26
Wszedłem do domu, rzucając torbę treningową na podłogę przy schodach. Ruszyłem do kuchni. Przechodząc przez jadalnię, kopnąłem krzesło stojące przy stole. Otworzyłem lodówkę, wyjąłem z niej butelkę gazowanej wody i opróżniłem połowę jednym susem. Wziąłem głęboki oddech, czując, jak zimna ciecz płynie przez mój przełyk, po czym rozlewa się w żołądku. Przeczesałem mokre od potu włosy, kierując się z powrotem do przedpokoju. Wziąłem torbę i wszedłem po schodach na piętro. W sypialni rzuciłem bagaż pod kaloryfer. Otworzyłem szafę, która była w połowie pusta. No tak, nie miałem jej czym zapełnić, od kiedy wyprowadziła się ode mnie Marisa. Prychnąłem pod nosem, przypominając sobie ostatnią kłótnię z dziewczyną, po której schlałem się do nieprzytomności. Zostawiła mnie. Spakowała się, a gdy wychodziła, powiedziała, że nie mam się z nią kontaktować, dopóki nie rzucę tego świństwa. Więc milczałem, mimo że kilka razy po prostu gapiłem się na jej kontakt w telefonie. Jednak świadomość, że dalej brałem, nie pozwalała mi do niej zadzwonić.
Jak na zawołanie komórka zaczęła wibrować w kieszeni moich dresowych spodni. Szybkim ruchem wyciągnąłem ją, mając nikłą nadzieję, że to właśnie Marisa. Że zdecydowała się do mnie odezwać, mimo tych wszystkich słów, które mi wygarnęła. Mój zapał zelżał, kiedy zobaczyłem, iż dzwoni Gregor. Nie chciałem z nim rozmawiać, nie chciałem rozmawiać z nikim, ale zdobyłem się na to, aby odebrać. Nie mogłem wiecznie unikać ludzi i zachowywać się jak smarkacz. Musiałem stawić czoła swoim lękom, do których zaliczała się rzeczywistość.
- Halo? - spytałem, wyjmując z szafy ciuchy, aby się przebrać.
- Stefan – powiedział Schlierenzauer grobowym głosem. Przełknąłem powstałą ze strachu gulę w gardle, bojąc się, że kolega z kadry zbeszta mnie z góry na dół. Ale on zadał pytanie, którego nigdy bym się nie spodziewał. - Gdzie jesteś?
Naprawdę zdziwiłem się, słysząc to. Myślałem, że już cały świat obiegła informacja, iż zostałem zawieszony na czas nieokreślony. Jednak ja wiedziałem, jak długo będzie to trwało – do czasu, aż nie odstawię prochów, o których wiedział już trener oraz cała kadra, lecz nie media. Wywołałoby to totalną burzę.
- W domu, a gdzie indziej powinienem być? - odezwałem się, nie ukrywając zaskoczenia w głosie.
- Dlaczego nie ma cię u Michaela? - zapytał Gregor.
Na imię blondyna poczułem, jak przyspiesza mi bicie serca. Zamknąłem szafę, trzaskając drzwiami. To był koniec. Nie potrafiłem zbliżać się do Hayböcka. Mógłbym znów go skrzywdzić. Poza tym wiedziałem, że nie wytrzymałbym, patrząc na niego i widząc, co mu zrobiłem.
- Felder zakazał mi go odwiedzać – odpowiedziałem, mówiąc oczywiście prawdę, ponieważ oprócz zawieszenia w skokach, kiedy trener powinien po prostu mnie wywalić, zapisał mnie na terapię z psychologiem, którą miałem zacząć w przyszłym tygodniu. Nie odpuścił też treningów siłowych, lecz skocznię musiałem opuścić. Wszystko dla mojego dobra, przynajmniej tak mówił.
- Jebać Feldera, powinieneś jak najszybciej go odwiedzić – warknął zdenerwowany Schlierenzauer. Słyszałem, że przebywał na dworze, ponieważ dobiegały mnie dźwięki jeżdżących samochodów. - Właśnie od niego wracam, z kliniki. Cały czas o ciebie pytał, jak się czujesz, co robisz, jak idą ci skoki. Nie mogłem powiedzieć mu prawdy, bo chłopak by się chyba załamał. Wiesz, jak bardzo mu na tobie zależy. Jesteście pieprzonymi przyjaciółmi, jeśli jutro do niego nie pojedziesz, zaciągnę cię tam siłą, jasne?
- Ale... Gregor, ja nie mogę... - zacząłem się jąkać. Nie spodziewałem się takiego wybuchu Schlierenzauera. Zawsze prezentował sobą spokój, nigdy nie widziałem, aby się zezłościł. Co prawda czasami po zepsutym skoku był zdenerwowany, ale nie okazywał tego. Dusił emocje w sobie. To nie służyło mu dobrze, ale nie potrafił inaczej. Kiedy sam oferowałem mu pomoc, on odmawiał, dziękował, mówił, że jeśli będzie czegoś potrzebował, to da znać. Nigdy się nie zgłosił.
- Stefan, nie pieprz głupot – kontynuował mężczyzna. - Ty akurat wszystko możesz. Potrzebujesz tylko silnej woli walki. Coś, czego ja nie mam, z czym ja nie umiem sobie poradzić. Tylko ktoś musi porządnie kopnąć cię w dupę, żebyś się ogarnął i chyba zaraz to zrobię. Daj mi kilka minut, a u ciebie będę. Możesz już zrobić kawę. Mocca.
- Ale... - szepnąłem, lecz nie mogłem dokończyć.
- Lepiej otwieraj już drzwi – powiedział Schlierenzauer i rozłączył się.
Zamurowało mnie. Nigdy nie byłem z Gregorem bardzo blisko, a tymczasem on... Nawet nie wiedziałem, co zamierza zrobić. Wziąłem wyszukane przez siebie świeże ubranie i pobiegłem pod prysznic zmyć z siebie nieprzyjemny odór po treningu na siłowni. Nie minęło dziesięć minut, a przygotowywałem w kuchni kawę dla siebie i gościa. Zaraz potem usłyszałem dzwonek. Schlieri przyjechał.
- Mówiłem, żebyś miał już otwarte drzwi – powiedział Gregor, kiedy wpuściłem go do środka. Mężczyzna zdjął buty mimo moich protestów, wszedł dalej i rozejrzał się po jadalni połączonej z kuchnią oraz salonem. - Pusto tu. Marisa w pracy?
- Wyprowadziła się – odpowiedziałem, biorąc filiżanki z kawą i siadając przy stole. Schlierenzauer zajął miejsce obok mnie.
- Jak to? Co się stało? - spytał, marszcząc brwi i przeszywając mnie spojrzeniem. Wbiłem wzrok w blat stołu. Oczywiście, że nie wiedział, ponieważ poinformowałem o tym tylko Michaela, który wszystkie moje tajemnice zostawiał dla siebie i nigdy nikomu niczego nie powiedział.
- Zostawiła mnie – wyszeptałem, po czym wziąłem łyka kawy, parząc sobie język.
Cisza. Czułem na sobie wzrok Gregora, który pewnie był w szoku. Szczerze, na jego miejscu też okazałbym zdziwienie. Przecież ja i Marisa to para idealna. Nikt nie spodziewał się, że kiedykolwiek ze sobą zerwiemy. Tym bardziej, że sam myślałem o zaręczynach. Jednak strach wygrał ze mną. Głód sukcesu nie dawał mi spokoju. Sądziłem, że ćpanie pomoże. Tak się nie działo. Ale teraz było za późno. Nic nie mogło mi pomóc, nawet ta pieprzona terapia i odwyk.
- Stefan – westchnął Schlierenzauer, po czym położył rękę na moim ramieniu. Spojrzałem na kolegę. Jego spojrzenie mówiło wystarczająco dużo. Martwił się, a jednocześnie był zawiedziony. Nawet on okazywał rozczarowanie mną. - Wiem, że ćpasz. Wiem, że przez to masz kłopoty. Myślisz, że nikt nie jest w stanie ci pomóc. To nieprawda. Obwiniasz się o zaatakowanie Michaela, ale byłeś pod wpływem, nie wiedziałeś, co robisz. Postąpiłeś karygodnie, lecz sądzisz, że polepszysz swoją sytuację, nie odwiedzając go? Michi naprawdę się o ciebie martwi. Na pewno już ci wybaczył, a ty nawet o tym nie wiesz. Jego powrót do skoków stoi pod znakiem zapytania, ale ty możesz jeszcze do nich wrócić, nie wszystko stracone. Musisz tylko walczyć. Odstawisz to świństwo, weźmiesz się w garść i wrócisz na szczyt bez pomocy żadnych pieprzonych używek. One są tobie niepotrzebne. Powrót trochę ci zajmie, ale lepiej późno niż wcale. Wszyscy w ciebie wierzą. Ja w ciebie wierzę. Michael w ciebie wierzy. Zrób to dla nas, kolegów, dla najlepszego przyjaciela.
Wsłuchiwałem się w słowa Gregora, nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy nie potrafiłbym wygłosić takiego monologu. Zawsze miałem problem z pomaganiem innym, ale na okrągło oferowałem pomoc w kryzysowych sytuacjach. Jednak musiałem posłuchać Schlierenzauera. Był starszy, dłużej siedział w tym szajsie, jakim są skoki narciarskie, jego doświadczenie zdecydowanie przerastało moje. Kiedy Gregor służył pomocą, nie mogła ona zostać zmarnowana.
- Dobrze – wydusiłem z siebie w końcu. Spojrzałem koledze w oczy. - Zrobię tak.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, poklepał mnie po ramieniu i napił się kawy. Widząc go szczęśliwego, mnie samemu kąciki ust powędrowały ku górze. Zacząłem cieszyć się i przede wszystkim wierzyć w to, że mogło mi się udać. Musiałem mieć nadzieję. Stawić czoła swoim lękom. Walczyć.
- Teraz nie jest nam to dane, ale za rok razem będziemy rywalizować na Turnieju Czterech Skoczni i tradycyjnie świętować sylwestra w Ga-Pa, zobaczysz – zaśmiał się Schlieri.
***
Ach, Garmisch-Partenkirchen. Piękna, malownicza miejscowość z nieziemskimi widokami. Zawsze lubiłem wracać w to miejsce, najchętniej zamieszkałbym tutaj. Góry rozpościerały się wokół miasta, zamykając je w uwięzieniu, w którym mógłbym pozostać do końca życia i odczuwać tylko najprzyjemniejsze emocje z tego powodu.
Turniej Czterech Skoczni. Przystanek Ga-Pa. To większości kojarzyło się z jednym. Sylwester. Powitanie Nowego Roku. Coroczne wspólne świętowanie stało się już tradycją. Jednak ja postawiłem sobie pewien cel, przyjechawszy na kolejny etap TCS. Dla mnie liczyło się utrzymanie podium w całości zawodów, a może nawet zdobycie złotego orła. Jednak musiałby zdarzyć się cud, aby ktokolwiek prześcignął Jakuba Wolnego w ogólnej klasyfikacji. Polak skakał jak szalony. Nie było na niego mocnych. Tylko upadek i wycofanie z turnieju mogło go powstrzymać.
Kwalifikacje. Oddałem skok na wystarczającą odległość, aby móc wystąpić w konkursie następnego dnia. Pakowałem buty do torby, kiedy ujrzałem Alissę zaciskającą dłonie w pięści. No tak, na górze został tylko Kuba. Musiało mu się powieść. Tym bardziej, że Ali trzymała za niego kciuki i miała nadzieję, iż znów zdeklasuje rywali. Nie mógłby jej zawieść.
- Hej – usłyszałem i poczułem klepnięcie w ramię. Odwróciłem się w stronę, z której mnie uderzono. Nade mną stał Richard. - Wiesz, co jest dziś wieczorem? - spytał.
- Hm, niech pomyślę – udałem zastanowienie, wstając i zarzucając torbę na ramię. - Nic?
- Stephan, ty głuptasie – zaśmiał się Freitag, obejmując mnie przyjacielsko w pasie i mierzwiąc mi włosy, na co posłałem mu kuksańca w bok. - Oczywistą oczywistością jest to, że dziś wieczór, sylwester, tradycyjna impreza, wspólne chlanie, zabawa do białego rana, pamiętasz o czymś takim?
- Ach, tak! Faktycznie, istnieje coś takiego – dalej udawałem, jakbym zapomniał o zakończeniu roku. Usłyszałem zapowiedź, że na belce zasiadł Jakub Wolny, więc spojrzałem w górę skoczni, kładąc dłoń na ustach Richarda, który gadał jak najęty. - Zamknij się chociaż na chwilę.
- Zaproś Ali – szepnął mi do ucha kolega, po czym odszedł, zostawiając mnie samego.
Pokręciłem głową, nie zawracając sobie więcej myśli Freitagiem, po czym skupiłem się na wybijającym się z progu Polaku. Wiatr niósł go bardzo daleko, jednak zaraz Wolnym zachwiało i musiał lądować szybciej. Kątem oka spojrzałem na Alissę. Trzymała złączone dłonie przy ustach, jakby się modliła. Jakubowi zmierzono sto trzydzieści cztery metry, czyli i tak przyzwoicie, aczkolwiek zapowiadało się na to, że z wieloma zawodnikami będzie przegrywał. Jednak ogłoszono, iż ostatecznie zajął drugie miejsce, tuż za swoim rodakiem Dawidem Kubackim. Spojrzałem na pobliski tablet, na którym wyświetlano wyniki. Wolny wyprzedził mnie o jedną dziesiątą.
Spojrzałem w miejsce, gdzie przed kilkoma minutami stała Alissa. Tym razem nie była sama. Kuba obejmował ją z uśmiechem i zamkniętymi oczami, chował twarz w jej włosach. Skrzywiłem się, kiedy dziewczyna pocałowała chłopaka w policzek, a on ją w czoło. Później już tradycyjnie Ali uszczypnęła Wolnego w nos. Po chwili Polak odszedł prawdopodobnie po to, aby spakować sprzęt i przygotować się do odjazdu do hotelu. Poprawiłem czapkę, patrząc, jak Nell robi zdjęcie Kubackiemu z nagrodą za wygranie dzisiejszych kwalifikacji. Zaraz i blondyn zniknął, więc postanowiłem wkroczyć do akcji.
- Cześć – przywitałem się, muskając policzek Alissy. Dziewczyna, która akurat oglądała zrobione przez siebie zdjęcia, podskoczyła. Zaśmiałem się. - Przestraszyłaś się mnie?
- Nie, skąd – odpowiedziała, odgarniając włosy z twarzy na plecy. W jej oczach dostrzegłem lęk, pewnie spowodowany mym niespodziewanym najściem. Wyglądała uroczo. - Gratuluję trzeciego miejsca, Stephan – powiedziała, już się uśmiechając.
- A dziękuję bardzo – odrzekłem, mrugając okiem. - Słuchaj, chciałbym cię zaprosić na dzisiejszą imprezę z okazji sylwestra. Będą prawdopodobnie wszyscy skoczkowie. To nasza jakby coroczna tradycja...
- Ach, tak, wiem – przerwała mi Ali, wyłączając aparat. - Kuba mi opowiadał, podobno niezłe rzeczy odwalacie podczas tych dyskotek.
- Powiedzmy – wyszeptałem zmieszany, pocierając kark. No tak, Wolny znów mnie uprzedził. Czego innego mógłbym się spodziewać?
- Dziękuję za zaproszenie, na pewno się zjawię – odpowiedziała, posyłając mi uśmiech. Kiedy na nią patrzyłem, czułem, jak w środku mnie rozlewa się przyjemne ciepło, a radość rozpiera do oporu.
- Hej, Stephan – usłyszałem Jakuba, który pojawił się obok Alissy, obejmując ją w pasie. I oni nie mieliby być parą? Śmiech na sali. - Dziękuję, że przyjąłeś Ali na święta.
- Stephan zaprasza na sylwestrową imprezę – wtrąciła dziewczyna, nie pozwalając na to, abym w jakiś sposób odpowiedział Wolnemu na podziękowania.
- A, właśnie! - zawołał Kuba, po czym zagryzł dolną wargę. - Niestety nie będę mógł na nią pójść, ale Alissa jak najbardziej, musi w końcu odetchnąć i się rozerwać. Czy mógłbym cię prosić, abyś zaopiekował się Ali na czas imprezy?
- Jasne – bąknąłem, nie spodziewając się, że Wolny odpuści sobie sylwestra, którego mógłby spędzić z Nell.
- Dziękuję ci bardzo – odpowiedział brunet, po czym powiedział coś po polsku do Alissy, a dziewczyna uśmiechnęła się. Chłopak odszedł, zostawiając nas samych.
- Muszę już lecieć – oznajmiła ciemnowłosa. - W takim razie gdzie się spotkamy?
- Przyjdę po ciebie około dziewiątej – odrzekłem.
- Dobrze. Do zobaczenia – pożegnała się dziewczyna, posyłając mi szeroki uśmiech, a następnie odbiegła w stronę polskiej drużyny.
Zostałem sam, będąc w szoku. Nie sądziłem, że Wolny nie wybierze się na imprezę. Musiał mieć powód. Horngacher mu zakazał? Możliwe. Zostając liderem Turnieju Czterech Skoczni, nie mógł sobie go odpuścić. Przekonanie, że Ali spędzi cały wieczór z Kubą, prysło jak bańka.
Dostałem szansę. Nie mogłem jej zmarnować.
Pobiegłem do Richarda, aby podziękować mu za radę, żebym zaprosił Alissę.
***
Wyjęłam z szafy dwie sukienki, które wzięłam ze sobą tylko dlatego, że poprosił mnie o to Kuba, uprzedzając o sylwestrze podczas Turnieju Czterech Skoczni. Przyjrzałam się im. Jedna była czarna, matowa i dopasowana, z długimi rękawami oraz niedużym dekoltem, sięgająca do kolan. Z kolei druga, błękitna, nie miała ramiączek, posiadała dekolt w kształcie serca. Góra została obszyta koronką, dół prezentował się świetnie przez tiul. Westchnęłam, zastanawiając się, którą ubrać. Odwróciłam się w stronę łóżka, gdzie siedział Kuba. Uniosłam sukienki, wzruszając ramionami, a on przyłożył dłoń do brody, zaczynając się zastanawiać.
- Tę czarną już gdzieś widziałem – powiedział po chwili, marszcząc brwi. - Moment, czekaj, sam zgadnę – dodał, widząc, jak otwieram usta, aby oznajmić, na jaką okazję ją ubrałam. - No tak, jak mogłem zapomnieć! - zawołał po chwili, klaszcząc w dłonie. - Nasza studniówka!
- Dokładnie – zaśmiałam się. - Może wezmę właśnie ją?
- Nie – zaprzeczył chłopak.
- Co? Dlaczego? - spytałam zdziwiona.
- Kategorycznie zabraniam – oznajmił. Wstał i wziął sukienkę do rąk, a następnie pokręcił głową. - Wszystkie dziewczyny myślą, że zabłysną w czarnych sukienkach, ale ja uważam inaczej. W tej błękitnej przynajmniej będziesz się wyróżniała. Podbijesz w niej parkiet, jestem tego pewien.
Spojrzałam na suknię, którą chwalił Wolny. Skrzywiłam się, widząc, ile będę zmuszona ukazać swojego ciała. Kupiłam ją rok temu na chrzciny dziecka kuzynki Kuby, gdzie zostałam zaproszona, co aż mnie zdziwiło. Jednak wtedy ubrałam do niej marynareczkę.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedziałam, wahając się. - Będzie widać kilka moich blizn, a ja nie chcę...
- Oj, Ali – przerwał mi Kuba. Uśmiechnął się i złapał mnie za brodę, abym spojrzała w jego brązowe oczy. - Nie możesz ukrywać ich całe życie. Jestem świadom, że to poniekąd twoje kompleksy i po prostu się ich wstydzisz, ale posłuchaj mnie uważnie. To właśnie blizny pokazują, ile przeszłaś, jak silna jesteś. One ukazują twoją historię. Wiem, że bardzo bolesną, ale nigdy nie wyleczysz się z ciągłego strachu, jeśli nie zaczniesz ich oraz samej siebie akceptować. Jednak to właśnie blizny ukazują twoją siłę. Że jeszcze tu jesteś. Stoisz obok mnie, mimo że mogłaś odejść albo zrobić sobie coś głupiego. Bo przetrwałaś to. Nie poddałaś się. Walczyłaś. Nawet najwięksi sportowcy nie mają tyle siły, aby poskromić swój strach. Ty właśnie tak zrobiłaś. Ja na twoim miejscu nie mógłbym tego wytrzymać. A tobie się udało. Dlatego podziwiam cię każdego dnia i nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo motywuje mnie nawet głupie patrzenie na ciebie. Jesteś niezwykła.
Kiedy Kuba skończył mówić, poczułam, jak moje palce prostują się, sukienki na wieszakach wypadają z moich dłoni. Obraz rozmył się pod wpływem napływających do oczu łez. Odczułam, jak Wolny obejmuje mnie delikatnie w pasie i przytula do siebie. Sam położył moje ręce na swoich ramionach, więc zamknęłam jego szyję w obręczy z mych kończyn. Głaskał mnie po plecach, a moje łzy spływały na jego koszulkę, lecz on nie przejmował się tym.
Te słowa wiele dla mnie znaczyły. Dodawały pewności siebie. Kuba znów był szczery, co chyba najbardziej w nim ceniłam. Trzymając dłoń w jego włosach, nie chciałam, aby mnie puścił. Mógłby przytulać mnie do końca życia. Chciałam tego. Był najbliższą dla mnie osobą. Nie miałam zamiaru go stracić. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że kiedyś będzie musiał nadejść taki dzień, kiedy oboje założymy własne rodziny. Że nie będziemy mogli założyć jej razem. Nie wierzyłam w to. Czy niemożliwe mogło stać się możliwym?
Po chwili wzruszenia, która musiała trwać dość długo, poszłam przebrać się w ową sukienkę. W międzyczasie przemyłam twarz całą od łez oraz zrobiłam delikatny makijaż. Kiedy wyszłam z łazienki, Kuba stał odwrócony do mnie plecami. Patrzył przez okno na rozświetlone latarniami miasto. Chrząknęłam, aby zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Ten spojrzał na mnie przez ramię. Okręciłam się wokół własnej osi, sprawiając, że tiul przy sukience nieznacznie się uniósł. Znów skierowałam wzrok na Wolnego. On po prostu patrzył. Nic nie mówił.
- Coś nie tak? - spytałam, martwiąc się, że źle wyglądam.
- Nie, skądże, dlaczego tak myślisz? - odezwał się Kuba. Podszedł do mnie, zlustrował od góry do dołu, po czym uśmiechnął się i położył swoje dłonie na mojej talii. - Wyglądasz przepięknie. Jeszcze tylko fryzura i możesz zostać królową tej imprezy. Usiądź na łóżku, wykombinuję coś.
- O nie, boję się powierzyć tobie swoje włosy – powiedziałam, śmiejąc się, ale i tak zajęłam miejsce tam, gdzie kazał chłopak. - Ty i fryzjer, to w ogóle nie trzyma się kupy i dupy.
- Oj, Ali, przestań – odparł Wolny, klękając na łóżku tuż za mną. - Ćwiczyłem dużo na mamie w dzieciństwie, daj mi szansę.
- Boję się – przyznałam żartobliwie.
- Nie ma czego.
Zapadła cisza, podczas której Kuba bawił się w fryzjera, a ja nie wiedziałam, co z tego wyjdzie. Czułam, jak chłopak co chwilę przeczesuje moje włosy swoimi palcami, dzieli je na kosmyki, zaplata. Mogłam domyślić się, że ma zamiar zrobić warkocza, ale nie zdradzałam tego. Cierpliwie czekałam, aż skończy. Kiedy tak się stało, pobiegłam do lustra, a Jakub poszedł zaraz za mną. Patrząc na włosy z każdej strony, zobaczyłam pięknego warkocza pnącego się od lewego ucha i opadającego na prawe ramię.
- Świetny – wyszeptałam, gładząc fryzurę.
- A nie mówiłem? - zagaił Wolny, uśmiechając się. Położył dłonie na moich ramionach. Powiódł palcem po bliźnie znajdującej się na lewym ramieniu. - Jesteś piękna, Ali.
- Przesadzasz – powiedziałam, patrząc na nas w lustrze.
- Ale taka jest prawda – odparł, wzdychając. - Żałuję, że nie będzie mi dane zatańczyć z tobą o północy. Byłbym w tym momencie najszczęśliwszym facetem na świecie.
- A ja najszczęśliwszą kobietą – odrzekłam i położyłam swoją dłoń na jego dłoni. - Myślałam, że w końcu spędzimy sylwestra razem.
- Chciałbym, Ali, bardzo bym chciał – westchnął Wolny, całując mnie w głowę. - Jednak Horngacher oraz psycholog mi odradzali. Te stany lękowe sprzed paru tygodni... Jest lepiej, ale dalej boję się, że twój ojciec wróci. To zbyt bardzo oddziałało na moją psychikę. A teraz, kiedy jeszcze mam szansę na wygranie Turnieju Czterech Skoczni, nie mogę schlać się do nieprzytomności, jak to niektórzy mają w zwyczaju – zaśmiał się. - Nie miej za to pretensji do Horngachera, bo to w sumie w większości moja własna decyzja...
- Przestań, Kuba – wtrąciłam, odwracając się do niego i patrząc mu w oczy. - Nie mam o to do nikogo pretensji. Rozumiem doskonale, z jakich powodów musisz tak uczynić. Twoje dobro jest dla mnie najważniejsze.
- Wybaw się za wszystkie czasy – powiedział Wolny. Przyłożył czubek swojego nosa do mojego. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się.
- A ty połóż się spać i porządnie odpocznij – szepnęłam. - Rano opowiem ci, jak było.
Wtedy jeszcze oboje nie wiedzieliśmy, że nasze plany szlag trafi. Zamiast zapamiętać ten wieczór jako dobry, kontrast tego słowa obejmie główną rolę.
***
Ciemność. Płomienie. Jaskrawy obraz. Kolejna tabletka. Kolejny narkotyk. Lodowata woda spływająca przez przełyk i rozlewająca się po całym żołądku. Błogie uczucie. Głos. Głos mężczyzny. Szept. Krzyk. Cisza. Wrzask. Następne zadanie. Znaleźć. Zrobić to, co on każe. Odegrać się. Za niego. Był Bogiem. Nie wolno się sprzeciwić. Mógł dać szczęście. Już dał. Mógł dać więcej. Posłuszeństwo.
Zimno. Gorąco. Niebo. Piekło. Piekło. Piekło. Gorąco. Syk. Zadanie. Huk. Znaleźć. Zrobić to. Wyeliminować. Doprowadzić do upadku. Koniec. Koniec na wieki. Powrót. Nie. Nie teraz. Jeszcze nie teraz.
Strach. Odwaga. Co w końcu? Mętlik w głowie. Myśl. Dobro. Zło. Nie ma zła. Robię to dla dobra. Nikt mi nie grozi. Zrobię to. Dam radę. Uda mi się. On będzie ze mnie dumny. W końcu się zjawił. Pierwszy raz. Nie mogłem go zawieść.
Ten wieczór. Wypełnić zadanie. Dla niego. Musiałem. Nie było odwrotu. Obiecał. Początek. Koniec. Alfa. Omega.
Start.
***
Nadszedł kres popołudniowej drzemki, jeśli tak w ogóle można by to nazwać. Przeciągnąłem się i spojrzałem na leżącą obok mnie rudowłosą dziewczynę. Nie zawracając sobie nią głowy, wstałem i zerknąłem na zegar. Zbliżała się dziesiąta. Sylwestrowa impreza już trwała. Wyciągnąłem z walizki nowe dresy i ruszyłem do łazienki, aby wziąć prysznic. Kiedy wyszedłem z zaparowanego pomieszczenia, dziewczyna, której imienia nawet nie znałem, ubierała buty. Skierowała na mnie swój wzrok i uśmiechnęła się.
- Gdybyś jeszcze kiedyś... - zaczęła.
- Dzięki – przerwałem jej.
- Miło było – powiedziała. Mrugnęła okiem, po czym otworzyła drzwi i wyszła bez pożegnania.
Westchnąłem, nie wiedząc, co teraz począć. Gdyby Stephan dowiedział się, że znów zabalowałem z jakąś obcą dziewczyną, zabiłby mnie. Jednak szybko zapomniałem o tej myśli i zacząłem zastanawiać się nad sylwestrem. Mógłbym iść na tę całą imprezę, ale czy się opłacało, skoro zaczęła się prawie dwie godziny temu? Usiadłem z powrotem na łóżku. Otworzyłem szufladę małej szafki, wyjąłem z niej pudełko z tabletkami i łyknąłem jedną z nich. Niby miały pomóc w rzucaniu palenia, ale jednak myślenie o swojej przyszłości bardziej mnie do tego motywowało. Sprawdziłem powiadomienia na telefonie. Wśród nich znalazło się kilka wiadomości od Richarda, który pisał, abym w końcu zlazł na dół. Przewróciłem niechętnie oczami. Postanowiłem nie odpisywać, ponieważ nie zdziwiłbym się, gdyby Freitag był już schlany i rzygał, więc wyszedłem z pokoju, nie przebierając się. Dresy wystarczyły mi do szczęścia.
Zjechałem windą na ostatnią kondygnację, nie spotykając po drodze kompletnie nikogo. Skierowałem się na salę, w której odbywała się impreza. Jeszcze na korytarzu było słychać tę tandetną muzykę. Otworzyłem drzwi, nie robiąc żadnego wejścia smoka, ponieważ hałas ogłuszał, a wszyscy albo chlali, albo tańczyli. Zmrużyłem oczy, próbując znaleźć kolegów między szalejącymi kolorowymi światłami. W końcu dojrzałem ich przy barze z jakąś panienką. Przepychając się, dotarłem do nich.
- Andreas! - krzyknął Richard, widząc mnie. Uśmiechnął się szeroko i zarzucił rękę na moją szyję, rozlewając przy tym kilka kropel piwa. - Nareszcie przyszedłeś!
- Najebany? - spytałem stojącego obok Markusa, który wypił setkę.
- W cholerę – odpowiedział Eisenbichler. - Cud, że się jeszcze nie zrzygał.
- Wyjątkowo dobrze się trzyma – wtrącił Stephan, trzymając w talii jakąś dziewczynę. Zmierzyłem ją wzrokiem, myśląc, skąd Leyhe ma takie znajomości, jednak zaraz rozpoznałem w niej Alissę, którą lubiłem czasem podrażnić.
- Hej, Ali! - przywitałem się po angielsku, a kobieta popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym strachu. Naprawdę się mnie bała? To wszystko było głupimi żartami... Dobra, Steph musiał przemówić mi do rozsądku, a ja wytłumaczyć mu, że nie chcę jej przelecieć. - Nie bój się mnie, nic ci nie zrobię – szepnąłem jej do ucha, ale nie wiedziałem, czy mnie usłyszała przez głośną muzykę. - Wyglądasz zjawiskowo! - powiedziałem już głośniej. - Aż Stephan ubrał dla ciebie koszulę, niemożliwe! - zawołałem i od razu poczułem, jak dostaję od przyjaciela kuksańca w bok.
- Dzięki – mruknęła dziewczyna, uśmiechając się krzywo. Pewnie zastanawiała się, skąd u mnie ta zmiana, ale sam nie mógłbym jej tego wytłumaczyć. Raczej nie wypadało, aby przyszła żona mojego najbliższego przyjaciela bała się mnie. Czemu żona? Przecież na odległość kilometra było widać, że Stephan jest zakochany w tej dziewczynie po uszy!
- Napijesz się czegoś? - spytał Karl.
- Nie, dzięki, nie tym razem – odpowiedziałem, kręcąc głową i opierając się o bar.
- Wow, Andi, to do ciebie niepodobne – zaśmiał się Markus, podtrzymując bełkoczącego Richarda. - Wiedziałem, że kończysz z fajkami, ale nie z alkoholem.
- Po prostu dziś wolę zachować trzeźwy umysł – odparłem, posyłając Eisenbichlerowi szeroki uśmiech. - Bo w jutrzejszym konkursie po prostu was rozwalę, ponieważ wy po tym ostrym chlaniu nie będziecie w stanie nawet zasiąść na belce.
- Przesadzasz – powiedział Geiger, podając mi kieliszek z wódką. Pokręciłem głową, śmiejąc się, na co Karl wzruszył ramionami i sam wypił trunek.
- A gdzie bachory? - zapytałem, mając na myśli Siegela i Schmida.
- David pewnie śpi, a Constantin wkuwa do maturki – zażartował Markus i dźgnął mnie łokciem w bok, wskazując podbródkiem na Leyhe. - Patrz, idzie potańczyć ze swoją ukochaną.
- Weź, przestań – prychnął Karl. - Myślisz, że są w sobie zakochani?
- Ona nie, Steph tak – odpowiedziałem, zachowując powagę.
- Skąd wiesz?
- Proszę cię, to widać na kilometr – mruknąłem, wpatrując się w kołyszącą się w rytm wolnej muzyki parę. - Ale Ali w końcu nie wytrzyma i zobaczycie, że jeszcze będą razem.
- Sranie w banie – zaprzeczał Geiger. - Nie zapominajmy o kimś takim jak Jakub Wolny. On i Alissa znają się zdecydowanie dłużej. Poza tym nie widziałeś, jak się zachowują? Cały czas się buźkują, ale w policzek albo pieprzone czoło, cholera, w usta nie mogą trafić czy co?
Spojrzeliśmy na siebie z Markusem i wybuchliśmy śmiechem. Karl miał czasami takie teksty, że nie dało się przy nim nie skisnąć. To był nasz rudy mistrz.
- Jednak oni są tylko przyjaciółmi – zauważył Eisenbichler. - Wiesz, ja wierzę w coś takiego jak przyjaźń damsko-męska, więc...
- A tam, pieprzenie kotka za pomocą młotka – przerwał brunetowi Karl. - W końcu jedno zakocha się w drugim i masz po sprawie.
- Czy ty przypadkiem za dużo nie wypiłeś, tak jak Richard? - zaśmiał się Markus.
- A co ma piernik do wiatraka? - spytał Geiger i wziął łyk piwa. - Mówię wam, ona i Wolny w końcu będą razem. To Kuba zakocha się pierwszy, jestem tego pewien.
- Karl, ja ciebie nie poznaję – powiedziałem, spoglądając z uniesionymi brwiami na kolegę. - Czy ty nie wspierasz naszego kochanego Stephanka?
- Wesprę go, jak dostanie kosza i załamie się jak po Nataschy, a tak na pewno będzie – oznajmił pewnie, na co ja już się nie odzywałem, tylko znów pokręciłem głową. Tymczasem do baru wrócił Stephan uśmiechający się od ucha do ucha, jednak bez dziewczyny.
- A gdzie Ali? - spytałem, nie widząc jej już nigdzie na sali.
- Poszła do toalety – wytłumaczył, popijając jakiegoś drinka.
- Nie pierdol, że musieliście przestać tańczyć, bo jej się szczać zachciało – zaśmiał się Karl, a Leyhe uderzył go w ramię, aż rudy prawie wypuścił butelkę z piwem. - Ej! - krzyknął pretensjonalnie.
- Kocham was, chłopaki – wybełkotał Richard, aż cud, że jeszcze cokolwiek mogliśmy zrozumieć. - Kocham was najbardziej na świecie, dla was mógłbym zostać gejem. Markus, wyjdziesz za mnie? Ale najpierw ślub, a potem dzidzia, żeby mnie matka z domu nie wyrzuciła, a ojciec nie wydziedziczył.
Słysząc Freitaga, razem z Karlem zaczęliśmy się tak głośno śmiać, że nie zdziwiłbym się, gdybyśmy przebili tym muzykę. Nie mogłem się uspokoić, brzuch oraz policzki powoli zaczynały mnie boleć. Widziałem, jak Geigerowi spływają łzy po policzkach, Stephan kręci głową, uśmiechając się pod nosem, a Markus zakrywa twarz dłonią, zapewne czując zażenowanie takim zachowaniem przyjaciela.
- Dobra, Richard, tobie już starczy na dzisiaj – powiedziałem, uspokoiwszy się. - Chodź, brachu, idziemy do pokoju.
- Pomogę ci – zaproponował Eisenbichler, zarzucając sobie rękę Freitaga na szyję.
- W końcu narzeczeństwo zobowiązuje! - zawołał Karl, śmiejąc się i klepiąc Leyhe po plecach, aż Markus walnął go w kolano. Wtedy Geiger nie mógł przestać zwijać się z bólu.
Wyszliśmy z sali, podtrzymując słaniającego się na nogach Richarda. Niby skoczkowie ważyli mało, ale Freitag zdecydowanie był wyjątkiem. Po przejściu kilku metrów nie mogłem już złapać oddechu. Albo ja nie miałem siły, albo Richard naprawdę powinien przejść na jeszcze ściślejszą dietę. Wąsacz majaczył coś pod nosem, aż zauważyłem, jak kolega zielenieje.
- O cholera, Markus – mruknąłem nieco wystraszony. - Uwaga, zaraz się zrzyga!
Nie zdążyłem powiedzieć nic innego, ponieważ Freitag haftnął na podłogę. Eisenbichler zaczął przeklinać pod nosem. Szybko położyliśmy Richarda na podłodze, opierając go o ścianę, ponieważ nie zdążylibyśmy już do kibla. Ten idiota puścił jeszcze jednego pawia, więc postanowiliśmy, że ja skoczę po papierowy ręcznik do toalety gdzieś w pobliżu, a Markus przypilnuje nawalonego Freitaga.
Kiedy stanąłem przed męską łazienką znajdującą się po mojej prawej stronie, usłyszałem krzyk. Przeraźliwy. Zamarłem. Nadstawiłem uszu. Po mniej niż sekundzie znów dobiegł mnie wrzask. Spojrzałem na znajdującą się po lewej stronie damską toaletę. Przyłożyłem ucho do drzwi i już wiedziałem, że w tym pomieszczeniu dzieje się coś złego. Oderwałem się od wrót i wbiegłem do środka, nie zastanawiając się nad tym, co lub kogo tam zastanę.
Byłem w tak głębokim szoku, że biegnąc po Markusa, pamiętałem tylko, że dałem w ryj jakiemuś dupkowi, który nawet nie wiem, co chciał zrobić sympatii naszego Stephana, ale od razu spierdolił, gdzie pieprz rośnie. Po chwili dopadłem Eisenbichlera klepiącego po twarzy Freitaga. Markus spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Co ci się stało? Ducha zobaczyłeś? - spytał.
- Gorzej – wydyszałem. - Zostaw tego ćwoka i chodź ze mną. Szybko! - pogoniłem kolegę, widząc, jak patrzy na mnie niczym na debila.
Pobiegliśmy do damskiego kibla. Dziewczyna leżała na podłodze pod umywalkami. Trzęsła się. Włosy miała rozczochrane, makijaż rozmył się pod wpływem spływających po twarzy łez. Uklęknąłem obok niej i delikatnie pogładziłem kobietę po głowie, próbując ją uspokoić. Ona z kolei skuliła się jeszcze bardziej. Wytłumaczyłem Markusowi, co się stało. Co widziałem. Co zrobiłem.
- Kurwa mać – mruknął kolega. - Tylko nie mów, że zostawiłeś ją tutaj samą po tym wszystkim.
- A co innego miałem zrobić? - spytałem, patrząc na niego, a następnie na dziewczynę. - Hej, Ali. Nie bój się. On już nie wróci. Chodź, zaniosę cię do twojego pokoju, dobrze?
- Czyś ty zgłupiał? Wiesz, co ona musiała przeżywać, kiedy została sama? - warknął Eisenbichler. - Nie powinieneś...
- Dobra, Markus, stało się, przepraszam – odpowiedziałem, czując jak emocje biorą nade mną górę. Złość prawie mnie rozsadzała. - Idź po resztę naszych imprezowiczów. Ogarnij z Karlem Richarda, a Stephana przyślij do pokoju Alissy, zaniosę ją tam – wydałem rozkaz.
Przetransportowałem dziewczynę do jej mieszkania, trzymając ją na swoich rękach. Po drodze uspokajałem ją, ale dalej płakała i końca łez nie było widać. Wtuliła się w moją pierś, szlochając i zapewne brudząc mi kadrową bluzę, lecz to nie grało w tym momencie roli. Prawie doszło do strasznej rzeczy. Albo już doszło. Zacisnąłem zęby, modląc się, aby cała ta akcja okazała się jednym wielkim żartem. Lecz tak być nie mogło. Co się stało, to się nie odstanie. Moja matka zawsze tak powtarzała. To powiedzenie ukazywało w tym momencie brutalną prawdę.
Ledwo zdążyłem położyć Ali na łóżku i przykryć kocem, do pokoju wpadł Stephan. Wyglądał strasznie, ale na pewno wytrzeźwiał poprzez informację, którą zapewne przekazał mu Markus. Leyhe spojrzał najpierw na mnie, potem na Alissę. Podbiegł do niej i upadł na kolana przy łóżku. Jego ręce drżały. Trzymał je przy twarzy Ali, która patrzyła na niego pełnym bólu spojrzeniem. Stephan pogładził dłońmi policzki dziewczyny i przyłożył swoje czoło do jej. Zetknęli się nosami i oboje zamknęli oczy. Mógłbym w tej chwili zrzygać się od nadmiaru cukrzycy, lecz nie wypadało. Jednak musiałem coś zrobić, bo inaczej nie wytrzymałbym z nimi w jednym pomieszczeniu mimo wszystko. Chrząknąłem. Stephan skierował wzrok na mnie, lecz Alissa dalej nie otwierała oczu. Całe szczęście zaczęła oddychać głębiej, przez co uspokajała się.
- Trzeba powiedzieć Wolnemu – oznajmiłem i wskazałem podbródkiem na dziewczynę. Leyhe zgromił mnie spojrzeniem, które po momencie zelżało. Widziałem, jak smutek przeszywa go na wskroś. - Prędzej czy później i tak się dowie – wytłumaczyłem. Stephan zastygł. Myślał. W końcu postąpił tak, jak podpowiadała mu głowa, nie serce.
Idąc korytarzem, zastanawiałem się, co powiedzieć Jakubowi. Jak oznajmić, że jego przyjaciółka prawie została ofiarą gwałtu. Zagryzłem dolną wargę, zdając sobie sprawę, w jak głębokiej dupie się znalazłem. Ale musiałem dorosnąć i stawić czoła temu, czego się obawiałem. Więc nie czekając dłużej, zapukałem do pokoju numer siedemdziesiąt siedem. Czekałem, a kiedy nikt nie otwierał, ponowiłem czyn nieco głośniej. Zaraz drzwi otworzyły się i stanął w nich Wolny, który musiał spać, ponieważ przecierał oczy, ziewnął i zaczął mówić coś po polsku, z czego jedyne, co zrozumiałem, to imię Maćka Kota. Jednak gdy Kuba przejrzał na oczy, zamarł. Zlustrował mnie wzrokiem. Pewnie nie spodziewał się takiego gościa w środku nocy.
- Andreas? - spytał ewidentnie zaskoczony. - Co ty tu robisz?
- Musimy porozmawiać – oznajmiłem, próbując się uśmiechnąć, lecz chyba niezbyt mi wyszło.
- O czym? Chciałem odpocząć, już spałem... - zaczął Wolny, wymigując się od tej rozmowy, która, jak myślał, trochę by zajęła albo po prostu Polak sądził, że się naćpałem lub nawaliłem na imprezie. Położyłem chłopakowi dłoń na ramieniu. Zamilkł.
- Chodzi o Ali – szepnąłem.
- O kurwa – mruknął Wolny. Jego twarz pobladła z prędkością światła, widziałem, jak zaciska zęby, przez co wyostrzyły mu się rysy twarzy. - Co jej się stało? - zapytał, próbując zachować spokój, lecz kiepsko mu to wychodziło, ponieważ całe jego ciało spięło się.
- Nie mam pojęcia, czy do tego doszło ani kto zamierzał to zrobić, ale... - urwałem, bo w moim gardle powstała ogromna gula, przez którą nie byłem w stanie wydusić ani jednego słowa więcej. Może też dlatego, że się bałem?
- Ale co? - drążył Kuba. Widząc jego zdenerwowanie, nie mogłem dłużej zwlekać z tą informacją.
- Chyba ktoś próbował ją zgwałcić – wyszeptałem, a cały stres uszedł ze mnie jak powietrze z przebitej kolcem piłki.
Nie zdążyłem mrugnąć, a zostałem przygwożdżony do ściany na korytarzu. Czułem, jak ogarnia mnie ciepło, na czoło występują pojedyncze krople potu. Wściekłe spojrzenie Wolnego przeszywało mnie na wskroś. Nigdy nie widziałem, aby Polak tak się wkurzył. Zawsze był oazą spokoju.
- Coś ty jej zrobił? - spytał, wręcz sycząc. - Gdzie ona jest?
- Ja nic, naprawdę nie wiem, kto to był – wydusiłem, nie mogąc złapać powietrza. - Jest w swoim pokoju.
Wylądowałem na podłodze, nareszcie mogąc złapać oddech. Spojrzałem na Jakuba, który popędził do dziewczyny. Złapałem się za szyję, czując ulgę. Jeszcze trochę i by mnie po prostu udusił. Nie spodziewałem się takiej reakcji z jego strony. Po chwili poderwałem się z podłogi i pobiegłem za chłopakiem, bojąc się, że Stephan również padnie ofiarą Polaka. Kiedy wpadłem do pokoju, na szczęście Wolny trzymał Leyhe za koszulkę i jeszcze nie przyłożył mu w mordę. Kątem oka zauważyłem, jak Alissa usiadła na łóżku i wpatrywała się w mężczyzn z otwartymi ustami, zapewne nie dowierzając, co dzieje się na jej oczach.
- Miałeś ją pilnować! - wydarł się Kuba Stephanowi prosto w twarz. - Ufałem ci! Myślałem, że mogę ci ją powierzyć!
- Do cholery, puszczaj mnie! - krzyczał z kolei Leyhe.
- Miała być bezpieczna. Miała już nigdy się nie bać. A ty to zjebałeś w ciągu kilku godzin. Zabiję cię, pierdolony szkopie – wysyczał Wolny. - Własna matka nie pozna cię w trumnie.
- Ej, dobra, stop, to już nie jest śmieszne – powiedziałem, wkraczając do akcji po mocnych słowach Polaka. - Przestańcie...
- Zamknij ryj, ty też zaraz wylądujesz w piachu – usłyszałem.
Już chciałem odpowiedzieć, prawie doszło między nami do rękoczynów, kiedy usłyszeliśmy okropny wrzask. Spojrzeliśmy na Alissę. Siedziała zapłakana, patrząc na nas. Ciężko oddychała. Ten wieczór zdecydowanie nie mógł być dla niej gorszy.
- Wyjdźcie – powiedziała. - Wszyscy. Chcę zostać sama.
- Ale Ali... - zaczął Wolny.
- Wyjdźcie, do cholery! - krzyknęła, a my wycofaliśmy się zszokowani taką reakcją dziewczyny, jednocześnie nie chcąc narazić się pokrzywdzonej.
Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, zamknąłem drzwi. Kuba osunął się po ścianie, lądując na podłodze. Ukrył twarz w dłoniach. Wiedziałem, że on też chciał być sam, ale blisko Ali. Położyłem rękę na ramieniu Stephana. Odeszliśmy, a ciemne niebo rozjaśniało kolorowymi fajerwerkami.
__________
Mój najdłuższy rozdział w życiu. Ale opłacało się. Uwielbiam go, a Wy? Co myślicie na temat tych wszystkich zdarzeń? Dajcie znać, ponieważ mordowałam się nad tym niesamowicie!
A.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top