Lalka 5 Scena 15
Maribel trafiła ostatecznie tuż obok Francis. Undertaker zniknął, by nie zostać zdemaskowanym przez niechciane osoby, a hrabina czym prędzej zwróciła na siebie uwagę walczącej przyjaciółki. Znajdowała się ona tuż obok windy i dzielnie broniła grupki bezbronnych dam przed potworami.
- Ach! - ciemnowłosa niewidoma potknęła się o ciało zabitego kelnera. Krzyk zwabił bestie oraz samą markizę.
- Maribel! - zawołała z przerażeniem, gdy żywe trupy zaczęły okrążać hrabinę. Arystokratka z dworu Lynxów drgnęła na odgłos znajomego głosu.
- Frannie! Celuj w głowy! - krzyknęła niewidoma. Udało jej się kopnąć jednego z napastników w kolano, dzięki czemu upadł, a drugiego odepchnęła rękami. Resztą zdołała zająć się Francis. W mgnieniu oka znalazła się przy Maribel, pomogła jej wstać i szybko obejrzała ją w poszukiwaniu ran. Na szczęście Lynx nie była ranna. - Jak dobrze, że jesteś cała!
- Co tutaj robisz?! Powinnaś być w bezpiecznym miejscu z innymi, a nie biegać po korytarzach pełnych tych dziwów! Gdzie twoja służąca? Jak udało ci się dotrzeć tutaj samej? - kobieta miała wiele pytań do młodszej towarzyszki. Niestety krzyki kolejnych nieumarłych przerwały rozmowę kobiet i zmusiły je do stanięcia do walki. - Maribel, musisz stąd uciekać, jest zbyt niebezpiecznie! - dodała markiza. Ciemnowłosa kobieta przywarła do jej pleców i ukazała ukryte w lasce ostrze.
- Zapominasz, że również potrafię używać broni. Zapewniam, że lekcje z moim ojcem nie poszły na marne - choć nie tak perfekcyjna i szybka jak markiza, hrabina potrafiła władać ostrzami. Trudne i czasochłonne treningi z generałem ojcem nie raz okazały się dla Maribel zbawieniem i ucieczką od śmierci. Musiała się skupić na wszystkich zmysłach, zwłaszcza na tym, co słyszy.
Reszta obecnych Midfordów z zaciekawieniem zerkała na niewidomą. Byli pod wrażeniem jej skupienia. Było to zrozumiałe, kiedy nie trafiała perfekcyjnie i musiała pozwolić niebezpiecznym przeciwnikom podejść bliżej. Fascynujące było jej poczucie pewności i wola walki. Miała więcej odwagi, niż nie jeden mężczyzna na statku.
- Maribel, nie oddalaj się ode mnie - powiedziała stanowczo Francis. Ciemnowłosa szlachcianka chciała coś odpowiedzieć, ale niespodziewanie jeden z żywych trupów potknął się i upadł prosto na nią. Długi sztylet arystokratki przeszył jego skroń, ale bezwładne ciało przygniotło ją boleśnie do ziemi. - Maribel!
- Hrabino! - do akcji wkroczył Edward. W tym samym czasie przybył Sebastian, by bezpiecznie odeskortować Midfordów. Syn Francis pokonał otaczające hrabinę potwory i bez zawahania pomógł wydostać się damie spod cielska jednego z nich. Podziękowała za pomoc przy podnoszeniu się z ziemi. - Czy wszystko w porządku, hrabino? Nie ucierpiała hrabina?
- Jedyne co ucierpiało to moja duma - prychnęła z szybkim uśmiechem na twarzy, by nie martwić syna swojej przyjaciółki.
- Dzielnie hrabina stawia czoło tym stworom - przyznał, jednak jego ton głosu szybko się zmienił. - Proszę mi powiedzieć, czy nie spotkałaś hrabino po drodze panny Walker? - był wyraźnie zmartwiony. Ciemnowłosa kobieta rozumiała jego uczucia.
- Kiedy jeden z kelnerów pomagał mi się tutaj przedostać, wydawało mi się, że słyszałam pannę Walker kłócącą się z ojcem - odparła, przynosząc nadzieję młodemu Midfordowi. Ucieszył się, że dziewczyna żyje.
- Czy wie hrabina, gdzie to było? Proszę mi powiedzieć, błagam - jego dłonie zacisnęły się na przedramieniu szlachcianki. Arystokratka zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć, w którym momencie usłyszała krzyk Josephine. Nie miała pojęcia, w jakim pomieszczeniu akurat się znajdowała, ale znała mniej więcej drogę.
- Mogę pokazać ci drogę, Edwardzie. Nie byłam w stanie zobaczyć, jaki to był pokój, ale wiem, jakie i ile zakrętów dzieli nas od tego miejsca - zapewniła z opanowaniem. Jasnowłosy wahał się z odpowiedzią przez chwilę. Nie chciał narażać życia niewidomej, ale wiedział, że bez jej bezpośredniej pomocy nie będzie w stanie uratować dziewczyny. Maribel ścisnęła jego rękę. - Zaufaj mi. Bądź moimi oczami a bezbłędnie doprowadzę cię do ukochanej - dodała z lekkim uśmiechem. Blondyn speszył się odrobinę, odchrząknął i ostatecznie zgodził się na propozycję hrabiny. Nim jednak odeszli, przyłapali ich rodzice chłopaka i kamerdyner Ciela.
- Gdzie się wybierasz, Maribel? - spytała surowo Francis.
- Proszę pójść ze mną, hrabino. Odeskortuję hrabinę do--
- Nie ma takiej potrzeby, Sebastianie - przerwała mu ciemnowłosa arystokratka. - Mam jeszcze wiele spraw do zbadania na statku, przede wszystkim odnalezienie mojej służącej i dokończenie śledztwa. Midfordowie byli świadkami moich zdolności szermierskich, jestem w stanie się obronić, zapewniam - tłumaczyła cierpliwie.
- Edwardzie, gdzie wybierasz się z hrabiną? - spytał ojciec chłopaka. Jasnowłosy dżentelmen spiął się na odgłos pytania. Najwyraźniej temat dziewczyny nie był mile wymieniany w rodzinnych sprawach.
- Hrabina wie gdzie jest Lady Walker--
- Synu, przerabialiśmy tę kwestię. Temat panny Walker jest zamknięty, musisz zostawić ją w spokoju - mąż Francis wyraził się twardo na temat młodej panny. Edwardowi nie podobało się takie nastawienie, nie pomagała podobna opinia jego matki.
- Nie powinieneś się tak przejmować nią, Edwardzie - Maribel sapnęła naburmuszona, po usłyszeniu komentarza swojej drogiej przyjaciółki.
- Nie mam zamiaru wytykać niczego, ale Edward ma tytuł rycerza, obrońcy słabszych i niewinnych. Powinien zostawiać każdą młodą damę w potrzebie na pastwę losu, bo może być potencjalnie jego przyszłą żoną? Nie tak powinien zachowywać się angielski rycerz - zauważyła, stawiając na obronę młodzieńca. Nie rozumiała niechęci jego rodziców, ale wysunęła niepodważalny powód, dzięki któremu chłopak powinien ruszyć na ratunek niewinnej damie.
- Maribel, nie powinnaś mieszać się w takie sprawy. Jak najszybciej udasz się do bezpiecznej strefy z lokajem Ciela - oznajmiła stanowczo Francis.
- Będziesz miała na sumieniu życie bezbronnej dziewczyny, Francis. Dobrze wiesz, że skoro wiem, gdzie jest, tylko ja mogę doprowadzić do niej pomoc. Nie zrozumiecie wyjaśnień drogi, bowiem używacie do nawigacji jedynie bodźców wzrokowych - hrabina nie okazywała wahania wobec swojego stanowiska. Nawet w obliczu surowej markizy, nie zmieni zdania. Obje z Francis były tego świadome. Starsza z nich mruknęła coś pod nosem, sfrustrowana faktem, że musi ustąpić po raz kolejny młodszej towarzyszce.
- Macie wrócić żywi. Oboje - pozwolenie od Francis było niczym zbawienie. Edward podziękował i razem z hrabiną ruszyli w głąb korytarza, z którego przybyła.
Maribel przemierzała korytarze z młodym blondynem. Udawało im się pokonywać niebezpiecznych przeciwników i wskazać drogę ucieczki tym, którzy jeszcze żyli. Niewidoma prowadziła młodzieńca po rzeczach, które normalnie nie byłby w stanie zauważyć. Rozpoznawała dane miejsca po ozdobach na ścianach bądź meblach, zapachu w przypadkach pomieszczeń takich jak palarnia, bar czy jadalnia, a nawet po wykonanych krokach. Szlachcianka miała wiele sposobów na poruszanie się po statku, ale mimo to potrzebowała obok osoby ze sprawnymi oczami. W końcu, prócz rzeczy nieruchomych, Campania jest pełna żywych trupów i ludzi.
- Edward, mogę zapytać o wcześniejszą sytuację? - pozwoliła sobie na zamienienie kilku słów z chłopakiem, kiedy droga była nieco spokojniejsza.
- Tak, niech hrabina pyta.
- Co się stało, że twoi rodzice są tak negatywnie nastawienie wobec panny Walker? - wyczuła mocniejszy zapach morskiego powietrza. Gdzieś tutaj powinna skręcić w prawo. Podeszła do ściany i przejeżdżając po niej dłonią, szukała zakrętu.
- Podczas balu udali się na rozmowę z rodzicami panny Walker i wyszło na jaw, że Josephine jest już zaręczona - ciemnowłosa kobieta westchnęła ciężko. W takim przypadku to zrozumiałe, że Frannie i jej mąż chcieli trzymać syna z dala od zaręczonej dziewczyny. Robili to dla dobra jego uczuć.
- Rozumiem, że mimo to, chcesz być tym, który jej pomoże - stwierdziła znajdując zakręt.
- Powiedziała mi, że jej narzeczony jest o wiele starszy i ma dość nieprzyjemny temperament. To związek polityczny.
- Najpopularniejszy i najgorszy związek z możliwych - skomentowała pod nosem hrabina. - Ocalisz ją. Słyszałam ją na tym korytarzu. Proszę, muszę trzymać się blisko ciebie, więc nie oddalamy się od siebie za daleko - odparła.
- Dziękuję, hrabino. Proszę ze mną - podał jej swoje przedramię, kobieta objęła je ręką i ruszyli przed siebie. Przeszukiwali pomieszczenia z ostrzami w dłoniach, okazjonalnie powalając przyczajone żywe trupy.
W zapleczu służbowym wypadła na nich czwórka stworów. Hrabina zdołała zablokować atak ostrzem. Jej ostry sztylet znajdował się między zębami nieumarłego. Krawędzie broni wrzynały się w kąciki ust, rozcinając zszyte fałdy mięśni i skóry. Osobnik próbował ją złapać, by utraciła równowagę, ale w porę rozluźnił zgryz na sztylecie. Maribel przesunęła ostrze i gdy wyczuła, że czubek znalazł się w jamie ustnej potwora, zebrała siłę i pchnęła broń oboma rękoma pod kątem. Przebiła się do mózgu, powalając nieszczęśnika na ziemię. Następny z nich rzucił się na nią i zdołał wbić, żeby w ramię szlachcianki. Krzyknęła z bólu, ale wycelowała sztylet w głowę napastnika. Czaszka chrupnęła nieprzyjemnie pod naporem ostrego ciała obcego, całe ciało nieumarłego zesztywniało, by po chwili zwiotczeć. Ciemnowłosa popchnęła go na bok. Z ciężkim oddechem tamowała wylew krwi z ugryzionego ramienia.
- Edward!
- Hrabino, znalazłem ją! - zawołał młodzieniec wyraźnie podekscytowany, póki jego zielone oczy nie ujrzały kobiety. - Hrabino! - podbiegł do niej, by zobaczyć ranę. - Trzeba się tym zająć. To dość głębokie ugryzienie, proszę mi wybaczyć brak reakcji.
- Gdzie jest panna Walker? - spytała arystokratka, kompletnie ignorując słowa młodego Midforda.
- Tutaj, hrabino - do jej uszu dotarł znajomy zapłakany głos dziewczyny.
- Utknęła pod meblami - podpowiedział blondyn. Wychylił się z pomieszczenia na korytarz. Przymknął drzwi nim zbliżył się z ciemnowłosą do przygniecionej panny. Edward miał kłopot z podniesieniem całej szafy samodzielnie. Pomogła mu Maribel swoją jedną, sprawną ręką na tyle, by Josephine wypełznęła spod mebla.
- Wszystko w porządku, panno Walker? Nie jest panna ranna, prawda? - spytała Maribel. Przerażona dziewczyna wstrzymała oddech, zerkając na niesławną hrabinę ze strachem. Edward ścisnął ramię młodej dziewczyny. Posłał jej uspokajające spojrzenie. Zła reputacja hrabiny była czasem trudna do pokonania.
- Nic mi nie jest, ale ty hrabino jesteś ranna - odważyła się odpowiedzieć. Ciemnowłosa kobieta zakryła ramię dłonią i uśmiechnęła się do młodej damy.
- To nic poważnego. Jednak zalecam szybkie pojawienie się przy szalupach, by ewakuować się ze statku. Jest tutaj zbyt wiele tych stworów - wyjaśniła spokojnie. Dziwne. Podobno uśmiech Lalkarza Królowej nie wróżył nic dobrego. Dlaczego wydawał się szczerze przynosić otuchę młodej Josephine?
- Wracajmy do moich rodziców. Gdzie jest twoja rodzina? - Edward zwrócił się do uratowanej dziewczyny.
- Uciekli. Goniły ich te stwory, nie wiem gdzie są - pokiwała przecząco głową. Młody Midford zerknął na hrabinę. Co powinni robić w takim wypadku?
- Bardzo możliwe, że również zmierzają w tym samym kierunku. Panno Walker, może się panienka rozglądać za nimi kiedy wyjdziemy z pomieszczenia? Potrzebuję Edwarda podczas walki.
- Oczywiście - dziewczyna nie zawahała się z odpowiedzią. Była zbyt przestraszona sławną hrabiną a z drugiej strony zaskoczona jej manierami i grzecznością. Społeczeństwo przedstawiało ją jako kompletnie inną osobą.
- Więc chodźmy. Proszę się nie oddalać - Maribel poprawiła długi sztylet w dłoni. Edward ostatni raz spojrzał na damy nim otworzył drzwi i powitały ich nowe grupy nieumarłych. Ciemnowłosa wzięła głeboki wdech i wydech. Sytuacja zaczęła się robić niewygodna i trudniejsza niż przypuszczała.
Tymczasem Aysel była niedaleko. Kierowała się niestety w przeciwnym kierunku niż jej pani i zmierzała na sam przód Campanii. Była zdyszana i zmęczona bieganiem połączonym z walką. To trwało zbyt długo, czemu jej hrabina nie wezwie jej do siebie? Dobrze, że żyje, powtarzała sobie w myślach służąca. Pokusiła się nawet o wejście do kajuty kapitańskiej, gdzie zapanowały żywe trupy. To ją jeszcze bardziej zaniepokoiło. Nikt nie kieruje gigantyczną maszyną. Rozejrzała się dookoła. Ujrzała znajomą sylwetkę na balkonie.
- Ronald! - krzyknęła, biegnąć ku Żniwiarzowi. Ten odwrócił się za siebie i niemal nie zamachnął się kosiarką w samoobronie, ale w porę rozpoznał upadłą anielicę. Zamiast ataku, powitał ją z otwartymi ramionami, jak zawsze. Złapała mocno jego ramiona i skrzyżowała z nim spojrzenia. - Gdzie jest moja hrabina? Widziałeś ją gdziekolwiek?
- Hrabina? Nie, nie widziałem jej - odpowiedział, dopiero po chwili przypominając sobie o jakiej kobiecie mowa. Aysel warknęła coś niezrozumiałego pod nosem, odwracając wzrok na kierunek płynięcia statku. Zabrała dłonie z ramion Shinigamiego, otwarła lekko usta, w oczach lśnił promyk strachu. Dawno nie gościł w jej pięknych oczach. Blondyn podążył za nią wzrokiem. - Ach, to. Nikt by się tego nie spodziewał, hm? - nie odpowiadała, po prostu patrzyła przez chwilę na zbliżającą się górę lodową. Nikt nie steruje statkiem. Po jej ciele przeszły elektryzujące ciarki. Odwróciła się przodem do Żniwiarz i objęła jego policzka.
- Jeśli przeżyjemy z hrabiną ten rejs, zapraszam cię na romantyczną kolację po pracy - serce Ronalda podskoczyło aż do gardła z zaskoczenia. Randka z Aysel? Niech ktoś go uszczypnie, by się upewnił, że nie śni. Upadła anielica nie wahała się, by jeszcze bardziej zaskoczyć jasnowłosego zbieracza dusz. Pochyliła go ku sobie i ucałowała w usta. Dłużej i pewniej niż kiedykolwiek. Było to ukoronowanie związku.
Nim jednak jasnowłosy miał szansę odpowiedzieć, białowłosa uciekła do kajuty kapitańskiej by jak najszybciej skręcić maszynę z drogi na pewną, błyskawiczną śmierć. Trzymała okręcony do granic możliwości starer, mając nadzieję, że Campania nie zatonie od razu po nieuniknionej kolizji. Niestety zakręt został wykonany zbyt późno. Nie zamknęła oczu, gdy bok Campanii bezlitośnie uderzył w górę. Statek wydał z siebie niemiłosierny jęk i zgrzyt. Kawał lodowca zawył i rozrzucił odłamane kawałki dookoła, nawet na pokład. Po potężnym statku przeszła fala uderzeniowa. Po samym wstrząsie, upadła anielica wiedziała, że uszkodzenia są ogromne.
- Boże, daj nam chociaż godzinę. Błagam o godzinę czasu - wyszeptała, puszczając ster i z zawrotną prędkością wybiegając na zewnątrz. Wtem poczuła znajome uczucie rozpływające się po całym ciele. Oczy zalśniły nowymi pokładami energii.
Pani wzywa. Wreszcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top