Lalka 5 Scena 17

       - Nie mamy czasu na walki, Sebastian. Ryan ma klucz do całego zamieszania z ruchomymi trupami. Musimy go znaleźć - odezwał się Ciel. Pomagał hrabinie wstać. Dalej nie była w najlepszym stanie, drżała niemiłosiernie, było jej zimno i najmniejszy hałas rozbudzał jej czujność do granic możliwości. Trzymała w dłoni rękę chrześniaka a drugą wspierała się o Aysel.

       - Czekaj, czekaj, ty. Mówisz, że ten ktoś zna odpowiedzi na pytania odnośnie tej całej sprawy? - Grell wydał się tym bardziej zaciekawiony niż walką. Ronald podszedł do niego bliżej i pokazał coś w swoim notesie. Aysel miała ich na oku. - Hm, nie mamy czasu do stracenia. Przełóżmy to na kiedy indziej, Sebuś, skarbie - Maribel drgnęła.

       - Aysel, idź z nimi - powiedziała niewidoma szlachcianka. Jasnowłosa spojrzała na swoją panią z absurdem w oczach.

      - Co pani mówi? Nie opuszczam pani boku do końca tego piekła!

     - To nie była rada czy prośba. Nie każ mi powtarzać moich rozkazów - o dziwo wszyscy dookoła czekali w miejscu na rozwój sytuacji. Łącznie ze Żniwiarzami. - Będę z Cielem. Priorytetem jest odnalezienie Ryana, a panowie Żniwiarze będą go szukać. Potrzebujemy informacji - wyjaśniła dyskretnie. Aysel słuchała hrabiny z obawami. Rozdzielenie się pomoże im w poszukiwaniach z tak ograniczonym czasem. Hrabina starała się myśleć racjonalnie nawet po przeżyciu przed chwilą kolejnego ataku. Służąca zerknęła na demona. Jak może zaufać takiej istocie i oddać pod jego opiekę swoją panią? Ma wiele powodów, by obawiać się, co może próbować zrobić hrabinie.

        - Jak sobie hrabina życzy - westchnęła przez mocno zaciśnięta szczękę. Nie podobał jej się ten plan. Ale niestety, jak wszystko płynące z ust hrabiny, miało to wszystko pewien sens. Tak więc Aysel oddała ciemnowłosą pod skrzydła młodego hrabiego i reszty, a sama oddaliła się do dwójki Żniwiarzy. Grell prychnął i wymamrotał coś pod nosem z grymasem niezadowolenia. Niemniej upadła anielica nie mogła ukraść im dusz, tak jak robią to demony, więc była mniejszym zagrożeniem niż Sebastian.

Gdy wreszcie doszło do rozłąki, Maribel dalej była oszołomiona. Najważniejsze, że miała siłę stać o własnych siłach. Ból głowy wkrótce ustanie, żołądek zaczynał się uspokajać. Jej stan powoli, ale metodycznie się stabilizował.

       - Smile! - odwróciła głowę w bok na odgłos nowego dźwięku.

      - Snake! - powitała z Cielem znajomego przybysza.

      - Cieszę się, że nic wam nie jest. Powiedziała Emily - jego jasne oczy spoczęły na zranionym ramieniu hrabiny. - O nie, jest hrabina ranna! Powiedział Oscar.

       - To nic poważnego. Już nawet nie krwawi - zapewniła, machając dłonią. - Dziękuję za troskę - dodała z lekkim uśmiechem.

       - Gdzie jest Ryan? - spytał Ciel, zmieniając tor rozmowy.

       - Przepraszam, zdołał uciec. Powiedział Oscar - Maribel próbowała słuchać rozmowy i nie tracić uwagi. Nagły atak dalej nie pozwalał jej w pełni się skupić.

       - Rozumiem. Wróćmy do Midfordów na razie - podsumował młody panicz. - Hrabino, wszystko w porządku? - spytał, nim ruszyli.

       - Tak. Trudniej się mnie pozbyć niż byś przypuszczał - zapewniła z uśmiechem i cichym śmiechem. Ta deklaracja uspokoiła nerwy chłopca. Oglądanie ataku jego matki chrzestnej było koszmarem. Nie mógł nic zrobić, by ją uspokoić. Próbował ją wołać, uspokajać, ale jego głos nie docierał do niej. Była gdzie indziej, nie odbierała bodźców z otoczenia. To było straszne, bo młody hrabia doskonale znał ten stan.

Podczas drogi do miejsca ewakuacji, hrabina starała się być jak najmniejszym obciążeniem. Na szczęście Snake i Elizabeth pomagali jej w nawigacji w terenie, dzięki czemu nie potykała się o ciała czy rozrzucone meble. Gdy tylko wyszli na zewnątrz i powitało ją chłodne powietrze, odetchnęła pełną piersią. Tego potrzebowała. Jej sparaliżowane płuca potrzebowały czystego, morskiego powietrza, by się rozciągnąć.

       - Bracie! - krzyknęła radośnie Elizabeth. Wybiegła do przodu, by wpaść w ramiona Edwarda. Maribel zastygła w bezruchu. Nie tak miało wyglądać spotkanie z blondynem. Josephine nie dotarła tutaj z nią. Chwyciła się metalowej barierki.

       - Hrabino! - młody Midford zauważył ją po rozmowie z kuzynem i . Zacisnęła palce na metalowej rurce. - Kiedy ostatnio panią widziałem, była hrabina ze swoją służącą i panną Walker - dodał.

      - Moja służąca i ja rozdzieliliśmy się dla dobra śledztwa. Panna Walker... - przerwała, zbierając w sobie odwagę. Jej milczenie było spełnieniem najgorszych koszmarów młodego dżentelmena. - Nie dotrwała do końca drogi. Jest mi niezmiernie przykro, nie mogłam jej uratować na czas - dokończyła, pochylając głowę w geście skruchy.

      - Mój Boże, Josephine - Edward wstrzymał powietrze, by nie wydać z siebie żadnego niechcianego płaczu rozpaczy. 

     - Panna Walker nie żyje? - spytała Elizabeth. Maribel przygryzła wnętrze policzka między zębami. Wstyd i poczucie winy. Może była szansa, by uratować niewinne życie dziewczyny. Niemniej to ona stała za Aurorom i eksperymentami na martwych. 

     - Wybaczcie mi - dodała ze szczerą skruchą. 

    - Zrobiła hrabina wszystko, co w pani mocy, by ją uratować - blodnyn pokiwał głową na boki. Odmówił sobie płaczu w takiej chwili. Musi być silny, uratować innych, na rozpacz przyjdzie czas. - Proszę wsiadać, coraz mniej czasu. Statek już się niebezpiecznie pochyla - dodał. Szlachcianka przejechała dłonią po barierce. Bez problemu wyczuła pochylenie Campanii. 

     - Nie mogę opuścić statku. Nie teraz - odmówiła szybko. Wszyscy spojrzeli na nią z zaskoczeniem, prócz Ciela. Przewidział, że jego matka chrzestna nie będzie chciała się ewakuować.

     - Również nie mogę opuścić Campanii - odparł młody panicz. - Zamiast mnie, niech idzie on - wskazał na Snake'a. 

     - Jeśli Ciel zostaje, ja również - odezwała się Elizabeth, ale jeden, trafny cios w kark, obezwładnił ją na tyle, by straciła przytomność. Sebastian wyjaśnił, że nie mają na tyle czasu, by dyskutować. Po chwili nastąpiła wreszcie chwila kolejnego rozstania. Ciel, jego demoniczny kamerdyner i hrabina wyruszyli do środka statku, zostawiając resztę bliskich za sobą. 

W innej części Campanii przez korytarze przemierzała inna trójka śmiałków, szukających odpowiedzi na pytania. Grell dalej zastanawiał się, czy towarzystwo upadłej anielicy było dobrym pomysłem, ale za to Ronald miał wiele powodów, by faktycznie odrobinę się cieszyć z takiego obrotu spraw. Udało im się wymienić kilkoma informacjami odnośnie żywych trupów, nim dotarli do sali bankietowej pierwszej klasy. 

      - Jesteś naprawdę uradowany z jakiegoś powodu - zauważyła jasnowłosa, patrząc na Knoxa. 

     - Oj tak. Mam powód, by się cieszyć - zapewnił z dodatkowym kiwnięciem głowy. - Bowiem nieważne co, po wszystkim jestem umówiony na kolację z tobą - dodał z uśmiechem.

      - Jeszcze nie wiemy, czy przeżyję, ten rejs okazał się istnym piekłem na zie--

Dopiero teraz dotarło do niej coś ważnego. Zrozumiała skąd Ronald był tak pewny kolacji. Jego notes a w nim zapisane tożsamości wszystkich ofiar, jakich duszę ma zebrać. Po przejrzeniu swojej listy musiał nie znaleźć hrabiny, a to oznacza, że Aysel będzie żyć dalej. Spojrzała na niego z oczami wielkimi jak guziki. Przez moment była tak pewna, że może nie dożyć jutra. Przestała nawet myśleć, że kolacja naprawdę może się odbyć. Teraz kiedy miała niezbity dowód, że przeżyje, lekko się zawstydziła.

     - Litości! Dalej tutaj jestem, zakochane ptaszynki! - wtrącił się zirytowany Grell. 

    - Ach, proszę wybaczyć! - przeprosiła Aysel. Rozejrzała się po pomieszczeniu i jako pierwsza zauważyła doktora, którego szukali. - Tam jest! - wskazała kierunek, po czym rzuciła się z dwójką Żniwiarzy do biegu, by dorwać Ryana na dobre. Statek niebezpiecznie się przechylał, Stoker stracił równowagę i wypadł. Na jego nieszczęście, został złapany przez rudowłosego Shinigami. 

     - Mam cię! Jesteś dość przystojny. To ty jesteś Ryan? - spytał z szerokim uśmiechem starszy ze Żniwiarzy, ukazując swoje zaostrzone zęby. 

    - Co? Skąd znasz moje imię?!

    - Bardzo dobre pytanie. Skąd możemy znać pana imię, panie Stoker? - spytała Aysel, którą doktor aż za dobrze kojarzył. Przeszły go ciarki na jej widok. 

    - Odpuśćmy sobie te formalności - wtrącił się blondyn. - To ty stoisz za ruchomymi trupami? 

    - Albo jeszcze lepsze pytanie. Jak je zatrzymać? - dodał długowłosy. Upadła anielica posyłała bezlitosny wzrok doktorowi. Mógł spaść, jeśli nie okaże się przydatny. Bał się śmierci. 

     - W moim pokoju znajduje się specjalne urządzenie, które je zatrzyma! - wyznał. Wreszcie został wciągnięty do góry, gdzie przyłożono mu do pleców miecz i piłę mechaniczną. 

    - Prowadź - odezwała się upadła anielica.

W tym samym czasie Maribel szła z kamerdynerem i chrześniakiem przez korytarz pierwszej klasy. Za zgodą Sebastiana, złapała wcześniej jego przedramię, by mogła mieć przewodnika na nieznanej drodze. Jej stan znacząco się poprawił. Ostatni atak był jedynie bolesnym wspomnieniem dla niej i świadków.

       - Matko chrzestna - zawołał młody panicz.

       - Tak?

      - Czy takie ataki jak wcześniej zdarzają ci się często? - spytał ostrożnie. Maribel nieumyślnie zacisnęła palce na przedramieniu lokaja. Nie czuła się w tym temacie komfortowo.

       - Zazwyczaj jestem w stanie uniknąć aż tak dramatycznego ataku, ale czasami, kiedy dookoła mnie za dużo się dzieje... - zrobiła przerwę. Nie chciała pokazywać i udawadniać Cielowi swojej słabości. - Wybacz mi, że musiałeś oglądać swoją matkę chrzestną w tak nieprofesjonalnym obliczu.

       - Wszyscy mamy swoje słabości - odpowiedział. - Jednak byłbym wdzięczny, gdybym wiedział co w takiej sytuacji robić. Jako świadek ataku - ciemnowłosa szlachcianka westchnęła.

       - Najlepiej robić dokładnie to, co robiła Aysel. Odwrócić moją uwagę od ataku prostymi poleceniami i pytaniami - przyznała. Niechętnie udzielała odpowiedzi na pytania chłopca. Jej słaba odporność na ataki paniki była jej jedną z największych tajemnic. Do tej pory wiedziała o tym jedynie trójka jej bliskich.

       - Dziękuję za zaufanie - Ciel zauważył dyskomfort kobiety. Zadrżała pod naporem jego podziękowań, najwyraźniej nie spodziewała się takiej wdzięczności za wyznanie. Sebastian czuł każdy, najmniejszy ścisk jej mięśni.

      - Jesteśmy rodziną, Ciel. To normalne, że darzę ciebie zaufaniem - kiwnęła głową z uśmiechem pod nosem. Rodzina. Młody Phantomhive często powtarzał, że stracił najbliższych i został sam. Mówił to, by zapomnieć o ostatnim członku swojej rozbitej rodziny. Nie chciał zbliżać się zbyt blisko do Maribel, by pech nie sięgnął jej. Z każdym, kolejnym tygodniem stawało się to coraz trudniejsze.

Niespodziewanie Sebastian zatrzymał się na swojej drodze. Zrobił to ostrożnie, by nie zaskoczyć zbyt hrabiny. Nastolatek w jego rękach spojrzał przed siebie. Na główny korytarz wyszła znana mu postać.

        - Wicehrabia Druitt?! - kobieta ponownie zadygotała. Tego mężczyzny najmniej chciała spotkać na swojej drodze.

      - Znam was? - na pierwszy rzut oka, blondyn nie poznał wysokiego kamerdynera i nastolatka w jego objęciach, ale kiedy spojrzał na kobietę, poznał ją bez przeszkód. - Ach, hrabina Lynx! Jak cudownie cię spotkać ponownie. Nasza dwójka została na statku, którego życie dobiega końca... To tragiczne przeznaczenie, rodem z Szekspirowskiego dramatu!

      - Proszę pozwolić mi się wtrącić - od długiego monologu uratował słuchaczy demoniczny lokaj. - Ale co wicehrabia tutaj robi? Statek tonie i jest pełen żywych trupów.

      - Jest coś na tym statku, dla czego jestem gotowy zaryzykować swoje życie - przyznał tajemniczo. Maribel znała odpowiedź, ale nie podzieli się z resztą tym dziwacznym wyznaniem.

      - To pańskie ego? - rzuciła szeptem. Gdyby tylko widziała rozbawiony uśmiech demona, który usłyszał jej słowa.

      - Te chodzące zwłoki są niczym więcej niż tylko marionetkami - przyznał wicehrabia. - Ups, wyznałem za dużo - zaczął odchodzić za swoimi ludźmi, niosącymi wielkie urządzenie. Wtem... Sebastian rozpoczął zawołanie Aurory, by udowodnić członkostwo. Nieodmiennie Maribel przyłączyła się do niego i wspólnie wykonali pozę, którą wymyśliła dla zabawy z Undertakerem. Nigdy nie pomyślała, że wtajemniczone społeczeństwo stowarzyszenia weźmie to tak głęboko do serca.

        - Czy to urządzenie jest w stanie zatrzymać nieumarłych? - spytał młody panicz.

       - Jak się o tym dowiedzieliście? - spytał poważniejszym tonem wicehrabia. Hrabina nie zabierała głosu. Stała obok kamerdynera, nie puszczając jego przedramienia. Nie była to dobra okazja, by wychylać się w obecności Druitta. - Jeśli jesteście ciekawi, chodźcie za mną. Pokaże wam wszystko. 

Maribel, Sebastian i Ciel posłusznie ruszyli za ludźmi wicehrabiego. Ich trójka zastanawiała się, czy nie ukraść urządzenia, ale błyskawicznie zdali sobie sprawę, że nie wiedzą jak je użyć. Muszą to wiedzieć, by zacząć działać. Nim kobieta odezwała się, by zgodzić się ze zdaniem chrześniaka, usłyszała znany jej śmiech.

     - Undertaker! 

    - Co tutaj robisz? 

   - Kiedy uciekałem, spytano mnie o pomoc w niesieniu tego. Potem zobaczyłem jak robicie tą fascynującą postawę Feniksa - zachichotał, zawstydzając nastolatka. Dłoń hrabiny automatycznie znalazła drogę do rękawa grabarza. Opuściła bok demona i zbliżyła się do Żniwiarza. Miała do niego ważne pytanie. Co z Cielem? Statek tonie, gdzie jest drugi z bliźniaków. 

     - Tak w ogóle, wiesz jak to uruchomić? - spytał szeptam młody panicz swojego informatora. 

    - Dobre pytanie. Zastanawiam się na ile ta maszyna pomoże - przyznał Shinigami z uśmiechem. Maribel westchnęła dyskretnie. Znała prawdę o urządzeniu i nie miała zamiaru się tym dzielić z nikim. Z tego powodu przygotowywała się na zamieszanie. Musi również przywołać do siebie Aysel. - Coś się stało, hrabino? Cała się hrabina trzęsie - pytanie grabarza przywołało kobietę do porządku.

     - To nic takiego. Jest mi odrobinę zimno.

Po pewnym czasie towarzystwo dotarło do celu podróży. Sala bankietowa stanie się miejscem finalnego starcia. Hrabina zeszła kilka stopni po schodach, nim się zatrzymała. Musiała puścić rękaw Żniwiarza, by bezpiecznie zniósł urządzenie na dół. 

     - Bądźcie ostrożni, to urządzenie jest cenniejsze niż wasze życia - upomniał wicehrabia swoich pomocników. Przeszedł obok szlachcianki, zerkając na nią kątem oka. Uśmiechnął się i zanucił melodię walca, przy którym tańczył z nią wśród gości. Chwycił jej dłoń i pociągnął w dół. Zaskoczona hrabina niemal spadła z pozostałych schodów, gdyby nie mocne objęcia Alaistora. 

     - Proszę mnie puścić - wysyczała, kiedy zeszła ze schodów a mężczyzna okręcił ją do nuconej melodii. Zdołała się jednak wyrwać z jego dłoni podczas obrotu. Oddaliła się o kilka kroków od wicehrabiego aż uderzyła plecami w kogoś innego.

       - Uważaj, hrabino - dłonie z długimi paznokciami objęły jej przedramiona. W przeciwieństwie do dłoni Druitta w tych Maribel poczuła się spokojnie a nawet komfortowo.

       - To ty! Ty ukradłeś urządzenie z mojego pokoju! - rozbrzmiał nowy głos w pomieszczeniu. Doktor Ryan.

       - Ach, Ryan! Czekałem na ciebie! Przy pomocy tego narzędzia stworzę nowe, własne królestwo! - Undertaker zachichotał na odgłos słów Alaistora, podczas kiedy hrabinie nie było do śmiechu. Nienawidziła tego mężczyzny podobnie jak Greya. Różnica między nimi polegała na tym, że wicehrabia miał czelność ją dotykać i flirtować.

       - Undertaker - zwróciła się do grabarza dyskretnie. Nadstawił ucho, by usłyszeć jej słowa. - Co z naszym specjalnym klientem? - spytała. Specjalny klient to nikt inny jak młody hrabia.

      - Ewakuował się ze statku. Jest całkowicie bezpieczny - odpowiedział z podobnym szeptem.

      - Dobrze. Dziękuję.

      - Moja hrabino! - rozbrzmiał głos Aysel. Przybyła wreszcie. Zgadzałoby się, po obecności Stokera, Maribel mogła stwierdzić, że byli tutaj również Żniwiarze.

     - Aysel - zawołała swoją upadłą anielicę. Nim jednak ta mogła zejść do swojej pani, chwilę przerwał wicehrabia.

     - A, a! Nie zależy nikomu na tym urządzeniu? - umieścił kieliszek wina nad maszyną. Wszyscy stanęli nieruchomo w swoim miejscu.

     - To się staje irytujące - mruknęła ponuro jasnowłosa.

     - Dlaczego przyszło mi do głowy podpisywać umowę z tym człowiekiem? W dodatku mnie kierowałeś ku tej myśli - wyszeptała pod nosem hrabina, kierując ostatnie zdanie do Undertakera. Wszyscy byli gotowi pozbyć się osobnika i przejąć kontrolę nad kluczowym narzędziem.

Wtem do środka sali bankietowej zawitały żywe trupy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top