LAST HEAVEN OF MINE

Ziemia zadrżała. Odgłosy walki zdawały się odwieczne, niczym niekończąca się opowieść. Wiatr się zatrzymał, deszcz nie zamierzał spaść, dając pierwszeństwo krwi. Wojna trwająca od zarania. Dobro i zło toczyło teraz tylko jedną z setek bitew, a można było uznać, że to właśnie od tego starcia będą zależały losy ludzkości.

Pustynny żar i okrutne słońce nie ułatwiały egzorcystom walki. Akumy były bardziej zawzięte, niż kiedykolwiek. Wszystko było bardziej męczące, a młodzi wybrańcy Niewinności, mieli w sobie już resztki sił. W zasadzie gdyby nie Innocence, nie mieli by żadnych szans, żadnych motywacji, by dalej walczyć.

Starcie w istocie było ciężkie, a apostołowie wybrani przez Boga mimo wszystko byli tylko ludźmi. Ludźmi na skraju swoich możliwości. Nawet Innocence nie zapewniało przecież zwycięstwa. Było bronią, która dawała na to szansę, a nie niezniszczalną fortecą.

Allen nie miał już sił. Musiał walczyć z wieloma przeciwnikami na raz, a na dodatek chronić nieprzytomną i ranną Caroline. Z drugiej strony widział, że Akemi coraz częściej otrzymuje obrażenia. Akumy za wszelką cenę chciały porwać Czternastego oraz dziewczynę, która prawdopodobnie była sercem Innocence, a która teraz była nieprzytomna w ramionach – och, cóż za zbieg okoliczności! - właśnie Czternastego. A Kuroko starając się ich chronić, obrywała dwukrotnie bardziej niż oni.

Kolejny cios, Ukoronowany Klaun samoczynnie poruszył ciałem Walkera, dzięki czemu uniknął ciosu prosto w serce. Mimo to szpony przeciwnika zatopiły się w jego ramieniu. Krzyknął z bólu. Nie był przecież ze stali. Musiał się jednak wziąć w garść. Miecz, który przed aktywacją był jego własną lewą ręką, przeciął powietrze, a także oddzielił głowę ohydnej Akumy od jej ciała. Kolejny ruch i kolejne cięcie. Tym razem biegnące pionowo, co utworzyło znak krzyża. Dusza demona została uwolniona, akuma pokonana.

Ale przecież była to tylko trójka. Poziom trzeci, jeden z nielicznych, bo Milenijny Earl przestał się z nimi bawić w kotka i myszkę. Otaczała ich znaczna większość czwórek i nawet poziomy piąte.

Białowłosy prychnął pod nosem, kiedy Pergee prawie została wyrwana z jego objęcia. Nie mógł pozwolić posłańcom Earla na porwanie dziewczyny. Była zbyt ważna dla Zakonu. Zbyt ważna prawdopodobnie dla znaczenia całej tej wojny. Wiedział, że w razie konieczności musi oddać za nią życie. I gdyby wiedział, że by ją to uratowało, prawdopodobnie nie wahałby się. Nie wahałby się, bo jej śmierć automatycznie skazałaby na to samo ich wszystkich przyjaciół, którzy także przelewali właśnie swoją krew.

Kolejny wróg zajął jego myśli. Atakował, bronił się. Powstrzymywał organizm przed rezygnacją, siłą woli utrzymywał swoją przytomność. Tak miało być. Jedna ręka dla ludzi. Druga ręka dla akum. Przeklęte oko dla Many, żeby zawsze pamiętał o obietnicy. Aby zawsze szedł naprzód i nigdy się nie cofał. To była jego decyzja.

Usłyszał krzyk. Nie zrozumiał jednak słów w tym zamieszaniu. Dopiero kiedy Kuruko pokonała większą odległość, pozbywając się swoją kosą kilku przeciwników, stojących jej na drodze, dotarł do niego sens.

- Użyj Arki! - błagała wręcz Akemi.

Białowłosa była poturbowana, zakrwawiona, nie powinna już dawno mieć siły do walki. A mimo to nadal krzyczała... Krzyczała takie rzeczy, że nie chciał w tej chwili rozumieć, wolałby ogłuchnąć.

- Użyj Arki i uciekajcie!

Allen na chwilę zdębiał, co kosztowało go kolejny cios od poziomu czwartego. Akemi od razu znalazła się obok niego, jednym cięciem pozbywając się wroga.

- Macie natychmiast uciec. Ty i Caroline jesteście... - nie dokończyła.

Przerwał jej hałas, a później pędzące w ich stronę kamienie. Lawina w ułamku sekundy zbliżyła się do nich. Obryw skarpy był tak nagły, że nawet akumy nie były w stanie się obronić. Piasek i gruz przykryły krew, zabawki Milenijnego i walczących egzorcystów.

W ostatniej chwili Walker chwycił Aki i wraz z Caroline okrył ich białym materiałem swojego Innocence. Nie był już niestety w stanie ruszyć ku Laviemu i Kandzie. Mógł się tylko modlić, aby niszczycielski żywioł zlitował się nad jego przyjaciółmi, którzy walczyli kilkadziesiąt metrów dalej.

*

Ciemność przytłaczała go z każdej możliwej strony. Nie wiedział czy w tym całym zamieszaniu stracił przytomność, natomiast świadomy był jednego. Nie mógł sobie pozwolić na bycie bezbronnym, gdy w okolicy mogły znajdować się jakieś akumy. Ukoronowany Klaun sam pociągnął jego ciało ku górze, wystawiając jego oczy na ostatnie promienie słońca. Chwilę przyzwyczajał się do światła, a potem zdał sobie sprawę, że był sam. Ponadto od momentu, w którym na głowę zawaliła się im kamienna skarpa, minęło już kilka godzin.

Chociaż nie dostrzegał żadnego wroga, jego lewe oko cały czas było aktywne. To nie wróżyło niczego dobrego. Spanikowany, próbował wzrokiem odszukać kogokolwiek z egzorcystów. Najbardziej nie dowierzał, że wypuścił z rąk dwie dziewczyny, które mogły nadal tkwić pod gruzami.

Walker wiedział czym to groziło. Nie chciał stracić już nikogo, a uciekające minuty coraz bardziej zmniejszały szanse przyjaciół na przeżycie. Timcanpy natomiast nie mógł połączyć się z żadnym golemem, należącym do jego przyjaciół. Mimo to, wiedział, że jeśli w istocie to Caroline jest Sercem, to dziewczyna nadal żyje. Innocence działało, więc nadal była szansa. Musiał tylko znaleźć ją zanim pojawią się tu akumy, które zapewne były już blisko, choć nadal nie w zasięgu wzroku.

Z drugiej strony przerażała go możliwość utraty ukochanej. Akemi Kuruko zajmowała w jego sercu szczególne miejsce. Ta dziewczyna nie była w żadnym stopniu zwykłą koleżanką. Widział w niej kobietę, której zawdzięczał w cholerę dużo. Pojawiła się w jego życiu tak nagle, w najgorszym możliwym momencie, kiedy już stracił wszelką nadzieję. To ona pozwoliła mu na powrót do Czarnego Zakonu. Pozwoliła mu na powrót do domu, do ludzi których kochał.

Był jej wdzięczny, za wszystko, co dla niego zrobiła. Nie wiedział, kiedy ta wdzięczność przemieniła się w uczucie. Nie pamiętał, kiedy po raz pierwszy spojrzał na nią inaczej. Czy to było w momencie, w którym dowiedział się o uczuciach Kuruko? Białowłosa od początku ich znajomości nosiła maskę uprzejmości, która skrywała lodowate serce. Kiedy więc ta "lodowa księżniczka" wyznała mu uczucia, w pierwszej chwili nie dowierzał. W kolejnej natomiast poczuł niesamowity podziw. Ktoś kto był tak obojętny na wszystko i jedynie wypełniał powierzone zadanie, wyznał swoje uczucia tak szczerze i otwarcie. Chociaż nie powinna się nigdy w nim zakochiwać, zrobiła to i nie zamierzała żałować.

Już sam fakt, że była po prostu piękna nie wystarczał, nie. Musiała jeszcze być tak cholernie urocza. No musiała. Z każdą nową informacją na jej temat, Walker powoli pękał. Mury burzone przez zwykłe słowa, delikatne gesty, a jednak będące istotą uczuć białowłosej piękności o niebieskich jak niebo oczach.

Nie chciał jej stracić. Tylko ona go potrafiła zrozumieć. Tylko ona patrzyła na niego tak, jak tego pragnął. Patrzyła na niego jak na Allena. Jak na egzorcystę. Nie widziała w nim jedynie Noah. Nawet jej to nie interesowało. Podziwiała go, chociaż doskonale znała jego dziwne podejście do akum. Doskonale znała jego opinie, które były tak kontrastowe z tym, co myślał prawdopodobnie każdy inny egzorcysta.

Przeczesując teren najciszej, jak potrafił, często przyłapywał się na tym, że nie szukał Caroline w pierwszej kolejności, a Akemi. Bał się zobaczyć jej kruche i drobne ciało we krwi, pozbawione duszy. Prawie tracił zmysły, kiedy czas nieubłaganie mu umykał, bez żadnych rezultatów. Nie tracił nadziei nawet, gdy zachód słońca został zastąpiony zmierzchem, zwiastując zbliżającą sie noc.

Jego popękane, spierzchnięte usta co chwilę wymawiały jej imię. Zdrobniale, tak jak miał w zwyczaju się do niej zwracać. "Aki". Chciałby tak do niej mówić jako jedyna osoba na świecie. Allen powtarzał te imię jak buddyjską mantrę. Niczym modlitwę, która miała sprowadzić do niego ukochaną dziewczynę.

Jedno szarpnięcie z tyłu. Był wykończony i nie miał już nawet siły się bronić. Ktoś pociągnął go za kołnierz munduru w jakąś szczelinę. Ledwo widoczny zarys dobrze mu znanej, drobnej sylwetki i całe ciało oraz umysł wypełniło się chwilową ulgą i radością.

Co prawda Akemi nie wyglądała najlepiej. Jej blada twarz była pokryta piachem i krwią. Tak samo długie kosmyki włosów, wystające zza zarzuconego na jej głowę kaptura. Egzrcysta zmartwił się na ten widok, ale zdawał sobie sprawę, że wyglądał przecież podobnie.

- Aki...- usłyszał swój własny, zachrypnięty głos, a jego prawa dłoń automatycznie znalazła się na policzku dziewczyny.

- Nic mi nie jest, Allen. - upewniła go, uśmiechając się słabo.

Stwierdzenie, że nic jej nie jest, bardzo mijało się z prawdą. Była osłabiona, wykończona, obolała, a na dodatek czuła wyraźny ból w klatce piersiowej. Wiedziała, że to kilka złamanych żeber upomina się o jej uwagę. Allen był jednak ważniejszy. Kilka godzin go szukała, przekopując piach i kamienie, czego efektem były także poranione dłonie.

Szczelina, do której go zaciągnęła, była wąska, ledwo sie w niej mieścili, ale Walkera to nie interesowało. Większość obaw, które krążyły w jego głowie zniknęło. Wziął w swoje ramiona egzorcystkę, chcąc chociaż przez ułamek sekundy nacieszyć się jej bliskością, ciepłem i rytmicznie bijącym sercem. Akemi także pozwoliła sobie na te chwilę słabości, chłonąc znajomy zapach. Nie przeszkadzał im złoty golem, który zapewne wszystko nagrywał.

Musiała jednak przerwać te chwilę beztroski, kiedy oko Walkera zaczęło wariować. Akumy właśnie zbliżyły się do miejsca, w którym jeszcze niedawno doszło do przerwanej walki. Ze szczeliny dwójka białowłosych egzorcystów mogła obserwować, jak zabawki milenijnego krążą, szukając zapewne zwłok. Na szczęście byli w ukryciu, a zmrok działał tylko na ich korzyść, ale wiedzieli, że to tylko chwilowe rozwiązanie.

- Allen...- szepnęła niebieskooka, dosyć niepewnie, co zwróciło uwagę Walkera. Milczał jednak, przeczuwając, że to, co usłyszy, nie spodoba mu się ani trochę. - Musimy pierwsi znaleźć Caroline. - dokończyła już bardziej stanowczo.

- Co proponujesz? - spytał, chwytając jej drżącą rękę.

Aki zagryzła dolną wargę. To nie tak, że jej plan był przemyślany, rozsądny i pozbawiony ryzyka. A właściwie to wystarczyło uznać, że wszystko było dokładnie na odwrót. Musieli jednak działać, jeśli nie chcieli przegrać tej wojny walkowerem.

- Odciągnę te akumy, a ty jeszcze raz sprawdzisz czy pod gruzami w tamtej okolicy jest Caroline.

Allen zbladł momentalnie i zrobiło mu się niedobrze. To nie tak, że nie chciał ratować tej sympatycznej, niskiej szatynki polskiego pochodzenia. Chciał, ale nie takim kosztem.

- Chyba oszalałaś! Nie pozwolę na to nigdy w... - wykrzyczał, nie panując nad wzburzeniem, na co Kuruko zatkała mu usta, spojrzeniem wyrażając swoją irytację, co nieco ostudziło Walkera.

- Nie pytam cię o pozwolenie Allen.

Białowłosy zobaczył w jej oczach błysk. Już postanowiła. Wiedział, że na nią już nie wpłynie. Że dla nikłej szansy powodzenia misji ratunkowej, jest w stanie zaryzykować własne życie.

- To i tak nie zadziała. Nie odciągniesz ich wszystkich. Jeśli szukają Caroline właśnie tam, to znaczy, że ona na pewno tam jest. Dla zwykłej egzorcystki nie ruszą w pościg, zostawiając na potem Serce Innocence. - próbował ją zniechęcić, wytykając luki w tym szaleńczym pomyśle.

Niebieskie oczy pociemniały. Tu musiała przyznać Walkerowi rację. Próbowała coś wymyślić. Nie mogli narażać się na otwartą walkę bo byłaby przegrana z góry. Byli zbyt poturbowani i zmęczeni. Ledwo stali na nogach. Niebieskie i szare oczy toczyły zażartą bitwę. Kuruko szukała w tym szarym niespokojnym spojrzeniu jakiejś podpowiedzi, wskazówki.

Aż w końcu ją olśniło.

- Ja może jestem zwykłą egzorcystką, ale pan, panie Czternasty, to już inna bajka. - mruknęła, uśmiechając się tajemniczo.

- C-co? - zdziwił się białowłosy, przestając cokolwiek rozumieć. Ta dziewczyna zaskakiwała go non stop.

Nie doczekał się odpowiedzi. Kuruko niecierpliwie zaczęła zdejmować z siebie płaszcz. Dwa guziki odpadły, kiedy ze zdenerwowania pociągnęła za materiał zbyt mocno. Allen przyglądał się jej poczynaniom podejrzliwie. A kiedy płaszcz zarzuciła mu na ramiona, kaptur naciągając na jego głowę, wszystkie puzzle ułożyły się w całość.

- TO SIĘ NIE MA PRAWA UDAĆ. - warknął Walker, czując jak się czerwieni.

- Fakt. Mam za długie włosy... - przytaknęła dziewczyna, sięgając po swojego kunaia, w którym było umieszczone Innocence. - No cóż. - westchnęła zrezygnowana i jedną dłonią chwytając swoje długie do pasa włosy, drugą wykonała szybkie cięcie.

Białe kosmyki upadły na ziemię, tuż przy ich butach. Allen nadal wpatrywał się w pozostałości śnieżnobiałych włosów z pewnego rodzaju goryczą i żalem.

- Allen, posłuchaj mnie, proszę. - rzekła dziewczyna, dłonie kładąc na jego ramionach.

Walker przeniósł spojrzenie i teraz lustrował jej twarz, którą nagle okalały jedynie włosy nie dłuższe od jego krótkiej czupryny.

- Coś ty zrobiła... - wyszeptał, dłonią chwytając za króciutkie kosmyki. Niby to były tylko włosy, a jednak sposób, w jaki pozbyła się jednego ze swoich atutów oraz sam tego cel, przeraził go.

- Allen. Posłuchaj. - cierpliwie czekała, aż szarooki się otrząśnie. Kiedy wreszcie jego źrenice spotkały odpowiedniki należące do Kuruko, dziewczyna postanowiła kontynuować. - Co prawda jestem uśmierconym Noah, ale akumy tego nie czują. Nie rozróżniają też czyje geny dany członek klanu w sobie nosi, kiedy owe geny są uśpione. Poczują znajomy zapach, zobaczą, że to prawdopodobnie Czternasty, bo teraz mogą cię rozpoznać tylko po wyglądzie. Ruszą za mną, myśląc, że jestem osłabionym i łatwym łupem. Ty w tym czasie znajdziesz Caroline i użyjesz Arki. Jeśli znajdziesz kogoś jeszcze, ewakuujcie się razem. Ale pod żadnym pozorem nie dajcie się znaleźć...

- Nie ucieknę bez ciebie! - przerwał jej. - Wiem do czego dążysz, ale ja cię nie zostawię! Nie ma takiej opcji!

Teraz kiedy wiedział, że plan dziewczyny może się udać, wpadł w panikę. Wiedział, że Aki jest z klanu Uśmierconych Noah. Klan ten składał się z ludzi, którzy zdołali w jakiś sposób stłumić w sobie wspomnienia Noego. To dzięki nim przebudzenie Nei zostało powstrzymane. Jeżeli Kuruko mówiła prawdę i akumy wyczują w niej zapach Noego, to naprawdę mogłyby ruszyć za nią w pościg. A to mu się nie uśmiechało. Nie zamierzał jej zostawiać.

- Allen! - pierwszy raz to ona podniosła na niego głos. Chociaż w zasadzie nie pozwoliła sobie na nic więcej, niż głośny szept, jednak ton głosu wyraźnie mu podpowiadał, że gdyby mogła, wrzasnęłaby mu wprost do ucha, żeby go uspokoić. - Przestań się kierować uczuciami. Musimy zapewnić bezpieczeństwo wszystkim naszym przyjaciołom. Życie Caroline Pergee jest teraz najważniejsze, czy tego chcesz, czy nie.

Ten głos wyprany z emocji sprawił, że Allen Walker zamilkł. W normalnych okolicznościach nigdy nie poświęciłby jednego przyjaciela w zamian za drugiego. Nigdy nie pozwoliłby sobie na takie wyrachowanie. Dlaczego więc Akemi, która znała go i rozumiała najlepiej ze wszystkich, teraz próbowała to na nim wymusić?

- Kłamiesz. - wyszeptał prawie bezgłośnie. - I kto tu kieruje się uczuciami? Ty po prostu chcesz mnie uratować, ratując przy tym Caroline. Bo bez niej przecież ja także będę bezbronny i na pewno zginę. Myślisz, że pozwolę ci się tak dla mnie poświęcać...?

Pytanie to było oczywiście retoryczne. Białowłosa znała odpowiedź. Czuła, że poległa w tej słownej potyczce. Nie zamierzała zrezygnować mimo wszystko. A jednak nie wiedziała co może jeszcze powiedzieć, jak Allena przekonać... Anglik czasami był uparty jak osioł, w czym w sumie mogli podać sobie ręce.

- Od początku wiedziałeś, że moją misją jest chronienie ciebie. - powiedziała, odwracając wzrok. - Zabiorę ze sobą Tima, więc będę mieć większą szansę na ucieczkę.

Może to było zbyt oczywiste, że dałaby się za niego zabić, dlatego ją tak łatwo przejrzał. Kochała go, całym swoim lodowatym sercem. To on ją nauczył czuć. To dzięki niemu przestała udawać. Dzięki niemu zdjęła maskę.

Czuła, że Allen nie odpuści. Desperacko więc przyciągnęła go do siebie za materiał płaszcza i pocałowała go.

Spierzchnięte i suche wargi pasowały do podobnych sobie idealnie. Na chwilę zatrzymał się czas, przestały się liczyć niedaleko przeszukujące teren akumy. Nie był to zresztą delikatny całus. Miał za zadanie Walkera omamić, oszukać. I udało się, bo kiedy właścicielka cudownych ust oderwała się od jasnowłosego egzorcysty i nagle wybiegła ze szczeliny w kierunku akum, Allen nie zdążył zareagować w jakikolwiek sposób. Po prostu patrzył za oddalającą się sylwetką ukochanej i podążającymi za nią przerażającymi demonami.

Walczył ze sobą cały czas, aby tę samolubną prośbę ukochanej spełnić. Gdyby za nią pobiegł, gdyby jej nie posłuchał i nie wykorzystał szansy, którą mu ofiarowała, nie mógłby się nazwać ani egzorcystą, ani mężczyzną. Choć na pewno na miano jej partnera już nie zasługiwał.

Zmuszając się do postępowania wbrew wszelkim przekonaniom, ruszył w stronę gruzów. Szukając po omacku w ciemnościach jakiegokolwiek śladu brązowowłosej egzorcystki, cały czas musiał się powstrzymywać przed ruszeniem za Kuruko i wsparciem ukochanej. Modlił się pierwszy raz od dawna o jej bezpieczeństwo. Prosił Boga, aby pozwolił im się jeszcze spotkać.

Jego frustracja sięgnęła zenitu, kiedy poszukiwania nawet z pomocą Ukoronowanego Klauna, nic nie dawały. A przecież nie mógł pozwolić na to, aby poświęcenie członkini klanu Uśmierconych poszło na marne.

*

Kuruko przez pewien czas unikała większych pocisków, wymierzanych  w jej stronę. Całkiem szybko się przemieszczała, dzięki aktywacji swojego pasożytniczego typu Innocence. Święte Kości, bo tak się one nazywały, miały właśnie jedną taką przydatną umiejętność. Kontrolowanie kości, zmienianie ich elastyczności, a nawet kontrolowanie wagi. Dzięki temu ostatniemu jej prędkość nie tyle co się podwajała, a była większa nawet dziesięciokrotnie. Złoty golem ledwo za nią nadążał.

Niestety nie mogło to trwać wiecznie, akumy ją w końcu dogoniły. Ataki były agresywne i od samego początku starcia pełne żądzy zabijania. Musiała więc aktywować także swojego Żniwiarza, czyli Innocence typu ekwipunkowego, który z kunaia zmieniał kształt w najprawdziwszą i śmiertelnie ostrą kosę.

Przez pewien czas udawało jej się bronić, uskakiwała przeciwnikowi, czasem nawet wprowadzała kontratak. Była jednak zbyt zmęczona, ranna. Jej wytrzymałość była na skraju. Ból w klatce przypomniał o złamanych żebrach, wypadła z rytmu. Odsłoniła się. Widziała jedynie zbliżający się poziom czwarty. Zacisnęła powieki ze strachu. Nie powinna, ale to było silniejsze.

Opadła na kolana i oczekiwała śmiertelnego ciosu, ale ciągnące się sekundy uświadamiały ją, że coś jest nie tak. Uchyliła powieki, a to co zobaczyła wywołało na jej twarzy uśmiech.

- Gdzie zgubiłaś Kiełka, Królewno?! - warknął w jej stronę Kanda Yuu, który odparł bez trudu atak białego demona o przerażającym uśmiechu.

Czarnowłosy był nadal ranny, ale jak było widać, o wiele bardziej nadawał się do walki, niż ona. Twardy był z niego egzorcysta, to mu musiała przyznać. Zresztą nie na darmo dostał propozycję awansu na generała. On i jego Mugen to był iście zabójczy duet.

- Kanda! - zawołała radośnie Japończyka. - To zadziwiające, ale naprawdę cieszę się, że cię widzę! - podniosła się z kolan, nadal posyłając czarnowłosemu szeroki uśmiech. Timcanpy w tym czasie schował się pod jej mundur, czując zbliżające się starcie.

- Tch! - prychnął Azjata, zirytowany euforią białowłosej. - Co ci się stało na głowie? Wyglądasz jak...

- Nowoczesna dama? - zgadywała, przyjmując pozycję gotową do ataku. Akumy ponownie zaczęły ich otaczać. 

- Babochłop.

Akemi roześmiała się perliście. Kanda i jego gburowatość. Prawie się za nim stęskniła przez te kilka godzin.

- Ty nie jesteś Czternastym! - zaskrzeczał jeden z demonów.

- Oszukali nas! - wrzeszczał poziom piąty, jedyny w tej grupie akum.

Kanda od razu zrozumiał, szybko połączył fakty. Włosy Kuruko, brak kiełka w pobliżu, który przecież swojej dziewczyny na krok nie opuszczał... No i Timcanpy, który natomiast nigdy nie opuszczał Kiełka. Oczywiście zdecydował, że nie omieszka złożyć dokładnego raportu. Nie był to pierwszy wybryk "królewny", którą to właśnie on miał pilnować. Irytację i złość postanowił jednak wyładować na akumach, które już od kilku ciężkich godzin nagrabiły sobie u niego na wpierdol stulecia.

- Posiekam was na kawałki.

Oj tak. Z Kandą się nie zaczyna i nawet durne akumy powinny zdawać sobie z tego sprawę.

*

Prawda wyszła na jaw. Akumy znalazły go dosyć szybko. Allen bał się, że to przez to, że Akemi... Nie chciał nawet dopuszczać do siebie takich myśli, ale umysł nie słuchał protestów, ukazując mu okrutne wizje, w których Kuruko została złapana i zamordowana na różnorakie sposoby.

Nie udało mu się odnaleźć ani Caroline, ani tym bardziej Laviego i Kandy. Choć o tą ostatnią dwójkę, aż tak się nie martwił. Znał możliwości Japończyka i następcy Bookmana. Czuł podświadomie, że nic im nie jest. 

Walka już go zmęczyła, ale ciało poruszało się samo. Jego ręka, w której dzierżył miecz, była naprowadzana przez biały materiał Ukoronowanego Klauna. Prawdopodobnie dawno straciłby przytomność, gdyby nie jego silna wola. Nie mógł odpłynąć, dopóki się nie dowie co z resztą. Ilość przeciwników stale rosła. Zmęczenie dawało w kość, a ból czuł całym ciałem. Wiedział, że długo nie pociągnie. Akemi słusznie stwierdziła, że walka w tym stanie to szaleństwo.

Upadł na piaszczystą ziemię. Z kieszeni spodni wypadł mu złoty zegarek, który zahaczając o kamyk, otworzył się. Muzyka wydobywająca się zegarka, tym razem nie uraczyła jego uszu. Czyżby zepsuł pozytywkę? Wpatrywał się w zarysowaną szybkę zegarka. Dostał go od Akemi na urodziny. Zegarek co dziwne, grał dokładnie tę samą melodię, która kontrolowała Arkę. Tę samą melodię, którą automatycznie słyszał w głowie. Nawet teraz.

Chłopiec wnet zapadł w głęboki sen
Wszystkie troski me obrócił w pień
jedna po drugiej

Zaraz. Przecież znał ten głos. Zaczął rozglądać się na prawo i lewo. Akumy także słyszały te słowa. Ktoś wyraźnie śpiewał.

By cień nadziei zagościł na twarzy mej.
Ziemia pełna jest ludzkich
pragnień, pragnień

Kiedy zabawki Milenijnego zaczęły eksplodować jedna po drugiej, Walker zrozumiał, że to za sprawą tego właśnie głosu.

Tego dnia, w srebrzystą noc,
narodziłeś się na nowo.
Choćby przez setki i tysiące lat
żadna z mych modlitw nie dotarła do niebios,

Caroline wyłoniła się zza skały. To ona śpiewała, a akumy nie potrafiąc znieść samego jej głosu, były uwalniane. Walker widział wyraźnie, jak dusze zmarłych błogo odpływały w stronę nieboskłonu. Szatynka z uśmiechem zbliżała się w jego kierunku, razem z Lavim. Trzymali się za ręce, co nie uszło uwagi Walkera.

nadal będę prosić Boga o łaskę.
Daj mi siłę i wesprzyj mnie.
Chwyćmy się za ręce i stwórzmy krąg miłości.

Po tych słowach nie została już na polu bitwy ani jedna akuma. Białowłosy nie mógł uwierzyć własnym oczom. Moc Serca Innocence była niesamowita. W istocie Earl powinien się obawiać tej drobnej nastolatki.

- Jak...? - zaczął szarooki, ale rudzielec przerwał lawinę pytań.

- To długa historia Allen. Znajdźmy Aki-chan i Yuu i się zmywajmy! - zarządził, rozglądając się za dwójką egzorcystów. Martwił się o nich, choć sam dopiero ledwo uniknął śmierci.

Allen kiwnął porozumiewawczo głową. Wyjaśnienia można było zostawić na potem.

- Akemi biegła w tamtym kierunku. -  stwierdził, pokazując przyjaciołom północny-zachód.

Wszędzie były tylko skały i piach. Nie szło cokolwiek odnaleźć, gdyby nie to, że Walker miał doskonały wzrok, nawet w ciemnościach. Krajobraz kolorado zmęczył ich tego dnia, tak, że już nie chcieli go więcej oglądać. W życiu.

- Faktycznie. Czuję w tamtym regionie dwa Innocence. - mruknęła cicho Caroline, ale jej słowa nie uszły uwadze panów.

- Jak to, "czujesz"? - spytał oniemiały Lavi.

Caroline w jego mniemaniu była na sto procent Sercem, ale nie spodziewał się, że w jakiś sposób nabędzie nawet takie cenne umiejętności.

- Nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu to czuję. Gdyby Allen mi nic nie powiedział, zapewne bym to zignorowała. - odparła nachmurzona. Nie umiała tego inaczej powiedzieć.

Sama nie rozumiała jeszcze takich rzeczy. To wszystko było dla Pergee nowe, a była zbyt zmęczona i ranna, aby się nad tym głębiej zastanawiać. Za nic w świecie nie chciała puszczać dłoni Bookmana. Gdyby to zrobiła,  zapewne by oszalała pod wpływem ostatnich wydarzeń.

*

Kiedy dotarli na miejsce, walka już dawno się zakończyła. Akemi i Kanda pozbyli się wszystkich Akum, choć większość zniknęło stanowczo za sprawą bruneta. Najważniejsze było jednak, że byli cali. Żyli. Akemi żyła. Dla Allena była to ogromna ulga.

Nie mieli jednak odwagi rzucić się sobie w ramiona. Nastała niezręczna cisza. Kanda z dziwnym dla siebie wyrazem twarzy studiował złączone dłonie Caroline i Laviego. Akemi unikała wzroku Walkera. Atmosfera była dziwna, chociaż dziewczyny bardzo starały się ukryć swoje zmieszanie.

- A więc twoje Innocence zmieniło się typ pasożytniczy? - pytała zaciekawiona jasnowłosa szatynkę.

Zielone oczy Pergee przez chwilę wyrażały wahanie. Wspominała, a wspomnienia te nie były miłe. Lavi położył jej rękę na ramieniu. Uspokoiła się.

- Tak. Mniej więcej. Znaczy... Teraz wystarczy, że aktywuję Innocence i samym głosem mogę niszczyć akumy... Trochę... to dziwne, prawda?

Białowłosa od razu wychwyciła zawstydzenie w głosie młodszej koleżanki.

- To super! Już nie musisz dmuchać w ten flet! I... - próbowała pocieszyć brązowowłosą, ale rudowłosy niekontrolowanie zaczął się śmiać, co zbiło ją z tropu.

Dopiero po chwili zrozumiała, co powiedziała i jak dwuznacznie mogło to zabrzmieć. Co z tego, że Lavi wiedział o flecie poprzecznym, który jeszcze niedawno pełnił funkcję Innocence Caroline? On i ten jego spaczony umysł. Wiecznie dziecko.

Obie egzorcystki spłonęły rumieńcem. Choć Polka dosyć szybko się otrząsnęła i wymierzyła kuksańca swojemu zbereźnemu koledze. Był od niej starszy o cztery lata, a czasem zachowywał się jakby nie miał nawet dwunastu.

- Lepiej już wracajmy. - stwierdził Allen, otwierając Arkę, przez którą mogli się wreszcie dostać do Kwatery Głównej Czarnego Zakonu.

Każdy dostrzegł w jego głosie irytację. Akemi przeczuwała, że czeka ich rozmowa, ale podświadomie chciała odłożyć ją na później. Nie miała siły się z nim kłócić teraz.

Przez bramę pierwszy przeszedł Kanda, który był prawdopodobnie równie zirytowany, co Walker. Nikt tego nie skomentował. W końcu co mogło siedzieć w głowie Yu, żeby zirytować go do tego stopnia...

Potem do Arki skierowała się Caroline, którą rudzielec puścił przodem. Sam Lavi stanął krok przed jasnym przejściem i odwrócił się w kierunku białowłosych z tym swoim cwaniackim uśmiechem na twarzy i iskrzącym, zielonym okiem.

- Wiecie co? Pogódźcie się może już teraz, hm? Bo ja to chcę spać w nocy.

I poszedł, zostawiając osłupiałych przyjaciół.

- Dwadzieścia lat! Durny królik ma dwadzieścia lat! A nic, a nic się nie zmienił! - ryknęła Akemi, wściekła na rudzielca, któremu w głowie tylko zboczone aluzje.

Allen spojrzał na białowłosą kątem oka. Stali obok siebie, niemal stykając się ramionami. Mimo to czuł, że była taka odległa. Miał do niej żal, który przysłonił mu radość.

- Ty też się nie zmieniłaś, od kiedy cię poznałem. Dwa lata, a ty Aki i tak robisz, co chcesz, nie myśląc w ogóle, że konsekwencje mogą dotknąć też innych.

Niebieskie oczy zwróciły się w stronę Walkera. Smucił ją fakt, że Allen był na nią zły. Nie mogła też zaprzeczyć, że postąpiła lekkomyślnie, więc przyznanie mu racji byłoby dobrym posunięciem. Gdyby nie fakt, że ugodziłoby to jej dumę.

- Jesteś na mnie zły? Przecież wiesz, że to było dla dobra misji...

- Przestań się oszukiwać!  - warknął szarooki, chwytając swoją ukochaną za ramiona.

Jego wzrok ją sparaliżował. Te piękne szare oczy teraz wyrażały czystą wściekłość.

- Przestań się dla mnie poświęcać! Chcesz żebym kiedyś oszalał ze zmartwienia?! - kontynuował. - Prawa ręka dla ludzi, lewa dla akum... Ale moje serce jest tylko twoje! Czy to tak trudno zrozumieć?!

Oniemiała. Co mogła mu odpowiedzieć? Chociaż ją zrugał od dołu do góry, to niezaprzeczalnie wyznał jej właśnie miłość. Tego się kompletnie nie spodziewała. I jeszcze ta złość. Te pretensje. Przecież chciała dobrze. Kochała go równie mocno co on ją...

No właśnie.

- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo. - rzekła oskarżycielskim tonem, marszcząc przy tym brwi.

Z ust Walkera wydarło się ciche westchnienie. Zmierzwił sobie grzywkę, wpatrując się w zasmucone lico ukochanej. Co miał zrobić? Już przestał się na nią gniewać. Te jedno zdanie potwierdziło, że są tacy sami. Że kochają się równie mocno. Mimo to nie podobała mu się zaistniała sytuacja.

Dziewczyna niepewnie wtuliła się w chłopaka. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że urósł, w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie był już tym szesnastoletnim chłopcem, którego poznała, a któremu zdarzało jej się nawet rozkazywać. Miała silny charakter przywódczy, co wcześniej często kończyło się źle. Wiele już razy narażała życie dla Walkera, ale tym razem coś w nich pękło.  W obojgu.

- Nie chcę, żebyś mnie więcej zostawiała. - szepnął jej do ucha, przyciskając policzek do jej głowy i całując jej skroń.

- Nie chcę cię więcej zostawiać. - wychrypiała. Warga jej drgała, ale nie pozwoliła łzom popłynąć.

- Więc obiecaj. Zamiast za mnie umierać, masz dla mnie żyć. - niemal błagał, mocniej przyciskając jej drobne ciało do swojej klatki piersiowej.

Czując jej ciepło i zapach, nie przeszkadzało mu, że oboje byli poturbowani, zakrwawieni i brudni. Liczyło się tylko jej bicie serca. Zawróciła mu kompletnie w głowie.

- Kiedyś obiecałam ci coś podobnego. Obiecałam, że nigdy więcej nie zrezygnuję z życia. - powiedziała cicho, wspominając te stare czasy, kiedy jeszcze nie wiedziała, jak bardzo tego białowłosego chłopaka pokocha.

- Jak widać nie podziałało. Wymagam więc nowej obietnicy. - upierał się dalej.

Akemi odsunęła się odrobinę i zadarła głowę do góry, aby ponownie spojrzeć ukochanemu w oczy.

- Obiecuję. - powiedziała stanowczo, a po chwili poczuła wargi Walkera na swoich odpowiednikach.

Tym razem pocałunek był delikatny, pełen uczucia i pasji. Allen nie tylko wydoroślał, całował także o niebo lepiej. Zdecydowanie jej się to podobało. Gdyby nie fakt, że dosłownie padali na twarz, mogli by tak stać godzinami, chłonąc siebie wzajemnie.

Razem przekroczyli bramę Arki, wracając do ich wspólnego domu. Tam, gdzie czekali na nich ich bliscy. Tam, gdzie mogli wreszcie nacieszyć się sobą w czterech ścianach, w spokoju. W swoim małym, ostatnim niebie.

* * *

Ojej. Jak dawno nie pisałam nic z D.Gray-mana. Jakieś mini-shoty to nie to samo. Pięć lat minęło, od kiedy opublikowałam pierwszy rozdział D.Gray-man Kizuna.

http://d-gray-man-kizuna.blog.onet.pl/ - oto zresztą dowód. Blog matka, bo to co było na wordpressie, już od dawna nie istnieje.

Pierwszy rozdział dodałam 21. marca 2012 roku. A więc minęło PONAD  pięć lat.

Wszystko się zaczęło od tego, że wciągnęłam się w anime, potem mangę. A potem rozdziały nagle przestały być dodawane. A ja łaknęłam więcej D.Gray-mana. I tak trafiłam na  LaurieJanuary i opowiadanie "Córka jednego z nich", które zainspirowało mnie do napisania własnego opowiadania na podstawie mangi Katsury Hoshino. Miałam 14 lat  i wsiąknęłam. Ale gdyby nie to, wiele moich innych opowiadań nigdy by nie zostało choćby zaczętych. Nigdy bym nie napisała nic. I wiem o czym mówię, bo miałam słomiany zapał. Już nie jedno fanfiction zaczynałam, porzucając je po 2, 3 rozdziałach. Tylko ff z D.Gray-mana dobił jakichś trzydziestu rozdziałów.

A dzisiaj, zerkając na mojego bloga z onetu, którego nie usunęłam tylko dlatego, że nie mam hasła do konta, autentycznie się wzruszyłam. Poryczałam się. Jeśli ktoś szuka motywacji, do tego, że można nauczyć się pisać, to zerknijcie sobie na ten link, który już podałam. Toż to katastrofa była!

Blog został porzucony, bo zaczęłam dorastać, moje zainteresowania się zmieniały i nie miałam już czasu na opowiadanie, które byłoby prawdopodobnie tasiemcem. Planowałam kontynuację, już kiedy zaczynałam publikację pierwszych rozdziałów. Co zabawne przewidziałam awans Kandy na generała (tak pani Hoshino, ja byłam pierwsza!) i planowałam wiele innych rzeczy, których teraz zwyczajnie nie pamiętam.

Dziękuję za przeczytanie tego oneshota. Jak na mnie, to wyszedł naprawdę długaśny, ponad 4500 słów. Miało być krócej, ale nie chciałam niczego pominąć. I prawdopodobnie będzie spin off. Wątek Laviego i Caroline się tego domaga po prostu.

Zdążyłam przed moimi dwudziestymi urodzinami, z czego się niebywale cieszę. Obrałam to sobie za punkt honoru napisać to, póki jestem jeszcze "nastką" i mi się udało. :D hehe

Do następnego razu~~



















Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top