Lalka 5 Scena 19
Kiedy Maribel i Aysel opuściły salę bankietową, powitał je całkowity chaos na pokładzie. Statek był przechylony pod niebezpiecznym kątem. Szalupy opadały z ludźmi i wyrzucały do wody swoich pasażerów, liny bezpieczeństwa pękały. Ci pasażerowie, którzy nie zdołali się złapać o cokolwiek pod ręką, spadali. Jeśli nie wylądowali w lodowatej wodzie, to łamali karki na kolumnach i ścianach statku. Tyle śmierci na raz. Nos Aysel był podrażniony od tego nienaturalnego smrodu. Choć momentami czuła ciemny, ukryty demoniczny element w sobie, który łaknął tego zapachu. Opamiętała się dość szybko, kontynuując wspinaczkę na szczyt przechylonej Campanii.
- Aysel, gdzie mój chrześniak? Natychmiast zawracaj! Nie ruszę się bez niego! Nie mogę go stracić! - krzyczała hrabina, starając się wyrwać z rąk służącej. Jasnowłosa uparcie nie dawała za wygraną.
- Proszę zrozumieć, to dla pani dobra - starała się cierpliwie wyjaśnić hrabinie swoje postępowanie.
- Nie rozumiesz! On tam został sam, Sebastian został poważnie ranny, prawda? Wierzysz, że da radę walczyć z trzema przeciwnikami w takim stanie? Nie rozśmieszaj mnie, Kosa Śmierci potrafi zabić takie istoty jak wy, nie mówiąc o śmiertelnikach - mówiła zdeterminowana kobieta. Upadła anielica stanęła na metalowej skrzyni, gdzie mogła spojrzeć na swoją hrabinę. Jako istota, żyjąca o wiele dłużej i inaczej niż ludzie, Aysel wciąż nie mogła do końca nadziwić się ile determinacji siedzi w słabych śmiertelnikach. Żyją, by umierać, a mimo to potrafili wykorzystać krótki czas do granic możliwości.
- Proszę w takim razie zostać tutaj. Wrócę z młodym paniczem, zapewniam - białowłosa obserwowała najmniejszy grymas na twarzy swojej pani. Lekko uniesione brwi w odrobinę błagalny, zagubiony sposób. Gram strachu przed nieznanym, obawa przed utratą kolejnej bliskiej osoby. Delikatnie uchylone usta, z których wydobywała się para schładzanego, ciepłego oddechu. Zastanawiała się, analizowała możliwe kroki.
- Nie zawiedź mnie, Aysel. To rozkaz - odparła poważnie. Upadła anielica uśmiechnęła się z ulgą. To cud, że udało jej się przekonać do zostania tę upartą hrabinę.
- Tak jest, moja hrabino - skinęła głową, po czym sprawnie pomogła Maribel przejść na drugą stronę barierki. Ciemnowłosa chwyciła się mocno metalowych rurek, niemal całym swoim ciałem. Aysel omal nie roześmiała się na ten widok. Musiała się jednak powstrzymać dla swojego i hrabiny dobra. - Proszę nie ruszać się z tego miejsca.
- Och, właśnie planowałam piękny, nostalgiczny spacer wokół Campanii, mam być wdzięczna za zmianę moich planów? - skomentowała sarkastycznie. - Pospiesz się, Aysel. Inaczej faktycznie odbędę szybką podróż w dół.
- Oczywiście.
Droga do sali bankietowej była o wiele szybsza niż wspinaczka na szczyt tonącego statku. Miała solidny rozkaz, jeden cel. Znalezienie i odeskortowanie Ciela i hrabiny do bezpiecznego miejsca. Choć nie podobała jej się niedokończona zemsta na Undertakerze, musiała się z tym faktem pogodzić. Przyjdzie jeszcze pora na ostateczne starcie.
Gdy zawitała do miejsca bitwy, napotkała dwie pary przeciwników walczących między sobą. Najbardziej przeraził ją obraz przegrywanego Ronalda. Zaskakujące było dla niej to, że Sebastian dalej był w stanie walczyć. Był bardziej wytrzymały, niż myślała. Irytujący fakt. By zaprzestać walkę między tą dwójką i dostać się bliżej młodego panicza, postanowiła zajść demona od tyłu. Zadała mu niespodziewany cios w kolana. Upadł na nie a Aysel wykorzystała jego zgarbione plecy jako stopień do wyskoku.
- Demon upada na kolana przed upadłym aniołem? Cóż za widok! - skomentowała, unosząc miecz, by zadać poważny cios Sebastianowi. Był zaskoczony, widziała to po jego oczach. Opanowała ją satysfakcja z tego powodu. Choć ciemnowłosy zrobił unik, udało jej się drasnąć demona w ramię. Jego rana syczała i wydobywał się z niej przez chwilę dym. Święte ostrze parzyło nieczyste potwory jak on. Stała przed Ronaldem, jak nieugięty obrońca. Sebastian chwycił się za ramię po odskoczenie od nowej przybyszki.
- Dziękuję, Aysel, ale to walka między nami - wydukał Shinigami za nią. Zdołał się wreszcie podnieść na nogi. Wyglądał fatalnie, cały poobijany, siniaki i opuchlizna. Nie mogła być pewna, że pokona demona samodzielnie.
- Wybaczcie, nie mogłam się powstrzymać - odparła, stwierdzając, że nie ma wystarczająco czasu na zabawę. - Muszę ruszać dalej, mam rozkazy od hrabiny. Trzymaj się, Ronald - położyła na jego ramieniu dłoń nim pobiegła dalej. Blondyn odprowadził ją i westchnął. Błąd. Sebastian już atakował.
Upadłej anielicy udało się dotrzeć bezpiecznie do młodego Phantomhiva. Obserwowała co chwila otoczenie, by mieć jakiekolwiek pojęcie, jak bardzo przekrzywiony jest statek.
- Młody paniczu, proszę udać się ze mną do hrabiny! Rozkazała mi zabranie panicza do bezpiecznej łódki - wyznała szybko.
- Nigdzie się nie wybieram bez Sebastiana i złapanego Undertakera - odpowiedział zawzięcie. - Wracaj czym prędzej do hrabiny. Powinnaś się zająć własną panią, a nie uganiać się za kimś innym.
- Panicz zapomina, w jakiej sytuacji jest moja pani - powoli cierpliwość Aysel do upartych arystokratów się kończyła. - Jeśli moje informacje są wiarygodne, jesteś jedyną rodziną mojej pani. Jest niewidoma, stoi na śmiertelnej pozycji jako Lalkarz Królowej i to całkowicie normalne, że pragnie cię chronić. Potrafiła ocenić niebezpieczeństwo i uciec z miejsca walki, czego ty, hrabio Phantomhive, jeszcze nie uczyniłeś - mówiła najspokojniej jak mogła w tej sytuacji. Choć była pewna, że żyłka na jej czole za chwilę pęknie z nerwów. Ciel był zaskoczony, nie tylko samymi słowami, ale brakiem tytułu gdy zwracała się do niego. To dawało mu pewien zarys poziomu zirytowana Aysel.
Gdy nastolatek miał już coś odpowiedzieć, nastąpiło uderzenie. Siła uderzeniowa była tak potężna, że Aysel zdmuchnęło na starte mebli pod ścianą sali. Ciężar był tak ogromny, że cokolwiek przygniotło ją do stołów i krzeseł, wgniatało jej wnętrzności. Nogi i zdobienia mebli niekomfortowo oraz boleśnie wyginały jej ciało. Z jękiem spojrzała na czerwoną burzę włosów nad nią. Zaraz... Włosy?
- Pan Sutcliff? - wydusiła płytkim, wstrzymanym powietrzem. Wychyliła się odrobinę, bo zauważyła czyjąś rękę. - Ronald?! - jej ciało przygniatała dwójka Żniwiarzy. Cudownie. Obok Ciela stał Sebastian z kosą blondyna i nieznośnym uśmiechem na twarzy. - Ugh...
Sytuacja pogorszyła się, kiedy Campania zawyła boleśnie i stanęła prawie pionowo na wodzie. Woda dostała się do pomieszczenia.
- To chyba czas na pożegnanie. To było interesujące spotkanie - służąca usłyszała głos Undertakera.
- Ucieknie!
- Nie tak szybko - dostała odpowiedź od Grella. Błyskawicznie zmusił ciało do wstania i ostatniego ataku przeciwnika. Na to samo wpadł Sebastian. Aysel zabrała z siebie ciało Ronalda. Musiała wracać. Nie ma już czasu do stracenia. Widziała, że Ciel jest w rękach Sebastiana. Została jej nadzieja, że panicz wyjdzie z tego cały i zdrowy.
- Ronald, pamiętaj o kolacji - powiedziała do jasnowłosego, by przeżył, nim zaczęła wspinaczkę na górę. Była o wiele cięższa, niż poprzednio. W takim tempie może nie dotrzeć do hrabiny na czas. Niestety jej koszmar ziścił się, gdy jednym ruchem rąk, Undertaker przeciął kosą statek na pół. Hrabina na pewno poczuła to ze swojego miejsca na szczycie Campanii.
Nieomylnie, Maribel wpadła w panikę gdy poczuła i usłyszała niepokojące oznaki przełamanego statku. Mała dziewczynka, którą matka zdołała przenieść na drugą stronę barierki, desperacko płakała i wtulała twarz w brzuch niewidomej. Hrabina przygniotła ją do siebie i pozwoliła jej stanąć przed sobą.
- Proszę pani, my spadamy! - były to pierwsze słowa dziecka, po tym jak jej matka spadła i zginęła w lodowatej wodzie. Ciemnowłosa szlachcianka czuła jak niesamowita prędkość opadania sprawiła, że jej jelita i żołądek podniosły się do jej gardła. Przeraźliwie mocny wiatr wyswobodził ciemne włosy z ciasnych objęć koka.
- Trzymaj się mocno! Nie puszczaj, nieważne co! - ostrzegła Maribel, starając się zapewnić dziecku tyle bezpieczeństwa i otuchy, o ile to było możliwe. - Będzie dobrze!
Wtedy była pewna, że jej życie dobiegnie końca. Na dziobie legendarnej Campanii zostanie wciągnięta w wodny wir lodowatego prądu oceanicznego. Jej jedyną towarzyszką będzie mała dziewczynka, której matka poświęciła się dla jej dobra. Maribel nawet nie znała jej imienia. Dostała ją pod opiekę tuż przed tragicznym złamaniem statku na pół. Nie wzywała Aysel. Wolała, by skupiła się na ratowaniu Ciela, na nią było za późno. Zaakceptowała swój koniec.
Ale niespodziewanie nastąpiło zbawienie! Tuż przed wstrząsającym uderzeniem dziobu o tafle oceanu, potężny szum skrzydeł wypełnił uszy hrabiny i zamiast wpaść do wody, zaczęła się wznosić w czyjś ramionach. Zniknęła barierka, mała dziewczynka, bliskość śmierci. Zacisnęła dłonie swojej wybawicielki. Tylko jedna istota miała skrzydła i ludzkie dłonie.
- Aysel! Gdzie mój chrześniak? - spytała. Upadła anielica zaczęła zniżać lot, gdy wypatrzyła samotną łódkę, która wypadła na ocean nim została zapełniona gośćmi. Jasnowłosa rzuciła okiem za siebie. Sebastian podążał za nią, ze swoim paniczem w rękach.
- Jest tuż za nami, ze swoim demonem - ostrożnie, by nie wywrócić łódki podmuchem powietrza, postawiła swoją panią na niej. Sama stanęła obok niej, nie chowając swoich czarnych jak noc skrzydeł. Obejrzała się za siebie, by upewnić się, że Ciel jest cały. - Co ten demon wyprawia?! - wykrzyczała, widząc, jak Sebastian rzuca młodym hrabią w stronę otwartego morza, w jej kierunku. Złapała się za głowę, jej pióra nastroszyły się gwałtownie na myśl o kontakcie młodzieńca ze śmiertelnie lodowatą wodą.
- Co się stało?! - Maribel podeszłą bliżej służącej.
- Proszę usiąść, musimy podpłynąć bliżej - upadła anielica złapała przedramiona swojej pani i zmusiła ją do zajęcia miejsca na jednej z desek. Chwyciła wiosła i szybko popychała nimi wodę, by zbliżyć się do koła ratunkowego w które zaopatrzony był nastolatek. - Dostanę białej gorączki przez ten rejs. Chyba już nigdy nie spojrzę na ocean w ten sam sposób - mamrotała pod nosem. Maribel nigdy wcześniej nie spotkała się z tak wściekłą Aysel. To była nowość.
- Aysel, proszę, powiedz mi co z Cielem.
- Na miłość boską, ten demon nie wie jak się zajmować smiertelnikiem - wymruczała, mając na oku młodego hrabiego w wodzie. - Płyniemy do niego, moja hrabino. Demon wrzucił go do wody - Maribel drgneła nerwowo. Odważyła się wychylić dłoń poza łódkę, by przekonać się jak zimna jest woda.
- Ta woda jest lodowata! Płyń szybciej! - krzyknęła w panice.
- Płynę najszybciej jak się da, hrabino. Jesteśmy już blisko - mimo okropnego bólu ciała, Aysel nie zwalniała z wiosłowaniem. Liczyła się każda sekunda.
- Ciel! Ciel! Odpowiedz, proszę! - wołała kobieta. Nastolatek był już co najwyżej dwadzieścia metrów od nich, gdy Aysel zauważyła, że zaczyna się zsówać z koła ratunkowego.
- Młody hrabio! Proszę wytrzymać jeszcze chwilę! - nawet upadła anielica poczuła szybsze picie serca, gdy młodzieniec zszedł pod wodę, wyczerpany zimnem i czekaniem na ratunek. Jeśli zginie, hrabina nie poradzi sobie z jego stratą. - Jeszcze odrobinę! Proszę! - krzyknęła, chcąc pomóc sobie machaniem skrzydłami. Łódka szarpnęła do przodu, ale jedyne co Aysel złapała to koło ratunkowe, bez Ciela. Z jej ust uciekła para. Nie mogła w to uwierzyć, dopóki z wody nie wyłoniły się dwie postacie. Sebastian i młody hrabia.
- Ciel! - Maribel wyczuła drobne ciało chrześniaka i bez najmniejszego zawahania pomogła mu wejść do środka bezpiecznej łódki, obok niej. Uderzyła kilka razy w jego plecy, by mógł wydusić całą wodę z płuc i przełyku.
- Co ty sobie wyobrażałeś?! - warknęła na demona jasnowłosa, kiedy ten ściągał marynarkę dla swojego panicza. - Rzucać nim w morze jak kamykiem. Jest bliski zamarznięcia przez twoje zachowanie, demonie! - kontynuowała, sprawdzając młodego Phantomhiva dla swojej niewidomej pani.
- To była konieczność. Proszę o wybaczenie - zwrócił się z przeprosinami do Ciela. Ten nie odpowiedział od razu, nie mógł chwilowo wydusić z siebie nic, prócz kaszlu i wody. Maribel przyjęła od służącej ubranie Sebastiana, którym potem okrył się jej chrześniak. Starała się również przekazać wyziębniętemu nastolatkowi swoje ciepło.
- Jesteś poważnie ranny, Sebastianie. Czy to rozsądne trwać w tej wodzie w takim stanie? - spytała Maribel.
- Tak niska temperatura nie jest dla mnie zagrożeniem, hrabino Lynx - zapewnił. Uwagę wszystkich przykuły krzyki ludzi pływających w wodzie. Walczyli jak dzikie zwierzęta o przetrwanie. - Niemniej, jeśli zostaniemy tutaj, ci ludzie wywrócą łódkę. Musimy się oddalić - dodał kamerdyner. Przemieścił się na tył łódki i zaczał ją pchać. Aysel w tym czasie schowała swoje skrzydła po zauważeniu, że Sebastian ciekawsko na nie zerkał i wróciła do pomagania swojej pani i paniczowi. Ciemnowłosa obejmowała mniejsze ramiona swojego chrześniaka, czasami rozgrzewała jego dłonie swym oddechem i powtarzała drżącym głosem, by nie zasypiał.
- Matko chrzestna - wydukał cichym tonem głosu nastolatek. W jego zasięgu wzroku znalazła się dłoń kobiety. Jeden z jej palców był odzobiony bliźniaczym pierścieniem Undertakera. Ciel musiał dowiedzieć się jakie kryje się za tym znaczenie. - Ten pierścień. Undertaker ma identyczny - ciemnowłosa poczuła palec młodzieńca na biżuterii o którą mu chodziło.
- Tak. To symbol naszej przyjaźni. Ja, Undertaker i twój ojciec mieliśmy takie same pierścienie - przyznała zgodnie z prawdą. - Zazwyczaj ten obyczaj jest zarezrwowany dla mężczyzn - prychnęła z lekkim uśmiechem pod nosem, który powoli zamarzał. - Ale twoja matka chrzestna jest specyficznym wyjątkiem w wielu obyczajach - ścisnęła dłonie i postanowiła dodatkowo ukryć chłopca w swojej marynarce. Była pewna, że słyszał jej bicie serca. Szybkie, zmartwione jego stanem i rozpędzone od nieustannego stresu. Mogła poczuć bliskość ukochanego chrześniaka, po latach braku tego uczucia.
Niestety nie był to koniec problemów tej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top