5
Zasiadłem na belce i założyłem gogle. Ogólnie ogarnąłem sprzęt i przyszykowałem się do oddania skoku. Gdzieś tam na dole zobaczyłem, jak Richard zdejmuje narty, bierze je na ramię i odchodzi. Obok mnie na schodkach stał Andreas i coś do mnie mówił, ale ja musiałem się wyciszyć, więc starałem się nie zwracać na niego uwagi. Trener dał znak, a ja odepchnąłem się od belki.
Próbowałem wybić się z progu niemal idealnie i chyba tak też się stało. Lot był spokojny, jednak niosło mnie bardzo daleko. Zbliżała się linia rozmiaru skoczni. Ja nadal znajdowałem się bardzo wysoko. Spanikowałem. Postanowiłem lądować, ale kiedy dotknąłem stopami podłoża, lewa noga mi uciekła tak daleko, że miałem wrażenie, jakbym prawie zrobił szpagat. Poczułem rwący ból w kolanie i nie ustałem. Rąbnąłem z impetem o ziemię albo raczej o śnieg. Narty wypięły się, a ja turlałem się jeszcze kilkanaście metrów. Kiedy w końcu się zatrzymałem, próbowałem wstać, ale noga tak mnie bolała, że nie dałem rady.
- Jezus Maria, Stephan! - usłyszałem Richarda, który zaraz się przy mnie zjawił. - O cholera, noga ci nie styka chyba - mruknął, a ja uderzyłem go w kolano za ten żart, aż sam się zwinął z bólu. - Auć! Czy cię pogrzało? Ja chcę ci pomóc, stary! - odezwał się z pretensjami. - Lekarz potrzebny!
Trening przerwano. Opatrzono mi nogę, która nieco opuchła. Stwierdzono, że trzeba natychmiast przetransportować mnie do szpitala. Twierdzono, że to może być zerwanie więzadeł. Palnąłem się w łeb na samą myśl o kontuzji. To nie było śmieszne, czułem tę moc, która miała towarzyszyć mi przez cały sezon i wiedziałem, po prostu wiedziałem, że to mógłby być mój sezon życia.
- Steph, przyjadę, jak tylko dokończymy trening - powiedział Andreas. Wyglądał na naprawdę przerażonego. Zrobił mi się go żal. Niby taki kozak, ale jak coś się stanie, to już mięknie. Biedak.
- Nie pojedziesz sam, bo wszyscy pojedziemy - dodał Markus, patrząc karcąco na Wellingera. - To nie jest tylko twój przyjaciel, młody. Poza tym trener pewnie będzie chciał wiedzieć, co takiego się tam nafajdało w tym kolanie.
- Tylko się nie pobijcie o Stephana - wtrącił Karl, wchodząc między mężczyzn. - To byłoby pedalskie.
- A ten znowu o pedałach. - Richard przewrócił oczami. - Masz je przy rowerze, aucie, po co ci ich więcej?
Zamknięto drzwi od karetki i ruszyliśmy do szpitala, a ja zamknąłem oczy i pokręciłem głową, myśląc o tym, jakich mam głupich kolegów. Urodzone debile. Inaczej nie da się tego określić.
W szpitalu przeprowadzono serie jakichś badań, którymi starałem się nie przejmować. Odzywałem się tylko wtedy, gdy lekarz pytał, czy coś mnie boli. Tak to siedziałem cicho i wzdychałem, rozmyślając, jak pewnie stracę cały sezon przez to gówniane wywalenie się. Porażka. Oby diagnoza nie była zbyt dołująca. O to się modliłem.
W końcu przyjechał trener z chłopakami. Myślałem, że minęły wieki, odkąd widziałem ich ostatni raz na skoczni. Wraz z ich przyjazdem zaczęła się nerwówka. Wypytywanie o diagnozę. Schuster się wkurzał, bo lekarz zwlekał z wynikami. Ja też odczuwałem u siebie lekkie poddenerwowanie. Niby byłem spokojny, ale w środku mnie po prostu się gotowało. Nienawidziłem czekać, mimo że dużo ludzi myślało, iż jestem spokojny i cierpliwy. Cóż, pozory mylą.
Schuster, Wellinger, Eisenbichler, Freitag, Geiger, Schmid i Siegel siedzieli ze mną na sali. Do każdego pacjenta powinny przychodzić tylko dwie osoby, ale, jak to nasza kadra, wpakowała się cała naraz. Chłopacy stwierdzili, że skoro jestem sam w jednym pokoju, to ta zasada nie gra roli.
Cisza.
Nikt nic nie mówił. Wszyscy czekali, aż przyjdzie lekarz, który zapowiedział, że wkrótce nas tu odwiedzi. Minęło dziesięć minut, dwadzieścia, pół godziny. Zbliżała się już godzina od początku czekania na niego.
- No do cholery jasnej - wkurzył się Werner i wstał z krzesła, zaczynając chodzić po sali. - Jak długo można odbierać wyniki badań? Wielka przesada. Jeśli ten cały doktorek zaraz się tu nie pojawi, to nogi mu z dupy...
Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie lekarz. Chcąc nie chcąc, wybuchliśmy śmiechem, wspominając niedawne słowa trenera, a sam Schuster spiekł buraka. To jeszcze bardziej podsyciło naszą głupawkę. Doktor, bardzo poważny, stał i czekał, aż przestaniemy, ale końca nie było widać. W końcu Werner zaklaskał w dłonie, doprowadzając nas do porządku.
- Doprawdy niesamowita władza drzemie w pana rękach - stwierdził mężczyzna w białym kitlu, nadal zachowując powagę, mimo rzucenia trochę słabego żartu.
- Wie pan, panie doktorze, tresowało się ich kilka lat, aby byli godni występowania w takim cyrku, jakim są skoki narciarskie - przyznał Schuster, a ja spojrzałem na całego czerwonego Richarda, któremu usta zasłaniał David. Wskazałem na niego i zaśmiałem się niemo, a Freitag pokazał mi środkowy palec.
- Nieśmieszne - odpowiedział lekarz, chrząkając znacząco, już nawet nie wiedzieliśmy czy na nasze zachowanie, czy trenera. - Przechodząc do wyników badań. Wychodzi na to, że żadne więzadła nie są zerwane. Kolano po prostu został zbyt obciążone. Jednak w tym przypadku zalecałbym kilkutygodniowy odpoczynek.
- Jak to? - przerwał mężczyźnie Schuster. - Przecież za kilka dni musimy być w Wiśle i rozpoczyna się sezon, Stephan jest moim podstawowym zawodnikiem! On musi wyzdrowieć.
- Proszę pana - westchnął doktor, patrząc na Wernera znad okularów. - Jeśli pan Leyhe nie odpocznie i od razu wróci na skocznię, za niecały miesiąc złapie poważną kontuzję, która wykluczy go ze skoków na sezon, dwa, a może nawet nie będzie mógł do nich wrócić. Z takim czymś nie ma zabawy. Tak więc zalecam przerwę od uprawiania tego sportu do Turnieju Czterech Skoczni, jak mniemam. Od początku grudnia można rozpocząć ćwiczenia siłowe, tydzień przed powrotem do Pucharu Świata treningi na skoczni. Myślę, że forma pana Stephana nie osłabnie, jeśli będzie dużo wypoczywał i nie obciążał niepotrzebnie kolana.
- On nawet jak stoi na tych nogach, to nic nie obciąża, przecież to takie chuchro większe od Davida - powiedział Richard uwolniony od dłoni Siegela.
- Zamknij się, Richi - mruknął młodszy i objął go za szyję, aby pobawić się z Freitagiem w podduszanie.
- Nie wątpię - odrzekł ze stoickim spokojem lekarz. - Niemniej jednak przezorny zawsze ubezpieczony. Proszę, wypis ze szpitala, nie ma po co tu pana trzymać. - Mężczyzna podał Schusterowi plik kartek, pewnie były tam też wyniki badań. - Proszę pojechać do domu i jak najwięcej odpoczywać. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia. - I wyszedł.
- Przynajmniej nie jesteś za bardzo kontuzjowany - powiedział Andreas i uderzył mnie zaczepnie pięścią w ramię. Oddałem mu. - A już się martwiłem, że będę musiał dzielić pokój z kimś innym.
- I będziesz - ostudził zapał Wellingera trener, czytając teksty z kartek. - Stephan wraca do Willingen. Zobaczycie się tu dopiero pod koniec grudnia. Będziesz zmuszony zamieszkać w jednym pokoju z Piusem Paschke, którego zapewne powołam za naszego słodkiego Stephanka.
Andreasowi mina zrzedła. Wyglądał jak typowy nierozumiejący matmy tępak z gimnazjum. Zaśmiałem się i dałem mu w żartach z liścia, aby przestał.
- Przynajmniej nie muszę pauzować jakoś specjalnie długo - odezwałem się. - Troszkę ponad miesiąc i wrócę. Jeszcze wygram ten cały Turniej Czterech Skoczni, zobaczycie.
- Nie rozpędzaj się tak, bo ten orzeł będzie mój - odparł Markus, jak zwykle chętny zdominowania każdego konkursu.
- Eisenbichler, uważaj, żeby cię Sedlak przypadkiem w złych warunkach nie wypuścił - wtrącił Schuster.
Wybuchłem śmiechem razem z innymi.
- Przynajmniej nie musiałbym się z nim męczyć w pokoju - powiedział Richard, a Markus rąbnął go za to przez głowę.
- Zatęskniłbyś - burknął Eisenbichler.
- Wesoła gromadka, do cholery - mruknął pod nosem trener i oderwał wzrok od wyników. - No co tak siedzicie? Jazda, pomóc Stephankowi, musimy na niego teraz chuchać i dmuchać. Bierzcie go i jedziemy do hotelu, a potem nasz kochany Stephanek do domku.
- Nie no, ale bez przesady, trenerze - odezwał się Constantin. - Leyhe dopiero przyjechał i tego samego dnia ma odjeżdżać? Dajmy mu chociaż spędzić tu tę jedną noc.
- Schmid, nie pyskuj - powiedział Schuster, wskazując na niego plikiem kartek.
- Ale ja nie pyskuję! - zbulwersował się młody.
- Stul dziób, gówniarzu - odezwał się Siegel, śmiejąc się pod nosem.
- Kto tu jest gówniarzem - mruknął Schmid.
- Ty - odpowiedzieliśmy wszyscy.
- Dyskryminacja! - wykrzyknął Constantin. - W tej kadrze najmłodszych miesza się z gównem! Rzucam tę robotę!
- Proszę, tam są drzwi, żebym więcej cię na oczy nie widział - powiedział Werner, a my znów zaśmialiśmy się gromko.
- Ale ja tak żartowałem... - zmieszał się Schmid.
- To stul dziób - dodał Siegel.
Drzwi od sali otworzyły się. Spojrzeliśmy w ich kierunku. Naszym oczom ukazała się pielęgniarka. Zmierzyła każdego z nas od stóp do głów i pokręciła głową.
- Mają panowie zamiar jeszcze długo tu siedzieć? - spytała. - Potrzebujemy wolnej sali dla bardziej potrzebujących pacjentów, a panowie tylko blokują.
- Dobrze, już się wynosimy - powiedział Werner i widząc, jak przymierzam się do stanięcia na nogi, ryknął na pozostałych podopiecznych. - No w mordę jeża dupę kopane! Po co ja was tu wziąłem? Żebyście pomogli Stephankowi, więc już, do nogi Leyhe marsz!
Zaśmiałem się. Kochałem tę ekipę. Przy nich nawet informacja, że nie będę mógł rozpocząć Pucharu Świata tak jak oni, nie zmartwiła mnie. Nie wyobrażałem sobie życia bez nich i skoków. Byli chyba jedynym szczęściem, jakie mnie w życiu spotkało.
__________
No słuchajcie, tak spokojnie na rozluźnienie. Nudno, ale pojawiła się ważna informacja. Podpowiem, że takich "nudnych" rozdziałów będzie więcej, lecz uważajcie, bo w każdym z nich znajduje się jakiś haczyk!
Ach, ta niemiecka kadra. Jak myślicie, będzie z nimi wesoło?
A.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top