10
Siedziałem na kanapie w mieszkaniu matki. W dłoniach trzymałem kubek z gorącą kawą i obracałem go co chwilę zestresowany tym, o czym mama mówiła. Ja nie chciałem rozmawiać na ten temat. Wiedziałem, o co chodzi, wiedziałem, co się stanie w najbliższym czasie, wiedziałem, że od tego nie ucieknę. Wiedziałem, że może być niebezpiecznie. Znowu.
Wstałem z sofy, dopiłem napój, parząc sobie język i poszedłem do kuchni, w której matka mieszała ciasto do drożdżówki. Umyłem kubek w zlewie i usiadłem na krześle naprzeciwko mamy, ciężko wzdychając. Spojrzałem na nią. Była w swoim ukochanym środowisku. W małym mieszkanku, gotując najróżniejsze potrawy i robiąc najlepsze wypieki w całym Willingen.
Połowa jej życia nie należała do najlżejszych. W sumie tak jak moja. Przez pewien czas oboje musieliśmy użerać się z pewnym koszmarem. Nie było łatwo, a matka i tak znalazła siły, aby mnie wychować, chronić, rozwijać. To jej zawdzięczałem to, że skakałem. Była najsilniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem. Stała się dla mnie autorytetem.
Wpatrywałem się w nią, jak dodaje składników do ciasta i miesza je. Nie mogłem nadziwić się, że tak wiele wspaniałych wypieków powstawało dzięki jej pokaleczonym rękom. A to, że przy jednej z dłoni nie miała kciuka, wcale jej nie przeszkadzało w realizowaniu siebie i robieniu tego, co kocha.
Zawsze, kiedy myślałem o nieudanych skokach, zawalonych konkursach, gdy kompletnie nic mi nie wychodziło, przed moimi oczami pojawiała się uśmiechnięta twarz matki. Mimo że na zawody przychodziła tylko wtedy, kiedy odbywały się w Willingen, ja wszędzie czułem jej duchową obecność. Nie było wieczoru po każdym konkursie, żebym do niej nie zadzwonił i z nią nie porozmawiał. Po prostu ją kochałem. I bardzo szanowałem.
- Stephan, mogłabym prosić cię o pomoc? - spytała, a ja od razu wstałem, gotowy do wykonania jej poleceń.
- Głupio się pytasz, mamo – odrzekłem. - Ja zawsze ci pomogę, po prostu powiedz, co mam zrobić.
Mama uśmiechnęła się i spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami.
- Taki pomocny syn, chyba z nieba mi cię Bóg zesłał – wyszeptała i pokręciła głową, a ja zauważyłem, jak jedna łza spływa po jej policzku. Starła ją szybko, abym nie zobaczył jej rozczulenia. - Po prostu potrzymaj mi miskę, synku, bo trochę ciężko mi się już miesza.
Posławszy mamie uśmiech, złapałem naczynie, a kobieta zaczęła kręcić ciasto. Robiła to z taką pasją, jak ja oddawałem skoki na igrzyskach olimpijskich.
Spojrzałem na zegar wiszący nad drzwiami i uświadomiłem sobie, że zaraz rozpoczną się kwalifikacje w Wiśle. A myśląc o tej miejscowości, dotarło do mnie, że jest coraz bliżej do przyjazdu dziewczyny, o której nawet nie powiedziałem matce. Jeszcze.
Mama skończyła mieszać i oznajmiła, że teraz trzeba poczekać, aż ciasto urośnie. Zostawiła je na stole, przykryła czystym ręcznikiem i umyła ręce nad zlewem. Wytarła je w fartuszek, który następnie zdjęła.
- To co, synuś? Za chwilę skoki, jeśli się nie mylę. Obejrzymy razem? - zapytała, a ja zdziwiłem się, że pamiętała o kwalifikacjach, bo czasami zdarzało jej się o nich zapomnieć.
- Mamo, oczywiście, że obejrzymy razem, ja nigdzie się nie wybieram – odpowiedziałem. - Możesz już iść do salonu, zrobię nam herbatę i przyjdę.
- Wyjmiesz jeszcze ciastka? Mam na nie ochotę, są w narożnej górnej szafce.
- Jasne.
Przygotowałem dwa kubki, nalałem wody do elektrycznego czajnika, wyjąłem dwie saszetki i wrzuciłem je do naczyń. Wyłożyłem ciasteczka domowej roboty mamy na talerz i zalałem herbatę. Wziąłem wszystko w dłonie i przeszedłem do małego pokoiku, który nazywaliśmy salonem ze względu na to, że było to w swoim rodzaju główne pomieszczenie w mieszkaniu.
Usiadłem na kanapie obok mamy i zobaczyłem, jak na belce zasiada Tomasz Pilch. Skoczył słabo, zdecydowanie nie mógł liczyć na występ w konkursie indywidualnym. Podałem matce kubek, a talerzyk ze słodkościami położyłem na stoliku.
- Tomek mnie odwiedzi w poniedziałek – powiedziałem, kiedy pokazano sumę punktów skoczka.
- Ten tu? - spytała siedząca obok mnie kobieta i wskazała na telewizor, jednocześnie sięgając po ciastko.
- Tak, właśnie on – odrzekłem, powoli wprowadzając matkę w temat przyjęcia do swojego mieszkania dziewczyny.
- O, ładnie – stwierdziła. - Nie sądziłam, że jesteście bliskimi kolegami.
- No – westchnąłem, skrzywiłem się lekko i wzruszyłem ramionami. - Właściwie to nawet słowa nie zamieniliśmy.
- Naprawdę? - zapytała zdziwiona. - To dlaczego cię odwiedzi?
- Kojarzysz, mamo, Kamila Stocha, który w zeszłym sezonie wygrywał wszystko, co popadnie? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, a mama kiwnęła głową. - Poprosił mnie o przysługę. Szukał mieszkania dla pewnej dziewczyny. Rozumiesz, nie wypadało odmówić. Zgodziłem się.
Mama, która akurat popijała herbatę, zrobiła wielkie oczy i zakrztusiła się napojem. Wystraszony zacząłem klepać ją po plecach, aż przestała kaszlać. Złapała się za gardło, a ja patrzyłem na nią wciąż przerażony. Kiedy na mnie spojrzała i się uśmiechnęła, odetchnąłem spokojnie. Już myślałem, że stało się coś poważnego, tym bardziej, że mama miała problemy z płucami.
- Nie strasz mnie tak – powiedziałem, opadając na oparcie sofy.
- Przepraszam – odparła matka trochę ciszej. - Po prostu zdziwiła mnie ta informacja. Odkąd rozstałeś się z Nataschą, stwierdziłeś, że na jakiś czas nie chcesz zawierać żadnych znajomości z dziewczynami, a tutaj taka zmiana i od razu będziesz z nią mieszkał. Żebyś jednego dnia nie przyszedł i mi nie powiedział, że zostaniesz ojcem.
- Mamo – westchnąłem. - Proszę cię, nie zaczynaj. Ona będzie tylko ze mną mieszkać, a poza tym, za kogo ty mnie masz? Ja potrafię kierować się rozumem, a nie tym, co posiadam między nogami.
- Dobrze, Stephan, tak tylko mówię – odrzekła kobieta. - Nie chcę, żebyś zniszczył sobie życie.
- Bycie ojcem to zniszczenie sobie życia? - spytałem zirytowany. - O czymś takim słyszałem tylko od jednego człowieka, którego zresztą nienawidzę. Mówił, że jestem życiową porażką, przypadkiem i urodziłem się w momencie, kiedy on dążył do spełnienia swoich marzeń i mógł zostać milionerem. Ale to ja mu w tym przeszkodziłem. Wszystko jasne.
- Stephan, wiesz, że tak nie było... - zaczęła matka.
- Tak, doskonale wiem – przerwałem jej i chciałem kontynuować swój monolog, lecz ona złapała mnie za rękę, abym się uspokoił i dał jej dokończyć.
- On stracił pracę dużo wcześniej i wtedy popadł w skrajności – tłumaczyła, mimo że słyszałem tę historię już kilkanaście razy. - To nigdy nie była twoja wina. On ciebie nie doceniał. Ale ja tak. Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że mi cię dał, bo gdyby nie ty, kto wie, czy siedziałabym tu obok ciebie – zaśmiała się, ale mnie nie było do śmiechu. Nie w momencie, kiedy wspominała o tej sytuacji. - Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, synku.
Spojrzałem na mamę zaszklonymi oczami. Nie mogłem powstrzymać się od uronienia łzy. Zawsze, gdy myślałem lub rozmawiałem z kimś na temat mojej, naszej przeszłości, pojawiał się wewnętrzny ból. Gorszy niż wszystkie cierpienia fizyczne. Pociągnąłem nosem i oparłem głowę o ramię matki. Ona przytuliła mnie do siebie. Na ekranie telewizora pojawił się Wellinger.
Czułem się bezbronny jak podczas skoku przy silnym wietrze.
***
Stałam przy monitorze ukazującym poszczególne miejsca kolejno skaczących skoczków i próbowałam analizować dodane oraz odjęte punkty. Starałam się zrozumieć, o co dokładniej chodzi w tym sporcie. Ewa stała gdzieś dalej i robiła zdjęcia. Zaproponowała mi, abym właśnie tak zaznajomiła się ze skokami narciarskimi. Więc stałam przy monitorze, patrzyłam najpierw na warunki, potem na skaczącego zawodnika i na końcu na odległość oraz te wszystkie punkty.
Przyglądałam się ogólnej klasyfikacji, kiedy podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Normalnie wepchnął się przede mnie i zaczął patrzeć, odpinając kask. Musiał to być skoczek.
- Scheisse – powiedział, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy to Niemiec, Austriak albo Szwajcar. Po kolorkach na jego rękawicach zorientowałam się, że był to ten drugi.
- Co się stało? - spytałam odważnie po angielsku, myśląc, że może jakoś uda mi się poprawić humor rozwścieczonemu Austriakowi.
Mężczyzna odwrócił się zaskoczony i spojrzał na mnie. Zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu i zdjął rękawice.
- Do mnie mówiłaś? - zapytał, marszcząc brwi.
- Tak – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
Chłopak wpatrywał się we mnie, milcząc. Czekałam, aż się odezwie i nareszcie to się stało.
- No... - mruknął. - Nie wiedziałaś mojego skoku? Przecież tu się przyjeżdża, żeby właśnie to oglądać.
- Yyy – zawahałam się i zaczęłam wykręcać sobie palce u dłoni. - Dopiero zaznajamiam się ze skokami.
- To po co tu przyjechałaś, skoro nie wiesz, o co w nich chodzi? - pytał, patrząc na mnie jak na idiotkę.
- Długa historia – starałam się zbyć jego pytanie. - W zasadzie nie miałam wyjścia. Przyjechałam tu z Kubą Wolnym.
- Aha – burknął i odwrócił wzrok na monitor, dając mi do zrozumienia, że już go nie obchodzę. Ale zaraz znów się odezwał. - Nie zakwalifikowałem się.
- I dlatego tak się wkurzyłeś? - spytałam, a on prychnął i uniósł głowę do góry.
- No nie inaczej! - wybuchł. - Spójrz. - Wskazał na urządzenie, a ja spojrzałam mu przez ramię. Z tego, co udało mi się wyczytać, dowiedziałam się, że chłopak nazywa się Philipp Aschenwald. - Widzisz, ile skoczyłem? Sto dziewiętnaście metrów. Najdłużej z wszystkich niezakwalifikowanych. A spójrz na takiego Kamila Stocha. Sto jedenaście i jest w konkursie! Ewidentnie coś tu nie gra. Ty byś się na moim miejscu nie wkurzyła?
Zmarszczyłam brwi i zaczęłam przyglądać się notom, punktom, belce, wietrze. Przeprosiłam go na chwilę, więc odsunął się, a ja przeanalizowałam końcowe wyniki obu mężczyzn. Kiedy skończyłam, uderzyłam Austriaka lekko w ramię.
- No ale patrz – powiedziałam, przygotowując się do wytłumaczenia chłopakowi tej ogromnej różnicy. - Noty Kamila za styl są prawie o połowę większe niż twoje, poza tym on skakał z dziewiątej belki, ty z dziesiątej. Co prawda za wiatr miałeś mniej odjętych punktów, ale tu noty za styl odegrały znaczącą rolę, Stoch miał czterdzieści osiem i pół, a ty dwadzieścia siedem i pół. Najniższa z wszystkich niezakwalifikowanych. - Oderwałam wzrok od monitora i spojrzałam na stojącego obok mnie chłopaka. Wpatrywał się wielkimi oczami w urządzenie. - I ty jesteś skoczkiem? Przecież nie ogarniasz, jak działa ten cały system. Już ja znam się lepiej, a pierwszy raz w życiu oglądam jakiekolwiek skoki Pucharu Świata.
Aschenwald skierował spojrzenie na mnie. Utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy, czując, jak na mojej twarzy pojawia się wielki uśmiech.
- Zawsze wykazujesz się taką wrednością dla wszystkich czy po prostu chciałaś mi udowodnić, jakim idiotą jestem? - zapytał.
- Chyba Wellinger powinien wiedzieć już coś na ten temat – powiedziałam. - Jego spytaj. Myślę, że idealnie się zrozumiecie.
Na twarzy Philippa pojawił się uśmiech, którego nie potrafiłam zdefiniować. Kpiący? A może nieco zadziorny? Kto go tam wiedział. Widząc, jak się na mnie patrzy, odwróciłam głowę, urywając kontakt wzrokowy. Zauważyłam, że kwalifikacje już się skończyły, a wygrał je Klimov. Wszyscy skoczkowie byli już mniej więcej ogarnięci, a Aschenwald dalej stał obok mnie w kombinezonie, trzymając kask i rękawice w dłoniach. To robiło się straszne.
- Mogę wiedzieć, jak się nazywasz? - zapytał Austriak.
Skierowałam wzrok na niego i otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zdążyłam, bo poczułam, jak ktoś łapie mnie w pasie od tyłu i unosi. Zaczęłam wrzeszczeć jak opętana, kiedy napastnik rozpoczął kręcenie się wokół własnej osi razem ze mną. Kiedy postawiono mnie na ziemi, odwróciłam się i zobaczyłam, że to Wolny.
- Boże, zejdę kiedyś na zawał przez ciebie – powiedziałam i wpadłam mu w ramiona, a on zamknął mnie w szczelnym uścisku. - Gratuluję kwalifikacji do niedzielnego konkursu!
- Dziękuję ci, Ali – odrzekł, dalej mnie przytulając. - Mam nawet jeszcze lepszą wiadomość.
- Jaką? - spytałam, wdychając jego zapach. Cudowny. Lepszy niż Maćka zeszłego dnia.
- Jutro będę skakał w drużynówce – szepnął mi do ucha. - To będzie mój debiut w drużynie w kadrze A!
Potrzebowałam chwili na przetworzenie tej informacji. Debiut, debiut, debiut. Kiedy to do mnie dotarło, zapiszczałam chłopakowi do ucha, aż ten wypuścił mnie z objęć. Zaczęłam skakać i śmiać się. Pewnie ludzie myśleli, że jestem nienormalna, ale miałam to gdzieś. Wolny śmiał się razem ze mną, a Aschenwald rozpłynął się w powietrzu.
- Jak cudownie! - krzyknęłam. - Boże, pierwszy raz w drużynówce? - spytałam, jeszcze w pełni nie dowierzając.
- Tak, Ali, tak – zaśmiał się Wolny, a ja znów wpadłam mu w ramiona.
Prawda, nie wiedziałam, o co chodzi w skokach, ale miałam na myśli te wszystkie punkty i inne sprawy. Jednak Jakub opowiadał mi zawsze, na czym polegają konkursy indywidualne, drużynowe i różne turnieje, więc coś zapamiętałam.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - wykrzyknęłam, oderwałam się na chwilę do chłopaka i złożyłam na jego policzku pocałunek. Poczułam, jak skoczek zastyga. - Gratuluję ci, Kuba, nawet nie wiesz jak bardzo. Mam wrażenie, jakbym sama osiągnęła jakiś sukces.
Wolny znów się zaśmiał i mruknął coś pod nosem. Oderwałam się od niego i spojrzałam mu w oczy.
- Mówiłeś coś? Bo nie dosłyszałam – wytłumaczyłam, ale on tylko pokręcił głową i uśmiechnął się słabo.
- Nieważne, naprawdę nieważne – powiedział.
Dopiero później zdałam sobie sprawę, że te słowa były jednak ważne, mimo że ich nie słyszałam. Najważniejsze.
__________
No tak, dowiadujemy się czegoś nowego. Kolejny nudny rozdział, przepraszam! Ale takie są niezbędne do rozegrania później jakiejś akcji...
Co sądzicie o tajemnicy Stephana, spotkaniu Ali z Aschenwaldem i nieusłyszanych słowach Wolnego? Jest tu jakiś haczyk?
A.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top