31

Podczas konkursu indywidualnego w Zakopanem każdy był rozkojarzony. Nic nikomu się nie udawało. Dlatego nikogo nie zaskoczyło podium, na którym stanęli Yukiya Sato, zdyskwalifikowany dzień wcześniej podczas drużynówki Johann Andre Forfang oraz Daniel Huber, prawdopodobnie ostatnia nadzieja austriackich skoków narciarskich w tym momencie.

Koniec weekendu w Polsce przebiegł już raczej spokojnie. Spędziłam dużo czasu ze Stephanem, więcej niż z Kubą, który zaczął zamykać się na wszystkich wokół siebie, nawet na mnie. Nie wiedziałam, co poczynić. Pomyślałam, że potrzebuje spokoju, więc usunęłam się na bok. Postanowiłam dać mu trochę czasu do namyślenia. Zastanowienia się nad sobą. Jego skoki nie były tak dobre jak podczas Turnieju Czterech Skoczni. Sądziłam, że to przez powracające stany lękowe, lecz Kuba nie wspominał o nich ani słowem. Nie wypytywałam. Chciał ciszy i spokoju. Więc sięgnęłam po rezerwę. Znalazłam sobie kogoś innego na jego miejsce. Leyhe. Dopiero później zrozumiałam, jak źle postąpiłam.

A w tym momencie przyglądałam się pierwszemu konkursowi indywidualnemu w Sapporo. Zmęczenie po zmianie strefy czasowej dawało w kość, ale trzeba było przeżyć. Przejrzałam wyniki po pierwszej serii. Stephan prowadził. Uśmiechnęłam się. Bardzo cieszyła mnie ta informacja. Byłam dumna z Niemca. Nie załamał się kompletnie po ataku na Wellingera ani upadku Siegela. Jednak widząc nazwisko niezakwalifikowanego do finału Wolnego, zasmuciłam się. Naprawdę działo się z nim coś dziwnego. Uniosłam głowę znad tabletu i rozejrzałam się, próbując znaleźć przyjaciela. W końcu zauważyłam go. Zdenerwowany, wrzucił rękawice do torby treningowej. Mężczyzna ze sztabu szkoleniowego próbował do niego mówić, lecz chłopak odpowiadał naburmuszony. Nareszcie nie wytrzymał i odburknął ostro, aż facet powoli się wycofał, unosząc dłonie w geście poddania. Podążyłam do Kuby. Musiałam z nim porozmawiać. Tak nie mogło być. On nie wytrzymywał. Potrzebował uwolnienia się od presji otaczającej go od Turnieju Czterech Skoczni. Chciano, aby ciągle wygrywał, dalej skakał jak najlepiej, szykował formę na Seefeld, gdzie powinien zdobyć chociaż jeden medal, po drodze wygrał Willingen Five, zdobył wielki talerz na Raw Air, przypieczętował sezon życia pobiciem rekordu życiowego na Letalnicy i zwyciężył w Planica7. Oczekiwano od niego za dużo. Potrzebował odpoczynku. Chyba tylko ja jedna o tym wiedziałam.

- Hej, Kuba – przywitałam się, podszedłszy do niego. Zdezorientowany chłopak odwrócił się do mnie. Byłam pewna, że nie spodziewał się, iż ktokolwiek jeszcze do niego przyjdzie. Kiedy gniew przenikał go do szpiku kości, nikt nigdy się do niego nie zbliżał. Oprócz mnie.

- Ja pierdole, jeszcze ciebie tu brakowało – mruknął Wolny pod nosem po chwili zwykłego wpatrywania się we mnie. Wrócił do czynności, którą robił, zanim przyszłam. A mnie zaczęło coś kłuć w sercu.

- Nie rozumiem – szepnęłam, zaskoczona słowami Kuby. Myślałam, że kiedy mnie zobaczy, uśmiechnie się, humor mu się poprawi. Porozmawiamy, uspokoi się. Jak zwykle. Jednak tak się nie stało. Nie tym razem.

- Czego znowu nie rozumiesz? - warknął chłopak. Wrzucił kombinezon byle jak do torby i znów na mnie spojrzał. Zaśmiał się, widząc szok wymalowany na mej twarzy. - Ali, do cholery, czego znowu nie rozumiesz? Myślałem, że ty zawsze wiesz wszystko, twoja mądrość jest niepodważalna. Ale najwidoczniej to nieprawda. Myliłem się co do ciebie. Po raz kolejny. Idź sobie do Stephana, przecież już mnie nie potrzebujesz. Znalazłaś sobie kogoś lepszego. No, co jeszcze tu stoisz? Twoja ślepota tak się pogłębiła, aż nawet jego nie widzisz? Niemożliwe. Przecież ty wyczuwasz go samym węchem w promieniu przynajmniej kilometra. Idź, czego tu sterczysz?

- Kuba – wydusiłam z siebie, przełknąwszy powstałą z bólu gulę w gardle. Nie spodziewałam się takich ostrych słów ze strony chłopaka. Nigdy nie sądziłam, że może być w stanie zrobić coś takiego. Zadawał cierpienie swoim mówieniem bardziej niż wszystko, czego dopuścił się na mnie ojciec. - Dlaczego to robisz? Co cię ugryzło? - dociekałam. Nie dawałam za wygraną.

- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać – mruknął, zarzucając torbę na ramię. Włożył na głowę zaprojektowaną przeze mnie czapkę i odszedł, trącając mnie ramieniem.

Zostałam sama. Jak palec. Z pękającym na pół sercem. Ze łzami w oczach, które musiałam powstrzymywać, aby nie spłynęły po policzkach. Przetarłam twarz, próbując zapomnieć o słowach Wolnego. Lecz tak się nie dało. Cały czas huczały mi w głowie. To bolało. Bardzo bolało. Nigdy nie zostałam tak bardzo zraniona. Gdyby nie fakt, że znajdowałam się na skoczni i byłam w pracy, na pewno leżałabym już w łóżku przykryta szczelnie kocem i płakała z bezsilności, głupoty oraz cierpienia. Ale nie mogłam dać po sobie poznać, że coś się stało. Nie teraz, kiedy większość ludzi co chwilę na mnie zerkała, nawet przypadkowo. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić. Czułam, jak w środku mnie wręcz się gotowało.

- Hej, Ali – wyrwał mnie z zamyślenia głos. Odwróciłam się, aby sprawdzić, do kogo należał. Odpowiedź była jasna.

- Cześć, Stephan – odezwałam się, próbując zwalczyć drżenie. Jednak on wszystko wyczytał. Nie dał się zwieść. Wiedział.

- Co się stało? - spytał, marszcząc brwi. Pogładził mnie po policzku. - Wyglądasz inaczej niż rano, kiedy po prostu promieniałaś. Rozmawiałaś z kimś? Ktoś powiedział ci coś złego?

- Nie, nie, nie masz czym się przejmować – sprostałam, nie chcąc, aby Leyhe dowiedział się o czymkolwiek. Musiałam poradzić sobie z tym sama. Nie mogłam wplątywać w to innych osób. Chociaż i tak już wystarczająco namieszałam, odkąd pojawiłam się w jakimś stopniu w skokach narciarskich. Nie wykluczałam, że Wellinger ucierpiał na zdrowiu poprzez atak mojego ojca. Przecież podobno tak stało się w przypadku Krafta. Ale nikt niczego nie zgłaszał na policję. Każdy tchórzył. Jak ja. Gdyby nie to, gliny na pewno znalazłby już przestępcę i nie działoby się nic złego. Musiałam w końcu coś zrobić. Lecz nie teraz. Później. - Gratuluję prowadzenia po pierwszej serii – dodałam, zmieniając temat.

- Dziękuję, ale to nie koniec, jeszcze wszystko może się zdarzyć – zaśmiał się Niemiec, po czym poprawił narty na ramieniu, chrząknął i zmienił ton głosu na nieco poważniejszy. - Muszę lecieć na drugą serię, ale może chciałabyś wpaść do mnie po konkursie? Spędzilibyśmy trochę czasu sami, na przykład...

- Jasne – wtrąciłam, nie pozwalając dokończyć Stephanowi zdania. - Z ogromną chęcią przyjdę.

- Tak? - zapytał zdezorientowany szybką odpowiedzią Leyhe. Potarł kark dłonią i uśmiechnął się. - Świetnie. Będę czekał.

- Powodzenia w kolejnej serii – powiedziałam, zdobywając się na mały uśmiech.

- Dziękuję – odrzekł i ruszył, po drodze muskając przelotnie ustami mój policzek.

Przyłożyłam dłoń do miejsca, w którym Stephan mnie dotknął. Wstrzymałam oddech, po czym wypuściłam go. Powędrowałam wzrokiem za odchodzącym Niemcem. Spojrzał przez ramię i mrugnął do mnie. A ja stałam jak słup soli. Zapominając o tym, co zdarzyło się przed spotkaniem z Leyhe.

Zapominając o Kubie.

***

Ogarnąłem jakieś świeczki. Porozstawiałem je na parapecie, zapaliłem. Na stoliku położyłem kieliszki, obok nich wino. Posprzątałem całe pomieszczenie, sportowe torby i walizki upchnąłem do szafy, a co się nie zmieściło, położyłem w kącie, aby nie przeszkadzało. Stanąłem przy drzwiach, które zostawiłem otwarte, żeby Alissa mogła w każdym momencie wejść, i rozejrzałem się. Wszystko grało. Podszedłem do stolika i nalałem już wina do kieliszków. Splotłem ręce na piersi i odetchnąłem, będąc w pełni przygotowany na przybycie dziewczyny. Posiadanie pokoju sam na sam odpowiadało mi w takich chwilach. Inaczej nie wywaliłbym stąd kolegi z drużyny.

Nagle ni stąd, ni zowąd drzwi otworzyły się tak mocno, aż huknęły o ścianę. Podskoczyłem wystraszony i przyłożyłem rękę do serca. Spojrzałem na wrota, a później na tego, który stał przy framudze. Richard zakrywał usta dłońmi, wytrzeszczając z przerażenia oczy, natomiast stojący za nim Markus i Karl zaczęli śmiać się do rozpuku. Nie zdążyłem jakkolwiek zareagować, bo od razu obaj pchnęli Freitaga i wszyscy weszli do środka. Przeszywający mnie szok zamienił się w zdezorientowanie. Geiger rzucił się z impetem na łóżko, Eisenbichler sięgnął po lampkę wina i pochłonął ją w kilka sekund. Natomiast Richi powoli zamknął drzwi na klucz, bojąc się narobić jeszcze więcej hałasu.

- Co wy odwalacie? - spytałem, wyrywając sam siebie z oszołomienia. - Odbiło wam kompletnie?

- Chyba tobie – mruknął Markus, zdmuchując świeczki, aż się we mnie zagotowało. Przygotowałem to wszystko na wieczór, który miałem spędzić z Ali, a oni weszli sobie jakby nigdy nic i rozwalali moje plany. Jednak mogłem wcześniej zamknąć te drzwi na klucz. - Od kiedy jesteś takim romantykiem, co, Stephan?

- Czy my ci przypadkiem w czymś nie przeszkodziliśmy? - dołączył się do rozmowy Karl, a ja zacisnąłem dłonie w pięści.

- A żebyś wiedział, skrzypku pierdolony – syknąłem przez zęby. - Wyjdźcie. Już. To mój pokój, chcę zostać sam, a wy zawsze wpieprzycie się w najmniej odpowiednim momencie. Mam tego dość.

- Steph, przepraszam, ale trochę otynkowanie ze ściany spadło – oznajmił Richard bardzo spokojnym głosem. Spojrzałem na niego i spiorunowałem go wzrokiem, na co mężczyzna skulił się nieco i wbił oczy w podłogę.

- Wyjdźcie – rzuciłem jedno słowo. Sądziłem, że naprawdę to zrobią, widząc mnie wściekłego jak nigdy dotąd, ale ani im się śniło wykonać moje polecenie.

- Nie – odparł Geiger, wyjmując z kieszeni bluzy cukierka. Odpakował go, położył na języku, po czym zamknął słodycz między zębami a wewnętrzną częścią policzka. Popatrzył na mnie i wzruszył ramionami, mimo iż widział, że najchętniej udusiłbym każdego z nich po kolei. - Richi chciał prowadzić dalej śledztwo, a my ostatnio nie możemy złapać cię samego, bo cały czas latasz za tą panną. Jakieś kroki musieliśmy podjąć.

W tym momencie klamka drzwi poruszyła się, a kiedy wrota nie chciały się otworzyć, dobiegło nas pukanie. Spojrzałem na kolegów, którzy wpatrywali się we mnie. Pokręciłem głową i poszedłem otworzyć. Widząc dziewczynę, w myślach palnąłem przez łeb każdego ze znajdujących się w pokoju, łącznie ze mną samym. Uśmiechnąłem się i zaprosiłem Alissę do środka.

- O wilku mowa – mruknął pod nosem po niemiecku Markus.

- A wilk tu – dodał Karl, po czym odezwał się już po angielsku. - Witaj, Ali! Przyszłaś o doskonałej porze. Właśnie kontynuujemy własne śledztwo, masz może ochotę się do nas przyłączyć?

- Śledztwo? - spytała zdezorientowana Nell. Skierowała spojrzenie na mnie i zmarszczyła brwi. - Czy my przypadkiem nie mieliśmy być sami? - szepnęła.

- Cóż, zmiana planów – odpowiedział zamiast mnie Eisenbichler, który dosłyszał słowa dziewczyny. - Siadaj, rozgość się, posłuchasz i ponudzisz się tak jak my, bo w zasadzie mówić cały czas będzie Richard.

Tym razem już naprawdę palnąłem się w łeb, wywołując śmiech u Alissy. Przesiedzieliśmy cały wieczór, nudząc się jak diabli. Jedyne, co było dla mnie interesujące, to rozpuszczone włosy Ali, którymi bawiłem się, leżąc na łóżku razem z nią. Nie zwracała na mnie uwagi, raczej uważnie wsłuchiwała się w słowa Freitaga. Widocznie bardzo ją to interesowało w przeciwieństwie do mnie, Markusa i Karla. Powinna zająć się tym policja, a nie Richard, któremu udało się nawet jakimś cudem sprawdzić monitoring w Innsbrucku. Cwaniak, czasem naprawdę dziwiłem się, jak można być tak głupim, ale mimo wszystko zaskakiwać swoją inteligencją.

- No i jak na razie to byłoby na tyle – westchnął Freitag po jakiejś godzinie. - Co o tym wszystkim myślicie?

Odetchnąłem, zamierzając coś powiedzieć, lecz nie zdążyłem, ponieważ Alissa poderwała się z łóżka, a ja niechcący pociągnąłem ją przez to za włosy, które trzymałem w dłoni. Jednak ona nie pisnęła ani słowem. Stała, zwracając na siebie całą uwagę. Oddychała ciężko, wpatrując się w Richarda. Zmarszczyłem brwi. Coś mi nie grało. Dlaczego tak się zachowywała?

- Ali... - zacząłem, lecz nie mogłem dokończyć, bo dziewczyna przerwała mi.

- Dziękuję za wspaniały wieczór – wydukała drżącym głosem. Zaniepokoiłem się jeszcze bardziej. Obróciła się i spojrzała mi prosto w oczy. - Naprawdę było bardzo ciekawie, ale muszę już iść, robi się późno. - Ruszyła do drzwi, a ja leżałem dalej na łóżku jak posąg. Alissa zatrzymała się przy wrotach i jeszcze raz na nas wszystkich popatrzyła. Wymusiła uśmiech. - Do zobaczenia jutro.

I wyszła, zostawiając nas samych. Mnie zaniepokojonego. Co jej się stało? Przestraszyła się słów Richarda? To było bardzo możliwe. Już dosyć martwiła się swoimi problemami, a Freitag dolał tylko więcej oliwy do ognia. Skierowałem tępy wzrok na Markusa, który pociągnął resztkę wina z butelki. Łapiąc moje spojrzenie, wzruszył ramionami.

- Co się tak patrzysz? - spytał, ocierając usta. - Nie widziałeś, jak dziwnie się zachowywała? - A więc on też podejrzewał, iż coś było nie tak. Niedobrze. - Leć za nią, bo jeszcze coś się stanie. Ja nie będę przecież biegał za twoją dziewczyną.

- Ona nie jest moją dziewczyną – wysyczałem, podnosząc się z łóżka i idąc szybkim krokiem do drzwi.

Wyszedłem na korytarz, ale Alissy już nigdzie nie widziałem. Podszedłem jeszcze na schody i do windy, ale tam również jej nie znalazłem. Zniknęła. Miałem nadzieję, że poszła do pokoju i już tam została. Postanowiłem tego nie sprawdzać, ponieważ i tak by mi nie otworzyła ani nawet nie odpowiedziała, znając jej charakter. Wróciłem do pokoju, gdzie moi koledzy zaczęli zbierać się do wyjścia. Richard minął mnie w drzwiach, uśmiechając się niemrawo, Karl poklepał mnie po plecach, a Markus uniósł pustą butelkę.

- Wyniosę ją za ciebie, nie musisz się trudzić – powiedział i zaśmiał się, a ja pokręciłem głową, prychając pod nosem. - Odpocznij, stary. Odetchnij od tej dziewczyny, bo coś czuję, że jeszcze narobi ci niepotrzebnie kłopotów.

- Alissa? Nigdy – odpowiedziałem, będąc tego pewien, ale też zaczynając wątpić po słowach doświadczonego kolegi.

- Uważaj, Stephan – szepnął Eisenbichler, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Żeby nie stało ci się coś gorszego niż Andreasowi.

Przerażony przestrogą rozmówcy, popatrzyłem Markusowi w oczy. Zauważyłem w nich smutek, a także troskę. Boże, czy tu już wszyscy wariowali? Dlaczego wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, którego wiecznie się bano? Już chciałem coś powiedzieć, ale Eisenbichler zerwał ze mną kontakt wzrokowy i odszedł, zostawiając mnie samego.

Stałem przez chwilę przy drzwiach, analizując słowa Markusa. Co nim kierowało? Czy naprawdę podejrzewał coś razem z Richardem? Może Karl również o czymś wiedział, chociaż nie było po nim tego widać? A to dziwne zachowanie Alissy po wykładzie Freitaga... Czy jej problemy wiązały się z tymi, które dotykały również nas, skoczków? Potrząsnąłem głową, wybudzając się z otępienia. Westchnąłem głośno, zamknąłem drzwi i wróciłem do pokoju. Pościeliłem łóżko, doprowadzając je do porządku, i usiadłem przy nim na podłodze. Zamknąłem oczy, nie wiedząc, co myśleć o wydarzeniach właściwie całego sezonu. Nigdy jeszcze nie było żadnych takich cyrków. Rozmyślałem, próbując złączyć ze sobą wszystkie fakty. Tego dnia mogłem słuchać Richarda. Może jednak miał coś ważnego do przekazania. Ale ja wolałem bawić się włosami Ali, no tak, wszystko jasne. W dalszym rozmyślaniu przeszkadzały mi ciągle krążące po mojej głowie słowa Markusa. Żeby nie stało ci się coś gorszego niż Andreasowi. Czy to mogła być groźba? Nie, na pewno nie. Eisenbichler nigdy w nic by się nie wmieszał. A może ktoś nim sterował? Zmuszał do różnych rzeczy? Ale przecież to również on znalazł Wellingera i uratował go, kiedy ja stałem jak otępiały i nieomal zemdlałem, widząc krew. Jednak nieustannie słysząc te słowa, wstałem z rozmachem i sięgnąłem po telefon. Wybrałem numer do Andreasa znajdującego się w szpitalu w Monachium, gdzie pewnie było popołudnie. Musiałem wiedzieć, czy u mojego przyjaciela wszystko w porządku. Odczuwałem potrzebę porozmawiania z nim. Usłyszenia jego wesołego głosu.

- Steph? - usłyszałem zaspanego Andreasa. Spał? Niemożliwe. On nigdy nie ucinał sobie drzemki podczas dnia. Chłopak ziewnął głośno, a ja uśmiechnąłem się. Czułem, jakby siedział obok mnie. Już po pierwszym wypowiedzianym przez niego słowie. - Czy ty wiesz, która jest godzina? Ja nie jestem w Sapporo!

- Jak dobrze cię usłyszeć, Andi – zaśmiałem się cicho, słysząc go zirytowanego, ponieważ pewnie jak zwykle pojebały mu się strefy czasowe i liczył inaczej, niż miał.

- Ciebie też, Steph, mimo że mnie obudziłeś o trzeciej... Po południu? Co? - usłyszałem jego zaskoczony głos.

- Welli, uzupełnij w końcu wiedzę z geografii z zakresu podstawówki, okej? Myślę, że wyjdzie ci to na dobre – odpowiedziałem, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałem jakieś mruczenie przyjaciela, którego nie mogłem za nic zrozumieć. - Od kiedy ty śpisz w dzień, co?

- Odkąd oglądam konkursy z Sapporo na drugiej połowie kuli ziemskiej, kibicując zmagającemu się z nowym rekordzistą skoczni Kamilem Stochem najlepszemu przyjacielowi, który wygrał konkurs, ale specjalnie nie złożyłem mu życzeń, aby sam do mnie zadzwonił i proszę, moje myśli mają sprawczą moc – warknął, a następnie jęknął z bólu. - Cholerne ramię. Dzisiaj wieczorem zdejmują mi nareszcie szwy. Strasznie długo trzymają mnie w tym szpitalu, ale myślę, że jutro w końcu dostanę wypis i będę mógł zacząć rehabilitację.

- Dzięki za podświadome gratulacje – zaśmiałem się po raz kolejny. Czy ten człowiek mógł być chociaż przez chwilę nieśmieszny? - Na pewno nie dadzą ci żadnego skierowania na rehabilitacje od razu. Najwyżej z jakimś dalszym terminem. Pewnie dostaniesz jeszcze jakieś maści, żele i dopiero po całkowitym zagojeniu się rany wrócisz do formy.

- Och, Steph, zamknij się, nie jesteś lekarzem – wtrącił się Wellinger, a ja pokręciłem głową, słysząc poddenerwowanego chłopaka. - Ale koniec o mnie, nie musisz się martwić o jakiegoś tam gówniarza dźgniętego nożem. - Zacisnąłem oczy, mając przed nimi widok krwawiącego Andreasa. - Opowiadaj lepiej, co u ciebie. Jesteś w końcu z Alissą?

- Czyś ty na łeb upadł? - powiedziałem zaskoczony nagłym pytaniem młodszego. - Nie mam na to żadnych szans.

- Ach, to twoje pierdolenie – westchnął Wellinger. - Nieraz widziałem, jak na siebie patrzycie. Ona widzi w tobie kogoś, kogo nie widzi w Kubie, ale boi się odsunąć go na bok. Nie wiem, czy Ali to ogarnia, bo baby są tępe, a szczególnie ona...

- Hej! - zganiłem go.

- Przepraszam, Steph, ale taka jest prawda. Wolny stara się o nią, jak tylko może, robi wszystko, żeby zwróciła na niego jeszcze więcej uwagi i zauważyła, że on coś do niej czuje, bo ewidentnie jest zakochany, lecz ona...

- Jak powiesz na nią jeszcze jedno złe słowo, to jak tylko wrócę do Niemiec, odwiedzę cię i skopię twoje dupsko na kwaśne jabłko – ostrzegłem.

- Obaj jesteście w niej zakochani. Ale ona się boi – kontynuował Andreas, ignorując mą uwagę, którą na pewno usłyszał. - Wiesz czego? Że wybierając ciebie, zaniedba Kubę, nawet jeśli miałby być tylko jej przyjacielem. Jest do niego za bardzo przywiązana. Nigdy nie trzymała się z żadnym przedstawicielem płci męskiej tak długo jak z nim. Boi się go zostawić i poznawać nowych ludzi, w tym na przykład ciebie. Ale to nie znaczy, że nie masz żadnych szans, stary, nawet tak nie myśl. Ona czuje do ciebie więcej niż do Wolnego. Musi tylko przejrzeć na oczy. Przestać srać w gacie o byle gówno. Bo rozumiem, że oczywiście ty...

- Nie wiem – odpowiedziałem, nie chcąc, aby Andreas zadał mi jakieś niekomfortowe pytanie.

- Steph, proszę cię, nawet nie dokończyłem – powiedział z politowaniem mój rozmówca.

- Ale Andi – znów mu przerwałem – ja nie wiem. Też się boję. Miałem dać sobie spokój po Nataschy na dłużej, myślałem, że potrwa to chociaż dwa lata. A mnie zaczęła się podobać dziewczyna, której czuję, że nawet dobrze jeszcze nie znam. Ciągle jest dla mnie zagadką i nie wiem, czego się po niej spodziewać. Boję się, że zrani mnie bardziej niż Natascha.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, jednak wiedziałem, że Wellinger cały czas tam się znajduje i nie rozłączył się. Myślał. Jego słowa czasami okazywały się brutalne, ale potrafiły przywołać do porządku. Mimo swojego mocnego charakteru zawsze podczas rozmów ze mną ukazywał swoje prawdziwe oblicze. Tak naprawdę był spokojny jak owieczka i nie skrzywdziłby muchy. Tylko czasami słabości zamieniał na coś, co brał za potęgę. Ale tak naprawdę to dobry przyjaciel. Najlepszy. Nie mógłbym mieć innego.

- Stephan – odezwał się po chwili poważnym głosem Andreas.

- Tak?

- Kochasz ją? - spytał, a mnie serce podskoczyło do gardła.

- Tak – wydusiłem z siebie z trudem to jedno słowo.

- Powiedz to. Głośno.

- Co? - zapytałem zdezorientowany.

- Powiedz to głośno. Przyznaj się sam przed sobą.

Wbiłem wzrok w znajdującą się naprzeciwko mnie ścianę. Coś ściskało moje gardło, sprawiając, że jednocześnie na moim czole pojawiły się kropelki potu. Chciałem wstać i wyjść na balkon, ponieważ zrobiło mi się duszno, lecz kiedy już stanąłem na nogach, zatrzęsły się one niczym galareta. Mało brakowało, abym upadł, więc szybko usiadłem na łóżku. Odetchnąłem głęboko, nabierając jak najwięcej powietrza. Dlaczego wypowiedzenie tych dwóch słów sprawiało mi taki problem? Dlaczego się ich bałem? Czy to dlatego, iż myślałem, że znów wypowiem je na marne? Przełknąłem powstałą w gardle gulę. Usłyszałem szmer w telefonie. Andreas czekał. Moje wnętrze również.

- Kocham ją.

***

Podjechałem pod hotel, w którym przebywały wszystkie drużyny. Nie udało mi się znaleźć w nim już wolego miejsca, więc zamieszkałem tymczasowo gdzieś indziej. Jednak musiałem wykonać swoje zadanie. Ogarnąć to wszystko, ponieważ robiło się coraz gorzej i już nikomu nie było do śmiechu. Zaparkowałem, wziąłem telefon oraz kluczyki i wysiadłem z auta. Ruszyłem w stronę budynku. Gotowy na wykonanie działania. Podszedłem do recepcji. Posłałem znajdującej się w niej kobiecie jeden ze swoich uwodzicielskich uśmiechów i bardzo szybko wykonałem fazę początkową. Skierowałem się do windy, a w środku niej wybrałem numer piętra.

Pewnego rodzaju sojusz zawarty z Kraftem oraz Hayböckiem wcale nie wydawał się taki głupi. Jednym z celów było przywołanie do porządku przede wszystkim naszej kadry. Sypała się jak nigdy wcześniej żadna drużyna. Mało brakowało, a główny team zastąpiłaby kadra B, której część skoczków już zaczęła startować w Pucharze Świata ze względu na brak innych zawodników. Poza tym trzeba było nareszcie przerwać tę karuzelę niefortunnych zdarzeń. Dlatego przyjechałem do Sapporo. To sprawa niecierpiąca zwłoki. Tym bardziej, że podczas drugiego konkursu indywidualnego Ryoyu Kobayashi zaliczył poważny upadek. Powinienem zadziałać dzień wcześniej, ale nigdzie nie mogłem znaleźć osoby, z którą miałem porozmawiać. Poprzedniego wieczoru w recepcji znajdował się mężczyzna, więc nijak nie dał mi skontaktować się z żadnym skoczkiem z hotelu. Jednak teraz trafiłem dobrze. I jak najszybciej musiałem pomóc to zatrzymać.

Wysiadłem na piętrze i ruszyłem do pokoju, którego numer podała mi recepcjonistka. Bez głębszego zastanowienia zapukałem do drzwi, na początku łagodnie, a gdy nie było żadnego odzewu – gwałtowniej. Nareszcie wrota otworzyły się i stanął w nich jakiś gówniarz. Nie rozpoznałem go, więc zmarszczyłem brwi, lecz on dobrze wiedział, kim jestem.

- Pan Gregor Schlierenzauer? - spytał zdziwiony. - Pan tutaj? Przecież pan nie dostał powołania!

- A widziałeś wczoraj albo dzisiaj, żebym skakał, bachorze? - warknąłem, odepchnąłem blondyna na bok i wszedłem do środka. Tam Aschenwald niczym poparzony zerwał się z łóżka.

- Gregor? - zapytał. Na jego twarzy malował się większy szok niż u dzieciaka. Wystraszony zaczął ruszać ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. W końcu wydusił z siebie pytanie, którego się spodziewałem. - Co ty tu robisz?

- Ratuję twoją słabą dupę oraz resztę świata – mruknąłem. Podszedłem do niego i złapałem chłopaka za ramię. Nie opierał się. Wyprowadziłem go na korytarz, ponieważ musiałem porozmawiać z nim na osobności, w miejscu, gdzie nikt nas nie będzie słyszał. Jednak gówniarz pobiegł za nami.

- Co pan robi? Gdzie go pan zabiera? - pytał, podążając truchtem za nami. - Przecież pan tak nie może!

- Słuchaj, ja mogę wszystko – warknąłem na młodego, odwróciwszy się w jego stronę. - Osiągnąłeś coś już w skokach? Nie. A widziałeś moje medale i puchary? Mam tego pokój wielkości całego hotelowego piętra, więc łaskawie mi nie podskakuj i wracaj do siebie.

- Idź, Jan – odezwał się Philipp, a mnie przypomniało się, kim jest ten zasrany bachor. Jan Hörl. Felder jeszcze go nie wychował i zapewne nie wychowa. Kompletnie nie potrafił zapanować nad kadrą. - Idź.

- Dobrze... - zawahał się młody. - Ale wróć szybko.

Aschenwald tylko kiwnął głową, a ja pociągnąłem go do windy. Zjechaliśmy nią do holu, następnie skierowaliśmy się do wyjścia. Posłałem promienny uśmiech przyglądającej się nam recepcjonistce i mrugnąłem do niej zadziornie. Widziałem po niej, że jeszcze trochę i gdybym został tam chwilę dłużej, zsikałaby się w majtki ze szczęścia.

Znalazłszy się na zewnątrz, ruszyliśmy do samochodu. Wsiedliśmy do niego, wyjechałem z parkingu, a po chwili jazdy zatrzymałem się na spokojnej uliczce. Zgasiłem silnik i spojrzałem na Aschenwalda, który patrzył tępo w przednią szybę.

- Philipp – zacząłem łagodnie, aby nie spłoszyć kolegi. - Wiesz, dlaczego tu jestem. Chcę cię tylko prosić, abyś przejrzał na oczy. On cię wykorzystuje do swoich działań. Nie możesz wierzyć w każde jego słowo. Oszukuje cię. Dostałeś już chociaż część tego, co ci obiecał? Nie. Steruje tobą. Manipuluje. Jesteś jego pionkiem. Musisz przejrzeć na oczy. To złe. Niszczysz naszą kadrę. Wspaniałą drużynę, której jesteś częścią. Twoja przyszłość nie musi skończyć się tak, jak myślisz. Zakończ to, a osiągniesz dużo więcej niż z nim. Masz moje słowo, Philipp. Wszyscy cię wesprzemy, ale musisz to zakończyć. Zakończ to, co się dzieje. Inaczej wszystko stanie w płomieniach, których nikt nie zdoła ugasić. - Aschenwald oddychał powoli i spokojnie, dalej patrząc się tępo przed siebie. Mimo to wiedziałem, że mnie słyszy. Nigdy nie lekceważył moich słów. Sam kiedyś przyznał, że byłem jego autorytetem i nadal jestem. Postanowiłem to wykorzystać. - Ja nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego swoim kolegom, przyjaciołom, skokom narciarskim. Nie dałbym się w to wplątać. Proszę, Philipp, zastanów się. Jednak na twoim miejscu skończyłbym z tym. Ty jesteś ostatnią nadzieją na ocalenie nas. Przemyślisz to?

Czekałem przez chwilę. Aschenwald nie ruszał się. Był w amoku. Już myślałem, że wszystkie moje słowa nie miały sensu, kiedy on spojrzał na mnie. W jego oczach błąkały się łzy. Już wiedziałem, że wygrałem. Że udało mi się. Lecz to tylko teoria. Pozostała jeszcze praktyka.

- Dobrze – wydusił z siebie Philipp. - Ale on jest silny.

- Ty jesteś silniejszy od niego – dodałem mu otuchy. - Zakończysz to. Wierzę w ciebie. 

__________
Moi drodzy, zbliżamy się do czegoś wielkiego. Ale na to przyjdzie jeszcze czas! Co myślicie o dzisiejszym rozdziale? Kto ma rację - Markus czy Andreas? Co się dzieje z Kubą? I jak to wszystko się potoczy po rozmowie Gregora z Philippem? Piszcie mi swoje teorie, z ogromną chęcią je poczytam!

A.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top