♥Rozdział VIII- Nauczę cię kochać...♥
*Lance POV*
C-co? D-dlaczego?! P-przecież... Pełno myśli kotłowało się w mojej głowie, a ja sam stałem jak słup soli, będąc... całowanym przez Keith'a. A co jeśli mnie wykorzysta? Co jeśli tylko się mną bawi? On... zostawi mnie! Zostawi jak wszyscy! Po co mu taki margines społeczny jak ja?!
Odepchnąłem czarnowłosego od siebie i spojrzałem na niego ze łzami w oczach. On stał i patrzył na mnie zszokowany, jakby sam nie wiedział, co zrobił. Wściekły i rozgoryczony wrzasnąłem:
- Wynoś się! Jesteś taki sam jak wszyscy! Teraz ciepłe słówka, a potem co?! Znowu zostanę sam!- łzy płynęły po moich policzkach niczym wartki górski strumyk.
- Lance...- próbował coś dodać Keith, ale szybko mu przerwałem:
- Powiedziałem wynoś się! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Nienawidzę cię!- wykrzyczałem z zamkniętymi oczami. Po chwili usłyszałem tylko dźwięk zamykanych drzwi. Osunąłem się na kolana i zacząłem płakać. Dlaczego to zawsze muszę być właśnie ja?!
*Keith POV*
Co ja zrobiłem? Tak po prostu go pocałowałem? Co aj miałem w głowie?! Jak mogłem być takim idiotą... Doskonale wiedziałem przecież, że Lance jest chory, że już i tak ma ciężko, a teraz wywróciłem mu świat do góry nogami. Do tego prawdopodobnie zraziłem go do siebie na zawsze. Będzie miał mnie teraz za jakiegoś obrzydliwego geja, który obłapia każdego, kto mu się spodoba. Nigdy już nie będę mógł naprawić swojego błędu. Przecież ja go kocham!
Wróciłem do swojego pokoju i runąłem na łóżko. Nie, nie będę płakać. Raczej będę do końca życia pluł sobie w brodę za to, jak koncertowo spieprzyłem sobie życie. Nagle dotarło do mnie, że próbowanie w tej chwili odzyskać zaufania Latynosa nie będzie miało najmniejszego sensu, i tak nigdy nie uda mi się zyskać jego przebaczenia. Najlepiej, jeśli odsunę się w cień i nie będę się wtrącał do jego życia już nigdy więcej. Może będzie to samolubne, ale przynajmniej nigdy więcej nie będzie on musiał oglądać mojej zażenowanej twarzy.
Następnego dnia nie poszedłem jak co rano do pokoju Lance'a. Leżałem przez dłuższy czas, wpatrując się w sufit. Przypomniał mi się jego piękny, szczery śmiech. To było tak dawno, aż można by rzec, że setki lat temu. Pamiętałem też kiedy po raz pierwszy zasiadał za sterami Niebieskiej, wyglądał na szczęśliwego i... dumnego? A teraz? Przez nas wszystko tak się potoczyło. Nie, nie przez nas. Przeze mnie. Co mi strzeliło do głowy? Zacząłem mylić sen z rzeczywistością? Jak mogłem go pocałować? Jestem obrzydliwy.
Dobrze pamiętam dzień, w którym wróciłem ze szkoły do domu i spotkałem jak zwykle pijanego ojca...
*RETROSPEKCJA (Keith ma 15 lat)*
*narracja z trzeciej osoby*
Jak zwykle spotkał się z wyzwiskami, jak zwykle wracał z siniakami. Zszedł do szatni po swoją kurtkę, mając nadzieję, że nie spotka nikogo po drodze. Zawsze specjalnie wychodził ostatni, czekał aż cała klasa wyjdzie ze szkoły i zapomni o jego istnieniu na resztę dnia. Jednak tym razem było inaczej. Z pomieszczenia dochodziły jakieś śmiechy. Chciał się wycofać, jednak akurat w tym momencie dwóch chłopaków stanęło przed nim. Spojrzeli na niego spode łba. Ten wyższy rzucił sarkastycznie:
- Czyżby nasza laleczka się raczyła pojawić?- nie odpowiedział, w środku kuląc się ze strachu. Napastnik podszedł do niego po czym dodał- języka w gębie zabrakło?!- kopnął go tak, że zgiął się w pół, a czarna, gęsta grzywka zasłoniła mu pole widzenia. Pod wpływem następnego uderzenia upadł na kolana. Po chwili zemdlał.
Obudził się cały w siniakach. Bolał go każdy centymetr ciała. Dlaczego? Dlaczego na cel musieli obrać sobie właśnie jego? Co on im takiego zrobił? Podniósł się, co chwilę sycząc z bólu. Podniósł swój plecak i zarzucił kurtkę na plecy. Swoje kroki skierował w stronę domu. O ile to miejsce w ogóle można nazwać "domem".
Przez całą drogę trząsł się z zimna. Miał na sobie tylko swoją ulubioną krótką czerwoną kurtkę, jeansy, trampki i zwykły, cienki T-shirt. Na dworze był już mróz. Zbliżały się święta. Chłopak szedł przez park, było już ciemno. Na szczęście nikogo po drodze nie spotkał, ostatnim razem dotkliwie go pobili. Czemu wszystkim tak bardzo przeszkadzał fakt, że jest gejem? Czy to naprawdę jest aż takie ważne? Czemu nikt nie potrafi go zaakceptować takiego, jakim jest?
Stara kamienica omijana przez przechodniów. Wyglądała, jakby się miała zaraz zawalić. Takiego starego budynku, jak ten nie było nigdzie widać w okolicy. Chłopak podszedł do niego i starym zerdzewiałym kluczem otworzył drzwi prowadzące do ciemnego nieoświetlonego korytarza. Żarówka, która przepaliła się tydzień temu dalej była przykręcona do żyrandola. Nikt nie raczył nawet jej wymienić. Na ścianach namalowane były graffiti, które nawet po kilku latach nie zostały wyczyszczone. Na podłodze walał się kurz, nikt tutaj nie sprzątał i czarnowłosy miał czasami wrażenie, że jest jedynym mieszkańcem tej kamienicy.
Z błędu wyprowadził go huk dochodzący z mieszkania numer pięć. Jego mieszkania. Czarnowłosy westchnął i wdrapał się po schodach, prowadzących na półpiętro i otworzył drugim, równie zardzewiałym jak ten pierwszy, zamek, dzięki czemu mógł wejść do środka, by dowiedzieć się, co się stało.
Wszedł do środka, o czym głośno dały znać stare, dębowe panele, jęcząc głośno, jakby chciały kogoś ostrzec. Następnie ściany z odchodzącym tynkiem niosły ten dźwięk aż do ogarniętego płytkim snem mężczyzny. Ten natychmiast obudził się i przewlókł swoje spasłe cielsko aż do przedpokoju, w którym stał jego piętnastoletni syn. Spojrzał na niego równie groźnie jak jego szkolni "koledzy". Spoglądając na niego krzywo, warknął basowym, ale zapijaczonym głosem:
- Czego ty tu?!- nastolatek nie odezwał się, bojąc się reakcji i bólu.- Ciesz się, że dzisiaj mam dobry humor. Polazł już, żebym się nie wku*wiał- chłopak pisnął coś na kształt potwierdzenia i czym prędzej udał się do małego pomieszczenia na końcu korytarza. jego pokoju.
Przez cztery godziny wysłuchiwał standardowych wyzwisk na swój temat. Ojciec wiedział, że jest gejem i przez to tak go nienawidził. On też przez to wyrobił sobie fałszywą samoocenę, która miała dominować nad nim przez lata. Czarnowłosy tak naprawdę był tylko zwykłym chłopakiem, który chciał jedynie akceptacji i zrozumienia, jednak i tego nie udało mu się zdobyć. Spojrzał kątem oka na gazetę, którą przyniósł ze sobą. Kupił ją w kiosku po drodze od pewnej miłej staruszki, która zawsze się do niego uśmiechała. On też zawsze ją lubił, ona jako jedyna nie patrzyła na niego krzywo. Nie zdążył wtedy nawet na nią spojrzeć, więc zrobił to teraz. Na stronie tytułowej widniał duży, wytłuszczony napis : "REKRUTACJA DO GALAKTYCZNEGO GARNIZONU". Nawet przez chwilę się nie zastanawiał. Spakował swój cały i tak niewielki dobytek i wybiegł z domu, po drodze zbierając kilka uderzeń od zapijaczonego mężczyzny, którego ciężko było nazwać ojcem. Nawet się nimi specjalnie nie przejął. Stał się uciekinierem. Uciekinierem, który dostrzegł swoją prawdopodobnie jedyną deskę ratunku. A na imię było mu Keith Kogane.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
♥1090 słów♥
OHAYOU! Mija dziewiąty tydzień od opublikowania prologu, a więc przyszedł najwyższy czas na kolejny rozdział! Mam nadzieję, że nie zanudziłam was troszku długą retrospekcją. Resztę sprostuję w następnym rozdziale w postaci opowieści bohatera, a nie retrospekcji. Możecie mnie teraz zabić, że po pocałunku się pokłócili bla, bla, bla, bla... Ale spokojnie! W następnym rozdziale zapewne pokłócą się jeszcze bardziej! Ja też was kocham i nie mówcie mi tu, że spojleruję, bo to nie prawda! KeithMcClain, hej mamo! Mam nadzieję, że się podobało, nie zapomnijcie o gwiazdeczce! Sayounara i do następnego!
~alixsiorek
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top