Lalka 6 Scena 24

Kolejny dzień w pociągu rozpoczął się dość sennie. Po długiej, przyjemnej rozmowie z Sophie, Maribel z trudem powstrzymywała chęć ziewania co kilka sekund ze zmęczenia. Zawitała na śniadaniu odrobinę spóźniona i miała nadzieję na spokojny posiłek samotnie przy wolnym stoliku, ale zatrzymał ją znajomy głos.

      - Hrabino Lynx! Dzień dobry - chłodne ciarki przeszły po plecach ciemnowłosej po usłyszeniu głosu Mary. Niemniej uśmiechnęła się uprzejmie.

      - Dzień dobry.

      - Proszę usiąść z nami i zjeść śniadanie - kroki kobiety zbliżały się do hrabiny. Arystokratka odwróciła głowę w stronę odgłosu kroków.

     - Nie chciałabym się narzucać, pani Johansen.

     - Skądże, proszę do nas dołączyć - w jednej chwili wdowa pociągnęła szlachciankę za rękę za sobą w stronę swojego stolika. Maribel zatoczyła się, tracąc na moment równowagę, ale z pomocą Sophie odzyskała kontrolę nad sytuacją. 

     - Dzień dobry, hrabino.

   - Peter?! - gdy usiadła przy wolnym miejscu, usłyszała powitanie doktora. - Nie wiedziałam, że jedziesz pociągiem.

    - Nie planowałem wyjazdu, ale stwierdziłem, że podróż dobrze zrobi Mary po ostatnich wydarzeniach. Nie mogła jechać sama do Stambułu, zbyt bym się o nią martwił, więc postanowiłem wyruszyć z nią. Swoją drogą, hrabina również nie mówiła mi nic o wyprawie Orient Expressem - zauważył, płynnie odwracając temat.

      - Również nie planowałam wycieczki tym luksusowym pociągiem. Moje plany mają w zwyczaju bardzo szybko się zmieniać - odpowiedziała, starając się czym prędzej pozbyć się szoku. Rozmowa odbywała się w miłej atmosferze, oboje nieprzewidzianych na trasie znajomych hrabiny pragnęli ugościć ją ploteczkami, komplementami i zwyczajnymi uwagami codziennego życia. Sytuacja wydawała się dla Maribel absurdalna. Nigdy nie pomyślałaby, że podczas swojego śledztwa napotka tę dwójkę. 

       - To niesamowite, prawda? - westchnęła nagle Mary, kiedy konwersacja spowolniła tempa. - W jednym wagonie spotykają się tak różni ludzie. Mimo że się nie znają, po części, mają jeden wspólny dach nad głową na czas podróży.

     - Nie miałam jeszcze okazji przywitać się ze wszystkimi pasażerami tego wagonu - zauważyła neutralnie hrabina, po czym wzięła kęs śniadania do ust.

   - Generał Smith, hrabiostwo Brownów, austriacka księżna ze swoją służącą, misjonarka z Włoch, biznesmen z Ameryki, bankierzy ze Skandynawii. Same wysokie osobowości z różnych części świata. Brzmi egzotycznie, prawda? 

     - Zgadzam się z panem - kiwnęła głową z lekkim uśmiechem po przełknięciu zawartości ust. 

Po południu sekcja restauracyjna przerzedziła się w znacznym stopniu. Wszyscy pasażerowie udali się do swoich przydziałów, by odpocząć po zjedzonym obiedzie, więc hrabina miała doskonałą okazję do wyjścia ze swoich czterech ścian i przejścia się do baru. Z pomocą Sophie zajęła miejsce przy oknie, Markus podał swojej pani lampkę czerwonego wina. Maribel przyjęła trunek, by skosztować go.

     - Sophie, przynieś mi szal, jest tutaj nieco chłodno. Markus, mógłbyś zapytać co to za wino? Jest przepyszne.

     - Już idę, hrabino - odpowiedziała służąca, błyskawicznie kierując się do wyjścia w stronę pokoju hrabiny. Mężczyzna nie odpowiedział od razu.

     - Wybacz hrabino, ale wygląda na to, że obsługa zniknęła  na moment - odparł po chwili.

     - Nie szkodzi. Jestem pewna, że znajdziesz kogoś, kto ci odpowie na to pytanie.

     - Nie zaprzeczam, jednak nie mogę zostawić hrabiny tutaj samej - wyraził swoje zmartwienia.

    - Nic mi nie będzie, Markusie. Idź - zapewniła łagodnie. Woźnica przystanął na jej słowa, pokłonił się lekko i odszedł do wyjścia, gdzie ostatnio widział barmana. Cudownie, dokładnie tego potrzebowała w tej chwili. 

Niepokoiła ją pewna myśl, która nieustannie nie dawała jej spoczynku. Ludzie, których łaskawie wymienił Peter, podczas śniadania są niejako znani hrabinie. Pamiętała ich tytuły i zagraniczne pochodzenia z dzieciństwa. W tamtym okresie w ogóle nie widywała swojego ojca poza treningami szermierki. W innych przypadkach albo traktował ją obojętnie, jakby nie istniała albo był zajęty spotkaniami ze swoimi znajomymi, czyli ludźmi z tego wagonu. Niegdyś wiernie pomagali w pracy byłemu Lalkarzowi Królowej, teraz niemal nieznajomi, milczący ludzie. Po śmierci przyjaciela nikt z nich nie oddał swojego zaufania młodej Maribel. Odeszli bez śladu, nie mając na uwadze sytuacji córki swojego druha. Co robią wszyscy w jednym miejscu? Dlaczego podróżują akurat w tym wagonie? Jedyny, który nie miał nic wspólnego z jej ojcem, był amerykański biznesmen. 

Szlachcianka oparła łokcie o stolik, ukryła twarz w dłoniach i westchnęła ciężko. Może nie powinna się tym tak przejmować. Mógł to być zwykły zbieg okoliczności, w końcu jej ojciec miał również więcej znajomych niż to szanowne grono. Czy miała jakiekolwiek powody, by bać się obcowania na tym samym terenie co starzy przyjaciele jej ojca? Skoro nie ma takowych, musi z uniesioną głową stawiać im czoła, jak na dumną hrabinę przystało. Minęło wiele lat od kiedy miała z nimi do czynienia i na pewno nie jest już tamtą dziewczynką, którą znali.

       - Mogę się przyłączyć, hrabino? - wstrzymała z sykiem powietrze i wyprostowała się raptownie. Nie usłyszała kroków przybysza. Nie był to niestety jej sługa czy Peter.

       - Proszę bardzo. Jednak muszę pana ostrzec, nie jestem w humorze na miłe pogawędki - wypuściła z płuc zgromadzone powietrze, gdy przybysz usiadł naprzeciwko niej. 

       - Ja również - zapewnił łagodnym tonem, który wkrótce przyjął cichy, jadowity nastrój. - Jest hrabina detektywem Królowej. Choć trudno mi uwierzyć w pani skuteczność, jestem zmuszony dać pani zlecenie. Podrzucono mi w pociągu listy z pogróżkami. Jeśli chce pani utrzymywać dofinansowania prosto z Ameryki, radziłbym wziąć się do pracy - rzucił mężczyzna, podsuwając arystokratce solidną zapłatę pod dłoń. 

        - Nie jestem detektywem - odpowiedziała, nie drgając palcem, by przyjąć zapłatę. - Może pan mieć wiele pieniędzy, ale nie będą one wystarczające, skoro traktuje mnie pan jak kundla, który zamerda radośnie ogonem na każde pańskie zawołanie - dodała i odsunęła pieniądze od siebie. Ten gest zdenerwował Amerykanina.

        - Zapomniała pani kim jestem? To ja finansuję ożywianie zmarłych, które pani prowadzi. Jeśli zginę z rąk autora tych pogróżek, kto będzie dawał pieniądze na taki cel?

       - Dla pana wiedzy, nie jest pan jedynym partnerem finansowym tego przedsięwzięcia. Nie przyjmuję pańskiej łapówki i "zlecenia", proszę od tej pory uważać i nie wchodzić mi w drogę - powiedziała oschle do mężczyzny. Sapnął wściekle, nim wstał, zabrał pieniądze i odszedł. Hrabina nie tknęła swojego kieliszka wina. Obawiała się, że Amerykanin mógł dosypać coś do alkoholu, by dać jej nauczkę. Szkoda, zmarnowało się dobre wino. 

Wkrótce nastąpił pierwszy krótki postój na zimnej, zlodowaciałej stacji gdzieś w Europie. Hrabina ubrana w ciepły, gruby płaszcz wyszła na zewnątrz, by rozprostować nogi po długiej, męczącej podróży, którą lada moment będzie kontynuować. Przy okazji udało jej się odprowadzić na stację jej młodego towarzysza Florenta. Młodzieniec podziękował za dobroć i odszedł ze swoją walizką do innego wagonu, skąd właśnie wysiedli ludzie. Nim jednak rozstali się, chłopak zatrzymał kobietę i powiedział jedno zdanie.

        - Mam nadzieję, że będzie to dla pani znośna podróż - po tych słowach odszedł, nie dając hrabinie czasu na odpowiedź. 

      - Dziwny chłopiec - skomentowała Sophie pod nosem. Maribel milczała, wzdychając jedynie. Nagle mroźny wiatr zawiał od tyłu, zmuszając kobietę do wtulenia się w swój płaszcz. Zatrzęsła się z zimna.

      - Powinna hrabina wracać. Przedział jest gotowy - oznajmił Markus, któremu nie umknęły objawy zimna u jego pani. 

      - Masz rację. Pora wracać do ciepłego pociągu - przyjęła dłoń woźnicy, który nienagannie zaprowadził ją do jej kabiny, gdzie było teraz nieco więcej miejsca, odkąd nie było z nią Florenta. 

Tym razem po prysznicu nie rozmawiała z młodą służącą, a udała się do łóżka, by czytać książkę po modlitwie za Aysel. Sophie zerknęła ciekawsko na przetłumaczoną dla niewidomej książkę. Nie widziała jej na półkach hrabiny wcześniej, gdy sprzątała dwór.

      - To nowa zdobycz hrabiny, prawda? Ta książka - spytała uprzejmie. 

     - Zgadza się - z lekkim uśmiechem, ciemnowłosa kiwnęła głową, wracając do osobliwego śledzenia alfabetu opuszkami palców. Podarunek Undertakera szybko ją wciągnął. 

Sophie nie miała ochoty kłaść się spać tak szybko jak jej pani. Miała poczucie obowiązku, musi chronić ją przed różnymi niebezpieczeństwami. Cicho wyszła z pomieszczenia, by na ciasnym korytarzu spotkać Markusa. On również nie mógł zasnąć, więc trzymał straż, przy drzwiach przedziału hrabiny. Zerknął więc na uchylone drzwi, z których wyłoniła się służąca. Zamknęła je ostrożnie za sobą i oparła się o ścianę nieopodal starszego od siebie mężczyzny. 

      - Hrabina śpi? - spytał dyskretnie.

     - Nawet burza jej nie obudzi - rzuciła kucharka w odpowiedzi. - Która godzina? 

     - Wpół do pierwszej - odparł ciemnowłosy woźnica, po zerknięciu na zegarek kieszonkowy.

     - Również nie możesz spać? 

     - Tak.

     - Poczucie obowiązku czy złe sny?

     - Obowiązek.

     - To tak samo jak ja - Markus mruknął pod nosem cicho i zapanowała cisza. Od początku swojej służby hrabinie, Sophie najmniej rozmawiała właśnie z woźnicą. Powód był widoczny gołym okiem, był bardzo małomówny i neutralny. Wiedziała, że troszczy się o resztę i wszelakie zwierzęta, ale rozmowa w pojedynkę z Markusem była dla niej ciężka. W dodatku najmniej o nim wiedziała. - Jestem ciekawa jak tak lakoniczny i cichy facet jak ty, zdobył posadę u hrabiny -  zwróciła na niego ciekawski wzrok. Zerknął na nią kątem oka, nie odpowiedział od razu. Zawahał się na minutę, która trwała wieczność.

      - Hrabina ocaliła mnie od śmierci - najwyraźniej musiał stwierdzić, że byłby nie w porządku wobec nastolatki, gdyby nie powiedział jej czegokolwiek o sobie, skoro każdy na dworze Lynxów wie dużo o sobie. 

     - Nie tylko ciebie. Podobnie uczyniła ze mną i resztą - skomentowała, przypominając sobie wydarzenia z sierocińca prowadzonego przez sekte kobiet. Była pewna, że w którymś momencie ucieczki z płonącego budynku zginie, ale arystokratka nie pozwoliła na to. 

     - Może nie wyglądam na kogoś takiego, ale kiedyś pochodziłem z bogatej rodziny. Tak przynajmniej mi mówiono - Sophie uniosła brwi zaskoczona nowym faktem o woźnicy. Nie patrzył na nią, zabrakło mu pewności siebie, by spojrzeć nastolatce w oczy. - Wychowywał mnie Bob, potem dowiedziałem się, że porwał mnie z rodzinnego domu i zabrał do swojej samotnej chatki w lesie, bo widział we mnie swojego zmarłego syna - kontynuował, mówiąc cichym głosem. - Był opiekuńczym rodzicem zastępczym. Dbał o mnie, to on nauczył mnie silnej więzi ze zwierzętami, ale pewnego razu nie wrócił z polowania. Wtedy pojawiła się hrabina. Wyznała, że Bob spadł z urwiska i skręcił kark. Byłem zagubiony, nie zostałem wychowany wśród ludzi, dlatego kiedy mnie przygarnęła było mi ciężko wśród ludzi. 

      - Markus-- - Sophie nie dokończyła swojego zdania, bowiem rozbrzmiał koszmarny krzyk z przedziało obok hrabiny. Oboje służących wzdrygnęło się, kompletnie nie przewidując hałasu o tej porze. Nim jedno z nich ruszyło do drzwi pasażera, który krzyknął, wyprzedził ich kamerdyner amerykańskiego dżentelmena, któy wydał z siebie przerażający okrzyk. 

      - Proszę pana, wszystko w porządku? - spytał po zapukaniu w drzwi. Dwójka służących wymieniła spojrzenia z lokajem.

      - Tak, to był tylko koszmar - odpowiedział głos zza drzwi. Po chwili trójka rozeszła się w swoje strony. Nim jednak Sophie opuściła Markusa, złapała go za przedramię i podziękowała za zaufanie. Potem ostrożnie wróciła do przedziału, gdzie hrabina przebudziła się i sennym głosem spytała o krzyk. Kucharka wyjaśniła, że był to Amerykanin i miał zły sen. Maribel była zbyt zaspana, by rozmyślać o tym dłużej, więc już po chwili wróciła do spania. Służąca poprawiła kołdrę swojej pani, by nie zmarzła. Dla tej pięknej damy jest gotowa zabić. Jej dłoń powędrowała do uda, gdzie w specjalnej kieszeni sukni znajdował się rewolwer. Wyglądała na zwyczajną służącą, ale tak na prawdę była zabezpieczona w broń, pociski i ostrze. Wszystko dla tej spokojnie śpiącej hrabiny. 

O drugiej w nocy Sophie podniosła głowę, wybudzona z niespodziewanej drzemki nagłym sykiem szyn pod pociagiem. Cała maszyna zadrżała, rzeczy postawione na szafce zsuwały się na podłogę. Nastolatka podniosła się z siedzenia i wtedy nastąpiło silne pchnięcie do przodu. Orient Express zachamował z taką siłą, że dziewczyna po uderzeniu głową o metalową drabinę piętrowego łóżka, została oszołomiona i ciepła krew spływała z rozdartej rany na czole. Kolejne uderzenie, pchnęło wszystko do tyłu, wraz z hrabiną. Sophie złapała swoją panią tak, by jej głowa wpadła w jej objęcia. Obie wylądowały na podłodze pod szafą na ubrania. 

       - Sophie, co się stało?! - spytała Maribel. 

      - Nie mam pojęcia, nagle pociąg zahamował i zatrzymaliśmy się - odpowiedziała, pomagając podnieść się swojej pani na równe nogi. - Proszę trzymać się blisko mnie - dodała, podchodząc z ciemnowłosą bliżej okna. Wtedy zauważyła problem jaki zatrzymał maszynę przed przejazdem dalej. - Wjechaliśmy w zaspę.

      - Hrabino?! - Sophie odruchowo schowała swoją panią za sobą i wyciągnęła broń. Skierowała lufę na tego, kto bez ostrzeżenia wszedł do środka. Jednak niemal tak szybko jak ją wyciągnęła, schowała ją z powrotem na widok Markusa. - Nic wam nie jest?

      - Markus, jak sytuacja z pociągiem? - Maribel nie traciła czasu na zbędne pytania, musiała wiedzieć w jakiej sytuacji się znajdują obecnie.

     - Pociąg wjechał w zaspę śnieżną. Narazie obsługa ocenia sytuację na zewnątrz. Trudno powiedzieć ile może potrwać postój - odparł posłusznie. - Sophie, krwawisz - zwrócił się do nastolatki. Dopiero wtedy podniosła dłoń do czoła i ujrzała na palcach czerwoną ciecz. 

     - Musiałaś się uderzyć, kiedy nastąpiło uderzenie. Markus, opatrz ją.

    - Oczywiście, hrabino.

Od tej chwili dwójce służących i samej hrabinie trudno przychodził sen. Postanowili spędzić tą noc w jednym przedziale wspólnie. Markus opatrzył ranę na czole dziewczyny i czuwał przy niej i hrabinie. 

     - Muszę wam coś wyznać - zaczęła nagle arystokratka. - W tym wagonie nie ma ani jednej osoby, której ufam. Jeśli zauważycie coś podejrzanego w zachowaniu kogokolwiek, nie wahajcie się mi powiedzieć albo podjąć odpowiednie kroki. To zbyt dziwne, by znajdowali się tutaj ludzie mojego ojca - ostatnie zdanie dodała ciszej, bardziej do samej siebie. 

      - Chce hrabina powiedzieć, że nie jest tutaj bezpiecznie? 

     - Tego nie mogę być pewna.

O poranku, grupa ludzi pukała wściekle w drzwi hrabiny. Głośne powitanie postawiło służbę i ich panią na nogi, Maribel przyodziała narzutkę na ramiona koszuli nocnej i wyszła na zewnątrz. Pracownicy wagonu próbowali wyjaśnić jej co widzieli i robili nim przekierowali ją, Sophie i Markusa do przedziału obok. 

I choć jeszcze jej służba nie zdołała powiadomić o widoku w środku, hrabina wiedziała z czym ma się mierzyć. Zapach krwi i dziwny ciężar w powietrzu towarzyszyły tylko jednej sytuacji. 

Morderstwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top