~~Darling just hold on~~

Louise

- Powiedział, że zrobi wszystko,  by wyciągnąć chłopaków z tego bagna.  Najwięcej kłopotów ma Louis...  To chyba nie dziwne,  prawda? Myślę,  że to kwestia czasu, kiedy po mnie przyjdą. Za chwilę muszę się zbierać.  Pogrzeb jest na 14. Wezwę taksówkę.  Jakoś nie czuję się zbyt pewnie za kierownicą. Nie po tym, co się wydarzyło. - Ścisnęłam jego dłoń i złożyłam ostatni pocałunek na czole Zayna. - Trzymaj się skarbie. - Obdarowałam go ostatnim spojrzeniem,  po czym opuściłam pokój.  Po drodze natknęłam się na lekarza. - Proszę do mnie zadzwonić,  jeśli się obudzi - poprosiłam. Mężczyzna pokiwał głową.
- Chwileczkę, pani Blair... Policjanci czekają na panią w moim gabinecie - poinformował mnie.  Serce zbiło mi szybciej. Pospieszyli się.  Zacisnęłam zęby i ruszyłam w tamtą stronę. Spokojnie, Lou. To on nauczył mnie odwagi. Chce,  aby był ze mnie dumny. Weszłam do gabinetu, gdzie czekali na mnie dwaj panowie w garniturach. Odetchnęłam i wysiliłam się na uśmiech, który za pewne wyglądał jak grymas nieszczęścia.

- Pani Blair? - zapytał wyższy z nich. Pokiwałam głową. - Jesteśmy tutaj w sprawie pożaru, z którego wyciągnięto pani przyjaciela...

- Przepraszam, ale... Już wszystko powiedziałam policjantom...

- Zgadza się. - Policjant wskazał krzesło, uśmiechając się zachęcająco.

- Nie, dziękuję. Za chwilę muszę jechać na pogrzeb, więc gdyby mogli panowie.. Pospieszyć się...

- Pogrzeb? - Mężczyzna, który do tej pory w ogóle się nie odzywał przyjrzał mi się uważnie.

- Ashley Wood - przypomniał mu partner.

- Asheara Wood - poprawiłam mężczyznę. Uśmiechnął się przepraszająco, lecz nawet jego miły wyraz twarzy nie pomógł.

- Przechodząc do rzeczy...  Prokurator wydał specjalne oświadczenie, w którym zawiesza panią...

- Mogłam się domyślić - prychnęłam.

- Nie rozumiem - mężczyzna zmrużył brwi.

- Przecież to jasne, że po czymś takim nie pozwoli mi dalej pracować. To dla niego niewygodne - odpowiedziałam, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. I dla mnie była.

- Myśli pani, że dla kogokolwiek byłoby to proste? Oszukała pani funkcjonariusza. Pozwoliła, by go obezwładniono. Ukradła pani broń... - niższy z funkcjonariuszy coraz bardziej podnosił głos. Partner ścisnął jego ramię. 

- Ma pan żonę? - zapytałam.

- Proszę?

- Jeśli pan ma, to jestem pewna, że zrobiłby pan dla niej to samo, co ja dla Zayna. - Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie. - Mogę iść?

- Em.. tak...

Louis

- Masz jakieś dziewiątki? - zapytałem.

- Nie. Masz siódemki?

Uważniej przyjrzałem się swoim kartom. Znalazłem jedną, pożądaną przez Harry'ego i posłałem ją po podłodze więzienia wprost do celi Stylesa, znajdującej się naprzeciw mojej.

- Ej, Liaś, szósteczki?

- Czekaaj... - grę przerwał policjant, który prowadził kolejną osobę.

- Niall! - zawołałem. - Witamy w naszych skromnych progach. Mamy wygodne łóżeczka, posiłki trzy razy dziennie, nawet kibelek!

- Jeden na wszystkie osiem cel! - dodał Harry. Niall wywrócił oczami i zaczął rozmasowywać nadgarstki. Policjant zamknął cele blondyna i opuścił pomieszczenie.

- Ej, Hazz, mam tą szóstkę. - Liam podał Loczkowi kartę. - Nialler, łap talię. - Liam, podobnie jak ja przed chwilą, posłał plik kart pod kratami. Niestety ze zbyt małą siłą. Karty utknęły po środku drogi. Ani Liam, ani Niall nie mogli ich dosięgnąć.

- Pięknie - westchnął Harry.

- Ej, ty! - zawołałem do policjanta, który stał przy drzwiach. Zerknął na mnie. - Tak, ty. Podasz nam karty? - Mężczyzna uniósł brew, po czym wrócił we wpatrywanie się w brudne okno, na końcu korytarza. - No dalej! To nie takie trudne!

- Zamknij się, Tomlinson! - warknął.

- No przepraszam! - uderzyłem metalowe kraty. - Ja tu grzecznie, a ty na mnie z pyskiem! - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Po kolejnych piętnastu minutach błagania wymiękłem. Usiłowałem przypomnieć sobie jakąś piosenkę. Taką, która w moim wykonaniu zmusi faceta do działania. - It's party in the USA.. - zanuciłem. - Turu tu tu tu... - zacząłem poruszać się w rytm melodii, która siedziała mi  w głowie.

- To piosenka z Hannah Montany? - zapytał Harry. Pokiwałem głową. W chwilę później Loczek zaczął świrować ze mną. - No dalej! Rozruszajmy te dziurę! - po kilku minutach stan psychiczny policjanta został dotkliwie naderwany. Podniósł karty z podłogi, ale w tym samym momencie dwaj faceci w garniakach weszli do środka.

- Serio?

- Siemka, jestem Louis. - wyciągnąłem dłoń przez kraty. Jeden z gości stanął przede mną.

- Agent specjalny Winchester - powiedział beznamiętnym tonem.

- Nie agent, nie specjalny, Tomlinson - uśmiechnąłem się.

- Proszę nas zostawić - drugi z nich zwrócił się do policjanta. Ten bez jakichkolwiek sprzeciwów wyszedł. - Słuchajcie, sytuacja jest poważna... - Musiałem mieć głupkowatą minę, bo spojrzał na mnie jak na idiotę. - Wiemy co wywinąłeś Louis. Wiemy wszystko. Praga, Mediolan, Paryż, Wiedeń... Chcemy wam pomóc, ale to nie będzie łatwe...

- Chcecie nam pomóc? - zapytał Liam. - Goście z NCA?

- Louis, pamiętasz kwiecień, trzy lata temu? - Sięgnąłem pamięcią do tamtego pamiętnego wydarzenia. Może nie wygląda, ale pamiętam każdy swój napad, czy akcje. Tamtego wieczoru siedziałem z Eleanor w małym domku po środku lasu. Było to kilka miesięcy po ucieczce, więc nie mogłem się wychylać. Usłyszeliśmy warkot silnika, więc El szybko pogasiła wszystkie światła i mimo, że kazała mi się schować, i tak wyszedłem na dwór. Kilka metrów ode mnie trzech gości katowało młodego chłopaka. Podszedłem bliżej, lecz wtedy jeden z nich wyciągnął broń. Był szybki,ale ja byłem szybszy. Wytłukłem całą trójkę i zaniosłem chłopaka do domu. Nie pytałem kim byli, czego chcieli. Po prostu pozwoliłem mu dojść do siebie, a po kilku dniach pojechał w swoją stronę. Przedstawił się jako John Smith.

- John Smith - pokiwałem głową.

- Tak naprawdę to Thomas Winchester. Nasz brat.

- Uratowałeś mu wtedy życie. Dzisiaj my pomożemy tobie...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top