2
Ten dzień był jednym z najlepszych w moim życiu. Po treningu, na którym poznałam trenera kadry A, Stefana Horngachera, bardzo miłego człowieka, zawsze posiadającego w zanadrzu kilka żartów idealnie pasujących do sytuacji, razem z Ewą, skoczkami i całym sztabem pojechaliśmy do jednej z najlepszych restauracji w Zakopanem. Na co? Oczywiście na zapowiedzianą uroczystość!
Wszyscy zachowywali się tajemniczo, a ja dalej nie rozumiałam, o co chodzi i dlaczego tak dużo osób związanych ze skokami mi towarzyszyło. Kiedy podano późny obiad, bardzo smaczny, typowy góralski posiłek, Kamil wstał i delikatnie stuknął nożem w kieliszek. Zapadła cisza.
- Zebraliśmy się tutaj – rozpoczął przemówienie, a ja zorientowałam się, że to nie może być żadna błaha sprawa, skoro szef podchodził do niej z taką powagą – aby docenić jedną z projektantek z naszej, mojej i Ewy, firmy, Kamilandu. Otóż ta młoda, bardzo uzdolniona kobieta, Alissa Nell – tu spojrzał na mnie – zaprojektowała ostatnio czapki w naszych narodowych barwach z naszywką w kształcie skoczka narciarskiego. Projekt od razu nam się spodobał i postanowiliśmy, że to nie może być byle jaka czapka. Dlatego Kamiland podpisał kontrakt z Polskim Związkiem Narciarskim na ten sezon i stwierdziliśmy, że będziemy je nosić przez cały ten Puchar Świata.
Wybałuszyłam oczy ze zdumienia. Wokół mnie rozległy się brawa. Przebiegłam oczami po zebranych i zauważyłam, że nawet Horngacher, który na pewno nic nie zrozumiał z polskich słów Stocha, klaszcze rzewnie w dłonie. Musiał wiedzieć o tym wcześniej. Uśmiechnęłam się i wstałam, próbując zachować trochę kultury i szykując w głowie również jakieś przemówienie w ramach podziękowania, tym bardziej nie mając pojęcia, skąd Stochowie wytrzasnęli ten projekt. Przecież rysowałam go w swoim zeszycie i stwierdziłam, że wyszło głupio, więc nikomu go nie pokazywałam. Jak ten projekt mógł ujrzeć światło dziennie?
- Ale to nie wszystko! - zawołał Kamil, przekrzykując żwawą brawurę. - Chciałbym też poinformować Alissę, że dostanie premię w ramach tego sukcesu. Tak piękny projekt zasługuje na jak największy rozgłos i wynagrodzenie. - Mężczyzna posłał mi boskie spojrzenie i uśmiech. Ten człowiek to był chodzący ideał. I zresztą nadal jest. Ewa to szczęściara. - A teraz niech zabierze głos sama Alissa, bo widzę, że ma na to ochotę.
- Tak... - mruknęłam i odchrząknęłam. - Dziękuję za to ogromne wyróżnienie, to naprawdę dla mnie coś niesamowitego. Zdecydowanie pierwszy raz odnoszę tak wielki sukces. Wow – zaśmiałam się nieco nerwowo, dalej zastanawiając się, skąd projekt znalazł się w rękach szefostwa. - Naprawdę niezmiernie mi miło i... Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo się cieszę, mimo że zapewne tego po mnie nie widać – oznajmiłam, kiedy uświadomiłam sobie, co znaczą słowa Stocha.
Premia oznaczała dodatkowe pieniądze na wyprowadzkę. A czapki noszone przez skoczków? Promocja Kamilandu, co dla mnie również było ważne. W końcu to mój drugi dom. Niemniej jednak musiałam dowiedzieć się, skąd o nich wiadomo.
- Dziękuję bardzo wam wszystkim, mimo że z większością poznałam się dopiero dzisiaj – zaśmiałam się, a zebrani zawtórowali mi. Ujrzałam kątem oka, jak Kuba tłumaczy Horngacherowi moje słowa. - Po prostu dziękuję – powiedziałam wzruszona już trochę ciszej.
- Zatem wznieśmy toast! - ryknął Kamil na całą restaurację, a reszta wstała i wzięła kieliszki napełnione szampanem w dłonie. - Za dobrą współpracę!
- Za dobrą współpracę! - odpowiedzieli skoczkowie i sztab.
A teraz siedziałam w aucie Kuby na siedzeniu pasażera z opartą głową na fotelu. On obok mnie jako kierowca. Podczas uroczystości wypił kieliszek szampana, ale i tak się uparł, że mnie odwiezie. Nie bałam się. Ufałam mu.
Staliśmy przed moim domem i nie chcieliśmy się rozstać. Czułam na sobie błagający wzrok przyjaciela. Prosił mnie, abym skoczyła po swoje najpotrzebniejsze rzeczy i pojechała do niego. I nie pojawiła się w rodzinnym mieszkaniu już nigdy. Jednak ja wciąż się na to nie godziłam. Zapadła cisza, którą ja przerwałam.
- Wciąż zastanawiam się, skąd Ewa i Kamil wiedzieli o tej cholernej czapce, skoro na pewno nie mogli jej zobaczyć – powiedziałam. - Ten projekt znajdował się w moim zeszycie, gdzie zwykle coś sobie tam rysowałam. - To było moją pasją. - I to tak z nudów. Nawet nie zamierzałam tego nikomu pokazywać. Powstało to tak od siebie, kiedy pewnego dnia zgubiłeś czapkę i wieczorem wyszedł taki rysunek, z którego mogłoby być nakrycie głowy specjalnie dla ciebie. Ale stwierdziłam, że to głupie i zostawiłam. Więc dlaczego?
Znów milczenie. Irytujące. Zamknęłam oczy, myśląc o całej tej sytuacji. Kiedy je otworzyłam, nie mogąc znieść ciszy, odwróciłam głowę w stronę Kuby, na którego kolanach coś leżało, a on to delikatnie gładził. Przyjrzałam się przedmiotowi uważniej. Rozpoznałam w nim mój zeszyt. Zszokowana natychmiastowo wyrwałam kajet przyjacielowi i przydusiłam go do piersi, patrząc na Kubę z otwartymi ze zdziwienia ustami. Ten ze smutkiem wymalowanym na twarzy wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się moja własność.
- Skąd go masz? - krzyknęłam z pretensją w głosie. Jak mógł go zabrać? Tam skrywały się moje rysunki, ale zarazem wiele tajemnic.
Kubie zadrżała dolna warga i ukrył twarz w dłoniach. Automatycznie coś ukłuło mnie w sercu. Spojrzałam na zeszyt, który wciąż tuliłam i rzuciłam go na deskę rozdzielczą. W tym momencie był nieważny. Człowiek liczył się bardziej od jakiegoś przedmiotu. Przesunęłam się na fotelu bliżej Kuby i objęłam tak, że swoją głowę oparłam o jego. Poczułam zapach męskiego szamponu.
- Przepraszam, Kuba – wyszeptałam.
Po chwili poczułam, jak on też mnie obejmuje. Mój najlepszy przyjaciel.
Mimowolnie zerknęłam na zeszyt. Przedmiot, w którym rysowałam wszystko to, na co miałam wenę i kiedy byłam rozemocjonowana. Od pełnych bólu obrazków do szczęśliwych. Od natury po człowieka. Po człowieka, który był dla mnie najważniejszy. Którego właśnie przytulałam.
- To nie ty powinnaś przepraszać – odezwał się Kuba, rysując kciukiem na moich plecach jakieś szlaczki. - Przecież to ja go wziąłem.
- Ale po co? - dociekałam, będąc całkowicie spokojną. Słyszałam miarowe bicie serca chłopaka. Coś cudownego. Kochałam mieć go tak blisko siebie.
- Pamiętasz po jednym z... - Głos mu się zawiesił. Ścisnęłam mu dłoń, dając znać, że wiem, o co chodzi. O ojca. - Kiedy uciekłaś i dzwoniłaś do mnie, żebym przyjechał. Powiedziałem, żebyś wzięła najpotrzebniejsze rzeczy. Podjechałem tu po ciebie, a ty stałaś na zimnie i drżałaś, nawet nie wiem, czy z zimna, czy ze strachu. Wsiadłaś z rozpiętym plecakiem, w którym miałaś ten właśnie zeszyt i ołówek. To właśnie wychwyciłem szczególnie. Najważniejsze rzeczy i zeszyt w jednym? Zastanowiło mnie to, więc kiedy poszłaś u mnie wziąć prysznic, zabrałem go. I zostawiłem u siebie, gdy chciałaś jechać do domu. Wtedy go przejrzałem. Nie wiedziałem, że masz aż taki talent. - Poczułam, jak się uśmiecha. Mnie też kąciki ust podeszły do góry. - Szczególnie mnie narysowałaś przepięknie – przyznał, a ja zaśmiałam się, odrywając się od niego i ściskając dłonie chłopaka. Patrzeliśmy sobie w oczy. Ja w jego brązowe, on w moje niebieskie. - Najpiękniejsze jakie w życiu widziałem – wyszeptał. - Lepsze od Picasso czy da Vinci – dodał, a ja znów się roześmiałam.
- Dowcipniś – powiedziałam.
- Taka jest prawda – odrzekł i starł łzę lecącą po moim policzku ze wzruszenia spowodowanego jego słowami.
- Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradziła – wyznałam. - Jesteś najlepszym, co mogło mnie spotkać w tym gównianym życiu.
- Nie mów tak – szepnął Wolny i oparł swoje czoło o moje.
Cisza.
Ukochana cisza.
Z ukochaną osobą.
- Zbliża się dwudziesta druga – przerwał milczenie Jakub. - Lepiej już idź, bo jeszcze coś ci zrobi. A tego sobie nie wybaczę.
- Nie musisz się o mnie tak martwić – odpowiedziałam.
- Wiem, ale... - zawahał się. - Ale inaczej nie mogę.
- Dobrze – szepnęłam i znowu ścisnęłam chłopaka za dłoń. - Do zobaczenia.
- Trzymaj się, słonko – odpowiedział i wykonał ten sam gest co ja przed chwilą.
Zabrawszy swoje rzeczy, wysiadłam z auta i pomachałam przyjacielowi na pożegnanie, kiedy odjeżdżał. Następnie spojrzałam w okna domu. Ciemno. Czyżby rodzice poszli już spać?Niemożliwe. Westchnęłam i weszłam po schodach ku drzwiom. Przekręciłam klucz i weszłam do domu. Kiedy zamknęłam wrota i odwróciłam się, aby zapalić światło, dostałam cios w policzek.
Zwaliło mnie z nóg. Dosłownie. Uderzyłam głową o ścianę. Zasyczałam z bólu. Uniosłam rękę, żeby pomasować pulsujące miejsce, ale nie zdążyłam tego zrobić.
Kopnięcie w brzuch.
Zawyłam i zwinęłam się w kłębek. Po moim policzku spłynęła łza. Jedna, samotna łza. Taka jak ja w tym momencie.
Znów mnie kopnął.
Kopał bez końca.
A ja nie potrafiłam wydać z siebie żadnego głosu.
Już nawet nie krzyczałam.
- Pieprzona suko – usłyszałam ojca. - Gdzie znowu byłaś, dziwko? Pewnie się puszczałaś. Żeby chociaż z tego jakaś kasa była. Z kim tym razem? Znalazłaś sobie takiego, który by cię chciał? - Zaprzestał wymierzania ciosów. Jednak zaraz poczułam ostre szarpnięcie za włosy. Zacisnęłam mocno zęby. - Jesteś moja, słyszysz? - Splunął mi w twarz. - Tak cię zeszkaradzę, że już nikt nawet cię palcem nie dotknie. Chociażby do zwykłego pieprzenia się.
Znów uderzył mnie w policzek, ale ja już nic nie czułam. Ból sparaliżował mnie do szpiku kości. Nie mogłam się poruszyć.
- Teraz idziesz ze mną – warknął.
Zaczęłam się rzucać, bo wiedziałam, co to znaczy. Ojciec złapał mnie za ręce i zaciągnął do swojej sypialni. Podniósł mnie wyrywającą się i rzucił na łóżko.
Potem stało się to.
Znowu.
Jeszcze gorsze niż poprzednie.
Leżałam naga na tym napiętnowanym łóżku, patrząc się tępo w ścianę i oddychając głęboko, a zarazem dławiąc się łzami.
Ojciec gdzieś poszedł.
Wstałam, mimo że każdą część ciała przeszywał ból. Zachowując resztki sił, podniosłam z podłogi swoje porwane ubranie. Ubrałam się w nie, nie chcąc patrzeć na świeże siniaki i blizny. Wyszłam z pokoju i wpadłam na matkę. Spojrzała się na mnie obojętnym wzrokiem. Jedyne, co w tym momencie zrobiła, to podanie mi torebki, która została na korytarzu po tym, jak ojciec mnie wywlókł.
Wzięłam torebkę i ruszyłam schodami na górę, do swojego pokoju. Tam, zamknąwszy drzwi, osunęłam się na podłogę. Wpatrując się w okno, za którym widniały góry, wiedziałam, że to koniec.
Musiałam uciec. Nie dam rady więcej wytrzymać.
Sięgnęłam po torbę i wyjęłam z niej telefon. Wybrałam numer do Kuby. Odebrał niemal od razu.
- Co się dzieje, moja Picasso? - spytał. - Zbliża się północ, kochana.
- Przyjedź po mnie – wyszeptałam zduszonym głosem.
Cisza.
- Zaraz będę – padła odpowiedź i chłopak rozłączył się.
Jeden z najlepszych dni w moim życiu? Nie chwali się dnia przed zachodem słońca.
__________
Dzisiaj troszkę krótszy rozdział od poprzedniego i zrobiło się grubo... Co myślicie? Jak dalej to wszystko się ułoży? Ja podpowiem Wam, że meh, troszkę na Stephanka trzeba będzie poczekać. Przepraszam. Ale dajcie znać, jak się podoba!
Ala
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top