ROZDZIAŁ 15

Po długiej przerwie 😁

#Laurence

Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka

____________________

Pomimo obolałych mięśni i pogody
biegłam ile sił w nogach do dobrze znanego mi miejsca. Miałam nadzieję, że znajdę tam Laurence' a. Potrzebowałam go jak jeszcze nigdy. Brakowało mi jego zielonych oczu, w których mogłam się zatopić i zapomnieć o bólu nie tylko fizycznym. Nie ważne kim czy czym dla niego byłam. Liczyło się tylko to, aby wpaść w jego wielkie ramiona i poczuć jego kojące ciepło. Pragnęłam tylko tego.

Zrozumiałam, że nie ważne co zrobię moja głupia matka i tak zrobi to co będzie chciała. Nawet, gdy jestem wściekła, nie jestem na tyle silna, żeby ją pokonać. Mam wrażenie, że to awykonalne. Potrzebowałabym chyba cudu i całej armii świata by w końcu zniknęła z mojego siła. Ta kobieta przez prawie osiemnaście lat zawierała najróżniejsze znajomości nie tylko polityczne, żeby być właśnie w tym miejscu. Kiedyś miała przychylność nawet samej księżniczki. Była przekonywująca i zapewne ludzie kochali ją, jakby to ona miała zostać królową a nie ja. W tym czasie ograniczała mnie, pragnęła abym była od niej zależna jak najbardziej. Do dziś pamiętam jej słowa kierowane do lorda Conroya: „bij tak, żeby nie było widać, ale aby czuła. " .

O tej porze w samym centrum Londynu nie było nikogo, szczególnie, że lało jak z cebra. Nikt więc nie zwracał uwagi na krew lecącą w dalszym ciągu z mojego nosa ani na siniaki. Moje łzy mieszały się z kroplami deszczu. Weszłam w odpowiednią uliczkę, za chwilę znajdując się przed barem. Pchnęłam drzwi nie wiele się zastanawiając. I nagle wszystkie oczy siedzących tutaj ludzi, patrzyły na mnie. Rozmowy i radosny bar umilkł jak za dotknięciem magicznej różdżki. Czułam jak w myślach wszystkie te kobiety i wszyscy ci mężczyźni, którzy przyszli się tylko rozerwać oceniają mnie. Wpadałam w coraz większą panikę, gdy patrzyłam na nich wszystkich. Wyglądałam jak najgorszy koszmar, a nie jak księżniczka.

Tak, tak właśnie wygląda dziewczyna, która ma wami w przyszłości rządzić. Ciekawie, prawda? - pomyślałam.

-Jezus Maria! - krzyczy damski głos. Wydaję mi się, że to Melissa, ale nigdzie nie mogę jej dostrzec. - Co ci się stało? - staje przede mną wcześniej wspomniana dziewczyna, łapiąc mnie za łokcie. Marszczy brwi, uważnie oglądając moją twarz.

-Gdzie jest Laurence? - mój głos nie pozwala na wytworzenie głośniejszego dźwięku niż szept.

-Nie wiem. Powinien gdzieś tu być. - mówi chaotycznie Melissa. - Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co się stało? Kto ci to zrobił? Przecież leci ci krew z nosa i płaczesz!

-Proszę. - łkam, opierając głowę o jej ramię. - Znajdź go. Potrzebuję go.

Melissa wzdycha, po czym mówi:

-Nie mogę cię zostawić samej. Chodź.

Prowadzi mnie na zaplecze, gdzie jest także Noemi i Christopher. Dziewczyna z wrażenia upuszcza aż dwie szklanki, które niosła i delikatnie rozdziawia usta. Chłopak za to z szybkością błyskawicy pojawia się przy nas i przytrzymuję mnie, gdy potykam się o pudła.

-Co się...?

-Później pytania. - odpowiada stanowczo Melissa. - Gdzie Laurnce?

-Na górze z .... - zerka na mnie, urywając w połowie zdania. Jednak nie przejmuję się tym w tej chwili. Za bardzo boli mnie... wszystko. - Jest na górze.

-Pójdę po niego. - odpiera gwałtownie Noemi. Wydaje się być zła. Czy to przeze mnie? Naprawdę czasem nie rozumiem jej zachowania.

Melissa rozkazuję mi, abym gdzieś usiadła i pochyliła się w przód. Ona szuka gdzieś papieru, żeby niczego nie ubrudzić. Z góry słyszę krzyki. Mimowolnie się nim przysłuchuje.

-Jesteś głupcem, Laurence.

-To nie moja wina.

-Ona tam na ciebie czeka, do diabła! Pierwsze co zrobiła to zapytała o ciebie! A ty co robiłeś, co?!

-Ciszej, Noemi. - warczy.

-Nie. - odpiera butnie jego przyjaciółka. - Może jeśli w końcu dowie się, że obściskujesz się z jakimiś lafiryndami po kątach to przejrzy w końcu na oczy i uwierzy w siebie, a nie w ciebie!

Pociągam nosem, zamierając na kilka sekund. Lub na całe wieki. Nie jestem w stanie stwierdzić. Przez chwilę miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Mój błąd, chciałam się przesłyszeć. Ale, gdy spojrzałam na miny Christophera i Melissy, jak wymieniali między sobą spojrzenia, wiedziałam, że to najprawdziwsza z prawd. W tej chwili nie wiedziałam co boli mnie najbardziej: zadane uderzenia przez moją własną matkę, jej słowa i manipulację mną, moja własna słabość i naiwność czy może fakt, że nawet Laurence uważa mnie za nic niewartą. Zaczynam podejrzewać, że szybciej pałac zamieszkają smoki i dinozaury, niż ja znajdę osobę, której szczerze na mnie zależy. Ktoś jeszcze chcę mi coś powiedzieć? Jeśli tak, to proszę bardzo! Niżej i tak nie mogę już upaść, skoro leżę na ziemi, o ile już nie pod nią.

Gdy zaczyna ci zależeć na jakieś osobie, jednocześnie dajesz jej broń do wbicia ci jej prosto w plecy.

Bo co innego mogą robić ludzie, których kochasz? Ich specjalnością jest ranienie ciebie.

Szybkie korki na schodach wyrywają mnie z transu, w który wpadłam. Nim ktoś mógł coś zrobić, ja wybiegam z zaplecza prosto w tłum ludzi. Przepycham się między nimi, wycierając rękawem sukni nowe łzy, wyciekające z moich kącików. Słyszę jak cała czwórka woła mnie, ale nie reaguje. W dalszym ciągu staram się przepchać do wyjścia. Tylko gdzie potem pójdę? Jestem przemoczona do suchej nitki, rany i siniaki boleśnie odznaczają się na mojej skórze, dając się w znaki, a do zamku nie ma mowy, że wrócę. Dopiero co z niego uciekłam, szukając ukojenia tutaj.

Głupia, naiwna Victoria. I jak ty niby chcesz rządzić całym krajem? Moja matka miała rację. Jestem do niczego, nie nadaję się. Myślałam, że może jednak... ale nie. Nie dam rady.

Wpadam ponownie na jakiegoś człowieka, przepraszając szybko. Gdy unoszę wzrok dostrzegam znajome rysy twarzy i karmelowe oczy mojej przyjaciółki.

-Eliza. - łkam, dotykając jej ramienia. Wygląda na oniemiałą, jakbym właśnie odkryła jej sekret. - Naprawdę? Ty też?

-Victoria. - szepcze, chcąc dotknąć mojej twarzy. - Ja... przepraszam. Chciałam ci powiedzieć, ale nie było ku temu okazji. Nie wiedziałam, że oni już ci powiedzieli. - tłumaczy.

Kręcę głową, nie mogąc tego pojąć. Wyrywam się z jej objęć i wymijam, słysząc, że Laurence jest już blisko. Nie chciałam w tej chwili słuchać ani jej, ani nikogo innego. Miałam dość tego wszystkiego. Więc zrobiłam coś co wychodzi mi naprawdę doskonale od zawsze. Uciekłam. Uciekałam już przed Lordem Conroyem, moją matką, strażą. Teraz do kolekcji doszła cała piątka.

Lecz gdy tylko wyszłam i chciałam zamknąć za sobą drzwi baru, by ich spowolnić męskie ramię z impetem natarło na drzwi, uniemożliwiając mi to. Omal się nie przewróciłam, gdybym nie przytrzymała się ceglanej ściany. Ale i przy tym musiałam coś sobie zrobić. Ostre kamyczki wbiły się w moją rękę, raniąc ją. Przeklęłam pod nosem, stając twarzą w twarz z Laurence' em, a za nim stał Christopher, Melissa, Noemi i Elizabeth.

-Vicky. - powiedział gardłowo. - Wróćmy do środka i porozmawiajmy.

-Nie mamy o czym. - syczę, wycierając łzy wymieszane z zaschniętą krwią i kroplami deszczu.

-Owszem mamy. Chciałaś się ze mną widzieć, więc jestem.

-Jakoś wcześniej nie słyszałam byś zadowolony z mojego przyjścia tutaj. Z resztą, już nie ważne.

-Ważne. Wróćmy do środka, proszę cię. - mruczy, wyciągając dłoń do mojego policzka. Z niemałym wysiłkiem odpycham ją, a opuszczenie ręki kosztuje mnie jeszcze więcej wysiłku. - Cóż, nie pozostawiasz nam wyboru.

Zanim zdążę zrobić cokolwiek, Laurence delikatnie, acz stanowczo chwyta mnie pod nogami i plecami. Nie mam drogi ucieczki, cała piątka zastawia jedyne przejście. Nie mam siły się z nim szarpać, doskonale wiem, że i tak by mnie złapał. A jak nie tutaj, to znalazłby sposób by dostać się do pałacu.

Dziewczyny torują drogę z powrotem na zaplecze, a następnie jestem niesiona na górę. Nie chcę tu być, szczególnie z świadomością, że brunet był tutaj wcześniej z inną dziewczyną. Nie byliśmy razem, nie mogłabym z nim być. Więc czemu to aż tak potwornie boli? Dlaczego myśl o nim i innej dziewczynie razem powoduję, że moje serce pęka? Czuję na sobie wzrok zielonych tęczówek, jednak tylko pociągam nosem i zamykam oczu. Nie chcę już więcej. Nie chcę.

Czuję pod sobą miękki materac. Za chwilę ktoś inny nakrywa mnie ręcznikiem i kocem. A potem Melissa nasącza wacik i opatruje poważniejsze rany i mój nos. Przez ten cały czas mam zamknięte oczy, z których raz po raz wyciekają łzy.

-Pójdę poszukać rzeczy na przebranie. - oznajmia po paru minutach dziewczyna, pocierając pocieszająco moje ramię. -Christopher, Noemi pomożecie mi?

-O nie, moja droga. Jeśli on tu zostaje, ja też. - wskazuje palcem na Laurence' a. - Popisał się już dzisiaj.

-Noemi, zamknij się! - warczy brunet, wyrzucając ręce w powietrze.

-Bo co? - pyta butnie, unosząc podbródek. - Ukrywasz coś jeszcze o czym ma nie wiedzieć?

-Nie, ale nie polepszasz mojej sytuacji. Wolałbym abyś wyszła.

-Och, żebyś mógł wciskać jej swoje kłamstwa o tym jakim aniołem jesteś. Victoria nie jest taka głupia. Chyba, że w to wątpisz.

-Noemi, przeginasz. - syczy przez zaciśnięte zęby.

-To nie ja przeginam. Sam łamiesz zasady, które jasno ustaliłeś. Czy mam ci przypomnieć twoje sześć prawd. Jedną z nich była prawdomówność i szczerość. To nie moja wina, że żałuje Victorii. Jest naprawdę świetną dziewczyną, pomimo tego, że szczerze jej nie lubiłam. Ale żadna dziewczyna czy kobieta nie zasługuje na takie traktowanie. I nie ma na to żadnego usprawiedliwienia, Laurence. Owszem możesz próbować, śmiało. Ale nie kłam. Bolesna prawda jest czasem lepsza niż słodkie kłamstwo. Czyż to nie były twoje słowa? Tak naprawdę to te twoje prawdy i Stowarzyszenie są gówno warte, Laurence.

W pokoju zapanowuje niczym nie zmącona cisza. Nawet ja wstrzymałam oddech, żeby lepiej słyszeć. W duchu dziękuję Noemi za wstawienie się za mną. Laurence był jej przyjacielem i być może tym, że nie powiedział mi prawdy zranił ją tak samo jak mnie. Dla niej te zasady były ważne, były wzorem jak ma postępować. A gdy Laurence je złamał ona w nie zwątpiła. Skoro sam ich twórca nie może ich przestrzegać to jak ma robić to ona. Czułam, że rozumiem Noemi.

-Noemi. - mówię na tyle na ile pozwala mi w tym momencie moje gardło. - Dziękuję ci. Wiedz, że twój czyn będę miała w pamięci, ale czy możesz nas zostawić? Dosłownie na dziesięć minut. Potem nawet, gdy on nie wyjdzie, możesz tu wejść. Pozwalam nawet na to, abyś stała pod drzwiami i podsłuchiwała, ale proszę...

-Dobrze. - przerywa. - Wyjdę na pięć minut. - podkreśla, łypiąc złowrogo na bruneta. - Będę za drzwiami. Nie daj się złapać na kolejne jego kłamstwa.

-Nie kłamałem.

-Ale nic nie powiedziałeś. To jest prawie to samo. - wykrztuszam.

Noemi i Eliza wychodzą. Z tą drugą także będę chciała pomówić, ale to kiedy indziej. Nie mam na to dzisiaj siły. Tak naprawdę jedyne na co mam aktualnie ochotę to pójść spać i najlepiej się już nie budzić.

-Kto ci to zrobił?

-Wszyscy. Ty, Eliza...

-Nie o to pytam. - wzdycha sfrustrowany, przeczesując palcami swoje włosy. - Kto cię zbił?

Nie chciałam teraz odpowiadać na to pytanie, chociaż po to tu przyszłam. By mnie pytał, by mnie przytulił najlepiej jak umie i przejmował się mną. Ale teraz nie uważałam, że to jest najważniejsze.

-Nie uważasz, że lepiej będzie zacząć od twojej dziewczyny?

-Catherine nie jest i nie będzie nigdy moją dziewczyną. - warczy.

-Ach, Catherine. - westchnęłam z udawaną rozkoszą - Dlaczego? Skoro się z nią całowałeś, a może nawet posunąłeś do czegoś więcej czemu nie może być twoją...

-Bo nie. - przerywa mi ostro. - Ona nie jest ważna. Pytam ponownie. Kto ci to zrobił?

-Moja matka, zadowolony?! - krzyczę, pomimo protestującego gardła. - Zbiła mnie, ponieważ zabroniła Elizabeth wstępu do mnie. Uznała, że jeśli będę sama szybciej się z tym uporam, ale kiedy po trzech dnia nie wychodziłam z pokoju... po prostu się pokłóciłyśmy.

-Zdarzało się to wcześniej. - to nie było pytanie, on już to wiedział. Kiwnęłam głową. - Kiedy?

-Różnie. Zazwyczaj podczas lekcji, jak lubi to nazywać. Wbija mi wiedzę do głowy, dosłownie. Przemoc to jej ulubiona metoda kary. - na wspomnienie tego po znowu się rozklejam. Kilka łez spływa po mojej skórze, robiąc koryta do kolejnych słonych kropli.

-Ile zostało do twoich urodzin?

-Trzy miesiące z kawałkiem.

-Dobrze. Jeżeli sytuacja znowu się powtórzy, wiesz gdzie mnie znaleźć.

-Wiem, ale jak dzisiaj to zrobiłam, źle się to dla mnie skończyło. - odpieram, odwracając się na drugi bok. Nie chciałam by patrzył na mnie, gdy wyglądam tak. Nie chciałam by ktokolwiek widział mnie taką jak on teraz. Słabą, poobijaną, bez sił. Nie taka powinna być przyszła królowa.

-Vicky. - mężczyzna siada na skraju łóżka. Całe szczęście nie stara się mnie dotknąć. Nie wiem jakbym się zachowała.

-Nie zwracaj się tak do mnie.

-Będę, ponieważ to piękne zdrobnienie, które do ciebie pasuje. I oznacza zwycięstwo.

-Vic za to ofiarę.

-A drina to ciężka praca. - odpowiada. - Naprawdę będziemy sprzeczać się kto zna więcej łacińskich słów?

-Racja, zmieńmy temat. Jak dobrze całuje się Catherine? - pytam z drwiną, tylko na sekundę zerkając w zielone tęczówki.

-Serio? - parska. - Na pewno nikt nie całuje się lepiej niż pewna urodziwa dziewczyna z błękitnymi oczami niczym jezioro nocą i słowami takimi, że czasem kapcie spadają z stóp.

-Kto tak mówi? - pytam, parskając śmiechem.

-Ja.

-Mmm, wszystko jasne. - kiwam ze zrozumieniem głową.

-Ona naprawdę nic nie znaczyła. Ja chyba chciałem tylko....

Nim dokończy drzwi otwierają się gwałtownie, odbijając się od szafy w rogu. Do środka wchodzi Noemi, piorunując Laurence' a.

-Pięć minut minęło. Bip, Bip. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top