Lalka 6 Scena 30

Hrabina stukała palcem w drewniane biurko, przy którym siedziała już ponad godzinę. Aysel stała przed swoją panią. Podczas kiedy za oknem komnaty śpiewały wszystkie ptaki lasu, atmosfera w pomieszczeniu była chłodna, pełna kalkulacji i zmartwień. Był ku temu wielki powód. Spokój, jaki otoczył Aysel po otrzymaniu wiadomości o jej ułaskawieniu raptownie zniknął w momencie kiedy jej pani poinformowała ją o pojawieniu się Ethana.

       - Aysel odpowiedz mi, o co mu chodziło - odezwała się Maribel. - Mówił, że było to niesprawiedliwe, że przeżyłaś a "on" nie. O kim mówił?

       - Nie mówił na pewno o mojej bratniej duszy, ale chyba... Możliwe... - upadła anielica wahała się nad udzieleniem odpowiedzi. Robiła to już od pięciu minut, niestety jej pani nie miała dużo cierpliwości po ostatnich wydarzeniach.

       - Aysel, mów. Nie masz się wahać przed moim obliczem, masz mówić prawdę i tylko prawdę - hrabina odezwała się groźnym tonem. Miała dość unikania sedna. - Mów! Ethan prawie mnie zabił przez coś, o czym nie mam pojęcia!

       - Mógł mówić o swojej bratniej duszy - przyznała niechętnie Aysel. Hrabina zamilkła, dając jej czas do wyjaśnienia. Nie może teraz zakończyć tematu, jasnowłosa wiedziała o tym. - Ja i Gazardiel stanęliśmy w obronie upadłego anioła. Uważaliśmy, że jest dla niego szansa na powrót, musieliśmy tylko zdobyć dla niego czas. Ethan był przeciwny, nigdy nie widział nadziei dla wygnańców, to było powodem, dla którego często kłócił się ze swoją bratnią duszą. Oktawian nienawidził tego, jak bezwzględny Ethan był a Ethan nienawidził jak pokojowy i łagodny był Oktawian, ale mimo tego dopełniali się jak na bratnie dusze przystało. Oktawian stanął po mojej stronie i przypłacił to życiem. Ethan nie może się z tym pogodzić, dlatego szuka zemsty i nie spocznie, dopóki nie zginę.

       - Oktawian - powtórzyła hrabina, testując imię na swoim języku. Może powinna je zapamiętać, na wszelki wypadek kolejnego spotkania z Serafinem. - Nigdy o tym nie mówiłaś. Nie wspominałaś, że obrona upadłego anioła kosztowała życie nie tylko twojej bratniej duszy - zauważyła Maribel.

      - Nie ma się czym chwalić w tej sprawie, hrabino. Nie jestem dumna z tego, że obrona jednego istnienia kosztowała dwa życia. Ja i Ethan jesteśmy na wieczność połączeni uczuciem straty najbliższego druha w naszym życiu - odpowiedziała służąca. Wiedziała, że jej odpowiedź nie obroni ją przed złością Maribel. Powinna jej wyznać wszystko na samym początku. Wstydziła się ukrywania takiego faktu przed swoją panią.

       - Czy jest coś jeszcze, o czym nie wiem? - spytała, ku niezadowoleniu upadłej anielicy. Wiedziała, że popełniła błąd, zatajając taką informację przed swoją panią. Czuła wstyd swoim postępowaniem. Otworzyła usta, ale zamknęła je, chcąc lepiej dobrać swoje następne słowa. Hrabina czekała na jej reakcję. 

       - Jest coś, o czym hrabina nie wie. Nie dotyczy to spraw anielskich, tylko hrabiny - służąca odważyła się spojrzeć na swoją panią. Wydawała się jeszcze bardziej zainteresowana i skupiona niż wcześniej. Aysel nie była pewna, czy powinna wyznawać tę informację śmiertelniczce, niestety zaczęła już temat i nie ominęła ostatnią drogę ucieczki. - Nie jestem pewna, to jedynie moje obserwacje, ale chyba wiem, dlaczego może pani z taką łatwością spotykać Żniwiarzy i przyciągać uwagę wszystkich trzech nadludzkich ras - upadła anielica przełknęła nerwowo ślinę. Jej przełyk wypełniła susza ze zdenerwowania. - Ma hrabina bardzo, ale to bardzo wyjątkową duszę. Sprawia wrażenie silniejszej, większej i bardziej aksamitnej od innych. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką duszą, podobnie jak inni aniołowie, Żniwiarze i demony.

       - Nie jestem wyjątkową śmiertelniczką, by mieć wyjątkową duszę. Dlaczego miałabym mieć inną duszę od innych ludzi? - spytała zamyślona. Maribel przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. Ścisnęła palce na koszuli. Co Aysel miała na myśli? Dlaczego jest inna od reszty?

       - Nie jestem pewna. Może to być przez naszą więź, ale nawet jeśli to dusza człowieka nie zmienia swojej formy po uratowaniu upadłego anioła - wiedziała to, bowiem ostatni upadły, którego próbowała uratować, zdołał znaleźć człowieka, który go uratował modlitwą. Owy śmiertelnik nie miał innej duszy od reszty po zawarciu umowy z upadłym aniołem. - Przysięgłam chronić hrabiny do końca mojego życia - szlachcianka drgnęła na słowa jasnowłosej. Usłyszała jej zbliżające się kroki. Była tuż obok niej, z prawej strony. Zdążyła ominąć biurko. Ciemnowłosa pani dworu skierowała głowę w jej stronę. - I zamierzam dotrzymać danego słowa. Będę mieczem i tarczą mojej jedynej pani, która trzyma moje życie w garści - Aysel upadła na kolano, dłoń umieściła na sercu i uniosła wzrok na hrabinę. - Dlatego proszę, jako twoja własność, bym mogła wyruszyć i zabić najgroźniejszego wroga, jaki zagraża hrabinie na ten moment. Proszę pozwolić mi wytropić i zabić Ethana.

Maribel nie odpowiedziała od razu. Siedziała przed biurkiem w całkowitym szoku. Nie spodziewała się takiej prośby z ust jej służącej. To było dziwne, słyszeć od Aysel, że pragnie rozłąki z hrabiną na czas misji. Zawsze była to hrabina, która żądała rozdzielenia się od niej. Niemniej upadła anielica miała rację. Ethan nie ustanie, dopóki nie zabije jej. By nie pozwolić na to, musi zabić go pierwsza. Nikt inny nie zagraża hrabinie tak jak on. Undertaker, Ronald, Grell czy Sebastian nie mają powodu albo szans zwieść ją na zatracenie. Ciemnowłosa arystokratka podniosła się ze swojego miejsca i stanęła wyprostowana przed swoją uniżoną służącą. 

        - Jesteś pewna, że wygrasz w starciu z aniołem wyższej rangi od twojej? - spytała Maribel.

       - Ethan jest osłabiony. Uciekł z Czyśćca, walczył ze strażnikami i przybył do świata śmiertelników nie mogąc wygrać z Shinigami w Orient Expressie. Wynik walki ze zwykłym Żniwiarzem mówi sam za siebie, hrabino. Jestem pewna, że jeśli on jest osłabiony, to moja niepowtarzalna szansa - wyjaśniła bez zawahania się jasnowłosa. Maribel uniosła dłoń. Aysel przyjęła ją w swoje palce. 

        - Kiedy pozbędziesz się go, przynieś mi dowód i nie każ mi długo czekać - niewidoma kobieta pozwoliła jej wyruszyć na polowanie. Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko, zadowolona z obrotu sytuacji. Przyłożyła czoło do dłoni swojej pani, przymykając oczy, jak gdyby czerpała z dotyku przyjemną, kojącą energię.

        - Oczywiście, moja hrabino - odparła, wdzięczna za pozwolenie do działania. Gdy uchyliła powieki, spomiędzy gęstych rzęs przedostał się złoty blask jasnych tęczówek upadłej anielicy. Była gotowa do stawienia czoła swojemu wrogowi. Koniec ukrywania się i chowania ogona między nogi ze strachu. Aysel wykorzysta daną jej szansę do granic możliwości, by ostatecznie zabić Serfaina, który szuka jej śmierci. 

        - Zmierzę się z przemocą, mają przemocą. Mój miecz i tarcza nie cofnął się przed swoim przeznaczeniem. Wstań, wiesz co masz robić - odpowiedziała, Aysel błyskawicznie wykonała jej polecenie. - Kiedy wydam ci odpowiednie polecenie, wyruszysz do boju, bowiem nim to nastąpi, czeka nas jeszcze odczytanie listu od królowej.

W liście od Jej Wysokości pisało o zaproszeniu na filiżankę herbaty. Maribel wiedziała doskonale, o czym będzie rozmawiać z Wiktorią. Królowa otrzymała jej list, w którym pisała o niedokończeniu ostatniego zlecenia i prośbie o odsunięcie jej od misji poza granicami kraju. Napisała całą stronę wszelakich argumentów za swoją prośbą. Mogła śmiało przyznać, że przeraziły ją ostatnie wydarzenia i zniechęciły do podróżowania służbowego. Nie prędko odważy się ponownie przekroczyć granicę Wielkiej Brytanii. 

Przed umówionym spotkaniem z królową, hrabina starała się zachować spokój, choć jej myśli wirowały bez litości w jej głowie. Starała się uspokoić, bawiąc się wachlarzem w dłoni, gdy jechała w powozie w towarzystwie Aysel. Hrabina miała upięte wysoko włosy i piękną karmazynową suknię ze złotymi dodatkami. Odetchnęła głęboko, czując, że staje się coraz słabsza i oderwana od rzeczywistości. Było jej gorąco. Czuła się, jakby jechała do rodzica, który ma ją okrzyczeć za złe zachowanie. Doprawdy stresujący moment.

        - Jesteśmy na miejscu, hrabino - oznajmiła łagodnie Aysel. Ciemnowłosa wzdrygnęła się, gdy drzwiczki powozu otwarły się obok niej. - Proszę się nie denerwować. Jej Wysokość jest wyrozumiała - zapewniła szeptem jasnowłosa. Maribel przyjęła dłoń swojego woźnicy. Wysiadła dumnie ze środka, unosząc wysoko czoło. Na jej aksamitnych ustach wykwitł delikatny, majestatyczny uśmiech. Była damą rodziny Lynxów, nie boi się i przyjmuje uderzenia ze stalową odwagą. Hrabina Lynx nie ucieka, pchnie się do przodu. Jest wytworną damą i drapieżnikiem. 

       - Niech Bóg ochrania Jej Wysokość Królowe Wiktorię - powitała z pokłonem czekającą na nią starszą kobietę samotnie władającą rozległymi ziemiami swojego kraju. 

       - Witaj, hrabino Lynx. Jak zawsze punktualnie stawiasz się na każde spotkanie. Zapraszam - królowa ruszyła do środka swojej siedziby, za nią sznur służby i hrabina u boku, krok za władczynią. Kobiety rozmawiały o pogodzie i drobnych sprawach, póki nie dotarły do ogrodu z przygotowanym stolikiem z przekąskami i świeżo zaparzoną herbatą. 

       - Muszę przyznać, hrabino, że twój list bardzo mną wstrząsnął - oznajmiła Wiktoria. Maribel wiedziała, że nie ma odwrotu. Musi wyznać królowej to, co mówi jej serce. Odłożyła filiżankę herbaty, gdy usłyszała, że Jej Wysokość już to zrobiła.

      - Wstyd mi przyznawać się do faktu, że jako twój przedmiot nie jestem w stanie wykonać każdego twojego polecenia.

      - Ależ nie oceniaj się tak nisko, hrabino. Jesteś lalkarzem, masz w swojej garści swoje kukiełki. Jesteś osobą, która słucha moich skromnych życzeń odnośnie twojego repertuaru - zapewniła łagodnie starsza kobieta. Ciemnowłosa szlachcianka zniżyła czoło w geście podziękowania i oddania. - Muszę przyznać, że nadużyłam twoich zdolności. Jesteś tak niezawodna i niezależna, że często zapominam o twoich oczach. Przyjmij moje dozgonne przeprosiny, hrabino.

Szok opanował wszystkich uczestników spotkania. Obecna dookoła służba, nawet kamerdynerzy królowej nie mogli uwierzyć w to, co usłyszeli. Nie wspominając o samej hrabinie. Głowa mocarnego królestwa, najsilniejsza osoba w kraju przepraszała zwyczajną hrabinę. Królowa prosiła o wybaczenie zwyczajną hrabinę. 

       - Wasza Wysokość, proszę nie przepraszać - Maribel pochyliła się do przodu, zdesperowana, zagubiona w nowej sytuacji, której nie śmiała przewidywać w najśmielszych snach. - To zaszczyt jak wysoko Wasza Wysokość mnie oceniała. To ja powinnam przepraszać, czołobitnie kłaniając się u Królowej stóp, za niewypełnienie rozkazu - uniżyła się młodsza kobieta.

     - Czy to oznacza, że nie przyjmiesz moich przeprosin, hrabino? - spytała Wiktoria, ku przerażeniu Maribel. Zmieszanie hrabiny było widoczne gołym okiem. Spięte, uniesione ramiona, uchylone i zamykane usta z których nie mogły wylecieć żadne słowa i szarpany oddech. To nie tak, że królowa powinna przepraszać, nawet jeśli przeceniła siły swojej poddanej. Ciemnowłosa arystokratka chciała zaprzeczyć, ale jeśli to zrobi, sprzeciwi się słowom królowej. Jeśli jednak przyjmie jej przeprosiny może to świadczyć o jej samolubności, jakby chciała, by Wiktoria ją prosiła o wybaczenie. 

      - Nigdy, Wasza Wysokość - odpowiedziała wreszcie. - Jednak uważam, że nie było w zachowaniu Królewskiej Mości żadnego powodu, by przepraszać. Jestem Lalkarzem Królowej, z Waszych rozkazów płynie egzystencja mojej pozycji. 

      - Jesteś szczodra i skromna, hrabino Lynx - Wiktoria pochyliła czoło ku ciemnowłosej. - Obje zasłużyłyśmy na wypowiedzenie sobie przeprosin. Jestem twoją królową, a królowa jest sługą swoich ludzi. Mam obowiązek dbać o moich ludzi, ale wyznaczając ci misje poza twoim terenem naruszyłam ten obowiązek.

Hrabina zaniemówiła na całą minutę. Znowu żadne słowa nie znalazły ucieczki z jej ust. Niemniej po przemyśleniu swoich kolejnych słów znalazła sposób, by uśmiechnąć się, podnieść dumnie głowę w stronę królowej.

      - Ma Wasza Wysokość całkowitą rację. Pragnę złożyć moje przeprosiny za samodzielne podjęcie decyzji o przerwaniu misji, ucieczki od kontynuowania wędrówki iniedopęłnienia obowiązków powieżonych mi wraz z tytułem Lalkarza Królowej.

Obie przyjęły swoje przeprosiny. Nie starały się więcej zaprzeczać swojej winie. Obie kobiety były winne ostatnim wydarzeniom. Maribel wiedziała jak łatwo zapomnieć, że jest niewidoma, nie dziwiła się, że również Wiktorii to się przydażyło. Pożegnały się z uśmiechami i uściskiem dłoni. Nie były tylko pracowdawcą i pracownikiem, były kobietami. Obie musiały nieść ciężar rządzenia nad ludźmi, wiedziały jak wielkie brzemie obarcza ich barki. Nim Maribel wsiadła do karocy, królowa złapała jej dłoń. Hrabina odwróciła się do swojej pani.

      - Pamiętaj, hrabino. To nie twoja wina, że urodziłaś się niewidoma. Nigdy nie pozwól sobie wmówić czegoś innego.

Po podziękowaniu królowej, odjechała do swojego dworu. Gdy tylko wyjechały z Aysel przez bramę dworu królewskiego, jasnowłosa służąca zauważyła na twarzy swojej pani drastyczną zmianę. W niebieskich oczach upadłej anielicy pojawił się czysty szok. 

       - Hrabino! - drgnęła do ciemnowłosej kobiety, wyciągając ku niej swoje dłonie. Maribel płakała. Łzy przeciskały się przez zamknięte oczy, całe ciało drżało pod napływem wielkiej fali przytłaczających emocji. Szlachcianka zaczerpnęła niestabilnym wdechem powietrza do płuc. Zakryła usta dłonią tuż przed szlochem. Skuliła się, opadając do przodu w ręcę Aysel. - Moja hrabino, co się stało? Czy coś hrabinę boli? Proszę, mówić do mnie, bym wiedziała co robić - mówiła upadła anielica, ale jej słowa zostały bez odpowiedzi. Arystokratka nie przestawała płakać, jej szloch nasilił się raptownie. Jak długo wstrzymywała łzy? 

Aysel odważyła się położył swoje dłonie na plecach swojej pani. Zasłonięte okna powozu ukrywały tę chwilę słabości przed ciekawskimi oczami ludzi. Jasnowłosa pozwoliła hrabinie położyć czoło na swoim ramieniu, gdy słone łzy spadały na jej ubranie. 

      - Wybacz, Aysel - odezwała się wreszcie kobieta w objęciach służącej. Po kilku minutach podnisoła głowę, by jej twarzy zalana łzami była widoczna dla upadłej anielicy. - Nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebowałam słów królowej z którymi mnie pożegnała - wyznała Maribel, niestabilnym szeptem. 

Czy hrabina obwiniała się za swoją ślepotę? Była przekonana, że była to kara? Urodziła się jako jedyne dziecko w rodzinie. Okazała się dziewczynką z nieuleczalną ślepotą. Sama płeć skazywała ją na zatracenie, co dopiero niepełnosprawność. Obwiniała siebie za swoje ciężkie życie. Była tym tak zajęta, że zapomniała o tym, że w rzeczywistości nie jest niczego winna. To nie jej wina kim jest. W tej chwili Aysel zrozumiała prawdziwy ból swojej pani. Jej białe rękawiczki wsiąknęły kolejne łzy, gdy je wycierała z twarzy hrabiny, jak opiekuńcza matka. 

     - Moja hrabino - zaczęła delikatnie. - Góry nie wybierają miejsca i swojej wielkości gdy powstają, ani morza nie wybierają swojej głębokości i szerokości. Tak samo ty nie wybierałaś swojej płci i oczu. Podobnie jak góry i morza nie obiwniaj się, ani nie przepraszaj za to, jaka jesteś, bowiem właśnie to czyni cię niezastąpioną - wyjaśniła, trzymając twarz Maribel w swoich ostrożnych dłoniach. Ciemnowłosa opierała swoje dłonie o ramiona swojej służącej, starając się zaczerpnąć powietrza. 

      - Dziękuję, Aysel - dotknęła czołem czoło upadłej anielicy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top