♥Rozdział VII- Co to znaczy być dla kogoś wszystkim?♥

*Lance POV*

          Mimo że na jakiś swój sposób doceniałem zaangażowanie i uczucia Keith'a, to kompletnie go nie rozumiałem. Nie rozumiałem po co to robi. Jaki ma w tym cel. Nie potrafiłem uwierzyć w jego słowa i zapewnienia, że jestem ważny. Po prostu nie potrafiłem.

         - Nie zostawię was- zapewniłem, przytulając czarnowłosego chłopaka. Mogłem usłyszeć przyspieszone bicie jego serca. Aż tak się zdenerwował?- Przepraszam... J-ja...- czułem, że jestem bliski płaczu.- J-ja już sobie nie daję z tym wszystkim rady...- tutaj rozpłakałem się już na dobre, mocno tuląc Keith'a. Czułem się źle z tym, co zrobiłem. Chciałbym być już zdrowy...
         - Lance, pomogę ci. Wszyscy ci pomożemy. Uwierz mi, błagam, nie skrzywdzę cię już nigdy więcej i wrócę z tobą na Ziemię, i razem będziemy stać i śmiać się w deszczu- powiedział Keith łamiącym się głosem. Płakał.- Wiem, że to nie łatwe, ale chociaż spróbuj mi zaufać- nie odpowiedziałem mu już tylko wtuliłem się w niego jeszcze mocniej, o ile to w ogóle możliwe.

*time skip*

          Następnego dnia Keith zgodnie z zapowiedzią pilnował mnie jak oka w głowie. Kazał co chwilę podwijać rękawy. Robiłem to niechętnie. Wstydziłem się blizn szpecących moje ramię. Nie lubiłem, jak ktoś na nie patrzy. Pokazywały moją słabość. Każda z nich miała odrębną historię, każda z nich była świadkiem moich łez, każda z nich była pamiątką po stalowym ostrzu, które zastępowało mi w życiu tę osobę, której mógłbym się wypłakać i wygadać. Kiedyś po prostu dla zabawy przeciąłem sobie skórę i kolejny, i kolejny, i kolejny...

         Za parę dni lądujemy na Ziemi. Zobaczę swoją rodzinę, jednak wcale się nie cieszę. Nie czuję się na siłach, żeby spojrzeć bratu w oczy. Nie chcę, żeby zobaczył, co się ze mną stało. Zawsze wyzywał mnie od słabeuszy, o ojcu już nie wspomnę. Mam nadzieję, że nie będę się musiał widzieć z nikim z mojej "rodziny".

          Allura powiedziała, że na statku jest basem, a Keith postanowił mnie tam zaciągnąć. Nie uśmiechało mi się rozbierać się od pasa w górę. Przedramiona nie były jedynym miejscem naznaczonym przez blizny. Moje plecy i brzuch również całe były w tego typu pamiątkach. Wszystko przez to, że byłem tak słaby, że nie potrafiłem ochronić nawet własnej godności, nie potrafiłem postawić się ani ojcu, ani bratu. Jestem słaby i beznadziejny, więc czego innego spodziewać się po kimś takim jak ja?

           Ostatecznie dałem się namówić i przebrałem się w moje niebieskie kąpielówki. Nie czułem się z tym dobrze, ale nie chciałem nikogo martwić, więc postanowiłem chociaż stwarzać pozory, że przynajmniej nie czuję się źle. Szedłem obok Keith'a, nie uśmiechałem się, bo nie miałem siły, zresztą każdy by się domyślił, że jestem nieszczery, a nie chcę psuć im dobrej zabawy. Po prostu posiedzę z boku, wyjdę i wszystko wróci do normy.

            Weszliśmy do pomieszczenia, w którym teoretycznie powinien znajdować się basen. Powinien. Na początku myśleliśmy, że nie trafiliśmy w dobre miejsce, ale później spojrzeliśmy do góry. Basen znajdował się na suficie. Niezależnie jak głupie i denerwujące byłoby to dla zwykłego człowieka, to właśnie to uchroniło mnie przed zdjęciem koszulki. Reszta drużyny nie była zbyt zadowolona.

               - No cóż, może uda nam się innym razem- westchnął Keith i zawrócił gestem, pokazując, żebym zrobił to samo. Posłusznie udałem się za nim. Nagle świat, jakby odwrócił się do góry nogami.
               - Co jest?!- krzyknął Keith, łapiąc mnie za ramię. Rozejrzałem się wokół. Byliśmy... na suficie. Dokładnie tam, gdzie był basen.
                - Ja... tego... wcisnąłem przez przypadek taki czerwony guzik... no i... stało się- wybełkotał zakłopotany Hunk.- Wygląda na to, że możemy się pokąpać!- powiedział z głupim przepraszającym uśmieszkiem.
                  - Wszystko fajnie, ale... jak wrócimy?- zapytałem, mając nadzieję, że jednak uda mi się jeszcze uniknąć kąpieli w kosmicznej wodzie.
                   - Allura powiedziała, że przyjdzie po nas za dwie godziny, więc ściągnie nas stąd- powiedział Shiro.- Więc faktycznie możemy skorzystać z okazji- świetnie. Po prostu wspaniale. Już nie chodzi tylko o te blizny. Bałem się wody, mórz oceanów, ale kochałem deszcz. Wszystko przez mojego brata, który wrzucił mnie kiedyś na głęboką wodę i prawie się utopiłem. Nie chciałem też odkrywać tamtych blizn. Były naprawdę obrzydliwe. Tak jak cały ty...
                - Lance, chodź już- pogonił mnie Keith. Naprawdę nie chciałem psuć im zabawy, ale gdy woda sięga mi dalej niż do ramion, dostaję ataku paniki. Postanowiłem usiąść na brzegu basenu i pomoczyć nogi.
                  - Nie chcesz się wejść, Lance?- zapytała Pidge, obracając się e moją stronę.
                  - Nie dziękuje, nie lubię pływać- skłamałem. Po prostu panicznie się boję.
                  - No wchodź- próbowała mnie zachęcić Pidge. Próbowałem to jakoś sensownie wytłumaczyć, ale niezbyt mi to wychodziło. Na szczęście po chwili przyszła Allura i wyciągnęła mnie z opresji.

*time skip*

                - Lance, czemu nie chciałeś pływać?- zapytał mnie Keith, kiedy po zebraniu wracaliśmy do pokoju.
                - Ja... po prostu nie- wymyśliłem na szybko.
                - Lance- czarnowłosy powiedział moje imię takim tonem, że aż przeszły mnie dreszcze.
                - Nie chcę- zaprotestowałem, odwracając głowę.
                - Boisz się wody?- zapytał Keith. Mimowolnie kiwnąłem głową.- Dlaczego?
                - M-mój brat... Kiedy miałem pięć lat. zepchnął mnie z kilkumetrowego klifu. Prawie się utopiłem, gdyby nie jakiś pan, który przechodził akurat obok...- szepnąłem, czując jak łzy zaczynają napływać mi do oczu.- J-ja... przepraszam- powiedziałem, odwracając się na pięcie i biegnąc w tylko sobie znanym kierunku.
                - Lance, czekaj!- usłyszałem krzyk Keith'a, który musiał pobiec za mną. Przyspieszyłem i zniknąłem mu za zakrętem z oczu.

*time skip*

              Wbiegłem do pierwszego lepszego pomieszczenia i siedziałem w nim aż do teraz, zanosząc się płaczem. Jestem naprawdę beznadziejny. Dlaczego każdy ubzdurał sobie, że jestem jakimś workiem treningowym?! Urodziłem się tylko po to, by być krzywdzonym czy jak? Nawet moja rodzina ma gdzieś moje uczucia! A drużyna? O-oni nie zachowywali się tak wcześniej! Dlaczego to robią? Ż-żeby później znowu mnie zostawić? Dla wszystkich jestem zwykłym śmieciem...

              Przyjaźń, miłość... nigdy nie miałem okazji poznać prawdziwego znaczenia tych słów. Wszyscy dzielili się na dwie grupy. Pierwszą z nich byli wszyscy, którzy mnie krzywdzili, a drugą wszyscy, co mieli mnie gdzieś. A teraz nagle Keith mówi, że jestem dla niego ważny, ale w jakim sensie? Beze mnie nie można zrobić Voltrona? Tak, to ma sens. Jest on tylko następną osobą, która należy do drugiej grupy.

              - LANCE!- drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wleciał blady jak ściana Keith. Podbiegł do mnie skulonego w rogu pomieszczenia.- Coś sobie zrobiłeś?- zapytał, oglądając moje przedramiona. Nie rozumiem czemu, ale nagle cała złość skierowana w jego stronę wyparowała, a zostało tylko poczucie winy.

              - N-nie, przepraszam, że tak wybiegłem- szepnąłem, przytulając czarnowłosego. Czułem łzy cisnące się do oczu. Nie chciałem, by znowu musiał widzieć, jak płaczę.

             - Dlaczego wtedy wybiegłeś?- zapytał już nieco spokojniej Czerwony Paladyn.
             - K-Keith, c-co to znaczy być dla kogoś ważnym?- zapytałem, odsuwając się i spoglądając w jego piękne, ciemne oczy.
            - To- odparł krótko, przywierając swoimi ustami do moich.

1118 słów

OHAYOU! Jestem bardzo dumna z tego rozdziału *very proud*! Zrobię na jakiś konwent cosplay Polsatu, co wy na to? W sumie nawet by teraz pasowało. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał i zagłosujecie na niego, ewentualnie zostawicie miły komentarzyk ^^. W następną sobotę pojawi się kontynuacja i wiele rzeczy się wyjaśni. Wiem, że często to, co mówi i myśli Lance jest niespójne i niezrozumiałe, ale choroby na które cierpi (anhedonia z depresją) trochę się ze sobą kłócą i są to po prostu przebłyski. Mam nadzieję, że was to nie zraziło i mimo wszystko przeczytacie następny rozdział. Sayounara i do następnego!

~alixsiorek

Ps. Special thanks!

Dziękuję za 100 gwiazdek w tak krótkim czasie! A co ważniejsze książka utrzymała się na pierwszej pozycji! Naprawdę dziękuję za wszystko!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top