Lalka 6 Scena 29
Ciemnowłosa hrabina odsunęła się od bijatyki od której zapewne zależało jej życie. Nie chciała brać w niej udziałów, bo mogła pogorszyć sytuację swojego wybawiciela. W dodatku zwichnęła kostkę podczas upadku i trudno było jej wstać. Niemniej użyła całej swojej siły, podciągnęła się do góry by stanąć na zdrowej nodze. Nie będzie siedzieć jak niewinna niewiasta za plecami Żniwiarza.
- W Królestwie Niebieskim mają dość słabą ochronę, skoro wymknął im się spod kontroli Serafin taki jak ty - skomentował Florent. Choć był nieco słabszy od przeciwnika nadrabiał swoją szybkością i zwinnością. Bezbłędnie robił uniki i wymierzał kolejne ataki, które do tej pory udawało się Ethanowi uniknąć.
- Nie musiałem się wymykać. Moi poplecznicy zadbali o to, bym bez zmartwień opuścił Królestwo i przybył tutaj - odpowiedział Ethan. Nie wahał się w swoich słowach.
- To dziwne, że wiecznie perfekcyjne królestwo aniołów przechodzi rozłam. Nie sądziłem, że taka sytuacja kiedykolwiek nastąpi.
- Nie obawiasz się, że twoja walka może skłócić nasze światy? Stawiasz wyzwanie Serafinowi - spytał przebiegle anioł.
- Nie robię nic złego. Podobnie jak ty mam swoje obowiązki. Ta śmiertelniczka nie jest na liście dusz do zebrania, więc nie mogę pozwolić na zebranie jej duszy wcześniej. To może być problematyczne dla nas obojga - wyjaśnił Florent, schylając się, by uniknąć ostrza jasnowłosego. Wykorzystał krótką chwilę, by podejść bliżej do napastnika i zadać cios mechaniczną Kosą Śmierci. Ethan odskoczył do tyłu, Shinigami nie odstępował go na krok.
- To będzie dobre dla Żniwiarzy i Królestwa Niebieskiego, ale nie dla mnie - w jednej chwili anioł nabrał siły i zaczął napierać na przeciwnika szybkimi atakami, które z trudem można było odeprzeć. Florent zaczął się cofać z grymasem na twarzy. Kilka draśnięć ostrzem Serafina rozcięło mu policzek i rękę. Nie oznaczało to, że wreszcie udało mu się zatrzymać ataków. Wykorzywił miecz swoją bronią, krzyżując je ze sobą.
- Ach, więc działasz na własną rękę. Proszę, proszę, mam do czynienia ze zdrajcą - skomentował ciemnowłosy Żniwiarz.
- Dlaczego więc jesteś tak zdeterminowany, by pozbyć się mnie i Aysel? - do rozmowy dołączyła się Maribel. Dwójka mężczyzn spojrzała na nią kątem oka. Stała, zaciskając palce na lasce.
- Dobre pytanie. Musi być coś prócz tego, że Aysel jest upadłą anielicą - zgodził się Shinigami, zwracając oczy na przeciwnika. Jasnowłosy spojrzał na nich w ciszy. Zawahał się, coś rzadkiego dla niego. Sam zdziwił się tą sytuacją, ale nie skomentował swojego zachowania.
- To niesprawiedliwe, że ona przetrwała a on nie - to zdanie było ledwo słyszalne, jakby Ethan obawiał się wyznania tego publicznie. - Skoro Rada Najwyższych nie umie dopatrzyć się niesprawiedliwości w takiej sytuacji, wymierzę ją sam - dodał już pewniej i głośniej. Mocnym pchnięciem uwolnił swoją broń z zakleszczonej pułapki mechanicznych nożyc. Następnie uderzył Shinigamiego łokciem w twarz. Cios był silny, aż wytrącił z nosa okulary Żniwiarza. Florent był w niebezpieczeństwie. Jego wzrok był bardzo słaby, był w stanie widzieć jedynie poruszającą się smugę bieli.
- Moje okulary! - krzyknął dramatycznie. Nie miał niestety czasu szukać okularów, był zmuszony broń się przed atakami napastnika.
Maribel schyliła się i ostrożnie badała podłogę dłońmi w poszukiwaniu własności swojego obrońcy. Na szczęście nie wylądowały one daleko od niej, wyczuła je tuż obok swojego buta. Podniosła się na równe nogi.
- Florent, mam je! Okulary! - uniosła je do góry. Ciemnowłosy chłopiec odwrócił się do niej. Nie chciał tracić czasu, więc odbił anioła do tyłu, kopiąc go butem w brzuch. Skoczył i sięgnął swoich ukochanych okularów.
- Merci! {fr. Dziękuję} - odpowiedział, wdzięczny za pomoc. Chwycił swoje okulary, ale niestety popełnił tym wielki błąd. Odsłonił Maribel na atak przeciwnika. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, było już za późno. Hrabina krzyknęła, gdy Ethan złapał ją za nadgarstek i pociągnął do siebie. Florent wstrzymał oddech, chcąc jak najszybciej uratować śmiertelniczkę z rąk Serafina. Anioł podniósł miecz i był gotowy podciąć gardło kobiecie. - Non! {fr. Nie) - Francuz złapał jej ramię, pchnął w bok i udało mu się wbić ruchome ząbki mechanicznych nożyc w bark Serafina. Zraniony anioł wypuścił kobietę, pozwalając jej ujść z życiem jedynie z głębokim draśnięciem wzdłuż szczęki od ucha. Florent odepchnął ją do tyłu i postarał się wbić swoją broń głębiej w ciało wroga.
- Przestań wchodzić w drogę! - warknął jasnowłosy Serafin.
- To ty przestań wchodzić w drogę! - odparł zirytowany Żniwiarz. Spojrzał na hrabinę za sobą. - Wezwij pomoc.
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Szlachcianka ruszyła korytarzem przed siebie. Szybkim krokiem poruszała się do przodu, badając każdy następny krok laską. Po jej brodzie skapywały krople krwi z rany, ale tym najmniej się przejmowała. Słyszała za sobą żywe odgłosy walki. Od jej szybkości może zależeć nie jedno życie, dlatego ruszała się najszybciej jak tylko mogła. Kilka razy potknęła się o swoją suknię, ale ostatecznie dotarła do przejścia między wagonami. Na zimnym powietrzu powitały ją głośne krzyki ptaków siedzących na dachu pechowego wagonu. Nie zwróciła na nie większej uwagi, zapewne musiały tutaj być od dłuższego czasu kiedy wezwał je Markus. Drzwiczki do sąsiedniego wagonu były na szczęście otwarte, więc bez problemu weszła do środka. Tam powitał ją jeden z konduktorów.
- Na miłość boską, co się pani stało?! - złapał jej ramiona, kiedy o mało nie przewróciła się. Była zdyszana, drżała i była ranna.
- Proszę o pomoc. W tamtym wagonie doszło do mordu, ale są jeszcze żywi - powiedziała szybko.
- O Boże... Proszę udać się ze mną, prędko - polecił, zabierając ją w głąb bezpiecznego wagonu. Ukryła krwawą ranę przed ewentualnymi gośćmi, by nie wprawiać ich w panikę, choć kilku z nich zauważyła zakrwawione ubrania.
- W kuchni jest dwójka żywych, proszę ich uratować czym prędzej - powiedziała, po dostaniu się pod opiekę jednego z pracowników pociągu, który opatrzył jej ranę. Reszta ludzi ruszyła już do akcji ratunkowej. Maribel, choć wiecznie zacięta i uparta, nie mogła dłużej utrzymać przytomności. Czuła, że opuszczają ją siły z chwilą, kiedy odgłosy walki ucichły. Dalej nie mogła uspokoić się, gdy myślała o swoich służących, którzy zostali w kuchni, ale nie miała siły na najmniejszy ruch. Mięśnie traciły swoje napięcie. Odchodziła do snu.
Wtem złapała rękę mężczyzny, który nakleił opatrunek na jej podbródku. Nie spodziewał się tego nagłego ruchu, aż podskoczył z przerażenia dzikim refleksem.
- Zabierz mnie tam. Muszę być pewna, że oni przeżyją. Zabierz mnie!
Mężczyzna nie miał odwagi przeciwstawić się kobiecie. Może przez swoją własną panikę, chciał jej się jak najszybciej pozbyć i ukryć w pokoiku, by uspokoić serce. Doprowadził ją do przejścia między wagonami.
- Dalej znajdzie pani moich kolegów, którzy oprowadzą hrabinę. Proszę na siebie uważać - powiedział na pożegnanie, które nie doczekało się odpowiedzi. Mribel wyrwała się do przodu, ku wejściu do koszmarnego wagonu.
Teraz panował w korytarzu spokój. Nie było odgłosów walki, trzaskania broni, kroków. Były za to inne dźwięki. Konduktorzy nie mogli nadziwić się temu, jak wyglądała masakra przed ich oczami. Niektórzy odchodzili, by powstrzymać torsje. Właśnie taki mężczyzna pierwszy zauważył na korytarzu hrabinę.
- Proszę wyjść, to miejsce zbrodni!
- Doskonale wiem, to ja poinformowałam o niej - odpowiedziała szybko, beznamiętnie wymijając go i zostawiając z tyłu. Spytała kolejnego kolejarza, gdzie znajdują się ci którzy przeżyli z kuchni. Doprowadził ją do trójki znalezionych ludzi, wśród nich był Florent.
- Jak dobrze hrabinę znowu zobaczyć - powiedział, zwracając na siebie uwagę kobiety.
- Florent! - przykucnęła przy nim. Wydał z siebie syk bólu, gdy dotknęła jego przedramienia. Znajdowała się tam, jak i na boku głęboka rana, zadana przez Serafina nim zniknął po usłyszeniu ludzi. - Jesteś ranny - głos hrabiny był słaby, jak szept przy wydechu. - Jestem wdzięczna za twoją walkę. Gdyby nie ty, straciłabym życie - dodała.
- To dziwne, chronić śmiertelnika, któremu prędzej czy później trzeba odebrać duszę - przyznał, wzdychając krótko. - Ale dobrych i szczerych podziękowań nigdy nie za wiele, hrabino.
- To prawda - kiwnęła głową. - Powiedz, który przyjaciel z Anglii powiedział ci o mnie? Znam go?
- Och, znasz go z tego statku... Campania, tak!
- Ronald Knox?
- Grell Sutcliff - poprawił ją. Zaskoczyła ją ta wiadomość. Z drugiej jednak strony owy Shinigami przyznał, że jest ciekawym przypadkiem. Skąd mógł jednak wiedzieć, że wyrusza pociągiem? Może wiadomość przekazała Aysel Ronaldowi a on powiedział to Grellowi? Tylko tak mogła to sobie wyjaśnić na ten moment. - Twoi służący dalej żyją. Radziłbym się nimi zaopiekować - głos nastoletniego Florenta ponownie zdobył uwagę szlachcianki.
- Dziękuję za wszystko, Florent - powiedziała ponownie z uśmiechem. Znalazła Markusa i Sophie nieopodal, był obok nich medyk, który stabilizował ich stan. W tym czasie, mało zauważalny Shinigami ulotnił się z miejsca zamieszania. Wypełnił swoje zadanie na dzisiaj. Wyleczy rany i wróci do pracy niebawem.
Po chwili przeniesiono ranną, nieprzytomną dwójkę do sąsiadującego wagonu, gdzie zapewniono im lepsze warunki do wyleczenia. Na moment hrabina została sama wśród trupów, bowiem wszyscy walczyli o życia pozostałej dwójki. Stała w ciszy przed jadalnią pełną krwi i nieruchomych ciał. W jej głowie odbijały się echem krzyki wszystkich tych ludzi, którzy tutaj zginęli. Ich oskarżenia, przekleństwa, postanowienia, strach. Z każdą kolejną chwilą ich krzyki stawały się głośniejsze, trudniejsze do zniesienia aż wreszcie dudniło od nich w umyśle hrabiny. Zmarszczyła czoło, nadchodziła migrena. Dalej trzęsła się z szoku wszystkimi wydarzeniami. Oddychała płytko, prawie w ogóle. Wzięła wreszcie głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Powtarzała to kilka razy.
- Zginiesz - prawie krzyknęła, słysząc czyiś słaby, ale bliski głos. - Albo mnie pokochasz i zapomnę... O twoich czynach. Wybieraj - Peter. Jeszcze żył? Była pewna, że Ethan go zabił. Najwyraźniej anioł był bardziej zainteresowany nią niż ostatnią ofiarą, której nie zdołał dobić. Johansen podniósł dłoń z rewolwerem. Umieścił ją przy czole hrabiny. Nie żartował. Był gotowy zabić.
- Mam udawać, że cię kocham, żebyś udawał, że przebaczyłeś mi wszystko i zapomniałeś o tym? - spytała, nie ruszając się z miejsca.
- Jesteś okropną osobą, ale na świecie... Nie ma świętych. Nie chcę od ciebie więcej, niż twojej bliskości. Dla tego jestem w stanie zapomnieć o tym, co się dowiedziałem - oświadczył słabo. Tracił siły. Był głęboko ranny, ledwo stał na nogach.
- Wybacz. Umieranie samym jest lepsze niż dzielenie życia z ludźmi, którzy udają, że cię kochają - w swojej nieuwadze, Peter nie zauważył broni hrabiny wymierzonej w jego przeponę. Wystrzeliła kulę. - Może to ci uświadomi, dlaczego wybrałam życie samotnie.
Strzał, choć czysto losowy, dostał się do serca doktora, błyskawicznie go zabijając. Maribel wyrzuciła broń i upadła na kolana obok ciała zabitego Petera. Huk wystrzelonej kuli zwabił pracowników pociągu. Lada moment przybędą tutaj i zaczął wypytywać kobietę o wydarzenia. Pochyliła się i zakryła głowę pod rękami. Słyszała już szybkie kroki. Do jadalni wbiegli mężczyźni. Zaczęli dopytywać, zgodnie z przewidywaniami kobiety.
Ostatecznie złożyła swoje zeznania. Fakt, że była ślepa ułatwiał jej udowodnienie swojej niewinności. Zaczęła badać pierwsze morderstwo Amerykanina. Podczas przesłuchiwania pozostałych pasażerów, do pociągu włamał się potencjalny morderca i wybił ludzi, ale zdołał uciec w las. Rzekomo zachowywał się jak szaleniec i zabijał losowo. To on musiał zabrać broń jednej z ofiar i próbował dobić hrabinę, ale chybił, trafiając w Petera, który ją osłonił. Morderca uciekł.
Tak też wyglądały oficjalne wydarzenia z Orient Expressu. Nikt nie wiedział co dokładnie tam zaszło, ale świadectwo jedynej, przytomnej świadkowej musiały być prawdziwe. Nawet gdyby wydawało się to podejrzane w tej części świata nie była znana jako Lalkarz Królowej. Była ślepą hrabiną, nikim wielkim, kto byłby poddanym Jej Wysokości Wiktorii.
Po niemal miesiącu hrabina wróciła do Anglii. Markus i Sophie nie mogli powstrzymać łez, kiedy obudzili się i zostali powitani widokiem ich hrabiny, śpiącej pomiędzy ich łóżkami w szpitalu. Czuwała przy nich, nawet we śnie. Kiedy dostatecznie wyzdrowieli mogli kontynuować drogę powrotną do Anglii. Raport był gotowy dla królowej. Maribel Lynx bardzo przeprasza, ale nie będzie przyjmować żadnych zleceń zza granicy wysp brytyjskich. Przygotowała całą listę z podpunktami, które udowadniają dlaczego nie powinna wyjeżdżać na dalekie misje.
Maribel wiedziała, że zachowuje się egoistycznie przerywając misje i wracając bez niczego. Wiedziała, że jej reputacja dostanie bolesny cios. Niemniej kiedy zachodzi potrzeba trzeba postawić sobie granicę. Zrozumiała to w pociągu. Jest ślepa, nie zmieni tego faktu. Musi polegać na pomocy innych, by przeżyć. Może walczyć z przestępcami na terenie kraju, ale nie będzie wędrować po całym świecie, by ścigać złoczyńców. Nie ma wystarczającej siły.
Gdy zawitała do swojego dworu po wysłaniu listu do królowej, zatrzymała się przed trójką służących, którzy zostali tutaj. Rozłożyła na boki ręce, zrobiła kilka ostrożnych kroków do przodu i objęła ich mocno. Westchnęła drżących tonem. Znajome zapachy, atmosfera, ciepło. Wtuliła twarz w ramię Aysel. Jej bliskość uspokajała nerwy. Zaleta jej niebiańskich korzeni.
- Już nie opuszczę was.
Rupert pierwszy zareagował na jej gest. Na jego starej, zawsze profesjonalnej twarzy wykwitł lekki, niemal ojcowski uśmiech. Choć nigdy nie zapewnił młodej damie ciepła rodzinnego, odkąd stał się jej kamerdynerem widział w niej kogoś na wzór podopiecznej. Był jej opiekunem, ojcem zastępczym. Położył dłoń na jej plecach i pogłaskał ją spokojnie.
- Witamy z powrotem, moja hrabino.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top