Lalka 6 Scena 27

Pierwszy zaatakował hrabia Brown. Podał mężczyźnie truciznę paraliżującą całe ciało. Zdobyciem substancji zajął się Peter. Grupa napastników miała pozbyć się dwóch ludzi tamtej nocy. Amerykanina i hrabiny, ale ich plany pokrzyżowała liczna służba u boku kobiety. Pomyślano więc, że zabiją pomocnika hrabiny, by ją zastraszyć i zabić następnej nocy. Peter ukradł klucz między przedziałami Mary a ofiarą. Dzięki temu do środka mógł włamać się hrabia i odezwać się po pierwszej w nocy jako Amerykanin. Po zamieszaniu do pokoju przybyła reszta i kolejno dźgała sparaliżowanego mężczyznę, aż wyzionął ducha. Wspólnie ukryto wszelkie ślady zbrodni. Doktor miał zwodzić Maribel od prawdy a reszta miała trzymać się ustalonego scenariusza.

Podczas tłumaczenia swojej zbrodni i zamiarów, Markus skończył opatrywanie swoich i Sophie ran. Był zbyt słaby, by nawet wstać o własnych siłach. Czuł, że stracił wiele krwi w walce. Nie był pewien, czy jego hrabina grała na zwłokę, dopóki nie przybędzie pomoc czy układała specjalny plan działania, by na własną rękę pozbyć się morderców. Mógł jednak sobie tylko wyobrażać, jak musiała się teraz czuć kobieta, doświadczając zdrady Petera. Musiała się czuć niesamowicie osamotniona. Nie wiedział, czy wyjdzie z tego żywy, został poważnie ranny. Opuszczały go wszelakie siły, oczy same się zamykały. Ścisnął w objęciach nieprzytomną nastolatkę, mając nadzieję, że przynajmniej ochroni ją swoim ciałem do momentu, w którym nie odzyska świadomości. 

Jeśli umrze, powita go w zaświatach jego stary opiekun? Zobaczy staruszka, któremu zawdzięcza tak silną więź z naturą, dzięki której może ochraniać hrabinę i resztę służących? Przypominał sobie tą zimną, wietrzną noc, kiedy staruszek nie wracał cały dzień z lasu. Miał sam ruszyć na poszukiwania swojego opiekuna, ale wyprzedziła go kobieta w czerni i zieleni. Obok niej dostojnie ubrany kamerdyner. Powiedzieli, że gonili go myśliwi z psami. Błagał hrabinę, by nie wydała go, bo nic złego nie zrobił. Od dawna był skłócony z myśliwymi, którzy wybijali leśną zwierzynę, jego sąsiadów. Kobieta przystała, staruszek ruszył do ucieczki, młoda pani przekierowała kłusowników do więzienia za nielegalne polowanie na jej ziemi. Lokaj i hrabina znaleźli starca, który w ramach podziękowania chciał zaprosić ich na skromną kolację do swojej chatki, gdzie został jego syn. Niestety nie zauważył rowu i wpadł do niego, skręcając kark. Na szczęście chatka była niedaleko, dlatego arystokratka z lokajem znaleźli Markusa. 

Nie znał swojego nazwiska. Był po prostu Markusem i tak zostało. Nie chciał wymyślać sobie nazwiska, albo dowiadywać się, jakie miał. Nikt nie wymagał tego od niego. Maribel zorganizowała pogrzeb staruszka i przygarnęła jego podopiecznego na swój dwór. Nauka szła opornie, ale Rupert okazał się mieć więcej cierpliwości, niż myślano. Gdy zauważono niecodzienne więzi zwierząt z Markusem, od razu znaleziono dla nowego służącego idealną posadę. Od tamtej pory zajmował się prowadzeniem gospodarstwa na tyle posiadłości i podjął posadę woźnicy. Z dziko wyglądającego człeka przeobrażono go w lojalnego służącego hrabiny Lynx. 

Markus był wdzięczny za wszystko, co hrabina dla niego zrobiła. Podobnie jak inni służący podziwiał każdy jej detal. Źle się czuł, umierając powoli, gdy jego pani stawiała czoło przeciwnikom. Niestety jedyne co mógł obecnie zrobić, to postawić przy niej straż swoich leśnych przyjaciół. Zamknął wreszcie oczy, jego głowa opadła na bok, ręce straciły siłę. 

      - Skończmy to żałosne przedstawienie i zabijmy ją wreszcie! - krzyknęła Mary. 

     - Nie, musi cierpieć! Nie możemy jej po prostu zastrzelić! - warknęła księżna. Ludzie przed Maribel zaczęli się kłócić jaki powinien być jej koniec. Stojący nieopodal niej jeleń otrzepał łeb z wielkim porożem. Sapnął w gotowości do ataku. Maribel nie bała się zwierzyny, która ewidentnie stała po jej stronie. Stała w miejscu, bez obaw, gotowa stawić czoła niebezpieczeństwu, póki nie pojawi się pomóc z drugiego wagonu.

      - Nie bójcie się jej! Jest człowiekiem jak my, nie żadną wiedźmą! - krzyknął generał. Hrabina usłyszała przeładowanie broni. Generał wymierzył w nią. Nim wystrzelił kulę, został zaatakowany przez dwa dorosłe wilki. Reszta fauny leśnej również podjęła obronę hrabiny, pokazując swoje oręże pozostałym. W zamieszaniu hrabina znalazła okazję do wycofania się, by nie zostać szturchnięta przez zwierzęta.

        - Nie uciekaj, Maribel - jedna osoba przedostała się przez mur leśnych obrońców. Wykorzystując zainteresowanie drapieżników kimś innym, doktor Johansen dotarł do Maribel. - Odpowiedz na zarzucenia - szlachcianka zamachnęła się laską, trafiając mężczyznę w policzek. Stanął w miejscu, przykładając dłoń do obolałego miejsca. Koniec laski wylądował na jego mostku.

        - Nie zbliżaj się do mnie - powiedziała poważnie kobieta. Nie okazywała strachu, była skupiona i gotowa do walki.

       - Nie muszę się zbliżać, żeby cię zabić - uniósł przed siebie broń. Kliknięcie mechanizmu uświadomiło Maribel w jakiej sytuacji się znalazła. - Najpierw odpowiedź na nasze zarzucenia. Zgadzam się z nimi?

        - To nie ja zabiłam Amerykanina, więc to ja powinnam zadawać to pytanie wam - odpowiedziała, nie opuszczając laski z klatki piersiowej doktora. - Zwodziłeś mnie i utrudniałeś śledztwo. Może jeszcze oskarżysz mnie o upozorowanie samobójstwa Josepha, co?

       - To ty po części go zabiłaś - odpowiedział, jakby to było oczywiste. - Przez rozmowę, jaką z nim odbyłaś i wspominanie przeszłości. Wiedziałaś, że to jego słaby punkt.

       - Jak mogłam o tym wiedzieć, skoro Joseph i ja nie spotykaliśmy się na pogawędkach od czasu kłótni? - spytała absurdalnie. - Jesteś w błędzie. To nie ja przyczyniłam się do samobójstwa Josepha. To twoja wina.

        - Co ty mi wmawiasz?!

       - Pomyśl, doktorze! - rozkazała. - Kto nieustannie przypominał mu o przeszłości? Kto nieustannie chodził za mną jak pies z wywieszonym językiem? Gdyby nie twoja upartość, nic by nas nie łączyło, Joseph nie musiałby bez przerwy myśleć o przeszłości, Mary nie spotkałaby mnie i żyliby w szczęśliwym małżeństwie. To ty zabiłeś swojego brata, nie ja - tłumaczyła nieugięcie. Peter zadrżał pod naporem jej słów. Zaniemówił. Mogła mieć rację? Nie, to bez sensu. Chciała zrzucić na niego winę. - Dotrzymałam mojej obietnicy, nigdy nie pokazałam się na oczy Josephowi. To on pokazał się przede mną. Przez ciebie. I dlatego przez ciebie nie ma go przy Mary.

       - Przestań! Przestań łgać! - krzyknął lekarz. Jego dłonie zatrzęsły się, uniemożliwiając trafny strzał z broni. Maribel opuściła laskę, wykonując krok ku Peterowi. Dotknęła czołem czubka lufy. 

      - Zobaczmy, czy jesteś w stanie mnie zabić. Tak wiele razy to słowo powtórzyłeś do tej pory... Pociągnij spust, doktorze. Nie możemy oboje żyć po tych wydarzeniach, jedno musi zginąć - odparła, doskonale znając ciężar swoich słów. Jeśli oboje przeżyją, nie będą mogli normalnie żyć. Maribel nie zazna spokoju, wiedząc, że Peter jest gdzieś i może szykować kolejny skok na jej życie. Peter nie uzyska spokoju, bowiem Maribel jest jego pięknym uosobieniem żądzy seksualnej i zbrodni jednocześnie. Było między nimi znośnie, kiedy nie przyznali się do swoich prawdziwych uczuć. Teraz nie mają prawa bytu na jednej ziemi. - Pociągnij wreszcie za ten spust! - krzyknęła kobieta.

        - Wystarczy - rozbrzmiał inny głos, pochodzący zza pleców hrabiny. Odwróciła się raptownie za siebie, ale w międzyczasie usłyszała rozpaczliwy krzyk Petera i napotkała czyiś bark tuż przed sobą. Stanęła w miejscu sparaliżowana. Nie miała gdzie uciec kiedy jakaś dłoń mocno złapała jej nadgarstek i wykręciła za plecy.

       - Moja dłoń! - krzyczał przez płacz doktor. Nagle wszystkie zwierzęta poczuły wielki strach i rozproszyły się, szukając ucieczki z pociągu. Reszta pasażerów stała w miejscu patrząc z przerażeniem na Johansena. Jego dłoń leżała na dywanie tuż obok niego. Upadł ze strachu. Niemiłosiernie ostre ostrze odcięło jego dłoń, w której trzymał rewolwer. Maribel stała przodem do ludzi, jej nadgarstek w palcach nieznajomego, to samo ostrze, które odcięło dłoń doktora trwało przy jej szyi. Wolną ręką starała się znaleźć koniec ostrza gdzie znajdowała się dłoń napastnika.

       - To zaskakujące, że ruszyła pani w podróż bez wiernej służącej. Dzięki temu wpadła pani jeszcze szybciej w moje sidła - ten głos wydawał się znajomy hrabinie. Gdzie mogła go już usłyszeć? Dojrzały, gruby głos należący do rosłego, dorosłego mężczyzny. Aksamitny akcent i barwa głosu, powalająca na kolana. Serafin Ethan Silver.

      - Niemożliwe... Byłeś w Czyśćcu - wyszeptała. Teraz miała podwójny powód do strachu. Jej życie jest poważnie zagrożone. Mogła uciec śmierci z rąk tych ludzi, ale jak ma uciec z rąk bytu nadludzkiego? - Miałeś tam być przez wiele lat.

       - Kto ci tak powiedział? Twoja upadła anielica, która nie widziała Nieba przez kilka lat? - prychnął tuż obok jej ucha. Uśmiechał się, wiedziała po tonie głosu. Przełknęła nerwowo ślinę. Co ma w takiej sytuacji zrobić? - Nie chciałem dodatkowego towarzystwa, kiedy miałem zamiar cię spotkać, hrabino. Obawiam się, że aby spokojnie załatwić nasze rachunki muszę najpierw pozbyć się niepotrzebnych świadków.

       - Kto to jest? Pomocnik hrabiny, czy wróg? - po jadalni krążyły szepty niepewności. Ethan odciął dłoń doktorowi i trzymał miecz przy krtani Maribel. Musiał stać po swojej stronie.

Nim towarzystwo miało szansę podjąć kolejny krok nowicjusz na polu walki ruszył do ataku. Jednym ruchem swojej broni odciął głowy małżeństwa Brown. Mary krzyknęła przerażona na widok staczających się na podłogę głów. Odeszła do tyłu chwiejnym krokiem. Jasnowłosy mężczyzna z łatwością przeciął kule z broni generała i przebił go na wylot ostrzem. Bezlitośnie zaszlachtował księżną i jej służącą oraz skandynawskich bankierów. Robił to tak szybko oraz sprawnie, że Mary nie miała czasu na szloch, kiedy dotarł do niej na koniec i uniósł miecz.

       - Stój! - mord przerwał krzyk Petera, który uniósł swoją broń i wymierzył w uciekającą hrabinę. Silver zmarszczył brwi, bez zastanowienia podciął gardło Mary i doskoczył między Maribel a Petera. Mężczyzna wystrzelił pocisk, ale został on zablokowany mieczem Serafina. Hrabina dotarła do kuchni i upadła na czworaka u progu. Ethan wiedział gdzie jest, więc podszedł do siedzącego na ziemi doktora. Cały drżał ze strachu. Z czym ma doczynienia? To nie jest zwyczajny człowiek skoro umie przeciąć pocisk rewolwera. Jego ostrze nie było stępione.

       - Również chcę ją zabić, ale tylko ja dokonam na niej egzekucji. Nikt inny nie jest do tego potrzebny. Taka wola Boga, śmiertelniku - skomentował Ethan. Po ciele lekarza przebiegły lodowate ciarki. Stał u progu śmierci. Niemniej, zebrał w sobie resztki odwagi, by przeciwstawić się swojemu nowemu wrogowi.

       - Jeśli Maribel nie jest w stanie pokochać mnie, musi zginąć z mojej ręki. Tylko z mojej!

Tymczasem hrabina odnalazła ciała swoich podwładnych. Markus osłaniał drobniejszą kucharkę swoim ciałem. Oboje byli nieprzytomni, ale hrabina znalazła puls u obojga. Byli słabi, ledwo żyli. Jeśli nie otrzymają szybko odpowiedniej pomocy, może ich stracić. Puściła ramiona woźnicy i mocno zacisnęła swoje dłonie razem przy piersi. Skuliła się zagubiona, niepewna, przerażona. Czy powinna wezwać Aysel? Zdąży przybyć na czas, czy jednak będzie to zbyt ryzykowne? 

Droga do wyjścia z wagonu powinna być prosta, może wymknąć się póki Ethan jest zajęty Peterem, wejść do drugiego wagonu i zawołać pomoc. Serfain mógł zabić kierownika pociągu w drodze tutaj i dlatego nikt nie dociera na miejsce zbrodni. Znalazła przy Sophie jej broń i wzięła ze sobą. Nie wstając na równe nogi, przeszła ostrożnie na czworaka do drzwi kuchni. Już chciała się rzucić do biegu, kiedy wpadła na kogoś. Odskoczyła do tyłu, by nie dać się ponownie złapać. 

      - Nie uciekniesz mi - odparł z mrocznym, przerażającym spokojem anioł. Rzucił okiem za kobietę. Zauważył dwa ciała w których tliło się jeszcze życie. - Kolejni żywi? Cóż za udręka, dużo ich tutaj jeszcze jest?

      - Zostaw ich, wystarczy przelanej krwi - odpowiedziała szlachcianka, blokując potężnej istocie drogę do swoich sług. - I tak są nieprzytomni, nie doświadczą twojej czystki - zapewniła, bezlitośnie starając się nie ukazać swojego ogromnego strachu i drżącego ciała. Nie była pewna, czy jej się to udało. - Nim pozwolę ci mnie zabić, odpowiedz mi jak wydostałeś się z Czyśćca tak szybko.

     - Miałbym odpowiadać na pytania śmiertelniczki? - spytał, unosząc ciekawsko brew do góry. Kobieta była poważna, na prawdę chciała znać sposób jego ucieczki. Oraz zdobyć kilka chwil na wymyślenie drogi ucieczki. Uśmiechnął się do siebie. Nie było z tego małego pomieszczenia ucieczki. - A może jednak nie zaszkodzi wyznać ci kilka szczegółów mojego powrotu. Przynajmniej ułaskawie cię śmiercią pozbawioną niepewności.

       - Jestem zaszczycona twoją łaską - prychnęła pod nosem, nie tracąc skupienia. Serafin opuścił splamiony krwią miecz, nie odchodząc z wyjścia z kuchni. 

       - Udało mi się skrócić mój wyrok dzięki pewnym znajomością i zaufanym przyjaciołom. Oni wiedzieli jak bardzo zależało mi na mojej misji unicestwienia Aysel. Jako byt stworzony przez Ojca, okryłbym się nieopisaną hańbą gdybym nie dokończył swojego zadania.

        - Niemniej wydano konkretne polecenia, by zachować Aysel przy życiu. Skoro jej życie jest połączone z moim, ja również podlegam tej zasadzie - Maribel nieustępiliwie mierzyła się z potężnym aniołem. Nie wierzyła w sytuacje bez wyjścia, musiała się jakoś uratować. Dla własnego i Aysel dobra. 

       - To fakt. Jednak wielu aniołów protestuje przeciwko tej zasadzie, dlatego sprawa jest dalej prowadzona. Dlatego w teorii dalej mam prawo na was polować - Maribel skrzywiła się na sposób w jaki mówił o nich Serafin.

      - Nie jesteśmy zwierzyną łowną - odważyła się zauważyć. 

      - Nie, jesteście karaluchami, które ktoś musi zgnieść.

      - Ani trochę nie podoba mi się sposób w jaki się zwracasz do mnie i mojej służącej - nie znajdując żadnego innego sposobu ucieczki, postanowiła podnieść broń i wystrzelić pocisk. Chwyciła mocniej swoją laskę i podcięła Ethanowi nogi. Zachwiał się a hrabina zdołała chwycić z blatu miskę wypęłnioną mąką. Była to pierwsza rzecz jaka wpadła jej do ręki, sama się zaskoczyła, gdy pył uniósł się nad ziemię, ale niestrudzenie ruszyła do przodu. Oślepiony na kilka sekund napastnik pozwolił jej wymknąć się z kuchni.

       - Nie tym razem, hrabino! - krzyknął, unosząc ostrze, po zauważeniu jej sylwetki w białej chmurze tuż obok niego. To koniec, nie zdoła uciec przed mieczem, który wszystko przecina. Pozostało jej zacisnąć mocniej powieki, zmarszczyć czoło i wierzyć, że jej bieg umożliwi chociażby draśnięcie a nie śmiertelną ranę.

      - Niech się pan tak nie rozpędza z zabijaniem! - kolejny, młody głos tuż obok hrabiny. Mechaniczny ryk silnika zagłuszył odgłos jej galopującego serca. Nad jej głową spotkało się ostrze i mechaniczne nożyce do żywopłotu. Iskry przyozdobiły głowę Maribel niczym gwieździsty welon uwieńczony jasną aureolą. - Muszę przeszkodzić w tej zabawie, bowiem ta oto hrabina nie znajduje się na mojej liście dusz! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top