epilog
Wyszłam z budynku i zamknęłam drzwi na klucz. Wybiegłam na ulicę, śpiesząc się i zostawiając za sobą Kamiland. Miałam dziś tylko kilka papierów do zaksięgowania. Nie zdążyłam zrobić tego poprzedniego dnia, więc wybrałam się do pracy od razu z rana, w niedzielę. Po moim awansie na wicedyrektor firmy Ewa dorobiła dla mnie klucze, dlatego mogłam wchodzić i wychodzić z budynku o dowolnej godzinie dowolnego dnia.
Ruszyłam szybkim krokiem do kolejnego miejsca, które miałam zamiar odwiedzić. Czas naprawdę mnie gonił, ponieważ chciałam zdążyć do domu, aby obejrzeć ostatni konkurs skoków narciarskich tego sezonu. Chyba uzależniłam się od tego sportu.
Zwolniłam kroku i weszłam na cmentarz. Przemierzając kilka alejek, poprawiłam torbę wiszącą na moim ramieniu, wcześniej wyciągnąwszy wkład do znicza. Przystanęłam przy nagrobku i westchnęłam. Przychodziłam tu codziennie. Znałam już na pamięć napis widniejący na złotej tablicy, która wisiała na krzyżu. Jakub Wolny. Urodzony 15 maja 1995 roku. Zmarły 4 lutego 2019 roku. Poczułam, jak w moich oczach pojawiają się łzy, więc zamrugałam szybko powiekami, starając się ich pozbyć. Zapaliłam znicz, poprawiłam przechylone w doniczce kwiaty i zmówiłam krótką modlitwę, której nauczyli mnie w dzieciństwie rodzice Kuby.
- Dzisiaj koniec sezonu – wyszeptałam, wpatrując się w nazwisko przyjaciela znajdujące się na tablicy. - Jestem pewna, że gdybyś był z nami, zdobyłbyś Kryształową Kulę. Planica to jedno z twoich ulubionych miejsc. - Odetchnęłam i spojrzałam na zegarek. - Już późno – rzekłam. - Przyjdę jutro. Trzymaj się, Kubuś.
Może niektórym wydawało się głupie gadanie do zwykłego grobu, ale dla mnie znaczyło to coś więcej. Wiedziałam, że może Kuba słyszy mnie gdzieś w innym świecie. Wierzyłam w to. Słyszał mnie, chociaż nie mógł odpowiedzieć.
Kiedy znalazłam się w swoim skromnym mieszkaniu, od razu podążyłam do salonu i włączyłam mały telewizor. Konkurs już się zaczął. Zdjęłam odzienie wierzchnie oraz buty, po czym podążyłam do kuchni. Zrobiłam kawę, ale wychodząc z pomieszczenia, zabrałam ze sobą również ściereczkę do kurzu. W salonie położyłam filiżankę na stoliku i podeszłam do gabloty, która znajdowała się w rogu pokoju. Przetarłam szkło okalające z każdej strony złotego orła za zwycięstwo w sześćdziesiątym siódmym Turnieju Czterech Skoczni. Rodzice Kuby dali mi go na pamiątkę. Nie chciałam przyjąć tej nagrody, ale oni stwierdzili, że to dzięki mnie ich syn osiągnął taki sukces. Od tamtej pory dbałam o orła niemal tak bardzo, jak o nagrobek Jakuba.
W końcu usiadłam na kanapie. Wzięłam łyk kawy, po czym sięgnęłam po leżący na stoliku dużej wielkości blok. Otwarłam go na stronie, na której ostatnio skończyłam rysować. Jeszcze nie dokończyłam rysunku. Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam szkicować, jednocześnie słuchając komentatorów i co chwilę kierując spojrzenie na telewizor, gdy skakali moi znajomi.
Pierwsza seria minęła, jak z bicza strzelił. Prowadził lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata oraz Planicy 7. Cieszyło mnie to. Podczas finału bardziej skupiłam się na skokach. Zależało mi na wygranej. Na wygranej Stephana Leyhe.
I tak jak sądziłam, tak też się stało. Widząc pojawiającą się jedynkę przy nazwisku Niemca, wystrzeliłam rękoma w górę w geście zwycięstwa. Wstałam z kanapy i przebiegłam wokół niej kilka kółek. Cieszyłam się z jego wygranej. Należało mu się.
Kiedy wręczono nagrody, przyszedł czas na wywiady. Słuchałam ich, nie przestając rysować. Dziennikarze najpierw rozmawiali ze zwycięzcami Pucharu Narodów. Byli nimi oczywiście Polacy. Padły różne pytania, między innymi o odejście Horngachera do Niemiec, ale nikt nie wspomniał o Kubie. Nikt. Tak jakby o nim zapomniano. Ale doczekałam się. Koledzy z kadry pamiętali o nim.
- Nie osiągnęlibyśmy tego zwycięstwa, gdyby nie pewien członek naszej drużyny, który do wyniku wniósł bardzo wiele – mówił Kamil Stoch. - Dzisiaj nie ma go z nami. I już niestety nigdy nie będzie. Nie zobaczymy więcej jego wspaniałych skoków, którymi zaskakiwał wszystkich kibiców. - Stoch wypowiadał się z powagą, której mnie zabrakłoby na jego miejscu. Rozpłakałabym się. I już czułam, jak po moich policzkach lecą łzy. - Kuba Wolny również zasłużył na stanięcie razem z nami na podium. Był w naszej drużynie i zawsze będzie. Będzie w naszych sercach. To też jego puchar.
Wyszłam z pomieszczenia i udałam się do łazienki po chusteczki. Nie mogłam nauczyć się nie płakać, kiedy wspominano o Kubie. Potrzebowałam na to czasu.
Kiedy wróciłam do salonu, na ekranie telewizora zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha Stephana. Serce szybciej mi zabiło. Piękny. Usiadłam na kanapie, wzięłam pilota do ręki i przycisnęłam guzik zwiększający głośność. Wsłuchałam się w wywiad.
- Chciałby dodać pan jeszcze coś od siebie? - spytał po angielsku polski dziennikarz. - Ma pan wielu fanów w Polsce. Może chce pan przekazać im jakąś wiadomość?
- Och, mam wielu fanów w Polsce? - zakłopotał się Leyhe i zaśmiał cicho. Poczułam, jak na moje policzki wstępuje potężny rumieniec. - Nie wiedziałem o tym. Bardzo serdecznie ich pozdrawiam, ale przede wszystkim chciałbym zadedykować tę tutaj Kryształową Kulę – uniósł puchar w górę – trzem ważnym dla mnie osobom. Mojej mamie, dzięki której zacząłem trenować skoki. Jakubowi Wolnemu, z którym znałem się bardzo krótko, ale zaprzyjaźniliśmy się. Gdyby był tutaj z nami, na pewno Kula należałaby do niego, a nie do mnie. Oraz dedykuję wygraną pewnej ważnej osobie, z którą spędziłem kilka wspaniałych miesięcy. - Stephan spojrzał do kamery i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Dziękuję ci, Ali.
Wstrzymałam oddech.
Nie zapomniał o mnie.
Skierowałam wzrok na rysunek, który udało mi się dokończyć po kilku dniach. Jeszcze raz spojrzałam na telewizor. Pokazano powtórkę, na której Stephan unosił nad głową Kryształową Kulę. Z powrotem zawiesiłam spojrzenie na rysunku.
Idealnie.
***
Wysiadłem z auta po kilkugodzinnej podróży z lotniska i od razu podszedłem do bagażnika, aby zabrać część rzeczy. Jednak zawahałem się i stwierdziłem, że może lepiej będzie, gdy najpierw otworzę drzwi. Ale kiedy spojrzałem w stronę domu, ach, mojego kochanego domu, przy wrotach dostrzegłem jakiegoś mężczyznę. Trzymał coś w rękach i chyba nie wiedział, co z tym zrobić, ponieważ kręcił się w miejscu i rozglądał.
- Mogę panu w czymś pomóc? - spytałem, podchodząc do niego bliżej. Facet podskoczył niczym oparzony i popatrzył na mnie. Tymczasem ja zauważyłem, że mężczyzna jest ubrany jak listonosz. No i wszystko jasne.
- Pan Leyhe? - spytał niepewnie przybysz.
- Tak, to ja – odrzekłem i uśmiechnąłem się do niego.
- Mam dla pana przesyłkę – oznajmił. - Mocuję się z nią już dobre kilka minut. Chwała Bogu, że pan przyjechał. Mógłby pan podpisać w wyznaczonym miejscu? - Podał mi kartkę.
- Jasne – oparłem i podszedłem do niego. Złożyłem podpis i odebrałem dość dużą paczkę. Takie coś roznosił listonosz? Wydało mi się to dziwne.
Kiedy pożegnałem się z mężczyzną, od razu wszedłem do domu i pierwsze, co zrobiłem, to odpakowałem paczkę. Widząc podarek, wziąłem głęboki wdech i zagwizdałem z uznaniem. Przede mną widniał oprawiony w ramkę obraz sporych rozmiarów. Szkic przedstawiał mnie unoszącego Kryształową Kulę. Spojrzałem na podpis znajdujący się w prawym dolnym rogu. Serce prawie wystrzeliło mi z klatki piersiowej. Szybkim ruchem wyjąłem z kieszeni spodni telefon. Wybrałem kontakt i przyłożyłem urządzenie do ucha. Modliłem się, aby osoba, do której dzwoniłem, odebrała i mi pomogła. Po kilku sygnałach oczekiwania usłyszałem w słuchawce głos.
- Kamil? - spytałem. - Posiadasz może nowy numer Alissy? Muszę się z nią skontaktować.
__________
Koniec. A może jednak nie?
To była cudowna przygoda. Bardzo przywiązałam się do LMMW. Jest to najdłuższe fanfiction, jakie kiedykolwiek napisałam. Kocham je. Podczas pisania go towarzyszyło mi wiele emocji. Śmiech, płacz... Czuję się, jakbym miała dziecko i właśnie "lauf mit mir weg" nim było.
Chcę podziękować kilku osobom za to, że przy mnie były i zawsze mnie wspierały.
Dziękuję Werce, która nadrabiała rozdziały i zawsze mówiła, jakie są piękne.
Dziękuję Oldze, która wymieniała się ze mną swoimi spostrzeżeniami i podsuwała mi różne pomysły.
Dziękuję Oli, która dopiero tu dotrze, ale również dawała mi dużo wsparcia i motywacji.
Dziękuję Emilce, która do dzisiaj nazywa mnie mordercą i nie chce wybaczyć mi tego, co zrobiłam z Kubą.
Dziękuję Wam, czytelnikom. Bez Was to fanfiction w ogóle by nie powstało. To Wy najbardziej mnie motywowaliście i nadal motywujecie. Dziękuję Wam wszystkim.
A co dalej? Przecież zostało dość dużo do wyjaśnienia. Czy Ali i Stephan jednak się spotkają? Tego na razie nikt nie wie, ale mogę Wam w końcu zdradzić sekret, z którym zmagam się już długo. Możliwe, że powstanie druga część LMMW zatytułowana "komm zu mir zurück". Kiedy się pojawi? Nie mam pojęcia. Może to być kilka tygodni, całe miesiące, a nawet rok lub więcej. Na razie jest to plan. Czy uda mi się go zrealizować? O tym nie wiem, ale już teraz zapraszam Was do wyczekiwania. Jeśli coś ruszy, na pewno podzielę się tym na Twitterze (rpntws). Cierpliwości!
A teraz żegnam się z Wami. Mam nadzieję, że nie na długo. Dziękuję Wam. Za wszystko.
Love,
Ala
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top