ROZDZIAŁ 17
#Laurence
Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka
__________________
Miałam wrażenie jakbym cofnęła się w czasie do lat dziecięcych. Znów mieszkałam w pałacu Kensington, a moja matka chodziła za mną krok w krok. Z tą różnicą, że wuj uczył mnie co będzie należeć do moich obowiązków. Chwile, które spędzałam z królem były jedynymi bez mojej matki. Za każdym razem, gdy pojawiała się w polu mojego widzenia, zmieniałam się w kamienny posąg. Dreszcze obrzydzenia przechodziły mnie na myśl tego wieczoru miesiąc temu. Nadal czułam na policzku pieczenie po uderzeniu, pomimo tego, że nie było już śladu na skórze.
Nie czułam się na siłach, aby ponownie spróbować przeciwstawić się matce. Obawiam się, że sytuacja mogłaby się powtórzyć. Nie chcę czuć znowu tego przeszywającego bólu, uczucia obrzydzenia do swojego ciała i umysłu, który powoli się poddaję. Elizabeth musiała bardzo się postarać by na publicznych wystąpieniach nie było ani śladu. Kilka razy podczas przemówień króla, na których byłam obecna, przemknęła mi osoba Laurence' a, Noemi lub Franka, lecz zrzucałam to na karb zmęczenia, tęsknoty i traumatycznych przeżyć.
Dzisiejszy poranek nie zapowiadał się inaczej, niż ostatnie trzydzieści trzy poranki. Mój plan dnia był bardzo bardzo do siebie podobny. Wstać, umyć się, ubrać w suknię, zejść na śniadanie, odebrać korespondencje, dwu godzinna lekcja z wujem, czas wolny, lekcja etykiety u mojej matki lub lorda Conroya, obiad, indywidualna lekcja historii, kolacja i spanie. Tak wyglądał mój każdy z trzydziestu trzech dni i tak będzie wyglądał dzień numer trzydzieści cztery.
Po szybkiej kąpieli ubieram granatową suknię z delikatnie rozkloszowanym dołem. Rękawy są długie, zakrywają mi niemal całe dłonie. Przeglądam się w lustrze, poprawiając rozpuszczone włosy. Nie mam ochoty związywać ich w ciasne i niewygodne na dłuższą metę fryzury. Gdy kończę, słyszę donośne pukanie do drzwi mojej komnaty. Gość nie czeka na moją odpowiedź. Nie zdziwiłam się, kiedy w odbiciu lustrzanym ujrzałam moją matkę jak zwykle z nienagannym wyglądem. Zawsze wyglądała jak prawdziwa królowa lub dama dworu. Znała wszystkie regułki, aby nie powiedzieć lub zrobić czegoś niestosownego. Szkoda, że to nie ona będzie rządzić, tylko ja.
-Jesteś już gotowa, Victorio? - pyta przesłodzonym głosem.
-Tak. - odpowiadam krótko, wypuszczając z palców sznureczki od dekoltu. Przybrałam kamienny wyraz twarzy, gdy stanęłam oko w oko z moją matką. Chciałam zapytać ją, czy jest zadowolona z tego, że zniszczyła mi życie. Powstrzymałam się. Nie chcę znowu dostać w twarz. Szczególnie, gdy jest etap wdrażania mnie w życie publiczne.
Razem schodzimy na dół na śniadanie. Siadam tam gdzie zwykle od trzydziestu trzech dni, u boku króla. Służące wnosiły talerze z jajecznicą i pięknie pachnące świeże bułki w koszyczkach. Skinieniem głowy podziękowałam kobietom. Nim, jednak włożyłam pierwszą porcję śniadania na swój talerz, wuj zapytał:
-Myślałaś już o przyjęciu na swoje osiemnaste urodziny?
-Nie miałam nigdy przyjęć z okazji urodzin. - przypominam. - Sądziłam, że i tym razem spędzimy je w naszym skromnym gronie. - zauważam grzecznie, omiatając spojrzeniem każdą osobę w pomieszczeniu.
-Osiemnaste urodziny ma się tylko raz.
-Tak jak siedemnaste, szesnaste i piętnaste. Każde są obchodzone raz, wuju. - powiedziałam, starając się nie przewrócić oczami. Wydawało się to teraz niemal niemożliwe.
-Wiesz co mam na myśli, Victorio. - Wuj posyła mi spojrzenie spod swoich krzaczastych brwi, zaciskając lekko usta.
-Jeśli mogę się wtrącić – odzywa się moja matka – myślę, że to nie najlepszy pomysł. Victoria ma teraz dużo na głowie i nie powinna się przejmować głupimi, nieważnymi przyjęciami. Powinna się skupić na królestwie. Nie jest w tym temacie doświadczona.
-Ciekawe przez kogo. - prycha mężczyzna. Upija łyk herbaty z swojego kubka i mrożąc spojrzeniem moją matkę. Był wściekły, nie dało się tego ukryć.
-Nie możesz mi zabronić troszczenia się o przyszłość mojej córki!
Jej piskliwy głos zabrzęczał w moich uszach.
-Oczywiście, że nie mogę. - rozbrzmiał tubalny głos mojego wuja, króla Wilhelma, który obecnie zasiadał na tronie.
-Mogę jednak pozbawić cię tytułu i prawnej opieki nad moją bratanicą. - zagroził, zniżając efektywnie ton. Używał go tylko w stosunku do mojej matki. Zazwyczaj jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha. Nie brzmiały w nim nagany jak w głosie mojej matki i jej... przyjaciela, jak lubowała go zwać. - Gdy tylko Victoria osiągnie pełnoletność ty stracisz wszelkie prawa do decydowania w sprawach królestwa.
-Victoria jest moją córką, nie wyrzeknie się mnie! - krzyknęła. Ciarki przeszły przez całe moje ciało. - Jeśli nie zostanę królową, nadal mam tytuł księżniczki i Królowej Matki!
-Nie byłbym tego taki pewny. - warknął wuj.
Oczami wyobraźni przeniosłam się do tej rozmowy sprzed lat. Wtedy myślałam, że faktycznie nie jestem w stanie jej tego zrobić. Poświęciła dla mnie całe życie, wychowała mnie. Teraz... być może, gdybym była silniejsza zrobiłabym to bez wahania. Ale byłam od niej uzależniona. Przerażała mnie myśl, że jej zabraknie i zostanę na tym świecie całkowicie sama. Nienawidziłam jej za to tak bardzo. Ona i Lord Conroy byli przyczyną każdego mojego lęku, strachu, wylanej łzy i niepokoju.
Szkoda, że wcześniej nie słuchałam wuja.
-Przepraszam. - wtrąca głośno mężczyzna, który właśnie wszedł do jadalni. Przez ramię miał przewieszoną skórzaną torbę po brzegi wypełnioną pocztą. - Przyniosłem korespondencje.
-Proszę. - oznajmia wuj.
O dziwo, nie podchodzi ani do wuja ani do mojej matki, a do mnie. Wręcza mi trzy listy z różnymi pieczęciami. Jedna z nich była czerwona i nie była wysłana stąd. Była spoza terenu Wielkiej Brytanii. Czyżby... nie. Albert nie odzywał się do mnie od czterech miesięcy. Czemu teraz nagle miałby wysłać mi list? Szczególnie, że gdy ostatnio go widziałam, mówił, że będzie bardzo zajęty. Było to na przyjęciu powitalnym. Podziękowałam cicho mężczyźnie, zapatrzona w kopertę z czerwoną pieczęcią.
-Na dzisiaj to wszystko, ale zapewne jutro pojawią się nowe listy, Wasza Wysokość. - oznajmia posłaniec, po czym kłania się nisko i wychodzi.
-Wracając do tematu... - zaczyna wuj, lecz ja jestem całkowicie pochłonięta przez koperty, które trzymam w dłoni. Czuję jak moja matka sztyletuje mnie chłodnym wzrokiem, ale nie reaguje na nią.
L.L.R
Te inicjały widniały na trzeciej kopercie. Laurence' a także nie widziałam przez długi czas. Moje kąciki ust same wędrują ku górze, gdy widzę niewielkie serduszko przy jednym z L. Było ledwie widoczne, ale jednak zauważalne. Jestem ciekawa czy specjalnie je tu umieścił. Przestałam słuchać kłótni mojej matki i wuja. Chciałam już być sama, w swoim pokoju i móc przeczytać listy.
Moje ciało i serce były zdradzieckie. Chciałam nienawidzić Laurence' a. Chciałam nienawidzić mojej matki, ojca i Lorda Johna Conroya. Jednak nie byłam do tego zdolna w stu procentach. A moje głupie i naiwne serce nadal biło mocniej dla tego jednego chłopaka o niesamowitych zielonych oczach, które przypominały łąki wiosną. Nic nie zmieniło się od tamtej nocy, w ciągu dalszym czułam kłucie w okolicach klatki piersiowej na myśl, że Laurence mógłby.... z inną dziewczyną.... Nic nie tłumaczyło jego zachowania. Nie ważne czym się kierował. Wiedziałam, że nie spojrzę na niego już tak samo.
Nie miałam do niego żadnych praw. Nie deklarował mi wierności jak powinien zainteresowany mną mężczyzna. Tylko jego złudne romantyczne gesty dawały mi cichą nadzieję, że może jest mną zainteresowany. Widziałam w jego zielonych tęczówkach błysk, który być może źle odebrałam. Był to błysk podniecenia i pożądania. Po prostu za dużo sobie wyobrażałam, a moje serce na poważnie wzięło tą relacje. Czego mogłam oczekiwać skoro mam zaledwie osiemnaście lat? Byłam jeszcze młoda i o życiu wiedziałam tyle ile o szydełkowaniu. Czyli w ogóle.
Śniadanie w końcu dobiegło końca tak samo jak kłótnia między wujem, a moją matką. Żadne z nich nie chciało odpuścić. Wilhelm był królem, jemu zazwyczaj się nie odmawiało. To on sprawował władzę. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie go słuchają. Za to moja matka nie miała w słowniku słowa „nie". Była stanowcza i dążyła do tego, żeby zdobyć to co sobie zaplanowała. A tak naprawdę to żadne z nich nie powinno decydować za mnie.
Gdybym miała wybór i mogła zrzec się tronu, może Laurence byłby bardziej przychylny do zainteresowania się mną. Nasz teoretyczny związek byłby bardziej akceptowalny. A tak moglibyśmy wywołać skandal na światową skalę. Może dlatego wolał tą całą Catherine? Nie dość, że była piękna, to w dodatku dostępna.
Ile bym dała, żeby ożywić fikcyjnych mężczyzn. Mogłabym mieć swojego Romeo przy sobie, który gotów był poświęcić dla mnie swoje życie. Byłby zdolny by umrzeć za naszą miłość. Muszę poprosić Elizabeth by jeszcze raz przyniosła mi Romea i Julię z miejskiej biblioteki. Uwielbiałam tą powieść, chociaż wolałabym żeby zakończenie było inne. Romeo i Julia poświęcili swoje życie aby uratować swoje życie i pogodzić zwaśnione rody.
Do drzwi mojej komnaty trzy razy zapukała Eliza. Uznałyśmy, że potrzebny jest nam znak. Było to właśnie zapukanie trzy razy w jakąś powierzchnię. Niemal od razu po tym jak wróciłyśmy do pałacu Elizabeth wszystko mi wyjaśniła. Czuła się winna i miała do siebie żal, że nic mi nie powiedziała przez tyle lat naszej przyjaźni. Nie chciała bym była zła. Zależało jej na mnie, co podnosiło mnie w tamtym czasie na duchu. Eliza była moją jedyną, lecz prawdziwą przyjaciółką.
-Nie chciałam by tak to wyszło, naprawdę. Chciałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam jak. Naprawdę bardzo mi przykro, Victorio.
-Wykorzystałaś mnie?
-Nie. Oczywiście, że nie. - zaprzeczyła od razu. - Od kiedy cię poznałam widziałam w tobie tą dobroć i życzliwość, która była jak powiew świeżego powietrza w pałacu. Nie byłaś oschła jak król ani wredna jak twoja matka, a przy tym zostawałaś jak najbardziej profesjonalna. Już wtedy wiedziałam, że będziesz idealną królową. Ale zrozum to, że nie mogę tutaj za wiele. Jestem kobietą, służącą. Nie mam żadnego przebicia. Ludzie by mnie nie słuchali. Nie mogłam mieszać się w politykę ani o niej rozmawiać. Już wtedy Laurence tworzył Stowarzyszenie Sześciu Prawd. Zbierał ludzi, którzy chcieli zmian, prawa głosu, równości społecznej, dyplomacji. Nie chcieliśmy kolejnego władcy, który dyktowałby nam jak mamy żyć. Opowiedziałam im o tobie. To ja wpuszczałam ich zawsze do pałacu tak aby nikt nie zauważył. Obserwowaliśmy cię, aż Laurence nie ogłosił cię naszą nadzieją na lepsze jutro. To, że zostaniesz królową było już wtedy pewne, lecz chcieliśmy tworzyć coś na kształt ruchu oporu. Nawet gdybyśmy mieli teraz wybór każdy z nas wybrałby ciebie na naszą królową, Victorio. Musiałaś tylko się zgodzić. To była już działka Laurence' a. Wziął to na siebie. My w tym czasie zbieraliśmy ludzi, by ci wszyscy arystokraci nie mogli nic zrobić. By nie mogli cię wyrzucić, gdy dojdzie do demokracji.
-Mogli by mi się sprzeciwić. Na przykład w głosowaniu, gdyby Parlament zgodziłby się...
-Dlatego potrzebujemy jak największej liczby ludzi.
Elizabeth wchodzi do mojej komnaty, cicho zamykając za sobą drzwi. Uśmiecham się delikatnie w jej kierunku, unosząc listy do góry. Moja przyjaciółka także uśmiecha się, unosząc ku górze jedną brew. Z cichym piskiem obie opadamy plecami na moje łoże. W locie otwieram już pierwszy list. Ten od Laurence' a. Elizabeth pogania mnie, wyrywając z dłoni całą resztę. Odkłada je na poduszkę i podsuwa się bliżej mnie, czytając treść przez moje ramię.
-No dalej. Chcę zobaczyć te jego wierszydło i jak prosi cię w nim o wybaczenie. - mówi, a jej głos zabrzmiał iście złowieszczo.
-Jakoś nie był skory by pisać wcześniej. - sarkam, otwierając złożoną na trzy części kartkę. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to piękne kaligraficzne pismo, które wypełnia cały papier. - Pewnie był zajęty tą całą Catherine. - przewracam oczami.
-Czy to co słyszę w twoim głosie to zazdrość? - rzuca śpiewnie dziewczyna, spoglądając w moje oczy z zarozumiałym uśmieszkiem.
-Nie zapędzaj się, Eliza. Gdzie jest zazdrość jest też miłość. A ja z pewnością go nie kocham. - odpowiadam pewnie. Nie mogę go kochać. To byłoby nieakceptowalne społecznie i ... zrujnowałaby mnie, bo Laurence nie jest mężczyzną odpowiednim dla mnie.
-Na pewno? - pyta zawadiacko. - Bo sądzę, że oboje wpadliście jak śliwka w kompot. - mówi, oglądając swoje paznokcie i uśmiechając się głupio.
-Gdyby tak było nie całował by jej. - odpieram pewna swego. Tym argumentem przygaszam optymizm dziewczyny. Pomijam formy grzecznościowe i przechodzę od razu do sedna listu, czytając na głos Elizabeth. Staram się jak mogę, udając jego głęboki głos i gestykulując, jakby tutaj był i to mówił.
-Najdroższa Księżniczko, Victorio z Kentu. - już przy pierwszym zdaniu obie wybuchamy niekontrolowanym śmiechem.
-Czytaj dalej.
-Piszę aby ponownie cię przeprosić. Nie mam nic na usprawiedliwienie swojej żałosnej osoby. - przybieram dramatyczny ton i układam dłoń na moją klatkę piersiową. - Nie zasłużyłaś na takie traktowanie z mojej strony, lecz emocje wzięły nade mną górę. Catherine nic dla mnie nie znaczy. Była tylko chwilowym substytutem, abym zapomniał o pewnej dziewczynie o pięknych niebieskich, zranionych oczach. Przepraszam, księżniczko.
Elizabeth krztusi się śliną, kiedy ponownie się śmieję. Ja również nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Tym razem jego list nie jest dla mnie ani trochę słodki. Wybrzmiewa w nim śmierdząca nuta desperacji. Laurence jest naiwny, jeśli myśli, że będzie jak dawniej. Nie będę chodzić za nim jak piesek i łaknąć jego atencji. Tak naprawdę każdy mężczyzna na świecie chciałby mieć mnie za żonę, gdyby to podniosłoby jego status społeczny i dało władzę.
Głupi, naiwni mężczyźni. To ja mam tutaj władzę. Dlatego już wcześniej, tej samej nocy, trzydzieści cztery dni temu postanowiłam, że nie chcę się wychodzić za mąż. Nie potrzebuję rozpieszczonego królewicza na białym rumaku, który będzie mnie chronił przed ziejącym ogniem smokiem. Z jednym smokiem żyję od urodzenia i jakoś jeszcze nie spłonęłam. Dlaczego więc miałabym wychodzić za maż, za kogoś kogo pewnie nawet bym nie kochała, tylko dlatego, że tak wypada?
Instytut małżeństwa został stworzony po to, by nierozerwalnie złączyć miłością mężczyznę i kobietę. Oboje przysięgają przed Bogiem, iż będą się kochać, miłować i trwać przy sobie, dopóki śmierć ich nie rozdzieli. I nie chcę niszczyć tej definicji małżeństwa przez sprawy polityczne. Jeśli kiedykolwiek wyjdę za maż to za miłość swojego życia, mężczyznę, którego będę chronić, kochać i miłować. A on odwdzięczy się tym samym.
Eliza odbiera ode mnie list, wyciągając mnie tym samym z letargu. Teraz to ona wciela się w postać Laurence' a.
-Jesteś piękna, inteligentna, silna, odważna, wielkoduszna, dobra, uprzejma, mądra, pomocna, subtelna, pewna siebie, empatyczna.... Nonono, nasz Romeo się rozpisał. - Elizabeth zmarszczyła brwi i przebiegła wzrokiem po tekście. - Jest tego z sześć linijek. Ciągiem.
-To chyba jasne. - odpowiadam, odrzucając włosy w tył i eksponując moją twarz– Pomiń to i czytaj dalej.
-Nie słuchaj ludzi, którzy chcą podciąć ci skrzydła. Wierzę, że jesteś silna aby rządzić krajem, pomimo młodego wieku. Jesteś także na tyle silna aby odciąć się od swojej matki raz na dobre. Jeśli czujesz, że nie dasz rady jestem tu. Jest z tobą także Elizabeth i Noemi. Masz za sobą całe Stowarzyszenie Sześciu Prawd, które pójdzie za tobą w ciemno. - przerywa, wtrącając: - To akurat było urocze.
-Eliza. - posyłam w jej stronę pobłażliwe spojrzenie.
-No co? Tak sobie myślę na głos. - broni się. Przewracam tylko oczami, nakrywając ramieniem oczy. Przyjemna ciemność spowija moje zszargane nerwy. Elizabeth czyta po cichu resztę listu. Nie interesuje mnie reszta, jeśli brzmi tak samo jak początek. -Victoria.
-Co? - pytam, zaalarmowana ostrożnym tonem głosu przyjaciółki.
-Wiem, że jesteś zła. Masz do tego pełne prawo. Ale odpowiedz mi na ten list, ponieważ umieram z niepokoju. Napisz mi czy wszystko z tobą w porządku, skoro nie odpowiedziałaś na poprzednie listy i nie przyszłaś. Proszę cię tylko o to, księżniczko. W czasie oczekiwania na twoją odpowiedź, postanowiłem działać. Do twoich urodzin pozostało nie wiele czasu, tak samo jak do koronacji. Już dzisiaj powinnaś dostać list z Szkocji, w którym dostajesz ich pełne poparcie polityczne dla ruchu demokratycznego.
Nim Elizabeth skończy czytać ja już dopadam się do listu z czerwoną pieczęcią. Otwieram go, rozrywając kopertę. Już wiem skąd kojarzyłam pieczęć. Podobny symbol widnieje na znaczkach pocztowych. Albert wysyłał mi kilka razy list z obszarów Szkocji. Czytam pokrótce list, w którym faktycznie jest wyrażona wola wprowadzenia ustroju demokratycznego. Całkowicie zapomniałam o tym, że nie będę rządzić tylko Anglią. Będę królową całej Wielkiej Brytanii. W tym obejmę swe rządy w Szkocji, Walii i Irlandii.
O. Mój. Boże. Przenajświętszy.
-Dostałam całkowite poparcie Szkocji. - mówię nieobecnym głosem.
-Pominęłaś chyba jakiś istotny szczegół, Vicky. - oznajmia Elizabeth. - To nie jest pierwszy list Laurence' a do ciebie. Prosi cię o to, abyś mu odpowiedziała, bo nie dostał odpowiedzi na tamte. I nie przyszłaś na spotkanie, na którym widocznie mu zależało. - zauważa trafnie.
To by znaczyło, że nie dochodziły do pałacu. Lub ktoś bardzo nie chciał abym je dostawała. Coś czuję, że to nawet nie było kilka listów, a kilkanaście. Laurence naprawdę starał się złapać ze mną kontakt. Przez trzydzieści cztery dni próbował się mnie przeprosić, lecz ktoś skutecznie odbierał każdy mój list. Nie licząc tego.
Tylko jedna osoba, pragnęła abym była całkowicie zależna od niej. No dobra dwie, ale działające w tej samej sprawie. Nie odpowiadałam mu, a on myślał, że jestem zła. Nie przyszedł, ponieważ chciał dać mi czas i przestrzeń. Pomimo tego, działał. Nie wiem jak to zrobił, ale zdobył poparcie całej Szkocji. Dosłownie całej. Wraz z arystokratami, robotnikami, damami dworu i zwykłymi, szarymi ludźmi.
Wszyscy mieliśmy dość. Dość zależności od drugiej osoby. Czemu nasza rodzina, to gdzie się urodziliśmy i czym się zajmujemy ma definiować nas? Kiedy i dlaczego nasze społeczeństwo się aż tak bardzo poróżniło?
-Jesteś w stanie wyjść do miasta? - pytam Elizabeth, siadając za biurkiem i szukając kawałek pergaminu, czystego papieru lub skrawka czegokolwiek, na czym można pisać.
-Raczej tak.
-Świetnie. - komentuje, niechlujnie pisząc wiadomość. Wyrywam kartkę, składam i daje Elizabeth. Nie ufam doręczycielom, przez których przeszła by ta wiadomość. Mogło by to także trwać zbyt długo, a ja muszę pilnie się z nim spotkać. - Dostarczysz to dzisiaj? I powiedz, żeby czytał między wierszami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top