RODZIAŁ 20

#Laurence

Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka
________________________

Miałam delikatne Déjà vu, gdy Elizabeth pomagała uczesać mi nową fryzurę. Przy szykowaniu się na przyjęcie dla moich przyszłych i niedoszłych mężów kilka miesięcy temu Eliza także była obecna przy szykowaniu się. Tym razem stroiłam się z przyjemnością, ponieważ na przyjęciu miał być Laurence. Zapowiedział swoje przybycie wczoraj i to osobiście. O mało nie wybił mi okien w sypialni, gdy rzucał niewielkimi kamyczkami w szyby, aby zwrócić moją uwagę. Byłam pewna, że go zamorduję.

-Skoro już wyjrzałaś, moja Julio, na balkon, chciałbym oznajmić, iż zostałem bezczelnie i bezpodstawnie pominięty na liście gości na twe urodziny. - rzekł, a ja nawet z tej odległości mogłam zobaczyć jak na jego ustach formuję się cwaniacki, rozbrajający uśmiech. - Mam nadzieję, że to niedopatrzenie ze strony organizatorów.

-Bynajmniej, mój drogi Romeo.

-Ależ jestem gościem honorowym. Jubilatka z pewnością chciałaby mnie widzieć na swym przyjęciu.

-Ależ skąd! - droczę się, wychylając się jeszcze trochę zza balustradę. - Osobiście doglądałam listy gości, wszystko jest w jak najlepszym porządku.

-Cóż, w takim wypadku sam się na nią wpisuję. W tej chwili. - oznajmia, na co przewracam oczami – Widziałem to! Spodziewaj się mnie jutro o szóstej, Księżniczko!

Laurence nie znał w swoim słowniku słowa „nie". Pojawiał się gdzie chciał i znikał kiedy dusza chciała. Laurence był wolny. A ja chciałam tej samej wolności, którą miał on. Być może za niedługo ją dostanę.

Podobały mi się nasze słowne przepychanki. Żadne z nas nie dopuszczało do siebie myśli, żeby dać wygrać temu drugiemu. Zawsze któreś z nas musiało mieć ostatnie zdanie. Szkoda, że zazwyczaj to ja przegrywałam. Zawsze, gdy spojrzę w jego zielone oczy całkowicie w nich przepadam. Są jak dwie czarne dziury, które pochłaniają wszystko co spotkają na drodze. Mam wrażenie, że Laurence Lancaster pochłania wszystko całym sobą.

-Znowu o nim myślisz? - pyta Elizabeth, szczerząc się sama do siebie. Posyłam jej odbiciu lustrzanym złowrogie spojrzenie.

-Nie wiem o czym mówisz.

-Ta, jasne. - wywraca oczami, wsuwając w ciasno spleciony warkocz ostatnią spinkę. - A te maślane oczy to robisz do mnie?

-A jeśli tak, to co? - pytam zaczepnie. Podziwiam w lustrze dzieło przyjaciółki. Co jak co, ale na jej umiejętnościach jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Eliza zamiast sprzątać, powinna robić takie fryzury na co dzień i nie tylko mi.

-Jestem zaszczycona. - układa dłoń na piersi i uśmiecha się szeroko. Obie parskamy głośnym śmiechem, który z pewnością nie pasuje do wyrafinowanej i poukładanej księżniczki. Ale w tym momencie liczył się dla mnie czas spędzony z moją przyjaciółką.

*_*_*

Pomimo mojego sceptycznego podejścia do urodzinowego balu teraz byłam naprawdę szczęśliwa i podekscytowana. Eliza zostawiła mnie półgodziny temu, aby znaleźć Laurence' a i innych ludzi z Stowarzyszenia, którzy dostali zaproszenia, iż wstęp na imprezę był zamknięty. Mieli być przyjaciele, rodzina i władcy innych królestw, za którymi przepadam. Trochę gości zebrało się, gdy podpisywałam zaproszenia, a kucharze mieli nie lada wyzwanie.

Ostatni raz poprawiłam tiulowe fałdy sukni. Wzięłam głęboki, oczyszczający oddech, po czym wyszłam z mojej komnaty. Przy drzwiach czekał strażnik, który miał odprowadzić mnie do schodów i zapowiedzieć moje przyjście.

Ich ubiór na dzień dzisiejszy także zmieniłam. Jakby nie patrzeć byli uczestnikami przyjęcia, więc musieli mieć kwiatowy element w swoim stroju. Dlatego każdy gwardzista przy swoim codziennym mundurze, o ile nie stał an zewnątrz, miał przypięty agrafką kwiat powojniku. Zabawnie patrzyło się, gdy szukali Powojników. Były to doprawdy piękne kwiaty, które liczyły sobie ponad 500 gatunków. Nie są to moje ulubione kwiaty, ale mają bardzo ładny zapach.

Niemal od razu rozpoznałam mężczyznę stojącego przy drzwiach. Ujrzawszy mnie, uśmiechnął się szelmowsko.

-Dobry wieczór, wasz Królewska Wysokość. Niedługo chyba powinienem się zwracać do ciebie Królewska Mość, czyż nie? - pyta, podchodząc bliżej i proponując mi swoje ramię. Ujmuje je i kręcę z politowaniem głową.

-Nie śmieszno mi do tronu, Williamie. - odpowiadam. - To nie wyścig szczurów.

-Czasem sądzę, że jednak tak jest. Bawi mnie zachowanie niektórych dam dworu, gdy na siłę próbują zaimponować wysoko postawionemu młodzieńcowi. - śmieję się cicho.

-Jeszcze powiedz mi, że pomagasz im uciekać od tych wszystkich kobiet.

-A i owszem, Księżniczko. - odpowiada, a mi na chwilę mina rzednie. Tylko Laurence tak się do mnie zwraca i nie podoba mi się, że ktoś jeszcze używa tego tytułu. Tylko z jednych ust to przezwisko brzmi uroczo. - Czuć od kobiet desperację na pięć mil. Jak mam nie pomóc tym biedakom?

-Cóż, muszą się z tym liczyć. Ich status przyciąga wielu ludzi, a szczególnie działa to na kobiety. - oznajmiam, starając się brzmieć lekko. Jednak obraz Laurence' a w mojej głowie wcale nie chcę się zatrzeć. Wydaję mi się, że z każdą kolejną sekundą on wyostrza się coraz bardziej.

-Na ciebie też?

Parskam cichym śmiechem pod nosem.

-Williamie, będę królową. - stwierdzam oczywistą oczywistość.

-Ale... - zaczął niepewnie. - ...będzie jeszcze król, gdy wyjdziesz za mąż.

-A kto powiedział, że kiedykolwiek wyjdę za mąż?

William wyraźnie zaczerwienił się.

Nie mówiliśmy już nic. W ciszy doszliśmy do schodów. Już stąd słyszałam cichą muzykę i szmery rozmów. Przyjemne motylki w moim podbrzuszu zaczęły budzić się do życia, łaskocząc mnie. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko. Dzisiejszego dnia uwolnię się od rządów mojej matki, która nigdy za bardzo mną się nie interesowała. Spędzę przyjemny czas z moimi przyjaciółmi. Może nawet Laurence zaprosi mnie do tańca. To byłoby niesamowite. Byłam niemal pewna, że tańczy tak samo doskonale jak wygląda. Mam wrażenie, że on umie niemal wszystko.

William wyszedł przed szereg, ukazując się ludziom, którzy czekali na moje przybycie. Uroczyście rozwinął pergamin, zaczynając czytać:

-Drodzy goście, w ten piękny majowy dzień mamy zaszczyt świętować osiemnaste urodziny pewnej niezwykle pięknej niewiasty. Niektórzy z nas, tutaj zebranych, mieli przyjemność patrzeć jak nasza jubilatka dorasta i dojrzewa. Wiedzą więc jakim utrapieniem potrafi być na co dzień. - po sali roznosi się śmiech. - Lecz dziś nie skupiajmy się na jej wybrykach, niedoskonałościach i błędach. Podziwiajmy ją za jej piękno, wielkie serce, spryt, inteligencję, dobro i postrzeganie świata na własny oryginalny sposób. Oto nasza jubilatka, Jej Wysokość Księżniczka Victoria.

Postawiłam stopę na pierwszym stopniu, a charakterystyczny stukot obcasu o marmur roznosi się echem po pomieszczeniu. Dreszcz ekscytacji przebiega po moim ciele. Schodzę powoli, bez pośpiechu, budując napięcie u gości. W połowie schodów mijam Williama, który zwinął pergamin i chowa go pod poły swojego munduru. Posyłam w jego stronę ciepły uśmiech, który odwzajemnił. Nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobił, kilka miesięcy temu. Był moim wspólnikiem w zbrodni. Mimo że nie znałam go zbyt dobrze, mogłam uznać go za dobrego kolegę.

Spojrzałam na tłum gości, którzy tłoczyli się w przedsionku do Sali Wielkiej, gdzie ma odbyć się przyjęcie. Przebiegłam wzrokiem po tłumie ludzi, odnajdując tą jedną parę zielonych tęczówek, które wpatrywały się we mnie od samego początku. Jego wzrok wzbudził we mnie żar, który w ciągu sekundy wybuchł wewnątrz mnie jak wulkan. Intensywność z jaką na mnie patrzył była niemal do niewytrzymania.

-Pięknie wyglądasz, moja panno. - schrypnięty głos wuja, wybudził mnie z letargu. Gwałtownie odwróciłam głowę w mężczyzny, który uśmiechnięty opiera się o laskę. Z jego gardła wydobył się suchy, duszący kaszel.

-Na pewno czujesz się na tyle dobrze, aby uczestniczyć w przyjęciu? - pytam, zmartwiona jego stanem. Wydawało mi się, że z dnia na dzień, z godziny na godzinę, jego stan pogarszał się.

-Tak, tak. Zostanę do czasu krojenia tortu. Chcę widzieć twoją twarz, gdy go zobaczysz. - mówi. - w dodatku, wiesz jak kocham słodkości.

-Owszem, po kimś to moja córka ma. - sarka z tyłu moja matka. - Wszystkiego najlepszego, kochanie. - uśmiecha się szeroko, niemal nienaturalnie. Odtrąca ramieniem mojego wuja, przytulając mnie mocno. - Pamiętaj, że to dzięki mnie jesteś tu gdzie teraz. Uczyłam cię, łożyłam na ciebie. To tylko i wyłącznie moje zasługa. I kocham cię, skarbie. A ty kochasz mnie, prawda? Najmocniej na świecie?

-Prawda. - kłamię gładko, gdy szepcze do mojego ucha swój jad.

-Victorio. - chrząka głośno mój wuj. Moja matka nie chętnie się ode mnie odsuwa, gromiąc starca wzrokiem.

Gdyby tylko wzrok mógł zabijać...

-Pierwszy taniec?

-Przykro mi, moje dziecko. Wątpię, iż dam radę tańczyć. Pozwól więc, że oddam swój pierwszy taniec pewnemu młodzieńcowi, który wręcz nie może się doczekać tańca z tobą. - mówi, puszczając do mnie oczko. W jego wykonaniu wyglądało to odrobinę dziwnie. Jakby coś wpadło mu do oka.

Czuję delikatny dotyk na ramieniu. Odwracam się w stronę jegomościa. Oczy niemal wyskakują mi z orbit, a usta same formują się w uśmiechu. Mężczyzna miał na sobie dobrze znany mi niebieski frak, nieco dłuższy z tyłu oraz czerwone spodnie wyprasowane w kant. Jego koszula była biała z ponaszywanymi przy kołnierzu kwiatami. Nie wyglądał źle. Zazwyczaj Alberta widywałam w schludnym, monotematycznym stroju. Biała koszula, ciemne spodnie i tego samego koloru frak, zapięty na cztery guziki.

-Czy panienka uczyni mi ten zaszczyt i zatańczy ze mną swój pierwszy taniec?

Kręcę z politowaniem głową, gdy mój kuzyn kłania się i wyciąga w moją stronę dłoń. Przyjmuję ją, śmiejąc się bezgłośnie. Pierwszym tańcem rozpoczyna się każde przyjęcie w pałacu. Zazwyczaj tańczą król i jego żona. Dzisiaj, jednak jest moje święto. Można rzec, że jestem tutaj królową. Dlatego to ja i mój partner rozpoczynamy przyjęcie.

Goście robią nam miejsce na środku prowizorycznego parkietu w Sali Wielkiej. Wynajęta orkiestra zaczyna utwór, nim ustawimy się w odpowiednich pozycjach. Jedną dłonią Albert trzyma moją rękę, a drugą opiera delikatnie na mojej talii. Mężczyzna zaczyna prowadzić, a ja podążam za jego krokami, ufając mu. Patrzymy w swoje oczy, poruszając się w cichy takt muzyki. Kolejne pary pomału dołączają do nas na parkiecie, naśladując nasze ruchy.

-Myślałam, że cię nie będzie. - mówię, opierając głowę o jego ramię.

-Nie miało mnie być. W ostatniej chwili odwołano moją służbę, więc przyleciałem. - opowiada. - Miałbym przegapić osiemnaste urodziny mojej ulubionej kuzynki?

-Nie wybaczyłabym ci, gdybyś nie przyleciał. - odpowiadam żartem.

-Wysłałabyś po mnie samego diabła, abym zdechł w żarze piekielnym.

Albert oddala mnie od siebie. Robię obrót, a moja sukienka pięknie powiewa.

-Oczywiście. - chichoczę. - Musisz opowiedzieć mi o swoich kolejnych podróżach.

-Niedługo to ja będę słuchać twoich opowieści.

Albert do końca grającej melodii chwalił piękno przyrody innych państw. W niektórych krajach było więcej zieleni, w innych było pobudowane wielkie kamienne domu i kamienice. Byłam zafascynowana, gdy temat zboczył na ludzi, których poznał. Była ich cała masa i byłam pewna, że już nie pamiętam połowy imion tych ludzi, nie wspomnę nawet o nazwiskach. Była także pewna kobieta, Francuzka, która zawróciła mojemu kuzynowi w głowie. Na jednym z bankietów zorganizowany dla śmietanki towarzyskiej, wylał na nią drogie czerwone wino. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, gdy dodał, że jej suknia była biała. Tak zaczęła się ich znajomość. Kobieta zaś zniknęła zaraz po bankiecie, zostawiając po sobie tylko białą rękawiczkę. Albert bardzo nad tym ubolewał. Cieszyłam się, że mimo to, dal radę przyjechać na moje urodzinowe przyjęcie.

Utwór dobiegł końca. Przy ostatnich nutach Albert uniósł moją dłoń do ust, całując jej wierzch.

-Pomyślałem, że skoro i tak pewien mężczyzna morduje mnie wzrokiem z końca sali, mogę również zrobić i to. - wyszeptał, oddalając się w stronę grupki ludzi trzymającej w dłoniach kieliszki z musującym białym winem.

Zmarszczyłam brwi, wodząc wzrokiem za kuzynem. Byłam w poważnej konsternacji. Kogo miał na myśli Albert? Nim zdążę rozejrzeć się po sali, aby zlokalizować „mężczyznę z mordem w oczach" , zostaję znowu porwana do tańca. Zielone tęczówki zderzają się z moimi niebieskimi, tworząc niemal zabójcze połączenie. Muzyka staje się szybsza, lecz my kołysaliśmy się wolno. Być może wyglądaliśmy głupio i nieodpowiednio wśród pląsających ludzi.

-Witaj, Księżniczko. - Laurence błyska swoim olśniewającym uśmiechem, od którego miękną mi kolana. I zapewne nie tylko moje.

-Witaj, Romeo. - mężczyzna przewraca oczami, ciaśniej obejmując mnie w talii. - Gdzie twoja Julia?

-Właśnie z nią tańczę.

Robi mi się ciepło, a serce gubi stały rytm. Mam nadzieję, że on nie słyszy tego jak mocno zaczyna walić mi serce, gdy jest obok. Wystarczy sama jego obecność, jedno spojrzenie, abym przestała racjonalnie myśleć. Wtedy w moim mózgu jest tylko jedno: Laurence.

-Mhm.

Na krótki moment spuszczam wzrok na jego kształtne usta. Górna warga jest nieco mniejsza od dolnej. Zauważam nawet niewielki zarost wokół ust.

-Wszystkiego najlepszego, Księżniczko. - mówi, a jego wargi poruszają się hipnotyzująco. Mało brakuje abym połączyła nasze wargi na oczach wszystkich tych ludzi. - Życzę ci, aby twoje wszystkie marzenia się spełniły. I pragnę abyś była szczęśliwa, aby nikt więcej nie mówił ci co masz robić, a czego nie.

Laurence nie mówi tego wprost, lecz nawiązuje do sytuacji z moją matką. Czasem nadal czuję jak policzek pulsuje mi w miejscu od uderzenia.

-Nie chcę o tym myśleć.

-Przepraszam, ale nie chcę aby sytuacja się powtórzyła. Twój widok wtedy był... doprawdy przerażający. Nie chcę znowu czuć tego co poczułem wtedy, gdy zobaczyłem cię całą poobijaną i z krwią spływającą po twojej twarzy.

-Laurence, proszę. Nie chcę o tym rozmawiać dzisiaj. Są moje urodziny.

-Dobrze, nic już nie mówię. - deklaruje, na co się uśmiecham. - Ach, zostawiłem dla ciebie prezent w twojej komnacie. Naprawdę jest... wielka.

Parskam cicho. Jak on to robi? Nawet go nie zauważyłam w pobliżu mojego pokoju. A spędziłam tam kilka dobrych godzin przed przyjęciem. Nie mógł zrobić tego przed uroczystością. Widziałam go także podczas mojego wejścia. Czułam na sobie jego intensywne spojrzenie. A tego uczucia nie da się pomylić z żadnym innym. Chyba, że... wysłał kogoś kto podłoży prezent.

Przez resztę wieczoru bawię się wyśmienicie. Tańczę niemal ze wszystkimi, najczęściej do pląsów na parkiecie namawia mnie Laurence i Elizabeth. Laurence nie tańczy źle, chociaż do profesjonalnego tancerza raczej mu daleko. Rozmawiałam także kilka razy z Albertem, który stale urzędował przy stoliku z przekąskami i okupywał służące z winem. Przyznam, że też napiłam się lampki. Jezu, jakie to jest ohydne! Nie wiem jak można się tym delektować. Do szampana nawet się już nie zbliżałam. Mógł być groszy od wina.

Po około godzinie przyszedł czas na tort. Wuj pojawił się obok mnie, obserwując moją mimikę twarzy.

-Chcę zapamiętać jej wyraz. - powiedział z cwanym uśmieszkiem.

Obok mnie byli także moi przyjaciele, Albert, no i moja nieszczęsna matka. W ciągu całego przyjęcia dwa razy wzięła mnie na bok, przypominając mi co dla mnie zrobiła przez te wszystkie lata i dzięki komu jestem w tym miejscu, w którym jestem. Powtarzała, że byłabym teraz głupiutką, naiwną dziewczynką, która na siłę próbowałaby znaleźć męża. Za to jedno jestem jej akurat wdzięczna, ponieważ nigdy nie będę potrzebowała męża. Nie będę potrzebowała go ani jej, ani Lorda Conroya. Nie wszystko było jej zasługą, sama zainteresowałam się polityką i gdyby nie trzymała mnie pod kloszem przez całe moje życie być może umiałabym jeszcze więcej. Ledwo tolerowała Elizę, chociaż nie wiedziała, że jest moją przyjaciółką. Trzymała mnie przy sobie w nadziei, że kiedyś to ona będzie sprawować władzę.

Cóż, za niedługo przekona się jak bardzo przeliczyła się co do mnie i moich umiejętności.

A ślubu na pewno nie będę brała ze względów politycznych. Nie było takiej opcji. Jeśli kiedyś wyjdę za mąż to wyłącznie z miłości. Wyjdę za mężczyznę, który szczerze będzie mnie kochał, wspierał i nie ograniczał.

-Jezus Maria. - westchnęła, gdy moim oczom ukazał się wprowadzany przez służbę tort.

Wuj zaśmiał się, łapiąc się za brzuch. Moja mina musiała rzeczywiście być bezcenna. Moje usta mimowolnie uchyliły się, a brwi zapewne miałam już przy linii włosów. Tort był niesamowity. Miał pięć pięter połączonych ze sobą za sprawą metalowych podstawek. Całe ciasto było pokryte białym kremem. Każde piętro przedstawiało inne kwiaty. Dół był najszerszy i pokrywały go piękne słoneczniki. Góra natomiast była najwęższa i widoczne były na nich czerwone różyczki. Na samej górze widniała ozdoba z czekolady.

Łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Nie mogę w to uwierzyć. To wszystko... było tak bardzo piękne i doprecyzowanie pod każdym względem. Wuj naprawdę się postarał. Oni wszyscy bardzo się postarali. Specjalnie dla mnie. Nie umiałam zareagować inaczej niż popłakać się ze wzruszenia.

Kucharki zaczęły podpalać świeczki.

-Pomyśl życzenie, kochanie. - zachęcił wuj. - I zdmuchnij świeczki.

Nie wiem czego mogłabym sobie życzyć. W tym momencie nie potrzebowałam niczego do szczęścia. Miałam w końcu przyjaciół, mój koszmar związany z matką wkrótce się skończy, mam poparcie moich poddanych i mam kochającą rodzinę. Czego chcieć więcej? Za niedługo, gdy być może wuj zrzeknie się tytułu i odejdzie na abdykację, zostanę królową. W końcu ludzie będą mieć prawo głosu.

Jeszcze chwilę się zastanawiam na co chcę wykorzystać swoje urodzinowe życzenie. Gdy pewna myśl pojawia się w mojej głowie, podchodzę do tortu i nabieram w płuca powietrza. Zdmuchuję za pierwszym razem wszystkie świeczki, powtarzając cały czas w myślach swoje życzenie.

Chcę znaleźć miłość swojego życia.

Wiedziałam, że będę dobrą królową. Dobra królowa nie jest wcale idealna. Dobry władca to taki, który słucha swoich poddanych i troszczy się o nich. A ja mam zamiar właśnie to robić. Troszczyć się i dbać o swoich poddanych, dać im to czego potrzebują. Czas biegnie nieubłaganie, a z nim zmienia się świat, my się zmieniamy. Potrzeba nowości. A demokracja w Wielkiej Brytanii będzie pierwszą taką nowością. W końcu zrównamy pod pewnym kątem sferę bogatych i biednych.

A kiedy znajdę miłość życia? Nie mam pojęcia. Może będę wtedy u schyłku życia i nie zostanie nam wiele lat. Może będziemy jak Romeo i Julia, którzy oddali swoje życia za swoją miłość i pogodzenie dwóch zwaśnionych rodów? A może nam się poszczęści i będziemy żyć długo i szczęśliwe? Nie wiem tego. Wiem za to, że chcę prawdziwej, szczerej i bezwarunkowej miłości.

To będzie moje najpiękniejsze doświadczenie życiowe. Posiadanie wspierającego partnera i być może nawet dzieci. Ale pomału. Na razie mam osiemnaście lat i jestem na swoim przyjęciu urodzinowym.

-Czas pokroić tort! - ktoś z tłumy krzyczy głośno. Inni wiwatują mu. Pomagam służącym pokroić ten przepiękny i wielki tort, rozdając go gościom. Wysłuchuje kolejnych życzeń urodzinowych, za które serdecznie dziękuję.

-Ależ tyś wyrosła od swojego chrztu! - słyszę mężczyznę z wyraźnym rosyjskim akcentem.

-Wuj Aleksander! - krzyczę uradowana. Nie widziałam go od czasów, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką. Był moim ojcem chrzestnym. To po nim dostałam pierwsze imię. Aleksandrina.

-Drina. - w jego głosie zabrzmiała ciepła nuta. - Wszystkiego najlepszego.

-Dziękuje. Kiedy przyjechaliście?

-Niedawno. Ledwo zdążyliśmy na tort. Mieliśmy opóźnienie. - tłumaczy. - Twój wuj nas zaprosił. Mieliśmy nic ci nie mówić.

Ten dzień był niesamowity. Wuj Aleksander opowiadał o Rosji. Zapewnił także, że gdy nadejdzie czas koronacji, będę miała całkowite poparcie Rosji. Słuchałam jego opowieści z takim samym zaangażowaniem jak słuchałam każdego z kim dzisiaj rozmawiałam.

Kocham ich wszystkich.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top