Lalka 6 Scena 26
- Czy to może oznaczać, że hrabina Brown zabiła? - spytała Sophie.
- Prędzej podejrzewałabym hrabiego o to, ale jak już wspominałam, sprawców może być więcej niż jeden - odpadła Maribel. - Jesteś pewna, że hrabina ma ten sam charakter pisma jak na groźbie?
- Tak. Bez dwóch zdań - nastolatka wiedziała co mówi. Hrabina zaniemówiła, zagubiona w sieci myśli. Wtem do jadalni wszedł Markus i kierownik pociągu. Szli neutralnie przez korytarz wypełniony pasażerami, by wreszcie dotrzeć do stanowiska hrabiny i kucharki. Dopiero wtedy, gdy usiedli tyłem do gości, ukazali swoje uczucia.
- Czego się panowie dowiedzieliście? - spytała Maribel.
- Znaleźliśmy klucz - oznajmił woźnica. Ciemnowłosa czekała na werdykt. Pracownik Orient Expressu wyciągnął z kieszeni swojej marynarki srebrny, drobny kluczyk. Brzęk metalu odbijał się na drewnianym stoliku.
- U kogo?
- U pana Johansena - towarzystwo zamilkło. Słowa kierownika pociągu odbijały się echem w głowach kobiety i jej służącej.
- Jesteście pewni? - spytała Maribel, wstrzymując na moment oddech.
- Tak, to był przedział pana Johansena, jego walizka i na pewno jest to klucz między przedziałami, są na nim numery - hrabina wypuściła powietrze przez usta. Mary mogła się przewidzieć, albo dalej spać kiedy widziała ciemną postać. Głównymi podejrzanymi byli teraz Peter i Brownowie. - Hrabino, wszystko w porządku? - spytał zatroskany o pasażerkę kierownik.
- Tak, tak. Muszę ułożyć myśli - zapewniła z odruchowym uśmiechem, który szybko zniknął.
- Pozwoli hrabina, że przyniosę coś do picia? Co tylko sobie pani życzy, również dla pańskiej służącej, bo jestem pewien, że zasługuje na to za czynny udział w śledztwie - zaproponował mężczyzna.
- Ach, to nie jest konieczne dla mnie - odpowiedziała grzecznie Sophie.
- Poproszę dla nas herbatę. Markus pomoże panu przygotować taką, jaką lubimy - odpowiedziała hrabina, ku zaskoczeniu kucharki. Starała się grzecznie odmówić, ale ustąpiła, dziękując za fatygę. Kiedy męska część towarzystwa odeszła, Maribel westchnęła.
- Peter zabiłby ofiarę? Jednak czemu? - mamrotała do samej siebie. Sophie zerkała na swoją panią, zaniepokojona. Choć hrabina starała się nie okazywać swoich dawnych więzów z Johansenem, w jej oczach dalej starała się utrzymać przyjaźń. Tymczasem, co naprawdę hrabina myślała, było kompletnie co innego. Skoro Peter poznał rąbek sekretu w szpitalu, mógł drążyć temat na własną rękę aż odkrył powiązania z Aurorą. Nieludzkie badania, transfuzja krwi to wszystko, by w oczach doktora uznano to za przestępstwo. Dziwne byłoby jednak to, że Peter na własną rękę wynikałby członków tego społeczeństwa. Nawet jeśli... To czy mogło to oznaczać, że wie o Maribel prawdę?
Tymczasem Markus wraz z kierownikiem obserwowali hrabinę przez małe okienko z kuchni. Parzyli herbatę dla dwójki ciężko pracujących dam.
- Jak przewrotny bywa ten świat - prychnął pracownik Orient Expressu. Markus rzucił okiem na mężczyznę. - Mężczyźni robią herbatę kobietom zajętym prowadzeniem śledztwa. Któżby pomyślał, że doczekam się takiej chwili - zaśmiał się cicho pod nosem kierownik.
- To nie tak dziwna sytuacja. Służący na dworach służą młodym damą, podobnie jak Jej Wysokości rozporządza swoimi ludźmi - dodał Markus.
- To prawda - przyznał mężczyzna. - Twoja pani jest specyficzną osobą, prawda? Jest niewidoma a szuka mordercy w moim pociągu. Nie zrozum mnie źle, jestem wdzięczny za jej pomoc, po prostu to tak... Niecodzienne, że nie mogę się tym nadziwić - tłumaczył swojemu towarzyszowi. Markus zalał dwie filiżanki wrzątkiem, by potem posłodzić je cukrem.
- Nie tylko pan jest zaskoczony. Wszyscy reagują w podobny sposób - woźnica odważył się podnieść wzrok. W tej samej chwili nastąpił niespodziewany huk. Dwa wystrzały, jeden za drugim. Okienko w kuchni pękło, Markus odepchnął kierownika z dala od rozbitego szkła a sam wychylił się ostrożnie, by zbadać sytuację.
- Co to było?! - krzyknął sparaliżowany strachem kierownik. Markus zobaczył, że Sophie została postrzelona w ramię ale zdążyła osłonić hrabinę sobą.
- Proszę się stąd nie ruszać - strzał dobiegał z jadalni. Hrabia Brown trzymał wymierzony rewolwer w dłoni i pociągnął za spust. Woźnica ukrył się, by nie zostać trafionym. Wyciągnął swoją broń palną i jeszcze raz spojrzał na osobę obok. - Zajmę się tym a pan pójdzie po pomoc. Szybko, na mój znak - nakazał, bez sprzeciwu. Młody kierownik pociągu przeszedł bliżej Markusa i na jego znak pobiegł w kierunku korytarza i końca wagonu. Markus wystrzelił kilka kul w stronę napastnika, zmuszając go do ukrycia.
- Markus! Sophie jest ranna! - krzyknęła Maribel, doskonale wiedząc, że jeśli to nie kucharka strzelała to musiał być to jej drugi służący.
- Zajmę się nią, jest hrabina cała?! - spytał, skupiając się jednocześnie na walce, unikach i rozmowie.
- Tak, osłoniła mnie - zapewniła, ale nie odważyła się podnieść spod ciała nastolatki. Kule przecinały powietrze nad leżącymi na siedzeniu kobietami. - Kto strzela?!
- Hrabia Brown! - warknął woźnica, zirytowany faktem, że nie może trafić bardzo ruchliwego celu. Kiedy musiał przeładować do pomieszczenia weszła reszta mężczyzn. Bankierzy, generał, hrabia oraz sam doktor Johansen, przybyli do środka. Markus zmierzył ich wściekłym wzrokiem i wkroczył do akcji. Był jedyną linią obrony swojej hrabiny i rannej służącej. Nie może ich zawieść w takiej chwili. Błyskawicznie wkroczył do akcji.
Tymczasem przerażony kierownik pociągu biegł korytarzem do końca wagonu, gdzie znajdowały się drzwi i przejście do drugiego wagonu. Tylko on miał dostęp do kluczy, które uruchomiony wyjście. Wyciągnął pąk kluczy i zaczął szukać właściwego. Zajmowało to coraz więcej cennego czasu. Oddech mężczyzny przyspieszał, serce waliło jak oszalałe. Nagle rozbrzmiał głośny wystrzał z broni. Kierownik przestraszył się i zadrżał tak mocno, że wyrzucił klucze przed siebie prosto przez otwarte okno. Sam polecił swoim ludziom przewietrzenie odizolowanego wagonu. Przeklnął siarczyście, rozglądając się za możliwymi wyjściami z sytuacji. Mógł iść po zapasowe klucze w jego drugiej marynarce, ale to z drugiej strony wagonu, po drodze musiałby minąć zamachowców. Nie zaryzykuje. Otworzył szerzej okno swojej maszyny i ostrożnie zeskoczył na grubą pokrywę śnieżną, udeptaną wcześniej przez ludzi. Dalej na samym przodzie pracowali przy wykopywaniu pociągu z zaspy dopóki nie przyjedzie tutejsza pomoc.
- Są! - krzyknął szczęśliwy kierownik, odnajdując w bieli klucze. O wiele szybciej znalazł odpowiedni klucz, kiedy usłyszał wycie wilków i kroki dobiegające z pobliskiego lasu. Był to istny koncert, nie tylko wilków. Inne, brzmiące na większe i groźniejsze zwierzęta przyłączyły się do śpiewu wojennego. Było to dziwne, mrożące krew w żyłach słuchowisko. Kierownik wskoczył pomiędzy wagony i włożył kluczyk do zamka. Przekręcił go w odpowiednią stronę i wreszcie otworzył. Nim wszedł stanął w bezruchu, zauważając kątem oka smugę. Obejrzał się w stronę, gdzie znalazł klucze.
Stał tam piękny, dorosły jeleń z majestatycznym porożem. Krzyżował spojrzenia z człowiekiem przez dłuższą chwilę. Sapnął, para ciepłego powietrza ulotniła się z jego nozdrzy w atmosferze. Jeleń był czujny, gotowy do ucieczki albo ataku. Kierownik pociągu przełknął ślinę, zadygotał mocniej ze strachu. Chciał przejść teraz do drugiego wagonu, by również otworzyć drzwi, ale wtedy coś zaatakowało go z drugiej strony i rzuciło na śnieg pod kopyta jelenia. Zwierzę stanęło dęba, zamachnęło się kopytami i z potężnym impetem upadło na mężczyznę. Daremne były jego krzyki, został zmiażdżony pod kopytami całego stada jelenia. Zwierzęciem, które go zaatakowało, był wilk. Jego wataha wskoczyła na łączenia między wagonami i pchnęła łapami oraz pyskami drzwi do odizolowanego wagonu. Powarkiwały, obnażały kły, przepychały się między sobą a innymi przybyszami z lasu. Wśród watahy i stada jeleni były również dziki, lisy, rysie i wiele innych. Dzikie ptaki siadały na dachu wagonu i swoimi głosami wzywały innych do udziału.
Nietypowe zbiorowisko zwierzyny nie przeszkodziło komuś w pracy. Nad zmasakrowany ciałem kierownika pojawiły się mechaniczne nożyce do żywopłotu, które bezlitośnie wbiły się w jego ciału. Uwolniły ze środka duszę śmiertelnika. Żniwiarz. Jasne, charakterystyczne oczy ukryte za okrągłymi okularami beznamiętnie patrzyły na dzieło kosy, nim Shinigami odnotował ofiarę zwierząt w swoim notatniku. Wyprostował się i spojrzał na wagon wypełniony zwierzętami. Westchnął ciężko, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu na ustach.
- Mówiłem hrabinie, że może być to co najwyżej znośna podróż. Czasami wolałbym się mylić, ale wygląda na to, że w tym przypadku znowu będę miał rację.
Tymczasem mieszkańcy lasu dotarli do jadalni. Wielkie było zaskoczenie napastników hrabiny, gdy zwierzęta rzuciły się na nich a nie na służbę i ich panią. Maribel trzymała Sophie przy sobie, obejmując jej ciało w obronie. Markus dołączył do niej, mocno ranny w bok po postrzale. Pomógł przenieść obie kobiety w bardziej bezpieczne miejsce, z dala od bijatyki natury i ludzi.
- Nie uciekaj, Maribel! Tak postępujesz po przejęciu tytułu?! Uciekasz jako hrabina, która zagarnęła tytuł po zabiciu ojca?! - krzyknęła księżna z Austrii. Arystokratka zatrzymała się raptownie w miejscu, słowa kobiety uderzyły w nią jak rozpędzony pociąg.
Teraz nabrało to sensu. Nie rozumiała dlaczego hrabia Brown miałby zabić Amerykanina, rozumiała to w przypadku Petera. W tym wagonie znajdowały się dwie grupy ludzi. Ci, którzy atakowali ze względu na Aurorę i ci, którzy atakowali za zabitego hrabiego Lynx. Dlatego byli tutaj jego przyjaciele. Maribel potrzebowała wyjaśnień. Nie mogła uciec.
- Ukryj się z Sophie. Zwierzęta mają nikogo nie zabić, jasne? Potrzebuję szczerej rozmowy z szanownym gronem gości - zwróciła się do swojego woźnicy. Markus chciał zaprzeczyć, ale tego nie uczynił. W kuchni widział opatrunki, musi zająć się kucharką i sobą, by dalej walczyć. Przyjął nastolatkę pod swoje skrzydła i zostawił panią samą. Teoretycznie, miała po swojej stronie wszystkie zwierzęta. - To raniące stwierdzenie, że to ja zabiłam własnego ojca, księżno - odwróciła się bokiem do odgrodzonych falą zwierząt pasażerów wagonu.
- Nie kłam już. Znamy prawdę o tamtych zdarzeniach. Zabiłaś własnego ojca, żeby zdobyć tytuł, który nigdy nie był ci dany! - głos zabrał generał.
- Wiemy, że to ty podałaś truciznę Leonardowi i upozorowałaś jego samobójstwo. Od początku wiedzieliśmy, że człowiek taki jak on nie popełniłby samobójstwa - dodała hrabina.
- Od kiedy hrabina zwraca się do mojego ojca po imieniu? - spytała ze spokojem hrabina. Pytanie zostało bez odpowiedzi. - Ach, to tak. Odkąd spędziła pani z nim upojną noc i kontynuowała wiele razy po. Tuż nad moim pokojem. Myślała pani, że nie słychać było pani jęków i krzyków? To dość egzotyczne odgłosy dla dziecka, jakim wtedy byłam.
- Przestań!
- Kłamiesz! Jak możesz?! - krzyknął mąż hrabiny Brown.
- Nie wiedział pan? Z jednej strony nie dziwię się, że pańska żona nie chciała o tym mówić. Nie ma się czym chwalić, prócz przyjemnością, jaką czuła kiedy jej słodki Leonard przygniatał ją do łóżka i robił co mu się podobało.
- Maribel!
- Do mnie nie macie prawa zwracać się po imieniu! - krzyknęła nagle. - Przyjaciele dawnego hrabiego Lynx. Skoro byliście jego druhami, gdzie byliście, kiedy jego potomek samotnie przejmował tytuł Lalkarza? Gdzie byliście po jego pogrzebie? Znikneliście. Nie podali państwo pomocnej ręki córce swojego przyjaciela - kontynuowała, bezlitośnie napierając na napastników. - Wypomnijcie moje grzechy. Śmiało. Po wszystkim to ja wypomnę wasze, co do najmniejszego. Śmiało!
- Zabiłaś swojego ojca, jak mogliśmy ci pomóc?! Przez twoje chore ambicje i zazdrość straciliśmy przyjaciela! - mówiła księżna, wychodząc na przód grupy. - Podałaś mu strychnine. Umierał w cierpieniach przez godzinę.
- Poza tym jesteś członkinią Aurory. Organizacji, która rzekomo przywracać zmarłych do życia. Podobno jesteś na wysokim szczeblu w Aurorze - dołączył się Peter.
- Dodatkowo w twoim szpitalu jest prowadzona transfuzja krwi. Również dla potrzeb Aurory - głos zabrała nawet Mary. Mogła bez większego problemu dowiedzieć się kilku faktów od Petera, jednak po co miałby on wciągać ją w to zamieszanie? Czyżby sama chciała dokonać własnej zemsty za odtrącenie jakie hrabina jej zagwarantowała?
- Dawną służbę skazałaś na śmierć głodową po bezlitosnym wygnaniu z dworu - dołączyła się misjonarka.
- Przestałaś finansować wojsko, które tak cenił twój ojciec. Wiesz ile serca włożył w szkolenie nowych żołnierzy? Ile zasługuje mu kraj? - generał nie zostawał w tyle. Maribel stała z uniesioną głową, stawiając czoła oskarżeniom. Sprawiała wrażenie, jakby czekała na kolejne i ani jeden cios nie wywierał na niej wrażenia.
- To wszystko? - spytała, ku zaskoczeniu zgromadzonych. - Jak się domyślałam, wcale mnie nie znacie, skoro to wszystko.
- Nie zaprzeczasz niczemu? - spytał Peter. Był zadziwiony zmianą jaka nastąpiła w zachowaniu niewidomej. Nie poznawał jej od dłuższego czasu. Kiedyś była inna, co mogło ją tak zmienić? Czas? Towarzystwo? Miał rację kilka lat temu, nie powinien dawać jej poznawać Mrocznych Arystokratów, ale myślał, że to zbyt samolubne postanowienie.
- Czy zaprzeczanie cokolwiek zmieni? Mamy w zwyczaju wierzyć w swoje wersje wydarzeń - wzruszyła ramionami. - Wygląda na to, że nadeszła moja kolej mówienia, nim przyznacie się do morderstwa i powiecie jak do tego doszło.
- Czemu mielibyśmy ci się zmierzać? Nie jesteś księdzem w konfesjonale - prychnął hrabia Brown.
- A pan nie jest podatnikiem - odpowiedź Maribel była błyskawiczna. - Jako dziecko słyszałam pana rozmowę z żoną na dworze ojca. Braliście od niego pieniądze i nie zamierzaliście nic oddawać, podczas kiedy ludzie na ziemiach ojca głodowali i umierali. Hrabia był waszym bankiem do wypłacania pieniędzy a nie przyjacielem. Dla hrabiny prócz bankiem, był również poboczną zabawą.
- Na Boga, nie mów takich rzeczy! - w fali zaprzeczeń małżeństwa, dało się znaleźć głos misjonarki z Włoch.
- Ach, pobożna, skromna, cicha córka Boga. Piękna, idealna przykrywka. Dlaczego społeczeństwo wiedziało o wszystkich niedoskonałościach mojej rodziny? Bo panna idealna misjonarka to tak naprawdę dziennikarka, która oszukiwała wszystkich, by zdobyć materiał do gazety. Specjalizowała się w skandalach a ojciec był dla niej wieloletnią krową mleczną.
- Nieprawda! Kłamiesz! - zaprzeczała swoim oskarżeniom. Wspólnicy misjonarki spojrzeli na nią podejrzanie. Od jakiegoś czasu wydawała im się dziwna, teraz wiadomo dlaczego. Nie dadzą jednak satysfakcji hrabinie, więc rozwiążą to po wszystkim.
- Nie zapomnijmy o generale! - głos Maribel przebił się przez tłum krzyków. Zwierzęta przed nią powarkiwały za każdym razem, gdy ktoś z jej przeciwników wykonywał gwałtowny ruch. - Nie zliczę ile razy przeklinał pan przyjaźń z moim ojcem. Wszyscy uważali panów za nierozłącznych druhów wojennych, ale z czasem ta więź stała się dla pana irytująca. Dlatego knuł pan przeciwko ojcu drobne intrygi i złośliwości. Niezawodnymi partnerami w zbrodni okazali się partnerzy ze Skandynawii. Leonard był im dłużny pieniądze, ale nie kwapił się do ich zwrócenia, będąc zadłużonym po uszy.
- Maribel, przestań! - odezwał się Peter.
- I wreszcie księżna! - ale hrabina kontynuowała, ignorując prośbę dawnego przyjaciela. - Siostra przyrodnia matki mojego ojca. Jedyna krewna. Nienawidziła pani mojej matki i mnie. To przez księżną mój ojciec nienawidził swojej rodziny, zaczął pić i uprawiać orgię z prostytutkami. Widziała pani moją matkę za nic więcej jak klacz do rozrodu, nawet kiedy była zbyt słaba, by rodzić, naciskała pani bezlitośnie na ojca, żeby spłodził następcę. Ale klacz zginęła przy porodzie ślepej dziewczynki. To księża zmieniła mojego ojca w bezdusznego potwora. Jej służąca pomagała i wykonywała brudną robotę. Podsycała nienawiść służby dworskiej mojego ojca, by mnie nękano.
- Nic nie mogło iść według planu w tamtych czasach. Mówiłam Leonardowi, że taka słaba kobieta jak twoja matka do niczego się nie przyda, ale nie słuchał. Niemniej to nie był powód, by odbierać mu życie - odpowiedziała staruszka. Hrabina prychnęła.
- Mary Johansen. Nie znała ojca, ale zna braci Johansen. To ta sama bezimienna dziewczynka za którą uciekł Joseph i znienawidził mnie do szpiku kości. Odebrała mi jego uczucia a potem jakby nigdy nic weszła do mojego dworu szukać pocieszenia, kiedy Joseph nie poświęcał jej wystarczająco uwagi. Jak się wtedy czułam, zmuszona pocieszać kogoś, przez kogo powstał konflikt, który rozbił moją pierwszą przyjaźń i miłość? - spytała retorycznie. Złość ulatniała się powoli z niej, by lada moment eksplodować. - Teraz przyłączyła się pani do planu Petera, zła na mnie, bo nie chciałam zostać pani przyjaciółką. Czy nie brzmi to żałośnie?
- Maribel! - krzyknął Peter.
- I na końcu ty - rzekła kobieta. - Od początku przymilałeś się do mojego ojca, chcąc, abyś to ty był moim narzeczonym, ale byłeś drugim synem. Chowałeś urazę do brata. Po kłótni z nim, byłeś pewien, że wybiorę ciebie, ale w całym wyścigu testosteronu zapomniałeś, że nigdy nie dałam ci jakiegokolwiek znaku, że uważam ciebie za partnera romantycznego. Sam zgodziłeś się zostać moim pomocnikiem, lekarzem, żeby wyleczyć moją ślepotę i prywatnym doktorem. Każdy dotyk był przepełniony seksualnymi fantazjami, prawda? Wiedziałam o twoich uczuciach, ale nigdy ich nie odwzajemniałam.
Argumenty hrabiny wgniotły towarzystwo w podłogę. Wiedziała o nich więcej niż myśleli. Choć nie widziała, słyszała i czuła ich prawdziwe zamiary i to było przerażające.
- Jedenaście ludzi i jedenaście ran na ciele zamordowanego. Kto się odważy i wyjaśni jak to się stało, skoro już wiemy kto zabił?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top