21
Zbiegłem po schodach, nie mając ochoty na przejażdżkę windą. W holu nikogo nie było. Odsapnąłem po podróży z ostatniego piętra i skierowałem się na zewnątrz. Wyjąłem telefon. Na wyświetlaczu widniała wiadomość od Richarda, który zapraszał mnie na wieczorną libację do pokoju do siebie i Markusa. Jak zwykle. Pokręciłem tylko głową i włączyłem muzykę. Ze słuchawek popłynęła melodia piosenki „Run away with me". Nie zawracając sobie głowę przychodzącymi powiadomieniami z mediów społecznościowych, ruszyłem truchtem przed siebie. Wybiegając z parkingu, zauważyłem dziwną postać po przeciwnej stronie ulicy. Starszy mężczyzna chodził w kółko i wpatrywał się w hotel, jednak zaraz skierował swoje spojrzenie na mnie. Momentalnie zatrzymał się. Zmierzyłem go szybko wzrokiem i nie zwracając dalej na niego uwagi, pobiegłem w stronę centrum wsi.
Było już ciemno, zbierała się mgła. Po kilku minutach nawet przydrożne oświetlenie nie pomagało przy widoczności. Stanąłem i rozejrzałem się po okolicy. Kompletnie nic nie widziałem. Odwróciłem się w drugą stronę i poczułem, jak ktoś na mnie wpada. Przewróciłem się na lewy bok i zasyczałem z bólu, bo upadłem na jakiś kamień i uderzyłem w niego ramieniem. Po chwili usłyszałem też mieszankę słów w języku niemieckim. Pomyślałem, że to może jakiś mieszkaniec Engelbergu biegł i po prostu nie zauważył mnie przez tę mgłę. Jednak kiedy spojrzałem na przeklinającego obok mnie młodego mężczyznę, okazało się, że znam tego chłopaka.
- Kraft? - spytałem z niedowierzaniem. Austriak spojrzał na mnie, marszcząc brwi i zmieniając pozycję z leżącej po upadku na siedzącą. W ręku trzymał jakiś woreczek, wokół niego leżało ich więcej. Rozpoznawszy mnie, wręcz rzucił się do ich zebrania.
- Leyhe? - odpowiedział pytaniem na pytanie brunet. - Co ty tu robisz?
- Chyba co ty tu robisz? - zapytałem, patrząc badawczo na austriackiego skoczka, który zdążył schować wszystkie woreczki do kieszeni kurtki. Zacząłem masować obolałe ramię, modląc się, aby po zderzeniu zostały tylko siniaki.
- Pierwszy o to spytałem – odparł Kraft i otrzepał odzież wierzchnią. Wstałem z ziemi i podałem koledze z branży rękę, aby pomóc mu się podnieść. Jednak on spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i sam powrócił do pionu. Otrzepał spodnie i znów na mnie popatrzył, marszcząc brwi. - No więc co, Stephanku? Co robisz w takim miejscu o takiej godzinie takiej pory dnia?
- Ja pierdole – mruknąłem, pocierając czoło. Na większego wariata nie mogłem trafić. - Biegałem, Stefanku – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się ironicznie, bo na nic innego nie było mnie w tym momencie stać. - Biegałem, bo nie wiem, czy masz tę świadomość, ale wracam do skoków na Turniej Czterech Skoczni.
- Strach się bać, pewnie rozwalisz samego Kobayashiego – mruknął Kraft, poprawił przekrzywioną czapkę i włożył ręce do kieszeni, rozglądając się po okolicy. Był niesamowicie rozbudzony.
- A ty co tu robisz? - spytałem, próbując dowiedzieć się czegoś od Austriaka.
- Co? - odpowiedział zdezorientowany, a ja pomyślałem, że woreczki, w których znajdował się biały proszek, już nie wnikałem jaki, musiały mieć wpływ na samopoczucie i zachowanie Krafta podczas rozmowy ze mną.
- Pytam, co ty tu robisz? - powtórzyłem, nie przestając przyglądać się Stefanowi.
- Wybrałem się na spacer – w końcu uzyskałem odpowiedź.
- Mhm – mruknąłem, patrząc, jak mężczyzna zaczyna przebierać nogami w jednym miejscu. - Nie boisz się, że coś ci się stanie w taką pogodę? Tym bardziej po pobiciu przez jakiegoś bezdomnego w lesie?
- To nie był żaden żul – warknął Kraft, a ja otworzyłem oczy ze zdumienia. Każdy podejrzewał, że atak na Austriaka nie został jednak wykonany przez miejscowego menela. Ale teraz pojawiła się kolejna zagadka. Czy Stefan doskonale wiedział, kto go pobił i z jakiego powodu, czy kierował się plotkami innych?
- To kto to był? - spytałem.
Mężczyzna spojrzał na mnie. Wyglądał na wściekłego. Zacząłem się bać, że zaraz mi coś zrobi. Jednak Kraft otworzył usta i już chciał coś powiedzieć, już chciał odpowiedzieć na pytanie, kim był ów napastnik, kiedy zza pleców usłyszałem wołanie.
- Stefan! - docierał do nas jakiś męski głos, którego nie rozpoznawałem. Rozejrzałem się wokół, ale nic nie widziałem, bo, do cholery, wszędzie znajdowała się mgła. Po kilku sekundach z mroku wyłonił się Hayböck. Złapałem się za serce, czując ulgę, ponieważ już myślałem, że zaraz do Krafta dołączy jakiś jego kolega i oboje mnie zaatakują. No cóż, Michael może i był przyjacielem Stefana, ale on zdecydowanie nie wzbudzał we mnie przerażenia.
- Stephan? - spytał z niedowierzaniem blondyn, patrząc to na mnie, to na swojego kolegę z kadry. - Co wy tu razem robicie?
Wybuchłem śmiechem. Cóż za ironia losu. Pytanie to zostało powielone już któryś raz w ciągu zaledwie kilku minut.
- Ja biegałem, Stefan niby spacerował – powiedziałem. Hayböck popatrzył na Krafta. Na twarzy starszego wymalował się strach. Znów spojrzał na mnie. W jego oczach widziałem przerażenie. Michael podszedł do Stefana, wziął jego twarz w obie ręce i spojrzał w rozszerzone źrenice Krafta.
- Kurwa, coś ty zrobił... - mruknął blondyn pod nosem, a ja założyłem ręce na piersi, czekając na rozwój akcji. Brunet wyrwał się z uścisku kolegi. Ten znów skierował wzrok na mnie. - Co tu się stało?
- Jak mówiłem, ja tylko biegałem. Stefan na mnie wpadł, bo nie zauważył mnie przez tę mgłę – wytłumaczyłem krótko. - Nic poza tym.
- Chwała Bogu – wyszeptał Hayböck. Złapał przyjaciela za ramiona i zaczął iść w stronę hotelu. - Wracamy. Dzięki, Stephan, że udało ci się go zatrzymać. Szukałem go od jakiejś godziny.
- Nie ma za co – odpowiedziałem i odprowadziłem Austriaków wzrokiem. Kiedy znikli z mojego pola widzenia, co nastąpiło dość szybko, z powrotem włączyłem muzykę i udałem się biegać. Jednak sytuacja mająca miejsce kilka minut wcześniej nie dawała mi spokoju. Połączyłem szybko parę faktów. Woreczki z białym proszkiem, rozszerzone źrenice, niespokojne zachowanie Krafta. Wniosek był tylko jeden – narkotyki. Zacząłem zastanawiać się, czy jeśli bierze je Stefan, to również cała austriacka kadra? Felder na pewno o tym nie wiedział. Musieli trzymać to w tajemnicy. Mieliby przejebane, gdyby ten ich sekret ujrzał światło dzienne. Męczył mnie dylemat – zostawić to dla siebie czy komuś powiedzieć?
Nie zdążyłem przemyśleć wszystkich spraw, kiedy nogi same zaniosły mnie z powrotem pod hotel. Przechodząc z biegu w spacer, spojrzałem na przeciwną stronę ulicy. Podejrzany mężczyzna znikł. Był jakiś plus tego wieczoru. Skierowałem się do wejścia do budynku, kiedy w ostatniej chwili usłyszałem cichy płacz. Rozejrzałem się po parkingu. Wieczorna mgła zaczęła się rozmywać, więc z łatwością dojrzałem kobiecą sylwetkę niedaleko na murku. Wyłączyłem muzykę i skierowałem się ku dziewczynie. Kiedy znajdowałem się już blisko niej, dostrzegłem, że to Alissa. Zaparło mi dech w piersiach. Dlaczego płakała? Usiadłem obok niej. Chyba to poczuła, bo jej szloch ucichł. Zdjęła dłonie z twarzy i spojrzała na mnie. Jej oczy były zaczerwienione i spuchnięte. Blizna na policzku zrobiła się bardziej widoczna. Siedziała ubrana tylko w cienki sweter, więc szybko zdjąłem swoją kurtkę i zarzuciłem dziewczynie na ramiona.
- Czego ode mnie chcesz? - wyszeptała. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Dlaczego o to pytała? Chciałem ją tylko pocieszyć, nawet nie wypytywać, co się stało.
- Ali, ja tylko... - zacząłem, ale dziewczyna nie dała mi dokończyć.
- Zamknij się – warknęła. Wstała z miejsca, zdjęła kurtkę i rzuciła nią we mnie. Złapałem odzienie i spojrzałem na Alissę. Na mojej twarzy czułem wymalowane zdziwienie.
- Ali, o co chodzi? - spytałem, a ta posłała mi mordercze spojrzenie.
- Zostaw mnie – odparła. Wstała, przeszła kilka kroków, po czym stanęła, odwróciła się i spojrzała mi w oczy. - Dlaczego jeszcze tu siedzisz? Powiedziałam, żebyś łaskawie mnie zostawił.
- Alissa, martwię się o ciebie – wyszeptałem, szczerze bojąc się dziewczyny. Ta parsknęła, skierowała wzrok ku niebu i zaśmiała się ironicznie. - Naprawdę, nie chcę już wypytywać, co się stało, po prostu...
- Zamknij się, Stephan – przerwała mi Nell. - Myślałam, że chociaż ty jesteś inny, ale okazuje się, że wszyscy faceci są tacy sami. Dlaczego każdy się mną przejmuje? Chcę mieć choć trochę spokoju, tymczasem wiecznie ktoś mnie pilnuje, bo boi się, że coś mi się stanie. Mam tego dość. Wiem, że jest nam ciężko, niebezpieczeństwo wciąż kryje się za rogiem, ale, do cholery, nie chcę, żeby moje życie wyglądało tak już wiecznie. Potrzebuję chociaż chwili rozrywki, nie zamierzam żyć w ciągłym strachu. Dłużej tego nie wytrzymam – westchnęła po wygłoszeniu monologu. Jednak zaraz po jej twarzy znów poleciały łzy. Zacisnęła usta i przykucnęła na chodniku. - Chcę w końcu mieć normalne życie – wychlipała.
Zabolało mnie serce. Bardzo mocno. Nienawidziłem patrzeć, kiedy ktoś płacze. Tym bardziej, że teraz była to Alissa, która z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Zawsze na jej twarzy widniał uśmiech, ale czasami nie wytrzymywała, tak jak w tym momencie. Każdy tak miał. Psychika człowieka nie jest wiecznie na wszystko odporna. A Alissa posiadała ją i tak silną. Silniejszą niż ktokolwiek inny. Niż ja. Ona prawie codziennie zmagała się ze swoimi największymi koszmarami. Zasługiwała na całe dobro tego świata, które dotąd nie było jej dane. Chciałem to zmienić. Chciałem zwrócić jej dzieciństwo, radość, szczęście, marzenia, miłość, życie od początku. Coś, czego nie mogła posiąść na dłuższy czas.
Podszedłem do dziewczyny. Kucnąłem obok niej. Założyłem kurtkę na jej plecy. Objąłem Alissę ramieniem i delikatnie do siebie przytuliłem. Na początku nie zareagowała. Jednak po chwili wyrwała się z moich objęć, zrzuciła kurtkę i pobiegła w stronę hotelu.
Nie wiedziałem, co zrobić. Gdybym za nią poszedł, znów powiedziałaby, abym ją zostawił. Czułem się bezsilny. Westchnąłem i usiadłem na bruku. Ubrałem kurtkę i wyciągnąłem telefon. W momencie, kiedy brałem go do ręki, na wyświetlaczu pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości. Była od Andreasa, jednak nie zdążyłem jej odczytać, bo zaraz ten debil do mnie zadzwonił.
- Co jest? - spytałem. Pewnie koledzy rozpoczęli już libację i na mnie czekali. Myliłem się.
- Jedna wielka drama – powiedział Wellinger drżącym głosem. - Wróć do hotelu, przyjdź do pokoju, są ze mną Richard i Markus, wszystko ci opowiedzą.
***
Potrzebowałam ciszy i spokoju. Chciałam zostać sama. Płakać w swoim pokoju. Aby nikt mnie nie widział. Byłam żałosna. Nic nie potrafiłam. Co dały mi dobre oceny w szkole? Co dały mi te pieprzone pieniądze zbierane latami? Nic. Żyłam marzeniami, miałam nadzieję, że kiedyś w końcu odejdę od rodziców, uwolnię się od ojca całkowicie. Myślałam, że może jeszcze kiedyś uda mi się ukończyć wymarzone studia i zostać fizjoterapeutką. Zamieszkać za granicą. Szwajcaria była piękna, marzył mi się domek w górach. Pracowałam na to wszystko bardzo ciężko. I co z tego mam? To, co kiedyś. Cierpienie. Ból. Lęk. Byłam zerem. Pierdolonym zerem, które nie potrafi dążyć do celu. Nic nie potrafi. Brzydka, gruba, głupia dziewczyna, której nawet rodzice nie byli w stanie pokochać. Nikt mnie nigdy nie kochał, nie kocha oraz nie pokocha. Bo jak? Kto chciałby spędzić resztę swojego życia ze mną? Z Niemką, ale niby Polką, o asymetrycznej sylwetce, kościstej od głowy do pasa, tłustej od bioder do stóp? Z zeszkaradzonym całym ciałem, nawet twarzą? Z licznymi bliznami? Z naiwną dziewczyną, która nie umie poradzić sobie sama ze sobą? Która nie potrafi okazywać uczuć? Której psychika powoli wysiada? Która miała, a może nadal ma myśli samobójcze?
Krzyknęłam przeraźliwie. Rzuciłam poduszką w wazon z białą różą. Spadł na podłogę i stłukł się. Moje oczy pokryła mgła stworzona z łez. Nic nie widziałam. Byłam w stanie tylko płakać. Nad sobą, nad osobą, którą kochałam, a nie potrafiłam jej pomóc. Kurwa, nawet tego nie umiałam zrobić. Pocieszyć. Po prostu pocieszyć. Żałość sama w sobie.
Życie mnie przytłaczało. Męczyło. Miałam ochotę umrzeć. Przynajmniej nikt nie musiałby się nade mną użalać. Kuba nie posiadałby tych pieprzonych stanów lękowych, które pojawiły się, odkąd ojciec zaczął mnie prześladować na każdym kroku. Nie mogłam znieść dzisiejszego widoku chłopaka, kiedy pokazałam mu kartkę, którą znalazłam przyklejoną na drzwiach balkonowych. Ogarnął go strach, gniew, zmęczenie, bezsilność. Dalej czułam piętno jego łez na swoich dłoniach. Wciąż miałam ten przeraźliwy widok przed oczami. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
Zżerała nas panika. Zżerał nas strach. Wyczerpanie. Rozpacz. Bezradność. Nie wiedzieliśmy, co robić. Bezpieczeństwo stało się dla nas pojęciem abstrakcyjnym. Zapomnieliśmy, czym ono jest, jak funkcjonuje. Śmierć czyhała na każdym kroku.
Śmierć. Jak łatwo to powiedzieć. Koniec życia. Koniec życia, które mogło być piekłem. Nie istnieje nic gorszego niż piekło na ziemi. Czy na świecie można poczuć się jak w raju? Czy to w ogóle jest możliwe? Dlaczego niektórzy cierpią, a inni nie? Gdzie sprawiedliwość?
Śmierć. Ona może być zbawieniem. Może być odpowiednia dla zakończenia bólu codziennie przeszywającego człowieka na wskroś. Może być odpowiednia dla mnie.
Już nie płakałam. Leżałam w łóżku zwinięta w kłębek, przykryta kocem. Jedynym, co było w stanie ogrzać mnie w tym momencie. Dodać siły do dalszej walki z przeciwnościami losu, którą powoli przegrywałam.
Przegrywałam z samą sobą.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie zareagowałam. Chciałam zostać sama. Nikt nie miał mi przeszkadzać. Sama musiałam zmierzyć się z własnymi koszmarami. Nie potrzebowałam pomocy. Nie. Nic. Nikogo.
- Alissa! Otwórz! - wołał Kuba zza drzwi. - Alissa, proszę, otwórz!
- Zostaw mnie – wyszeptałam. Chłopak nie mógł mnie usłyszeć.
- Alissa, jak Boga kocham, wpuść mnie do środka! Wiem, że tam jesteś! - błagał.
- Zostaw mnie – powtórzyłam.
Zapadła cisza. Wiedziałam, że zaraz jakimś sposobem wejdzie do środka, ale miałam nadzieję, że jednak mnie posłuchał i odszedł. Tak się nie stało. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku, a następnie skrzypnięcie drzwi. Podniosłam się z łóżka, podeszłam do szafki, biorąc poduszkę leżącą na podłodze i nie zwracając uwagi na wbijające się w moje bose stopy odłamków szklanego wazonu. Rzuciłam poduchą w stojącego w drzwiach Wolnego, lecz ten zrobił unik. Usłyszałam krzyk stojącego za nim mężczyzny, który oberwał.
- Alissa, spokojnie – powiedział Kuba z uniesionymi rękami jak podczas gestu poddania. Poczułam spływające po moich policzkach łzy. Traciłam siłę na cokolwiek. Załkałam i opadłam bezwładnie na łóżko. Znów zwinęłam się w kłębek. Wolny położył się obok mnie i objął w pasie, przytulając do siebie. - Spokojnie. Jestem tutaj, przy tobie. Nic ci nie grozi – wyszeptał mi do ucha.
- Zostaw mnie – wychlipałam. - Jestem żałosna, głupia, gruba i brzydka. Nic dla nikogo nie znaczę. Żałuję, że jeszcze mnie ojciec nie zabił.
- Przestań tak mówić – powiedział Kuba i przytulił mnie mocniej. - I wcale nie jesteś taka, jak sądzisz. Piękno to twoje drugie imię. A dla mnie znaczysz bardzo wiele. Każdego dnia cieszę się, że mam cię przy sobie.
Zamknęłam oczy, próbując powstrzymać kolejne łzy. Dlaczego on był dla mnie tak dobry? Nie zasługiwałam na niego. Nie ja.
Po chwili usłyszałam kilka przyciszonych męskich głosów. Dobiegały z korytarza. Zaraz ktoś wszedł do pokoju. Przez moment stał w ciszy, aż nareszcie się odezwał. Przeszedł mnie dreszcz.
- Przyjechała karetka po Hayböcka.
__________
Ja nie wiem, co tu zrobiłam, ale miałam taką wenę, że o panie. Jeszcze byłam zdenerwowana, więc... Wybaczcie, ale przynajmniej się dzieje? Co myślicie o tym rozdziale? Co mogło i może się wydarzyć?
A.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top