ROZDZIAŁ 3

#Laurence

Ig: za_ksiazka_
Tt: zaksiazka
____________________

Jeden z Dzisiejszego dnia miałam lekcję etyki królewskiej z moją matką. Przerabiałyśmy poprawne picie herbaty, iż za niedługo matka chciała zorganizować urocze przyjęcie herbaciane z innymi księżniczkami i damami dworu. Od zawsze strasznie ubolewałam nad tym, że nigdy nie mogłam samodzielnie urządzić podobnego przyjęcia. Lecz matka zawsze powtarzała, iż jestem za młoda, niedoświadczona i nie mam odpowiednich wpływów by przyjęcie było na poziomie.

Każdy krok rodziny królewskiej był śledzony przez biuletyn, który odbywał się codziennie, a raz w tygodniu zaglądali w nasze progi. Matka pyszniła się przed kamerami, chętnie dzieląc się swoim życiem, a wuj opowiadał o nowych ustawach, sojuszach, zmianach i odpowiadał na pytania poddanych. A często były dość nietuzinkowe. Jednakże ja nigdy nie stanęłam przed kamerą i nigdy nie odpowiadałam na liczne pytania kierowane w moją stronę. Zazwyczaj mój temat był pomijany w gazetach i biuletynach.

Matka stała nade mną z surową miną, trzymając w lewej ręce rózgę. Był to jej ulubiony atrybut podczas naszych lekcji etykiety. Lubowała w tym niemal tak samo jak jej przyjaciel, Lord Conroy. Cieszyłam się, że w tym tygodniu nie miał czasu odwiedzić mojej matki i nie zawitał w moim pokoju, aby się przywitać.

-Powtórz. - zażądała, przerywając ciszę w zamkowej bibliotece.

Uniosłam filiżankę, przytrzymując spodek drugą ręką. Tym razem nie użyłam łyżeczki by posłodzić herbatę, która była gorzka i mocna w smaku. Lecz księżniczka i przyszła królowa nie powinna słodzić herbaty, szczególnie na przyjęciu. Upiłam niewielki łyk gorącego napoju, odkładając porcelanową filiżankę w delikatne wzory na spodek. Plecy miałam idealnie proste, gorset trzymał ciasno mój brzuch i piersi przez co moja postawa była nienaganna. Patrzyłam prosto przed siebie pustym, wypranym z emocji wzrokiem.

Nie przepadałam za lekcjami. Ani z moją matką ani z jej przyjacielem.

Odłożyłam delikatnie porcelanową zastawę na idealnie wyścielony serwetkami stolik. Ponownie się wyprostowałam, unosząc delikatnie podbródek do góry i kładąc dłonie na kolanach, złączając je.

-Dobrze. - odpowiedziało zimno matka. - Teraz nalej herbaty do filiżanek.

Zawsze to gospodarz przyjęcia powinien nalewać herbatę z imbryka. Powinnam także dbać o to by filiżanka gościa była do połowy pełna, by nie oblał się nią.

Delikatnie podniosłam imbryczek pasujący wzorem do reszty zastawy. Przytrzymałam wieko i przechyliłam naczynie, z którego popłynął bursztynowy płyn. Jak mnie uczono, filiżanka była do połowy pełna.

-Doskonale, Victorio. - pochwaliła mnie matka. -Tym razem nie popełniłaś aż tylu błędów. I pamiętaj, sobie herbaty nalewasz jako ostania. Najważniejsi są goście. - oznajmiła mocnym głosem, zostawiając rózgę na stoliczku i wychodząc z biblioteki.

Nienawidziłam tych lekcji.

Wydawały mi się.... staromodne. Nikt oprócz rodziny królewskiej nie przywiązywał tak dużej wagi do herbacianych przyjęć. Zakładam, że żadna dama dworu nie zna tych restrykcyjnych zasad, których muszę się pilnować na każdej płaszczyźnie. Nie tylko podczas spotkań towarzyskich, lecz także na co dzień w stosunku do mojego wuja, który jest głową królestwa oraz mojej matki, której mimo wszystko należy się szacunek.

Westchnęłam ciężko, opierając się plecami o oparcie fotela. Jednym haustem wypiłam całą zawartość miniaturowej filiżanki. Głośno odstawiłam ją na stół, nie dbając o to jak nieelegancko musiało to wyglądać. Już czułam złość mojej matki, gdyby zobaczyła mnie . takim wydaniu. Rózga nie raz poszłaby w ruch, rozcinając moją skórę oraz zostawiając liczne ślady.

Pierwszy raz od siedemnastu lat szczerze żałowałam bycia księżniczką i następczynią tronu.

*_*_*

Gdy zaczęło się ściemniać postanowiłam wyjść do królewskich ogrodów. Wieczór zapowiadał się na ciepły, więc nie brałam ze sobą odzienia wierzchniego. Strażnicy odprowadzili mnie do tarasowych drzwi, nie idąc dalej za mną. Nie zamierzałam uciekać daleko, więc nawet z takiej odległości byliby w stanie mi pomóc, gdyby coś jednak się stało.

Przysiadałam na tej samej ławce, na której kilka dni temu siedziałam razem z Albertem i słuchałam jego fascynujących opowieści. Oglądałam zachód słońca, oddychając świeżym powietrzem. Czułam jak ciężar całego dnia znika z moich ramion, a ulga wypełnia moje ciało.

Byłam zmęczona i znużona zachowaniem mojej matki. Chciałam być w końcu wolna. Urwanie się z stryczka, który założyła na moją szyję matkę wydawał się teraz tak kuszący, że niemal realny. Wystarczyłoby abym miała osiemnaście lat, a mój kochany wuj by zmarł. Zostałabym królową, odbierając wszelkie tytuły mojej matce i cały jej majątek. Skazałabym ją na wygnanie.

Nie byłam ślepa na krzywdę, którą mi wyrządzała. Nie mogłam po prostu nic z nią zrobić, jeśli nie mam pełnej mocy. Musiałabym zasiąść na tronie. Jeszcze rok i to wszystko się skończy. Jeszcze rok i wygnam moją matkę i Lorda Conroya. Skończyłyby się jego powitalne wizyty w mojej komnacie, lekcje etyki królewskiej, przykre słowa i nagany kierowane w moją osobę. To wszystko za rok mogłam ukrócić.

Ale... Nie wiem czy byłabym dobrą królową. A na tym najbardziej mi zależy. Obejmę tron tylko jeżeli Wilhelm IV umrze, a wtedy nikt nie będzie mógł mi doradzać. Nikt oprócz mojej matki i Lorda, którzy obracają się w tej sferze od lat. Jestem zależna od mojej matki i jej kochanka.

Niech ich wszystkich szlag trafi!

-Pst! - usłyszałam nagle.

Rozejrzałam się po ogrodzie, jednakże nic się zobaczyłam. Pokręciłam głową, zrzucając dziwne głosy na karb mojego zmęczenia. Ukryłam twarz w dłoniach, przymykając na chwilę oczy. Rozkoszowałam się lekkim wiatrem, który muskał moją rozgrzaną od emocji skórę.

Jednak dźwięk znowu się powtórzył.

Poderwałam głowę z kolan, rozglądając się, tym razem dokładniej.

Coś zaszeleściło w krzakach nieopodal miejsca gdzie siedziałam. Chciałam wołać gwardzistów, gdy wyłoniła się osłonięta materiałem twarz chłopaka, do którego koledzy wołali „Romeo". Przyłożył palec, rozkazując być mi cicho. Mój mózg chciał zrobić mu na złość i zawołać straże, by się nim zajęli. Nie byłam jednak aż tak bezwzględna i bezuczuciowa. W końcu by dostać się za mury pałacu ryzykował niemal życiem. Brama nie jest tak niska jak się wydaje.

-Czego chcesz? - warknęłam, tak aby gwardziści nie zorientowali się, że z kimś rozmawiam.

-Podziękować. - szepnął przez materiał na swoich ustach. - Jesteś inna, Księżniczko Victorio. W lepszym tego słowa znaczeniu.

Zmrużyłam oczy, lecz kiwnęłam lekko głową.

To było nawet miłe usłyszeć pochwałę. Chociaż nie byłam dumna z swojego czynu, cieszyłam się że nikomu nic się nie stało. Nadal zastanawiało mnie to czemu postanowili ograbić kuchnię z żywności, zamiast zabrać kosztowności z pałacu. Zyskali by dzięki temu o wiele więcej, niż zwykłym jedzeniem.

Chłopak jakby czytając w moich myślach, podał mi dzisiejsze wydanie gazety. Nagłówek głosił „ Anonimowi darczyńcy dostarczyli dla głodujących mieszkańców pobliskich wiosek żywność." . Zmarszczyłam brwi, wczytując się w treść pierwszej strony.

W nocy anonimowi darczyńcy dostarczyli do domów ubogich rolników żywność. Składało się na nią między innymi bochen chleba, jaja, butelka świeżego mleka, a dla mieszkających w domu pociech znalazły się nawet słodkie podarunki w postaci czekolady. Kim są ci ludzie? Tego nie wiadomo. Nie zmienia to jednak faktu, że uratowali kilka naprawdę dzietnych rodzin, których zapasy żywności zostały zniszczone przez ostatnie zalanie....

Urwałam w połowie artykułu, spoglądając w jego zielone nadal tak samo piękne oczy. Tak jak tamtej nocy iskrzyły się od blasku pobliskich lamp naftowych, które niedawno rozwiesili strażnicy.

-Czy wy...

-Tak. - odpowiedział, zanim dokończyłam zdanie.

-Dlaczego? - szepnęłam z niedowierzaniem.

-Bo byli głodni, a nie mieli zapasów. Większość ich upraw i tak szła na potrzeby królestwa.

-To... niesamowite. - uśmiechnęłam się lekko, lecz zaraz przed oczami stanął mi obraz matki.

To oni powinni pracować na nas, a nie my na nich. To oni są naszymi poddanymi, a uprawiając rolę oddają nam część i służą królestwu.

Nie ważne jak kłóciłabym się z tym, matka zawsze miała rację. Jednak to co oni zrobili było bohaterskie.

-Powinieneś iść. Nie chcę by cię złapali. - wyszeptałam, wstając z ławki. Oddałam mu gazetę, taksując go zimnym wzrokiem tak jak mnie uczyli.

Uczucia nie powinny wpływać na twoje decyzję. To nieprofesjonalne dla przyszłej głowy państwa.

-Victorio. - moje imię w jego ustach brzmiało jak najpiękniejsza melodia. - Nie jesteś taka. Jesteś nadzieją tych wszystkich ludzi. Wystarczy, że zasiądziesz w końcu na tronie.

Przewróciłam oczami, chcąc wykrzyczeć mu to, że dopóki mój wuj żyję, chroni mnie i tych wszystkich ludzi by moja matka nie została regentką. Chciałam powiedzieć mu, że nie przyśpieszę czasu do mojej wyczekiwanej osiemnastki. I chciałam zaprzeczyć, iż nie nadaję się na ich królową. Nie czułam się na to gotowa i bałam się zawieść cały mój lud. Lecz powstrzymałam się.

To był obcy człowiek. Nie powinnam.

-Idź, zanim ktoś się zorientuję. - mój głos był pusty. Zanim odeszłam usłyszałam jego ciche słowa.

-Jesteś wojownikiem, Victorio. W swojej najpiękniejszej zbroi. Z popiołu zrodzeni, w popiół obróceni, niech krew przestępcy się rozleje, wtem my wszyscy powstaniemy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top