ROZDZIAŁ 12
#Laurence
Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka
_____________________
Dzisiejszego dnia miałam po raz pierwszy uczestniczyć w audiencji! Co prawda, miałam się tylko przysłuchiwać, ale to zawsze dobry początek. Może z czasem wuj pozwoli mi uczestniczyć czynnie w takich zebraniach. Oczywiście, mojej matce nie przypadł ten pomysł do gustu. Wolała mnie trzymać przy sobie i udzielać swoich lekcji. Doskonale wiedziała, że jej czas się kończy. Nie byłam już małą, zależną od niej dziewczynką. Byłam za to prawie kobietą.
Wuj jak zwykle miał głęboko w poważaniu zdanie mojej matki. To on był królem i to on decydował. Cieszyłam się, że mam po swojej stronie takiego sojusznika. Nie zawsze mnie bronił, ale przychodził z pomocą, gdy widział, że nie dawałam rady. Tak jak w starciu z moją matką i lordem Conroyem. Nawet jak będę królową, czuję, że nie dam rady jej się przeciwstawiać. Otóż Victoria Sachsen - Coburg – Saalfeld była naprawdę przerażającą kobietą. Niezwykle piękną, lecz przerażającą. Umiała manipulować tobą tak, że zanim się spostrzeżesz, a wpadasz w jej sidła.
Na nieszczęście była moją matką.
Audiencja miała odbyć się w samo południe w Sali Wielkiej. Ludzie z najróżniejszych sfer oraz miast. Wieść o tym, że Księżniczka po raz pierwszy miała uczestniczyć w tego typu wydarzeniu był nie lada niespodzianką. Tym razem ludzie nie chcieli widzieć się tylko z królem, a także ze mną. Ich następną monarchą. Być może, tak jak Laurence, zobaczyli we mnie coś czego nie dostrzegli w innych władcach, zasiadających na tronie Wielkiej Brytanii. Zobaczyli we mnie przyszłość, lepsze jutro, nadzieję na zmianę, której oczekiwali.
Czułam, że to moje zadanie.
Wprowadzenie nowych reform, zapewnienie prawa głosu ludziom, kobietom i mężczyznom, danie możliwości nauki także ubogim, uprzemysłowienie. Tego chciałam dokonać. Ale żeby to zrobić musiałam najpierw ich poznać, to jak żyją i czego potrzebują w pierwszej kolejności. Do tego zadania zapewne zgłosi się Laurence.
Po raz pierwszy poczułam się naprawdę godna, dumna i gotowa na założenie korony, otrzymanie berła oraz jabłka. Byłam gotowa zasiąść na tronie.
-Audiencję czas zacząć. - oznajmił wuj donośnym, tubalnym głosem. Siedział na tronie, a na głowie miał ciężką, złotą koronę. - Przygotuj się, Victorio. Będzie tłoczno.
Straże otworzyli drzwi, a do środka Sali Wielkiej wlał się tłum ludzi. Byłam blisko rozdziawienia ust na ten widok, ale powstrzymałam się. Wuj Wilhelm z stoickim spokojem przyglądał się ludziom, którzy ustawiali się w kolejkę, by porozmawiać z królem. Być może także ze mną. Wyprostowałam plecy, podchodząc bliżej do tronu.
Dzisiaj Elizabeth przyszykowała dla mnie piękną ciemnoczerwoną suknię z rozkloszowanym dołem. Ciemny, koronkowy gorset ciasno opinał moją talię, a na mojej głowie lśniła diamentowa tiara. Wyglądałam pięknie i szlachetnie jak prawdziwa księżniczka.
-Ubiór to pierwsze co ludzie zauważają, gdy po raz pierwszy cię widzą. Dlatego na swojej pierwszej audiencji powinnaś wyglądać nie tylko pięknie, ale olśniewająco. - rzekła dziś rano Elizabeth, gdy wiązało z tyłu mój gorset. Nie wiem czy sama dałabym sobie z tym radę.
Na znak mojego wuja, gwardzista przepuścił pierwszego mężczyznę na wzniesienie.
-Oto James Ainswort, rybak z wsi Clovelly, hrabstwo Devon. - mówi strażnik.
Mężczyzna kłania się nisko przed królem, następnie podchodzi bliżej. Był mocno opalony, a jego całe ciało było naprawdę dobrze zbudowane. Wyglądał na mężczyznę po 40-scte.
-Przedstaw swój problem.
-Przez ostatnie sztormy nasz sprzęt i kilka łodzi poszło na dno morza. Prosiliśmy już okolicznych przyjaciół o pożyczenie kilku sieci i wędek, ale odmówili. Chciałbym prosić o fundusz na zakup trzech łodzi i kilku sieci. - James spuszcza głowę w dół i splata ze sobą dłonie. Wyglądał na bezbronnego, chociaż jego postawa budzi grozę.
Król kiwa głową, po czym rzecze:
-Dostaniesz fundusz. Jeszcze dziś zostanie on wysłany do twojej wioski. Pamiętaj, że masz u mnie dług. - mówi wuj, po czym odprawia mężczyznę machnięciem dłoni. Mężczyzna kłania się i serdecznie dziękuję.
Posiedzenie trwa jeszcze dwie godziny. Nogi zaczynały mi cierpnąć. Wydawało mi się, że ludzi wcale nie ubywa, a wręcz przeciwnie. Reszta spraw była dość podobna do tej pierwszej. Ludzie głównie prosili o fundusz na nowe rzeczy. Było także kilku ludzi, pytających o moje wstąpienie na tron, jednak wuj zbywał ich, mówiąc, że wszystko zostanie podane do publicznej wiadomości w odpowiednim czasie. Wuj kilkukrotnie pytał mnie o zdanie odnośnie paru spraw. Cieszyło mnie to, że mogę się angażować, pomóc, doradzić.
-Następny!
Przed nami stanęła niska kobieta w niezbyt urodziwej sukni. W ramionach trzymała małe zawiniątko, tuląc je do piersi. Wytężyłam wzrok, przyglądając się smutnej kobiecie.
-Królu. - szepcze kobieta, zanim gwardzista ją przedstawi. - Proszę. Proszę, pomóżcie mi. - łka głośno, bujając dziecko w swoich objęciach. - Mój... mąż wyrzucił mnie z domu na bruk. Nie mam dachu nad głową ani pieniędzy. Proszę, niech król zaopiekuję się moim dzieckiem. Nie mogę jej zostawić z tym... potworem. On ją skrzywdzi. Nie mogę jej zostawić. Proszę, błagam pomóżcie mi! - lamentuje, a dziecko w jej rękach zaczyna kwilić.
Spojrzałam przejęta na wuja, lecz ten nie dał po sobie znać nawet grama uczuć. Był chłodny, ale spokojny.
-Przykro mi, ale nie mogę przyjąć twojego dziecka na dwór. - komentuje król.
Głośny szloch przerwał gwar panujący w Sali wielkiej. Coś wewnątrz mnie boleśnie się ścisnęło.
Ta kobieta była sama, zdana tylko na czyjąś łaskę. Miała malutkie dziecko, być może dopiero co urodzone. Chciała zapewnić mu przyszłość lub przynajmniej dom. Czułam, że była gotowa zrobić wszystko by tylko jej mąż nie dostał ich dziecko w swoje ręce. Była bezsilna. Nie miała nikogo, a jej nadzieja na łaskę króla właśnie została zniweczona. Wiedziałam co czuję. Nie było gorszego uczucia niż bycie bezradnym w okolicznościach okrutnego życia.
-Wuju. - zwracam na siebie jego uwagę.
-Nie mogę, Victorio.
-Nie prosi cię o przyjęcie dziecka na dwór, a zapewnienie mu domu.
Król wzdycha, masując swoje skronie. Patrzy na mnie beznamiętnie i kiwa głową na kobietę.
-W takim razie to ty będziesz odpowiedzialna, żeby znaleźć dom dla tej kobiety i jej dziecka. - decyduję twardo.
Unoszę podbródek i mrużę oczy. Patrzę na kobietę, która w ciągu dalszym kołyszę i uspokaja dziecko. Patrzy na mnie z nadzieją. Być może jestem za miękka i być może jest to błąd, ale to tylko przypuszczenie. Wcale nie musi to oznaczać prawdy.
Schodzę z podwyższenia i staję przed kobietą. Ona kłania się lekko, przykrywając dziecko większą ilością materiału.
-Jak masz na imię?
-Alice. - szepcze schrypniętym, rozemocjonowanym głosem. Była bliska, żeby ponownie się rozkleić.
-Masz pracę, Alice? - pytam. Kiwa ledwo widocznie głową. Była przerażona. - Dobrze. Dostaniesz dom u przemiłej staruszki, która pomoże ci zająć się dzieckiem. Będziesz tam mieszkała rok, w tym czasie będziesz musiała stanąć na nogi. W innym przypadku dziecko będzie musiało zostać oddane do sierocińca. - staram się mówić łagodnie. Pocieram jej ramiona odziane w porwaną szmatkę, imitującą suknię. Cała drżała
-Dziękuję, księżniczko. Dziękuje. - tym razem jej łzy były powodem jej radości.
-Poczekasz do końca audiencji, zaprowadzę cię do niej. Będziecie bezpieczne. - dodaję, po czym odchodzę z powrotem na swoje miejsce. Kobieta rozdygotana odchodzi, tuląc zawiniątko do piersi.
Uroczy obrazek. Chciałabym żeby moja matka zajmowała się mną tak samo. Alice była gotowa poświęcić swoje dobro w zamian za dach nad głową dla swojej córeczki. Była niesamowitą, chociaż naprawdę młodą matką.
Audiencja powoli dochodzi do końca. Została już tylko garstka ludzi. To dobrze, ponieważ padałam powoli z nóg, a pantofelki, które miałam na sobie wpijały się boleśnie w moje stopy. Już czułam jutro odciski i rany na stopach.
Nagle w tłumie tych wszystkich ludzi mignęła mi znajoma kobieca sylwetka. Jej odważnego i buntowniczego stylu ubierania się nie pomyliłabym z nikim innym. Noemi. Nawet na audiencji u króla ubrała ciemną suknię z gorsetem odsłaniającym niemal całe plecy. Suknia nie była długa, kończyła się zaraz przed kolanem, lecz spływający, błyszczący tiul dodawał pazura całej stylizacji. Włosy upięła wysoką kitkę.
Noemi nie pasowała do całej tej śmietanki towarzyskiej. Wyróżniała się bardziej niż pięknie poubierane w pastelowe róże kobiety. I to było piękne. Noemi zapadała w pamięć, dzięki swojej specyficzności. Ale to ta specyficzność pozwalała jej być wyjątkową, a przede wszystkim wyrażała siebie.
Gdy przesuwałam dalej wzrokiem po ludziach, dostrzegałam coraz więcej członków Stowarzyszenia. W tym Christophera, Franka, Melissę i Henry'ego. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniali się niczym. Trzeba było lepiej się przyjrzeć, żeby zobaczyć, że tu nie pasują. Byli tu już rolnicy, pracownicy fabryk, praczki, szwaczki, damy dworu i wielu innych ludzi, ale oni nie pasowali do żadnych z nich. Byli wyodrębnieni. Nie mogłabym żadnego z nich pogrupować na klasy. Tworzyli własną klasę społeczną, w której nikogo nie dyskryminowano.
Wśród nich brakowało mi tylko Laurence, którego nie mogłam nigdzie odszukać wzrokiem.
Nie umiałam skupić się na słowach wuja, gdy przyjmował następnych poddanych. Zastanawiałam się co oni tu wszyscy robią, czego chcą. Jednego nauczyłam się przez ten czas, gdy poznałam Laurence. Stowarzyszenie Sześciu Prawd nie działa bez celu.
Gwardzista przedstawia przed nami kolejną osobę. Oddech zamiera mi w piersi, gdy słyszę jego imię.
-Oto Laurence Lancaster z Londynu...
-Co cię sprowadza?
-Chciałbym pomówić z Jej Królewską Wysokością Księżniczką Victorią. Na osobności. - mówi. Nastaje ogłuszająca cisza, którą znowu przerywa zielonooki. - To pilne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top