2.
Jeff śnił właśnie o nowym karabinie, gdy coś z impetem uderzyło go w głowę. Poderwał się z łóżka, z przyzwyczajenia gorączkowo szukając jakiejkolwiek broni. Uderzenie powtórzyło się, na tyle silne że wrócił do pozycji zdechłej wiewiórki, w której zazwyczaj sypiał.
- Jeff, złotko, wstawaj - Zapiała Anastasia, uderzając go po raz trzeci. - Są święta.
- Nienawidzę świąt - Mruknął w poduszkę, usiłując zakopać się w pościeli. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić z łóżka. Anastasia kopnęła go, starając się przewrócić go na plecy. Spojrzał na nią z nieskrywaną nienawiścią, jednak po chwili dotarło do niego w co jest ubrana i prawie wybuchnął śmiechem.
- Co ty masz na sobie?
Obróciła się wokół własnej osi, prezentując w pełni swój strój.
- Wiesz... Zawsze mógłbyś to ze mnie ściągnąć. - Szepnęła, a Jeff, który natychmiastowo odzyskał chęci do życia, zaczął podnosić się z łóżka. - Ale... To nie czas na prezenty. - Skierowała się w stronę wyjścia i wyszła trzaskając drzwiami.
***
- Wszystkich was zapierdolę - lamentowała Emma, krążąc w kółko po salonie. - Nie mamy pierników, nie mamy choinki, nic kurwa nie mamy.
- Mamy wino - Wtrącił Josh - Zawsze możemy się najebać.
- Ugh, sami sobie róbcie te święta - Emma skierowała się na taras, bliska utraty równowagi psychicznej.
W salonie zapadła głucha cisza.
- Dobra... Gabriel? - Zaczął Zachariasz, czując że musi coś zrobić i przejąć obowiązki pana domu, którym teoretycznie był Nathaniel, ale w praktyce to i tak on rządził wszystkim. - Pojedziesz po nową choinkę. Weź Jeffa, większa szansa że nie spierdolisz sprawy.
- Wypraszam sobie - Gabriel wstał z sofy, zakładając na siebie kurtkę. - Jeffrey na pewno będzie zachwycony, uwielbia zakupy, zwłaszcza świąteczne - Dokończył z jadowitym uśmieszkiem, kierując się do sypialni swojego Mistrza Wpierdolu i Zabijania.
Zachariasz zastanowił się nad tym, co jeszcze zostało mu do zrobienia. Tak, najgorsze było jeszcze przed nim, ale w końcu został panem domu. Musiał stawić temu czoła.
***
- ŻADNYCH PIERNIKÓW POD MOIM KIEROWNICTWEM - Krzyknął Bombel, rzucając w stronę Zachariasza poduszkami. - ZA KOGO TY MNIE MASZ
- Wyobraź sobie, że to pączki... - Zachariasz odsunął się, unikając ciosu. Bombel był naprawdę niezłym pojebem, ale nie sądził że jest z nim aż tak źle.
- JESTEM POWAŻNYM KREATOREM PĄCZKÓW A NIE JAKICHŚ... JAKICHŚ... PIERNIKÓW - Bombel wypluł ostatnie słowo, jakby dławił się jadem. Żyłka na jego czole pulsowała tak intensywnie, że Zachariasz zaczął się zastanawiać kiedy pęknie i przystroi pokój krwistymi, ale za to zdecydowanie świątecznymi plamami. Grudzień był zawsze trudnym okresem dla Bombla - sprzedaż pączków gwałtownie spadała, za to konkurencja zajmująca się wyrobem pierników kąpała się w pieniądzach. Bombel tego nienawidził. Zachariasz wiedział, że istnieją tylko dwa rozwiązania - wejść mu na ambicję albo zmusić Lilith, żeby go przekonała.
- Bombel, nikt nie zrobi lepszych pierników niż ty. - Zaczął, siląc się na uśmiech. W rzeczywistości był już kurewsko wykończony, a święta nawet się dobrze nie zaczęły.
- Odmawiam - Bombel założył ręce na piersi, upodabniając się do obrażonego dziecka.
Zachariasz westchnął, postanawiając od razu dopierdolić z grubej rury.
- Lilith. Powiedz mu coś.
- Hę? - Mruknęła zaspana, wynurzając się spod kołdry. - Nie mów mi jak mam żyć.
- Jestem twoim Stwórcą, do kurwy nędzy.
***
- Którą bierzemy? - Gabriel zwrócił się do Jeffa, mając przed sobą dwanaście regałów z choinkami. I sześć następnych działów choinkowych po dwanaście regałów. Jeśli miałby sobie wyobrazić piekło to wyglądałoby ono właśnie tak, wybrukowane dobrymi chęciami, igłami świerku i zbitymi bombkami, a przy okazji otoczone drutem kolczastym z ostrych lampek choinkowych.
- Którąkolwiek. - Mruknął Jeff, drepcząc w miejscu.
- Nie pomagasz - Warknął chłopak, porównując ze sobą poszczególne modele choinek. - Skandynawska sosna czy grenlandzki świerk?
- Może od razu lepiej ta - Jeff wskazał na plastikowy pistolet w pobliskim dziale z zabawkami. - Strzelę sobie w łeb.
- Im szybciej wybierzemy, tym szybciej stąd wyjdziemy, więc mi pomóż - Gabriel podniósł w górę karton ze specjalnym modelem Skandynawskiej sosny przyprószonej śniegiem.
- Co kurwa za różnica, bierz pierwszą lepszą.
- Dobra - Gabriel w ramach zemsty postanowił zmusić Jeffa do przeżywania świąt w pełni ich piękna. - W takim razie ty idź zapłacić, a ja skoczę do sklepu naprzeciwko po bombki. Zamykają za piętnaście minut, więc inaczej się nie wyrobimy.
Jeff chwycił pierwszy z brzegu karton i ruszył do kas, gdzie czekała już na niego kilometrowa kolejka przypominająca pielgrzymkę do Częstochowy.
- Kurwa - Warknął pod nosem i posłusznie stanął, w jak mu się wydawało, najkrótszej kolejce.
***
Gabriel wyszedł ze sklepu i stanął pod wejściem, podpierając ścianę. Celowo skłamał, chcąc uniknąć sterczenia w kolejce. Wyciągnął paczkę papierosów i chciał już zapalić, gdy po drugiej stronie ulicy dostrzegł ambulans z naklejonym transparentem "Oddaj krew, przysłuż się społeczeństwu, pasożycie".
Ruszył przez ulicę, myśląc sobie, że choć raz w życiu zrobi jakiś dobry uczynek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top