ROZDZIAŁ 19

#Laurence

Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka
_____________________

Wielkimi krokami zbliżał się 24 maja, czyli moje osiemnaste urodziny. Wuj przez ostatnie dni nie dawał mi spokoju, dopóki nie zdecydowałam w jakim stylu chcę przyjęcie. Na przyjęcie także nie wyrażałam swojej zgody, ale zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Miałam wybrać tylko motyw jaki wymarzyłam sobie swoje urodziny.

Cóż, nie będzie to zaskoczeniem, gdy powiem, że wybrałam sobie kwiatowy motyw. Jest dziewczęcy i podoba mi się. W głowie stworzyłam sobie już kreacje, którą założę na ten „wielki dzień" . Sukienka będzie aż do ziemi z bufiastymi, koronkowymi rękawami. Dół sukni będzie pokryty pastelowo – różowym tiulem z ponaszywanymi kolorowymi kwiatami. Do tego pomyślałam, że założę kremowe pantofelki z niewielkim obcasem. Wisienką na torcie w mojej kreacji będzie tiara z delikatnymi kamieniami szlachetnymi i piękny złoty naszyjnik, który dostanę od wuja. On nigdy nie umiał dochować tajemnic. Wygadał się dzisiejszego poranka.

Życzenie wuja się spełniło. Za dwa dni są moje urodziny. Zapewne ich dożyje i nie będzie trzeba powoływać regencji. A więc moja matka nigdy nie pozna smaku władzy. Gdy tylko dojdzie do mojej koronacji będę miała dla niej mały prezent. Straci wszelaką władzę, w tym nade mną. Jeszcze tylko dwa dni. To naprawdę niewiele w porównaniu do siedemnastu lat. Zaledwie 48 godzin.

Odebrałam od jednej z służących tackę i cicho podziękowałam za przygotowanie herbat. Podeszłam do mosiężnych drzwi prowadzących do sypialni króla i zapukałam. Usłyszawszy ciche pozwolenie przerywane silnym kaszlem weszłam do środka. Wuj leżał przykryty kołdrą niemal pod samą brodę. Ostatnio znowu jego stan pogorszył się. Stał się cieniem samego siebie. Ledwo mógł stać podczas różnych uroczystości podczas ostatnich tygodni. Szybko się męczył oraz kaszlał tak bardzo, że prawie się dusił.

Było mi go naprawdę szkoda. To musi być strasznie doświadczenie. Umierać.

-Dzień dobry, wuju. - odezwałam się cicho, a jego zmęczone, pół przymknięte oczy spoczęły na mnie. - Przyniosłam herbatę. Twoja ulubiona. Zielona z dodatkiem imbiru, miodu i soku z malin. - uniosłam do góry tackę z napojami i kruche ciasteczka.

Na usta starca wpłynął niewielki, ledwo zauważalny uśmiech. Odstawiłam spodki z filiżankami i talerzyk z słodkościami na szafkę nocną i przysiadłam na fotelu tuż obok łoża wuja.

-Jak się czujesz? - pytam cicho. Łapię w palce jego chłodną dłoń i przesuwam opuszkami palców po jego skórze. Była sucha i chropowata.

Przyjrzałam się twarzy wuja. Był wyraźnie chudszy i bledszy niż zaledwie miesiąc czy nawet tydzień temu. Nie miał też tyle energii co dawniej. Martwiłam się o jego marniejącą w oczach postawę. Wuj Wilhelm był mi jedną z bliższych osób. Zawdzięczam mu naprawdę wiele, szczególnie przez ostatnie miesiące. Pomimo tego, że nie był bliską rodziną i rzadko nas odwiedzał, przywiązałam się do niego. Jest surowy, wymagający i poważny, niemal jak każdy władca i polityk. Jednak, gdy zostawaliśmy sami pozwalał sobie na zdjęcie tej maski.

Wuj także pozwolił mi na chwilę wytchnienia od kontrolującej mnie przez 24 godziny na dobę matki. Za to jestem najbardziej wdzięczna.

-Bywało lepiej, kochanie. - stwierdza, kaszląc mocno suchym kaszlem. - Nie ma co ukrywać. Jestem u schyłku życia, Victorio. Bóg wzywa mnie do swojego królestwa niebiańskiego. - mężczyzna przykłada dwa palce do czoła, potem do klatki piersiowej i na koniec do obu ramion, czyniąc znak krzyża. - Za niedługo będziesz królową.

-Zgadza się. - stwierdzam to co jest oczywiste.

-Nawet jeśli tron nie przypadałby dziedzicznie i tak na swojego następcę wybrałabym ciebie. Nadajesz się do tej roli jak nikt inny. Udowadniałaś to nie raz i nie dwa razy. Jesteś mądra, sprytna, odważna, sprawiedliwa i dobra. To są cechy, które powinien mieć każdy dobry król i cesarz. A ty je wszystkie posiadasz. Wierzę w ciebie i wierzę w to, że jesteś najlepszym co spotka Wielką Brytanię.

Uśmiecham się leciutko na te słowa. Podaję wujowi herbatę, z której upija kilka niewielkich łyków. Ja także popijam ciepły napój, maczając w nim co jakiś czas ciasteczko.

Wzdycham cichutko, myśląc nad słowami wuja. Schlebia mi to ile dobrych cech we mnie zauważył. Nadal obawiam się przyszłości i tego co dla mnie zaplanował los. W sumie „obawa" to zbyt lekkie i powierzchowne słowo. Aktualnie odczuwałam coś na kształt przerażenia i paraliżu na samą myśl, że w niedalekiej przyszłości będę rządzić, zasiadać na tronie, zakładać koronę. Bez niczyjej pomocy. Bez żadnych podpowiedzi. Oczywiście, będę miała swoich doradców, ale żaden z nich nie był na tak wysokim stanowisku na jakim będę ja. Bo to do mnie będzie należeć ostatni głos. To także wprawia mnie w strach.

-O czym myślisz, moje dziecko? - wydusza z siebie zmartwionym głosem wuj. Ponownie ma atak kaszlu.

Kręcę głową i macham ręką, mówiąc:

-To nie istotne.

-Victorio, ależ to jest istotne. - zaprzecza. - Widzę, że coś cię trapi. A bez pytań nie ma odpowiedzi. Więc pytaj.

-Ty też się bałeś?

Król kiwa powolnie głową, a jego wzrok staje się lekko mglisty. Błądzi po swoich wspomnieniach, wspominając tamte chwile.

-Wiele razy – odzywa się po chwili schrypniętym głosem. - Ale to minęło wraz z spojrzeniem na moich poddanych. Wiesz co zobaczyłem w ich oczach? - zadaje pytanie, zerkając na mnie.

-Nie

-Nadzieję, wiarę, dumę. - wymienia, a jego słaby uśmiech poszerza się. - Z pewnością to samo ujrzysz w ich oczach na swojej koronacji. Będę oglądać cię z góry.

-Mam jednak nadzieję, że pożyjesz jeszcze z rok.

-Obawiam się, że Bóg tyle mi nie dał.

Mrugam szybko, chcąc pozbyć się łez spod powiek. Naprawdę nie wiem, co zrobię, gdy wuja zabraknie. Wcale nie chcę aby Bóg zabierał go do swojego królestwa. Wcale nie chcę jeszcze rządzić. Jestem na to za młoda. Nie jestem gotowa na ten krok. Presja, którą wywierają na mnie .... wszyscy dobija mnie. Liczy na mnie całe królestwo, wuj, Eliza, Stowarzyszenie Sześciu Prawd, Laurence... Oni wszyscy na mnie liczą. Co będzie jak ich zawiodę?

To będzie katastrofa.

Potrzebuję jeszcze chwili, momentu bez tej całej presji.

-Pamiętasz co powiedziałaś, gdy byłaś mała i wręcz rozkazałaś by wszyscy zwracali się do ciebie per Victorio? - pyta słabo wuj, chwytając z talerzyka jedno ciastko i przystawiając sobie do ust.

Kręcę głową. Wycieram niezauważalnie samotną łzę, która wydostała się spod powieki.

-Uczyłaś się wtedy języka łacińskiego. A Victoria oznacza... - urywa z kolejnym pięknym uśmiechem

-...Zwycięstwo. - kończę za wuja

-Dokładnie, moja droga Victorio.

Victoria znaczy zwycięstwo – powtarzam sobie kilka razy w myślach.

Zwycięstwo...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top