EPLIOG

Eeeeeepilooog

Na tik toku pojawiał się spojler co do mojej nowej książki ❤️

#Laurence

Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka

_______________

Tragiczna informacja obiegła świat. Każdy w Wielkiej Brytanii wiedział, że król Wilhelm IV nie żyje. Z badań lekarzy umarł na niewydolność serca. Serce mojego wuja nie pompowało wystarczającej ilości krwi do organizmu. Ta informacja także została podana do wiadomości publicznej. Nie czytałam prasy, nie chciałam jeszcze bardziej dołować się przez pięknie i wiarygodnie pisane plotki. Teraz musiałam skupić się na czymś innym.

Trzy kobiety zajmowały się mną jak najlepiej umiały, wówczas Eliza wybierała dla mnie suknię. Na razie jej faworytem była jasno – niebieska suknia sięgająca samej ziemi. Miała wiązany dekolt. Nie była za bardzo fikuśna ani zwyczajna. Idealna na koronację. Miałam prezentować się profesjonalnie i królewsko. Miałam wyglądać jak prawdziwa królowa, która wie co robić. Cóż, problem był w tym, że nie wiedziałam. Miałam mętlik w głowie. Ogromny i nierozwiązalny mętlik, który miałam wrażenie, że z każdą chwilą powiększa się i plącze się jeszcze bardziej.

Jedna z kobiet włożyła poduszeczkę w puder i wklepała produkt w moją twarz. Zakaszlałam przez duszący pyłek unoszący się przez to w powietrzu. Druga kobieta poprawiła moją głowę, upinając wysokiego, fikuśnego koka na czubku mojej głowy. Za to trzecia kobieta pomagała Elizabeth w wybraniu dodatków i butów do kreacji. Kobiety odrzuciły błękitną suknię, w zamian wyciągając szkarłatną szatę z złotymi haftami z dna mojej szafy. Westchnęłam tylko i zatwierdziłam ją kiwnięciem głowy.

Wyłączyłam się mentalnie z rozmów kobiet. Kiwałam tylko głową, gdy o coś pytały.

Nadal nie przebolałam straty. W dalszym ciągu przeżywałam swoją osobistą żałobę. Nie jestem jeszcze gotowa aby zaakceptować jego śmierć.

To tak potwornie boli.

Zamiast na koronację, chciałam iść do pokoju i zaszyć się w nim. Nie chcę być królową. Chcę w spokoju żyć w jakimś małym miasteczku. Chcę mieć przyjaciół i przeżyć swoją pierwszą miłość.

Nie jestem gotowa. Jednocześnie cichy głosik z tyły głowy mówi mi, że nikt nie będzie lepszym kandydatem na to miejsce niż ja. Również obiecałam Laurence' owi, że wywiąże się z przysięgi. Ludzie mają w końcu dostać prawo głosu.

-Gotowe – mówią chórem kobiety.

Wzdycham cicho, wyrwana z letargu. Wbijam swoje ciało w opinającą moje kształty suknię. Wysmuklała moją szyję oraz wydłużała nogi. Eliza zawiązała sznureczki z tyłu, aby suknia dobrze się trzymała. Poprawiłam materiał na piersiach, a kobiety upewniły się, że mój delikatny makijaż i fryzury zostały nienaruszone.

-Mogę zostać sama z Elizabeth? - pytam cicho, a kobiety natychmiast opuszczają komnatę jakby goniły je wściekłe psy.

To było ciekawe, że słowa wypowiedziane przez kogoś z wyższego szczebla mają większy wydźwięk i władzę niż gdyby te same słowa wypowiedział jakiś rolnik. Nie wspomnę już nawet o statusie królowej.

-Boję się. - wyznałam, opierając się o ramię przyjaciółki. Przytuliła mnie mocno do swojej piersi. Wsłuchiwałam się w miarowe bicie jej serca, licząc, że mnie to uspokoi.

-Wiem, Victorio. - gładzi uspokajająco moje plecy. - Ale jestem pewna jednego. Nikt nie da rady sobie lepiej od ciebie. Jesteś silna, widzę to. Biję od ciebie ta niesamowita energia, którą czułam od twojego wuja.

-Nie chcę tego. - mamroczę, wykręcając swoje palce.

-Pomyśl ile otworzy się drzwi przed tobą. Będziesz mogła w końcu podróżować. Pozbędziesz się swojej matki i lorda Conroya. Będziesz miała władzę i nieograniczone możliwości.

-I masę nowych obowiązków. - dodaję posępnie do entuzjastycznej wersji Elizy.

Strażnik puka głośno do drzwi, dając znać, że nadszedł już czas. Arcybiskup metropolita już czekał, aby założyć na moją głowę koronę.

-Laurence zebrał ludzi na dziedzińcu do mojego pierwszego oficjalnego przemówienia? - pytam, zanim wyjdziemy.

-Owszem.

-Doskonale.

*_*_*

W Opactwie Westminsterskim miała odbyć się moja koronacja. Na podeście widziałam już arcybiskupa, który przygotowywał się do ceremonii. Byłam wdzięczna Lordowi Melbourne' owi za zorganizowanie koronacji, gdyż nikt inny nie miał na to siły. Nie mam pojęcia co bym bez niego zrobiła. Próbowałam wygonić z głowy ponure myśli i zastąpić je odrobiną optymizmu. Ale jak miałam to zrobić, skoro za chwilę odbędzie się koronacja osiemnastoletniej kobiety? Co tu ukryć, stresowałam się. Stresowałam się tym wszystkim co miałam zrobić i będę robić.

Kilku Lordów było już obecnych w Opactwie. Zasiadało w dwóch pierwszych rzędach i szeptem rozmawiali między sobą. Skinęłam głową do Lorda Melbourne' a, zaś Lorda Conroya zwyczajnie zignorowałam. Procesja za mną powoli wchodziła do środka, zasiadając na swoich miejscach. Pieśń koronacyjna towarzyszyła mi, gdy zbliżałam się do ogromnego złotego tronu i korony Świętego Edwarda, która jest w rodzinie królewskiej od XIII wieku.

Wzięłam głęboki wdech, odliczając minuty do końca koronacji. Chciałam mieć to już za sobą. Bałam się także reakcji ludzi, których Stowarzyszenie Sześciu Prawd zgromadziło. Mieli czekać na dziedzińcu. Nie do końca wiedziałam co powiedzieć, gdy już wyjdę do nich i przemówię. Lord Conroy i moja matka będą bawić się najlepiej. Byłam tego bardziej niż pewna. Nie wierzę w to, że w końcu się od nich uwolnię. To jak sen, marzenie, którego nie miałam odwagi wypowiedzieć na głos.

-Panowie, przedstawiam wam królową Victorię, waszą niezaprzeczalną królową, wam wszystkim, którzy tu przybyliście złożyć jej hołd i oddać się jej na służbę. Czy gotowi jesteście ją uznać? - obwieścił arcybiskup.

Lordowie chórem odpowiedzieli:

-Boże, chroń Królową Victorię!

Następnie odbyła się przysięga na biblię, w której zobowiązuje się rządzić królestwem Wielkiej Brytanii zgodnie z jej prawami i zwyczajami oraz umacniać kościół Anglii. Arcybiskup kiwa z uznaniem głową. Zdejmuje odzienie wierzchne, diadem, który symbolizującą mój wysoki, lecz nie najwyższy status oraz klejnoty. Zasiadam na tronie pod złotym baldachimem. Arcybiskup podchodzi do mnie namaszczając świętymi olejami me dłonie, pierś oraz czoło. Ktoś zakłada na me ramiona purpurowy płaszcz i podaje insygnia nowej godności: jabłko królewskie, bransolety, pierścień oraz berło z krzyżem. Zaczęto grać Zadok the Priest, hymn koronacyjny stworzony przez Georga Friedricha Händela, który powtarza się na każdej uroczystości brytyjskiego monarchy od 1727 roku.

Usiadłam na tronie, idealnie prostując plecy i podnosząc podbródek do góry. Arcybiskup nałożył na moją głowę koronę, a Lordowie ponownie wykrzyknęli:

-Boże, chroń królową Victorię!

Doprawdy był to miód na moje uszy. Pomimo bólu goszczącego w moim sercu, byłam podekscytowana. Moje obawy były bezpodstawne. Widok moich poddanych tutaj i w drodze do Opactwa Westminsterskiego był pokrzepiający. Wiwatowali i cieszyli się na mój widok.

Królowie, którzy przybyli na moją koronację złożyli mi pokłon, a za nimi podążyli Lordowie zebrani w Opactwie. Łzy wzruszenia zebrały mi się w kącikach oczu, lecz powstrzymałam je.

Mimo że nie było zbyt wielu prób, udało się. Byłam królową.

Byłam królową.

*_*_*

Jak Laurence obiecał, zebrał dość sporą liczbę ludzi przed dziedzińcem pałacu Buckingham. Miałam trudność, żeby wejść do środka, gdzie czekało na mnie sześciu przedstawicieli Stowarzyszenia Sześciu Prawd i Eliza. Dzięki Bogu mojej matki nigdzie nie mogłam dostrzec. Utrudniłaby mi tylko to co i tak jest nieuniknione.

W ciągu dalszym miałam na sobie szatę koronacyjną, pozbyłam się tylko purpurowego płaszcza. Nawiązałam krótki kontakt wzrokowy z Laurence' em, a motyle w moim brzuchu na nowo się rozbudziły. Gdy tylko moje niebieskie jak arktyczne morze oczy spotkały się z jego zielonymi jak gęste lasy, poczułam spływający na mnie spokój.

Czym była nasza relacja? Nie mam bladego pojęcia. Ale wiedziałam, że on jest moją bratnią duszą. To samo poczułam do Elizabeth, gdy pierwszy raz przemyciła dla mnie ciastka z kolacji i tandetne romansidło z miejskiej biblioteki. Taką samą nić porozumienia nawiązałam z Noemi, gdy opowiadała mi o Laurence' się w pokoju i starała się wytłumaczyć jego błąd. Podzielałam jej ból i rozumiałam to kim dla siebie byli. Do Melissy od razu poczułam sympatię. Od razu widać, że to dobra dziewczyna.

Czy należałam do ich Stowarzyszenia? Być może. Miałam taką nadzieję. Przez ten krótki czas poczułam, że żyję. Odnalazłam w nich swoich przyjaciół. Swój spokój i dom. Byli moją bezpieczną przystanią. I kochałam ich wszystkich tak mocno jak mocno kochać może człowiek.

I dla nich także mam niespodziankę.

Cała siódemka ukłoniła się przede mną. Zachichotałam pod nosem, zasłaniając twarz dłonią. Oni byli niemożliwi. Wszyscy i niezaprzeczalnie. I chyba za to kochałam ich najbardziej.

-Królowo Victorio. Przykro mi to mówić, ale będę muszę zmienić twoje przezwisko. - mówi Laurence. Marszczę brwi. O co mu chodzi? Jakie znowu przezwisko? - Księżniczko.

Lustruje mnie szelmowskim wzrokiem i uśmiecha się chytrze. Na mnie spływa rozjaśnienie, a moje ostatnie dwie w miarę kontaktujące szare komórki nie przyćmione euforią zaczynają działać.

-Ale to mój tytuł.

-I co z tego?

Kręcę na niego głową, gdy on przełyka ślinę. Mimowolnie mój wzrok leci na jego poruszającą się grdykę. Uśmiecha się, pokazując zęby. Bolało mnie to, że i one były równe i białe jak śnieg. On cały wydawał mi się perfekcyjny. Każdy jego ruch był wymierzony z finezją oraz dokładnie zaplanowany, a mimo to, nadal poruszał się płynnie i pewnie.

Noemi szepcze coś do reszty, na co parskają tłumionym śmiechem.

-Już czas, Wasza Wysokość. - nagle za nami rozbrzmiewa głos Williama, którego postanowiłam dać awans. Od teraz nie będzie się nudził i snuł jak duch po pałacowych korytarzach. Za to będzie zastępcą dowódcy straży. Był wniebowzięty, gdy mu o tym powiedziałam. Zdobył moje zaufanie, gdy pomógł mi się wydostać z pałacu i nie pisnął o tym ani słówka.

Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, porozumiewając się bez słów. Czas na moje show. Nasze show.

Jako pierwszy wyszedł William, zapowiadając moje wejście. Wyprostował się i złożył ręce za plecami.

-Oto przed wami Wasza Wysokość Królowa Victoria. - dłonią wskazał na mnie. Wyszłam więc na niewielki balkonik, a za mną podążyli moi przyjaciele.

Wzięłam głęboki wdech, czyszcząc moją głowę z myśli. I tak, nie ważne co powiem, zapiszę się na kartach historii, a to wystąpienie nie obędzie się bez nagłówków w prasie. Jestem na to gotowa. Mimo to palce Laurence' a zaciskające się na mojej dłoni dodają mi otuchy. O tym małym kontakcie fizycznym wiemy tylko my.

-Drodzy poddani. Panie i panowie, mniejsi i więksi, nie tylko wzrostowo czy wiekowo. Miło mi was powitać jako wasza królowa. Zapewne moje wstąpienie na tron było bardzo wyczekiwanym wydarzeniem. Cieszy mnie to niemiłosiernie, Bóg mi tego świadkiem. Lecz chciałabym wnieść hołd poprzedniemu królowi. Pragnę postawić ku jego pamięci pomnik. Niech Bóg ma go w swojej opiece. - mówię, a tłum mi przytakuje. Poświęcam chwilę ciszy na uczynienie znaku krzyża. - Razem z moim wstąpieniem na tron w polityce zajdą pewne zmiany. Zostanie zmieniony ustrój. Nie tylko ja, jako wasza królowa, będę sprawować władzę, lecz także wy. - po dziedzińcu rozniósł się szmer zaniepokojonych i podekscytowanych szeptów. - Każdy zasługuje na prawo głosu, niezależnie od statusu społecznego – wskazuję na część dziedzińca, w której zebrali się Lordowie oraz damy dworu. - płci – kolejny szmer rozniósł się po całym pałacu. Spojrzałam na skrępowane kobiety i rozgniewanych mężczyzn. - czy wieku. Oczywiście, zostaną wprowadzone ograniczenia wiekowe, które będą ustalane z Parlamentem. Teraz przyszedł czas na waszą decyzję. Czy akceptujecie mnie na waszą królową? Czy wraz ze mną akceptujecie ustrój demokratyczny, w którym każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie? Czy zgadzacie się na to, aby to co nas poróżniło złączyło ponownie w jeden, silny naród? Decyzję zostawiam wam, moi kochani poddani. Ja mam dość życia pod kloszem, cicho jak myszka pod miotłom. A wy? Czego pragniecie? - pytam w tłum. Nie jestem pewna czy ktoś mnie jeszcze słyszy, ponieważ szmer zmienił się w harmider. Ludzie nie wiedzieli co myśleć. Nie mieli pojęcia co robić. - Zagłosujmy! - krzyczę z całych sił, aby każdy mnie usłyszał. Nastała cisza jak makiem zasiał. - Niech podniosą ręce ci co są za mną, za moim pomysłem i za wolnością słowa.

Mija minuta, potem druga.

Dłonie zaczynają mi się trząść. Nikt nie podniósł ręki. Nikt nawet nie spróbował. Spoglądam na Laurence' a, a w moich oczach było można dostrzec łzy. Przegrałam.

Wtedy Laurence puszcza moją dłoń, jego ciepło i wsparcie opuszcza mnie.

Nie mogę do tego stracić i jego. Nie mogę stracić ich wszystkich, gdy tak bardzo ich potrzebuję. Moich jedynych prawdziwych przyjaciół. Przecież miało się udać! Tego chcieli ludzie! Prawa głosu i możliwości decyzji!

Wtedy Laurence podnosi wysoko rękę. Patrzy prosto w moje oczy, a w nich kryje się determinacja i duma. Uśmiecham się leciutko, mimo przegranej.

Spoglądam na resztę, którzy idą za jego przykładem i także unoszą ręce wysoko nad głowy. Upuszczam jedną łzę.

Czy mogłabym mieć lepszą rodzinę od nich? Nie sądzę.

-Spójrz, moja Królowo. - szepcze do mnie Laurence.

Marszczę brwi, spoglądając na tłum moich poddanych. Zapiera mi dech.

Jakieś dziecko podniosło pierwsze rękę, drugą trzymając za dłoń swoją mamę. Ona także podniosła dłoń. Coraz więcej ludzi podnosiło swoje kończyny, wyrażając swoją wolę. Uśmiech wykwitł na moich ustach, gdy niemal cały dziedziniec miał podniesione ręce, niektórzy nawet i dwie.

-Widzisz? - szepcze do mojego ucha brunet. - Każdy cię chcę. Jesteś skazana na bycie ich królową.

Parskam śmiechem.

-Opuścicie swe dłonie. - zarządzam, lekko drżącym z emocji głosem. - Dziękuję wam. Od jutro mój projekt zostanie przedstawiony przed Parlamentem. Jestem świadoma tego, że tak łatwo nie zatrę granic społecznych czy płciowych. To nie jest szybki proces. Ale zawsze to dobry początek pięknego paktu między nami wszystkimi. - wygłaszam. Palce Laurence' a wracają na swoje miejsce, gdzie powinny być cały czas. -Również chciałabym wyrazić swoją wolę odnośnie moich przyjaciół, mojej rodziny. Mianuję ich moimi dworzanami. Mam także przykrą wiadomość dla Lorda Conroya oraz Victorii Sachsen-Coburga-Saalfeld, iż tracą swoje tytuły i bezzwłocznie zostaną wygnani z Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii za swoje występki. Oszczędzę im tego wstydu, nie wymieniając ich. To wszystko, czas na świętowanie.

Schodzę z ich oczu. Nogi uginają się pode mną, a Christopher w ostatniej chwili mnie łapię.

-Nie wierzę, że to zrobiłam.

-A ja wierzę. - mówi Noemi. - Zrobiłaś to!

-Jestem dumny, moja Królowa.

Euforia wypełnia moje całe ciało. Czuję się jakbym osiągnęła inny szczyt szczęścia. Ocieram łzy, a na moje usta wpływa szeroki uśmiech. W tym momencie mam gdzieś wszelakie kodeksy odnośnie dobrych manier. Wpadam na moich przyjaciół, przytulając ich z całych sił.

Zostałam królową.

Jestem szczęśliwa.

Mam przyjaciół.

Jestem wolna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top