiłem "Znajdźcie mi Łysego i zabijcie", ale nie! No bo po co!

- Zamknij sie w końcu! - warknął duży mężczyzna. - To nas nie bawi. Sprawa jest prosta: przepuszczasz mnie, Malika, zabieramy jego dziewczynę i wszyscy szczęśliwi. Jeśli ktokolwiek z was zrobi jeden, niepożądany ruch - muzułmanin zginie.

- Masz coś do muzułmanów? - wyrwała sie dziewczyna z szeregów Lou. Ten natychmiast zgromił ją spojrzeniem.

- Ja? - Łysy udał zaskoczonego. W mgnieniu oka nóż, który był na gardle Zayna, znalazł się we wnętrzu jego uda. Mężczyzna zaczął nim kręcić, jak śrubokrętem. Przeszywający krzyk Zayna rozniósł się po całym domu. Wyrwałam się do przodu, chcąc mu pomóc, ale Liam mnie zatrzymał. Przytulił mnie mocno do siebie, blokując mi dostęp do Zayna. Gdy w końcu odwróciłam głowę, Malik leżał na ziemi w kałuży własnej krwi, ciężko zipiąc.

- Zayn... - szepnęłam. Pragnęłam z całego serca mu pomóc. Tylko jak... Przypomniałam sobie o nożu, który tkwi w moim prawym bucie. - Dobrze - powiedziałam twardo, patrząc na Łysego. - Pójdę z tobą. Ale pozwól mi mu pomóc. - Mężczyzna po chwili zastanowienia kiwnął głową. Podbiegłam do Zayna i pomogłam mu usiąść. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie szczęścia. Przynajmniej tak mi się wydawało. - Wszystko będzie dobrze - szepnęłam i pocałowałam chłopaka w czoło. Moja prawa dłoń powędrowała do kostki, by wyciągnąć nóż. Podniosłam się szybko. Zamachnęłam sie, by wbić mięśniakowi ostrze w ciało, lecz ten mnie uprzedził. Złapał moją rękę. Usłyszałam trzask łamanej kości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top