ROZDZIAŁ 14
Rozdział specjalnie dla KatarzynaK614
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin ❤️🥰🥳🥳🤪🎉🎉
Cóż, nie jestem najlepsza w składaniu życzeń ❤️🥰🤷
Ach, zapomniałabym. Ci którzy są ze mną dłużej wiedzą że już raz zmieniałam nazwę social mediów i chyba zrobię to po raz kolejny. Ale no cóż zastanawiam się jeszcze.
#Laurence
Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka
______________________
Trzy dni nie byłam w stanie wyjść z swojej komnaty. Zapewne nadal tkwiłabym w łożu i rozmyślała nad martwym mężczyznom, gdyby nie interwencja mojej matki. Niemal siłą wyprowadziła mnie z moich czterech ścian, mówiąc że mam swoje obowiązki do wypełnienia jako księżniczka i przyszła królowa kraju. Miała rację. Mam pod sobą cały kraj, a przeżywam śmierć jednego człowieka, który miał mnie zabić.
Potwierdzono już jego tożsamość. Na szczęście nie musieliśmy wysyłać wdowie kondolencji, ponieważ nie był żonaty. Dzieci także nie posiadał. Jego jedynym żyjącym krewnym był brat. Prześledzono jego ostatnie działania i wychodzi na to, że faktycznie planował zamach, lecz nie wiadomo na kogo. Jego intencja została niewyjaśniona. To wszystko zostało ustalone, gdy ja użalałam się nad losem biednego mężczyzny.
Jego śmierć uświadomiła mi to jak bardzo ludzki los jest kruchy. W jednej sekundzie uważasz się za Boga, a w drugiej leżysz martwy na królewskiej posadzce.
Zastanawiałam się, czy bolało go to? Czy może dzieje się to tak szybko, tak szybko ulatuje z ciebie życie, że nie czujesz już żadnego bólu? Za każdym razem, gdy próbowałam zamknąć oczy na dłużej niż kilka sekund przede mną stawał obraz kałuży krwi oraz otwarte, puste oczy.
Po tamtej chwili, gdy byłam wręcz zdruzgotana, Laurence zniknął. Chociaż byłam zła za to, że był samolubnym egoistą i chronił tylko swój cel, potrzebowałam go. Potrzebowałam aby ktoś mnie przytulił. Ktokolwiek. Nawet Elizabeth zaprzestała wchodzenia do mojego pokoju. Przychodziła dosłownie na kilka minut, by posprzątać, przyszykować ciuchy, z których i tak nie korzystałam oraz przynieść mi jedzenie. Może dlatego tak trudno było podnieść mi się samej po zobaczeniu czyjejś śmierci.
I może wstrząsnęło mną to tak bardzo, ponieważ na własne oczy zobaczyłam martwe ciało i duszę, która oddziela się od ciała. Nie ważne było kto zmarł, ale ważne było to, że widziałam to.
Matka rozkazała Elizabeth ubrać mnie w jakąś porządną, niepoplamioną suknię i przygotować kąpiel. Chciała mnie widzieć za pół godziny w korytarzu królów, jak lubiłam nazywać komnatę, w której wiszą wszystkie portrety zasiadających na tronie monarchów. Zapewne znajdę się tam i ja. Elizabeth przystąpiła do wykonania swoich obowiązków, zerkając co chwila w moją stronę. Wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, jednak coś ją powstrzymywało. Postanowiłam, że nie odezwę się pierwsza.
Siadam przy toaletce, czesząc włosy i poprawiając je. Patrzę w niebieskie oczy przepełnione smutkiem i nieograniczonym bólem. Coś w moim sercu na nowo się rozpada. Nawet kiedy staram się ukryć te wszystkie emocje i tak je widać. Odkładam szczotkę z łoskotem i zrywam kontakt wzrokowy z moim odbiciem lustrzanym. W tym samym momencie Elizabeth szepcze cichutko jak letni wietrzyk:
-Wybacz mi.
Odkłada przygotowaną suknię na łoże, podchodząc o dwa drobne kroki. Suknia była w kolorze beżu z mnóstwem białych falban. Wstaję ciężko z krzesła, spoglądając na moją przyjaciółkę, której nie było, gdy tego potrzebowałam. Nie było nikogo. Nie było wtedy ani jej ani Laurence' a, co utwierdziło mnie w moim przekonaniu, że jestem dla niego tylko środkiem do celu. Nie wspomnę już o moim wuju, matce czy lordzie.
-Nie było cię. - odpowiadam z bólem. Obejmuję się ciasno ramionami, chcąc poczuć choć odrobinę bliskości i ciepła. Spoglądam w jej oczy, również wypełnione bólem.
-Wiem. Zakazano mi do ciebie zaglądać. Uznali, że tak będzie lepiej. Jeśli pobędziesz sama ze sobą, przemyślisz parę spraw. Powinnaś przyzwyczajać się, że codziennie ktoś umiera, nawet na twoich oczach. Przed twoimi drzwiami ma wartę czasem kilu strażników jednocześnie. Nikt nie chcę, aby coś się tobie wstało. W dodatku przyszła królowa powinna sama podejmować decyzję, nie może na nikim polegać. - tłumaczy pośpiesznie brunetka. Na palcu zakręca pukiel swoich włosów w kolorze orzecha i patrzy na mnie z widocznie wymalowanym poczuciem winy. - Proszę, wybacz mi. Chciałam przyjść, ale...
Zanim dokończy, robię dwa duże kroki naprzód i wpadam w jej objęcia. Szpilki wbite w moje serce nagle znikają, jak za sprawą czarów. Czuję tylko przyśpieszony oddech Elizy i ciepło jej ciała. Pojedyncza łza spływa po moim policzku, skapując na rękaw pudrowo – różowej sukni mojej przyjaciółki. Ona również upuszcza kilka łez. Wtulam policzek w jej ramię, iż jest ode mnie znacząco wyższa.
Głęboko w poważaniu mam zasady. Mam gdzieś to co przystoi księżniczce i przyszłej królowej Wielkiej Brytanii. Te trzy dni były okropne. Nie mogłam spać przez obraz bezdusznych tęczówek tamtego mężczyzny. Teraz, gdy przymykam oczy, nie widzę go. Nie widzę w zasadzie nic.
Po kilku minutach, opamiętujemy się. W końcu musimy zejść, inaczej moja matka zacznie mnie szukać. W mig przebieram się w przygotowaną suknię i wycieram nos oraz oczy. Uśmiecham się delikatnie do Elizabeth, ciesząc się, że w końcu mogłam poczuć bliskość drugiego człowieka. Brakowało mi tego. Przerażający chłód zniknął, zastąpiony ciepłem i delikatnym uśmiechem mojej przyjaciółki.
Zanim jednak wychodzimy, pytam:
-Kto? Kto uznał, że tak będzie lepiej?
Na twarzy dziewczyny pojawia się zawahanie. Jednak w końcu odpowiada, nie patrząc na mnie, a na podłogę.
-Pańska matka.
Przełykam ciężko ślinę, razem z ogromną gulą, która wyrosła w moim gardle. Gniew jak lawa w dymiącym wulkanie zaczęła rozgrzewać moje ciało i prowadząc powolutku do wybuchu. Serce zabiło mi mocniej, a krew niebezpiecznie zawrzała po usłyszeniu tych dwóch słów.
Byłam świadoma, że Victoria z Saksonii - Coburga - Saalfeld była zdolna posunąć się do wielu rzeczy, byleby osiągnąć cel. Nawet dobro swojej córki, żeby dojść do jakiejkolwiek władzy. Świadomość tego bolała jak diabli. Dosłownie czułam jak po raz kolejny w ciągu ostatnich dni moje serce, dusza i wiara w innych ludzi była rozrywana na milion malutkich kawałków, których nie umiem już sama poskładać. Żaden klej, taśma czy plaster tego nie naprawią. Tego było za dużo. I czas to ukrócić. To ja będę królową, nie moja matka.
A jej los w tym momencie został przypieczętowany. Razem z dniem, w którym założę koronę i zasiądę na tronie Maria Luiza Victoria z Sakosnii zostanie na dobre wygnana z królestwa.
Nikt, zwłaszcza moja matka, która rzadko się mną przejmowała, nie będzie dyktować mi kogo wolno mi widzieć, a kogo nie.
-Czy ktoś jeszcze próbował dostać się do środka pałacu? - pytam.
Elizabeth chwilę się zastanawia, po czym unosi wskazujący palec do góry, jakby wpadła na jakiś pomysł.
-Słyszałam w kuchni, że pewien młodzieniec próbował przedostać się do środka. Jednak twoja matka oraz król zarządzili większy rygor odnośnie bezpieczeństwa pałacu. Teraz wszyscy są dokładnie sprawdzani, by nie doszło do podobnej sytuacji. Król, jednakże nie zakazał odwiedzin. Goście mieli być tylko dokładnie sprawdzani przed wejściem do środka.
-Co się z nim stało? - zadaję pytaniem przejętym głosem. Jeśli coś stało się Laurence' owi nie wybaczę tego mojej matce ani wujowi Wilhelmowi.
Laurence jednak nie miał mnie za środek do celu. Być może się martwił, chciał sprawdzić jak się trzymam. Nawet nie zorientowałam się kiedy na moje usta wpłynął uśmiech, gdy tylko w mojej głowie pojawiła się myśl o nim. Co ten chłopak o zielonych oczach, wciągający w swoją głębie jak wir, ze mną robił. Nigdy wcześniej się tak nie czułam, nawet przy najprzystojniejszych księciach. Nie oblewałam się szkarłatem, nie czułam tych przyjemnych dreszczy, ściskania w żołądku ani kołatania serca. To było niepojęte, ale przyjemne.
-Został przepędzony. Zdążył uciec, zanim gwardziści w ogóle zaczęli biec. Chyba nic mu się nie stało.
Kiwnęłam tylko głową.
-Nie pójdę na żadne spotkanie. Muszę porozmawiać z moją matką – stwierdziłam na głos, mówiąc bardziej do siebie niż do Elizabeth.
Z mojej komnaty wyszłam jak burza, popędzana przez gniew i niedowierzanie. Brunetka nawet nie próbowała mnie doganiać. Moje pantofelki stukały głośno o posadzkę, niosąc się echem po długim, pustym korytarzu. Przez niezasłonięte okna wpadały ostre promienie słońca.
Moja matka stoi samotnie pośród obrazów dawnych władców, którzy zasiadali na tronie przede mną. Ma na sobie niebieską, błękitną suknię, która idealnie opina jej kształty. Moja matka była piękną kobietą, nawet w tym wieku. Wydawało się to niemal nierealne, a jednak. Ledwo dało się dostrzec zmarszczki na jej twarzy, a co dopiero tłuszcz na jej brzuchu. Odgłos moich wściekłych kroków wyrwał jej z letargu. Spojrzała na mnie, niczym prawdziwa matka na córkę. Z ciepłem i miłością. Wiedziałam, jednak, że to pozory.
Zanim zdążyła się odezwać, wbiłam w nią oskarżycielsko palec.
-Nie masz prawa zakazywać Elizabeth widywania się ze mną. Nie masz prawa zabraniać mi widywania się z kimkolwiek, nie ważne kto to będzie. Myślałam, że wszystko co robisz jest dla mojego dobra, ale myliłam się. Pragniesz mnie od siebie uzależnić, bym nie umiała sama podejmować decyzji. Nigdy nie miałaś widoku na tron, zanim nie pojawiłam się ja. Dlatego teraz robisz wszystko, bym był niczego nieświadomą, głupiutką damulką, która nawet nie ma pojęcia o polityce. I tu pozwolę sobie wyprowadzić cię z błędu. Wiem o wiele więcej, niż ci się zdaje, mamo. - kończę swój monolog, niemal wypluwając z odrazą ostatnie słowa.
Wyraz twarzy kobiety, którą uważałam dawno temu za wzór do naśladowania, zmienia się. Znika przyjemny dla oka uśmiech pełen ciepła i troski, a pojawia się śmiertelna powaga, którą widziałam za dużo razy, żeby teraz się bać. Nagle zaczął bić od niej chłód.
Teraz wiem, dlaczego po śmierci ojca byłam w izolacji. Moim pierwszym językiem nie był wcale angielski, tylko niemiecki. Pamiętam jak mama kupowała mi coraz to nowsze lalki, aby złagodzić ból po stracie ojca, smutek podczas jej nieobecność. Chciała stawiać się w jak najlepszym świetle, a przy małym dziecku nie trudno o to. Nie mogłam wychodzić pobawić się z innymi dziećmi, moja matka wręcz mieszkała ze mną w jednym pokoju, nawet gdy zaczynałam dojrzewać i potrzebowałam własnego kąta. Była ze mną niemal przez cały czas. Tylko kilka razy w tygodniu musiała wychodzić w ważnych sprawach. Wychodziła w południe, wracała wieczorem. Nigdy nie pytałam gdzie była. Nie wiedziałam wtedy, że będę kolejną następczynią tronu.
Stałam się tego świadoma dopiero, gdy przeprowadziłyśmy się tutaj, do Pałacu Buckingham. Podsłuchałam kilka rozmów wuja i mojej matki, ale miałam dopiero 11 lat. Ile mogłam wtedy zrozumieć z ich wykrzyczanych przewinień i pretensji do siebie? Zaczęłam zauważać, że tak naprawdę nie ja obchodziłam moją matkę, tylko władza. Chciała jej odkąd zmarł jej pierwszy mąż, zostawiając ją z dziećmi. Cóż, nie mam pojęcia gdzie teraz są. Są dorośli. Być może któreś z nich przyjmie ją z powrotem, gdy zostanie wydalona.
Mam tylko nadzieję, że król przeżyje do czasu moich osiemnastych urodzin. Już tak niewiele zostało. Tylko kilka miesięcy. Musi przeżyć do 24 maja.
-Jesteś niewdzięczną dziewuchą. Poświęciłam dla ciebie niemal całe swoje życie. Myślisz, że to takie łatwe utrzymać w pojedynkę dziecko? Ciężko pracowałam na twoje wykształcenie. Uczeni są naprawdę drodzy, Victorio. To dzięki mnie znasz tyle języków, umiesz doskonale matematykę....
-A co z królewskimi obowiązkami? Gdyby nie wuj, nie miałabym bladego pojęcia o polityce! Przyznaj w końcu, że chciałaś bym była od ciebie zależna! - krzyczę wściekle. Wyrzucam gwałtownie ręce w powietrze, czekając aż z łaski swojej odpowie. -Chcę prawdy, matko.
-Nie tak cię wychowałam. - robi krok w moją stronę, a jej mina zwiastuję grozę. Stajemy twarzą w twarz. Patrzę w jej wielkie brązowe włosy, a ona w moje niebieskie, odziedziczone po ojcu.
To była wojna. Jedna z najgorszych. Między córką, a matką.
I żadna z nas nie miała zamiaru odpuścić.
Miałam wrażenie, że powietrze dookoła wypełnia zapach siarki od iskier i zgrzytów między nami. Nie skulę się, nie odpuszczę. Nie tym razem, mamusiu. Nie masz nade mną już władzy. Nikt nigdy więcej nie będzie mną manipulować ani rozkazywać. To moich rozkazów będą się słuchać. Jednak, gdy ręka mojej matki nagle ląduje na moim policzku, odsuwam się do tyłu, a moja twarz leci w bok. Mimochodem w moich oczach pojawiają się łzy.
Moja matka ponownie podchodzi do mnie, wymierzając kolejny cios. Tym razem z pięści prosto w żebra. Zginam się w pół od ciosu. Miałam wrażenie, że złamała mi jedno z żeber. Potem nastąpił kolejny cios. I kolejny. Kolejny. Kolejny. A potem jeszcze jeden. Zadawała je dopóki nie padłam na kolana, a z mojego nosa nie potoczyła się stróża krwi. Zazwyczaj biła tam gdzie nie było widać, tym razem celowała tam gdzie najbardziej boli.
-Nie będziesz więcej podważać moich intencji. Kocham cię, córeczko. Zacznij w końcu doceniać wysiłki moje i Lorda Conroya. Gdy szybciej to zrozumiesz, tym mniej będzie boleć. Chcemy dla ciebie jak najlepiej. - klęka przy mnie i łapię mocno mój podbródek. Nakierowuje moje twarz tak, abym doskonale widziała jej twarz. Chciałam ją odtrącić, ale nie miałam na to siły. Bolało mnie... wszystko. - Kochanie, lepiej słuchaj mamy. Mama wie najlepiej co jest dobre dla jej córki.
Dopiero gdy wyszła pozwoliłam sobie na łzy. Płakałam z bólu. W tym momencie poznałam wszystkie wymiary słowa ból. Zanim zdążyłam chociażby się zastanowić wstałam z posadzki pełnej mojej krwi. Musiałam wydostać się z pałacu. Musiałam znaleźć Laurence'a.
Potrzebowałam Laurence'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top