Lalka 5 Scena 21

Grell i Ronald uporali się ze swoją karą po wydarzeniach ze statku dopiero po kilku solidnych dniach ciężkiej pracy. Wiele rzeczy poszło tamtej nocy źle i William nie wahał się udowodnić dwójce Żniwiarzy, jak wiele problemów się z tym wiąże. Dopiero teraz współpracownicy winni za opóźnienie pracy z Campanii mogli opuścić biuro. Westchnęli głośno z grymasami na twarzach. 

     - Will naprawdę nie zna litości - skomentował rudowłosy, odgarniając za ramiona swoje długie włosy. 

     - Nie mogę się nie zgodzić - dodał blondyn, przeciągając się wyraźnie zmęczony. Kiedy jednak zerknął na zegarek, jego humor zdołał się nieco poprawić. Uśmiechnął się pod nosem. - Pora się szykować na kolację - zagwizdał radośnie. - Dobrze, że William nie przedłużył nadgodzin jeszcze bardziej, inaczej nie zdążyłbym się przygotować.

      - Plany na wieczór? - starszy Żniwiarz uniósł brew zaciekawiony. Po chwili dopiero uświadomił sobie, o czym mówi jego młodszy towarzysz. - Ach, tak. Ta upadła anielica - mruknął, momentalnie niezainteresowany tematem jasnowłosej istoty. Słuchał o niej zbyt wiele, by znieść kolejną rozmowę. 

Wszyscy nagle fascynowali się jej postacią, jakby była nowym gatunkiem nadludzkich stworzeń. W upadłych aniołach nie było nic nadzwyczajnego, zdaniem Grella. Nie zagrażały pracy Shinigami, niektóre nienawidziły demonów, ale ostatecznie stawały się podobne im, inne zaś znajdowały człowieka, wiązały z nim umowę i starały się przeżyć, by ostatecznie zostać upolowanym przez anioła albo Żniwiarza. Aysel po prostu ma więcej szczęścia niż jej poprzednicy. Osobą, na którą powinno się zwrócić uwagę, była hrabina Lynx. 

     - Ronald - rudowłosy zwrócił na siebie uwagę jasnowłosego. Skrzyżowali spojrzenia. - Czy ta upadła anielica opowiada ci o tej hrabinie? - spytał uważnie. 

     - Aysel bardzo ją szanuje i uważa, że ma wobec niej dług do spłacenia. Zawsze mówi o niej same dobrze rzeczy - stwierdził Ronald po szybkiej chwili zastanowienia. - Chodzi panu o jej duszę, prawda? Aysel nie mówi o niej, ale jestem pewien, że wie o jej niezwykłości - dodał młodszy Shinigami. 

     - To pewne, że wie więcej od nas. Wiedziała o tożsamość tego przystojniaka, który ożywiał ludzi, bo ma czulsze wyczucie tożsamości innych.

     - Myśli pan, że mogłaby mi o niej więcej opowiedzieć?

     - Szefostwo zainteresowało się nią, tak samo ja - odparł. - Ale nie możesz spytać o inną kobietę na randce! - machnął dramatycznie ręką. - Dlatego zostaw to mnie. Może złożę hrabinie małą wizytę, kiedy wy, gołąbeczki, będziecie gruchać sobie gdzieś w mieście - uśmiechnął się, ku niepokojącym dreszczom Ronalda.

     - N... Na pewno mogę panu zaufać? - spytał cicho, ze zrozumiałymi obawami.

    - Oczywiście! Nie ufasz takiej damie jak ja?! 

Tymczasem na dworze hrabiny panowała nietypowa atmosfera. Było bardzo cicho w każdym możliwym pokoju. Hrabina nie odzywała się do swojej służby, gdy było to niekonieczne. Zachowywała milczenie, była cały czas zamyślona, melancholijna, samotna. Służący zbili się w kuchni, pomagając przy zmywaniu naczyń. Nie wiedzieli jak pomóc swojej pani z tym nastrojem.

      - Wszystkiemu winien jest pan Undertaker - wydukała naburmuszona kucharka. Zawzięcie szorowała brud z talerzy. Usłyszeli o zdradzie mężczyzny i doskonale rozumieli zachowanie swojej hrabiny. Widzieli jak blisko z nim była, taki cios może długo się leczyć. - Nie wie, co stracił, raniąc tak cudowną kobietę swoimi czynami - kontynuowała, odkładając talerz dla Cody, który wycierał je szmatką. 

      - Nie zmienimy tego, co się już stało. Musimy pomyśleć jak podnieść na duchu naszą hrabinę - odparł Markus, zajmujący się układaniem zastawy na swoje miejsca. - Namawiałem Cezara do zabawy z hrabiną w ogrodzie, ale odmówiła - wspomniał z jaką szybkością i łagodnością odprawiła swojego wiernego psa i woźnicę.

      - Zrobiłam jej ulubiony deser owocowy, ale nie zjadła nawet połowy. To niepodobne do niej - lamentowała Sophie.

     - Ja podarowałem jej bukiet świeżo ściętych kwiatów z ogrodu. Przyjęła go, ale wydawała się nie zainteresowana, znudzona, zmęczona - przyznał smętnie Coda.

    - Aromatyczna kąpiel również nie pomogła - Aysel była sfrustrowana. Sama nie wiedziała jak pocieszyć swoją panią. W dodatku musiała już iść na kolację z Ronaldem. Hrabina dała jej pozwolenie na wyjście. 

    - Uważam, że nasza hrabina potrzebuje czasu dla siebie - odpowiedział Rupert. Najstarszy ze służących, zwrócił na siebie uwagę pozostałych. - Nasza pani nie jest osobą, która potrzebuje bukietów, deserów czy kąpieli. Potrzebuje chwili w samotności, by ułożyć swoje myśli, dopiero wtedy wróci do dawnego stanu.

     - Nie tak leczy się złamane serce - stwierdziła młodziutka kuchareczka.

    - Naprawdę nie potrzebuje naszego wsparcia? Da radę zwalczyć ból w samotności? - dopytywał Coda, równie sceptyczny co jego młodsza przyjaciółka. 

     - Niestety nasza hrabina tak sobie radziła przez większość życia. Nie musicie pokazywać swojego wsparcia, wie, że stoimy po jej stronie - zapewnił kamerdyner. Aysel i reszta spojrzeli po sobie zmartwieni. Znali nieco przeszłość swojej pani. Zawsze była sama, brak matki, zero miłości ojca, arogancka służba, skłóceni przyjaciele, wściekły narzeczony i brak jakiejkolwiek zaufanej osoby do czasu pojawienia się byłego hrabiego Phantomhive i Undertakera. Większość życia spędziła samotnie, nie polegając na innych. Musiała się tego uczyć, ale pewne rzeczy dalej były dla niej za trudne. Dlatego służba postanowiła nie utrudniać jej już przyjmowania dobroci. Aysel dokończyła pomaganie w kuchni, przebrała się i wyszła, by nie spóźnić się na randkę ze Żniwiarzem. Dwór starał się prosperować tak jak wcześniej.

Maribel siedziała na poddaszu pomiędzy regałami książek. Podczas kiedy jej służba była przekonana, że powodem jej złego nastroju był Undertaker i jego niejaka zdrada, ona była bardziej podirytowana niedawnym zachowaniem Petera i nieustającą niepewnością o dobrobyt jej dobrego Żniwiarza. Starała się znaleźć dogodne wyjście z niekomfortowej sytuacji dla ich obu. Nie mogła już otwarcie z nim współpracować. Ich drogi będą zmuszone się rozdzielić. Co do Petera, uważniej obserwowała jego poczynania. Nie mogła mu już ufać. Nie był już dawnym znajomym, który doglądał jej zdrowia i pomagał w śledztwach. Był podejrzliwy, nie mógł dać sobie spokoju ze sprawą szpitala na ziemi hrabiny. Od nieustannego myślenia o problemach, nawet nie zauważyła kiedy zasnęła.

Śniła o kolejnym wspomnieniu z przeszłości. Znajdowała się na wietrznym wzgórzu, na którym rosła stara wierzba. Na jej gałęzi zawiązana była huśtawka. Siedziała na niej, palce owinęła pewnie wokół grubych sznurów, kiedy ktoś popychał ją do przodu. Słyszała rozmowę między dwójką mężczyzn. 

       - Nie huśtaj jej za mocno, Dietrich. Inaczej wyleci do nieba - usłyszała głos Vincenta. Stał nieopodal, opierając się o drzewo. 

     - Przestań, Phantomhive - odparł pod nosem Niemiec.

     - Zawsze byłeś silny i bardziej żywiołowy. Pamiętasz jak w Weston Collage wybiłeś piłkę podczas meczu poza stadion? Wszyscy byli zadziwieni twoją siłą. Niektórzy zaczęli cię unikać ze strachu - zaśmiał się Vincent.

      - Oj zamknij się! To było lata temu - z nerwów pchnął młodą hrabinę mocniej, aż zachwiała się na huśtawce i z sykiem wstrzymała powietrze. Odsunął się na bok, by huśtawka samoistnie zwolniła. - Wybacz, hrabino - dodał, uświadamiając sobie swój czyn.

      - Mówiłem - Dietrich rzucił wściekłe spojrzenie Vincentowi.

     - W porządku, Dietrich. Poza tym mówiłam ci, żebyś mówił mi po imieniu kiedy jesteśmy w takim towarzystwie - odparła kobietka, uśmiechając się, kiedy zdołała się uspokoić po krótkim zaskoczeniu. Niemniej coś nowego zaczęło ją niepokoić. Strzelanie gałęzi. Jedno po drugim. Jej towarzysze zaczęli rozmawiać o swoich szkolnych latach, chwilowo tracąc nią zainteresowanie. - Vincent, Dietrich, myślę, że ta gałąź zaraz pęknie - powiedziała, jednak ani jeden z nich nie słuchał. Dalej się huśtała, ale spróbowała własnych sił w zatrzymaniu się i zejścia z niebezpiecznej zabawki. Hamowała nogami, ale nie przynosiło to żadnego skutku. Zaczynała się denerwować. - Słuchacie mnie? Gałąź pęknie za chwilę, pomóżcie mi! - podniosła nieco głos. Niestety strzelanie stało się głośniejsze, a ona dalej szybowała do góry. Kiedy znajdowała się na górze, nastąpiło krótkie szarpnięcie i nagle opadała. Gałąź nie wytrzymała. Krzyknęła desperacko. 

Nim spadła na ziemie, wybudziła się ze wstrzymanym powietrzem. Podniosła się z bujanego krzesła i podtrzymała się o stoliczek. Od nagłego ruchu zakręciło jej się w głowię. Przyłożyła dłoń do czoła, jakby chciała uspokoić pulsujący ból. Wypuściła powietrze z płuc. To był tylko sen. 

Więc czemu strzelanie nie ustaje? Nie, zaraz. To nie strzelanie drewna. Dźwięk przypominał teraz stukanie w szybę. Ktoś pukał w jej okno. Chwyciła nowo wykonaną laskę (starą straciła na Campanii) i z jej pomocą podeszła do miejsca skąd dobiegał dźwięk. 

      - Otwórz, hrabino - początkowo myślała, że się przesłyszała. To na pewno jego głos? Nie spała, więc nie mógł to być sen. Wybadała dłońmi zamykanie okna i odblokowała je. - Przerwałem drzemkę? - tak, to on. Undertaker. Bez zawahania się, wpuściła go do środka i czym prędzej zamknęła za nim okno. Bała się, że niepożądane oczy wypatrzą go tutaj. Teraz kiedy był na poddaszu, uspokoiła się odrobinę. Wiedziała, że jest bezpieczny. 

     - Mój Boże, Undertaker. Jak dobrze cię spotkać. Wszystko w porządku? - spytała cicho. 

    - Miło cię zobaczyć ponownie, moja hrabino. Wyzdrowiałaś po rejsie - podsumował, zerkając badawczym wzrokiem na jej sylwetkę. Widać, że dalej wraca do formy po złapanym przeziębieniu. - Mam się dobrze, hrabino. Niestety musiałem opuścić swój sklep i zmuszony jestem szukać nowej kryjówki - dodał, odpowiadając na jej pytanie. Maribel zamyśliła się na moment.

      - Faktycznie, potrzebujesz kryjówki dla siebie i mojego chrześniaka - wymamrotała pod nosem. - Chyba nie myślisz, by tutaj się ukrywać? Tutaj jest zbyt niebezpiecznie.

      - Wiem, wiem. Nie proszę cię o schronienie tutaj - zapewnił szybko. - Gdybym musiał szukać miejsca tylko dla siebie, nie byłoby to takim problemem, ale mam pod opieką panicza - dodał. 

       - Rozumiem - kiwnęła delikatnie głową. - Więc chcesz skorzystać z moich znajomości.

      - Zgadza się, hrabino - odpowiedział. Maribel westchnęła. Gdzie Undertaker miałby dobre warunki do ukrywania się i kontynuowania swoich badań? Czy zna kogoś, kto użyczyłby mu wszelkie potrzebne sprzęty i narzędzia i byłby na tyle dyskretny, by nie wydać jego tożsamości? Milczeli oboje. Żniwiarzowi nie łatwo było wymyślić dobre wyjście z tej sytuacji. Mógł uciekać za granicę, ale wtedy skazałby hrabinę na zostanie samej w Londynie. Nie może sobie pozwolić na długi wyjazd a tego właśnie teraz potrzebuję.

       - ... No tak! - drgnęła kobieta. Eureka! - Vincent, jesteś geniuszem! - dodała z uśmiechem. Undertaker był zadziwiony. Nie rozumiał co ma na myśli arystokratka. - Weston Collage.

      - Ta prestiżowa szkoła? 

      - To może być cudowna szansa dla ciebie. Pomyśl tylko o pracowniach naukowych. Sama Królowa jest patronem finansowym tej placówki - wyjaśniała z cierpliwością. - Dyrektor szkoły był znajomym mojego ojca, kilka miesięcy temu wymienialiśmy między sobą korespondencję. W jednym z listów wspominał o wyprawie dookoła świata. To oznacza, że nie wróci do kraju wcześniej niż na jesień. Unika bezpośrednich kontaktów z uczniami i profesorami, bezpośrednio kontaktuje się z wicedyrektorem Johannem Agaresem. Wiesz co to może oznaczać? - spytała z jednoznacznym, inteligentnym uśmiechem.  

       - Najważniejsza posada w szkole jest pusta.

      - Zgadza się. Nikt nie zauważy jeśli zajmiesz tymczasowo miejsce dyrektora. Jedynie Agares może cię rozpoznać, ale udałoby mi się nim zająć, jestem pewna.

      - Nie trzeba, hrabino - odpowiedział, podchodząc bliżej. Wyciągnął przed siebie ręcę w które złapał obie jej dłonie. - Zrobiłaś więcej niż mogłaś. Dziękuję za informacje.

      - Nie dziękuj, dopóki nie będziecie bezpieczni - odparła ściskając jego dłonie delikatnie. - Undertaker, możemy mieć inny, drobniejszy problem. Peter podejrzewa, że w moim szpitalu odbywa się transfuzja krwi. Skonfrontowałam go i zapewniłam, że to badania nad lekami, ale nie sądzę, że tak szybko przestanie węszyć.

      - Chcesz abym się nim zajął? - spytał Undertaker. Rozważała tę opcję. Gdyby nasłała na Petera Żniwiarza, miałaby pewność, że jej sekret nie wyjdzie na jaw. Z drugiej jednak strony dopadały ją stare sentymenty. Peter zranił ją nieco mniej niż jego brat. Niemniej nie mogła tego zostawić od tak. Musi coś zrobić z Johansenem inaczej misterny plan legnie w gruzach. 

      - Zajmę się tym sama. Po prostu wolałam, byś wiedział, że zaszła taka sytuacja - odparła ostatecznie. Jeśli w ostateczności, Peter będzie musiał zostać usunięty, zrobi to sama. Nikt inny nie zastąpi jej miejsca. 

      - Jak sobie życzysz, moja hrabino. Musisz mieć go na oku - zaśmiał się cicho. Prychnęła z jego drobnego żartu. 

     - Nie zamartwiaj się tym niepotrzebnie - zapewniła łagodnie. Westchnęła po chwili, gdy opanowała ich cisza. - Jeśli jest coś co mogę jeszcze zrobić, powiedz mi teraz. Nie wiem kiedy znowu się spotkamy - głaskała kciukami jego dłonie. Jasnowłosy uśmiechnął się gdy zerkał na ich dłonie. Były inne od siebie ale doskonale współgrały ze sobą. 

       - Możesz przyjąć mój prezent urodzinowy dla ciebie - odpowiedział, ku zaskoczeniu niewidomej. 

       - Prezent? Nie obchodzę urodzin, Undertaker - odparła szybko. Długowłosy zabrał jedną dłoń z jej palców, by wyciągnąć z ukrycia swój podarunek. Wiedział doskonale, że kobieta nigdy nie obchodzi swoich urodzin. Jej pierwsza minuta na tym świecie była ostatnią minutą życia jej matki. Dlatego też w ten dzień wolała obchodzić rocznicę śmierci rodzicielki niż cieszyć się swoim dniem narodzin. 

       - Nie przyjmiesz tego skromnego podarunku? Musiałem się wiele natrudzić by go zdobyć, wiesz? Może nie być następnej okazji - dotknął brzegiem książki dłoń Maribel. Ciekawsko objęła przedmiot by zbadać czym jest. Książka. Twarda okładka. Na przodzie znajdował się napis stworzony ze znanego hrabinie aflabetu.

      - Edgar Poe "Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze" - przeczytała na głos. 

     - Taką chciałaś, prawda? - spytał dumnie grabarz. Nie mogła zaprzeczyć, od początku chciała ten tom znanego pisarza. Zaniemówiła na krótką chwilę. Nigdy by się tego nie spodziewała. - Wszystkiego najlepszego, hrabino - złożył aksamitny pocałunek na jej dłoni. - Nieco przedwcześnie, ale mam nadzieję, że się nie denerwujesz z tego powodu.

     - Skądże! Dziękuję. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top