Lalka 4 Scena 7
Peter szykował się do wejścia na teren trucicielki. Miał ze sobą kilku policjantów na wypadek, gdyby kobieta sprawiała więcej problemów, niż było to konieczne. Poza tym nie miał takich przywilejów jak mundurowi, to oni musieli aresztować trucicielkę w świetle prawa. Wszedł do sklepu samotnie, pod fałszywym argumentem odebrania zamówienia chorej narzeczonej. Czuł się nie na miejscu, idąc między sukniami, biżuteriami, a co najważniejsze, bielizny damskiej. Starał się nie rozproszyć koronkowymi zdobieniami, ale kiedy jakaś bielizna w nieunikniony sposób znalazła się w zasięgu jego wzroku, myślał o rzeczach, jakie nawet jego zaskakiwały. Odczuwał wielki wstyd z domieszką szczypty ekscytacji, za wyobrażanie sobie hrabiny Maribel w samej bieliźnie. Jednak musiał się szybko opanować, jest na misji i idzie za niesławną trucicielką do jej zaplecza, by porozmawiać.
- To naprawdę piękny kolor - skomentował, zerkając na zabezpieczone suknie pod ścianą.
- Trudno było uzyskać ten odcień, ale proszę tylko zobaczyć, jak ten trud się opłaca. Tak wiele kobiet kupuje teraz zielone suknie - odpowiedziała niewinnie kobieta. Była odwrócona tyłem do mężczyzny, przeglądała księgę z zapiskami danych zamówień. Kiedy doktor miał już wyjawić sekret wdowy, ta zabrała głos przed nim. - Wiem, kim pan jest, panie Johansen - stanął wryty w podłogę. Jego zmysły gwałtownie się wyostrzyły, był uważny i gotowy do działania. - Ta ślepa świnia wysłała cię, swojego kundelka, za tropem truciciela, prawda? - wtem kobieta w czerni sięgnęła po nożyczki, leżące nieopodal księgi i zaatakowała doktora. Żałował, że zapomniał w pośpiechu wziąć swoją broń. Zdołał się przesunąć, ale i tak narzędzie wbiło się w jego przedramię. - Jak to jest, że samotna, ślepa i młoda damulka może samodzielnie władać ziemiami ojca i śledzić przestępców a ja nie mogę szukać zemsty i prowadzić samodzielnie biznesu?! Straciłam wszystko, a ona siedzi, je i śpi i mimo to--!
- Proszę przestać w tej chwili! - Peter wykorzystał zgromadzoną siłę w mięśniach i popchnął kobietę. Upadła pod ścianę, ciągnąć lekarza za sobą. Hałas przyciągnął uwagę ludzi za drzwiami zaplecza.
- Puszczaj mnie! - wierciła się pod naporem ciała i dłoni medyka. Podczas szarpaniny zdołała wykrzywić nożyczki w mięśniach Petera. Nieznośny ból rozproszył go, pozwalając kobiecie odepchnąć go z siebie i wstać.
- Policja! Pomocy! - krzyknął wściekle, gdy właścicielka trującego biznesu wyminęła go, chcąc uciec tylnymi drzwiami. Zdołał złapać mocno jej kostkę, dzięki czemu trucicielka zachwiała się, by po chwili upaść płasko na podłodze. Podparł się o łokieć, wyjął z kieszeni strzykawkę napełnioną płynem.
- Zostaw mnie! Ja chciałam tylko zemsty! Ta niewidoma świnia nie złapie mnie, nigdy! - krzyczała desperacko wdowa. Peter wbił w jej nogę igłę. Wtłoczył midazolam do jej krwiobiegu, jeden z najszybszych środków nasennych dostępnych w szpitalach. Nie zauważył jej dłoni, przez co paznokcie morderczyni przejechały po jego policzku, zostawiając po sobie dwie krwiste linie. Podczas szarpania się, welon trucicielki podwinął się, ukazując jej twarz. Peter wstrzymał oddech. Odsunął się od kobiety, na twarzy wyrastał mu czysty szok i obrzydzenie. Nigdy wcześniej nie widział tak paskudnej deformacji twarzy. Zwiotczała skóra, jedno oko ledwo widoczne pod fałdami, ogromne kaniony zdobiące przestrzeń między zwisającym mięsem. Peter był lekarzem, ale nie był przygotowany na taki widok. Raptownie odwrócił wzrok od paskudnej twarzy. Środek w krwi kobiety zaczynał działać, przestała się wiercić, kończyny opadały z nagłego zmęczenia. Oddech zwalniał, ale był drżący. Wydobyła spomiędzy warg szloch. - Nie jestem potworem...
Kiedy oficerowie wkroczyli do akcji, pomogli doktorowi pozbierać się z ziemi i od razu udzielono mu pomocy przy ranach. Na szczęście ostrza nożyczek nie trafiły żadnej żyły, ale i tak ta rana może okazać się problematyczna. Zadrapaniem na policzku nie trzeba było się przejmować, póki nie pomyślano, że pod paznokciami kobiety mogły się znajdować resztki arszeniku. Po opróżnieniu sklepu i wysłaniu pracowników na przesłuchanie przeszukano cały teren. Znaleziono w pracowni dużą ilość zabezpieczonej trutki oraz zapiski jak pozyskiwać kolor z arszeniku. Niezbite dowody zabezpieczono. W późniejszym etapie okazało się, że nie wszyscy pracownicy byli świadomi trucicielskiego biznesu. Wtajemniczeni byli tylko ci, którzy bezpośrednio szyli. Ci jednak, którzy obsługiwali klientów, nie wiedzieli o procesie tworzenia produktów z trującego barwnika.
Kolejny raz Lalkarz Królowej wygrał w starciu ze złem.
Maribel usłyszała o stanie doktora, jego bratowej i jej koleżanki. Obje kobiety, zostały potem przesłuchane i udowodniono, że zostały zatrute przez słodką różę z cukru. Na szczęście szybka reakcja lekarzy pozwoliła uratować ich zdrowie, choć nieznana bliżej hrabinie kobieta była w najcięższym stanie i możliwe, że już nigdy nie wróci ona do poprzedniego stanu zdrowia. To wszystko działało na niekorzyść trucicielki. Maribel była zadowolona. Z uśmiechem na ustach oddawała list z raportem Jej Wysokości Wiktorii. Teraz kiedy jej śledztwo skończyło się szybkim sukcesem, była pewna, że odzyska zaufanie królowej. Nieomylnie oceniła swoją sytuację i już po jednym dniu dostała odpowiedź od władczyni, świadczący o tym, że hrabina Lynx odzyskała swoją bliską pozycję przy boku Wiktorii.
Tydzień po okropnej burzy, podczas której rozgrywało się tak wiele potwornych rzeczy na dworze Ciela, młody hrabia został zaproszony do swojej matki chrzestnej na podwieczorek. Nie wiedział jeszcze jaka niespodzianka go czeka, wiedział jedynie, że ma bardzo napięty grafik przez królową i po części swoją narzeczoną, bowiem jej rejs statkiem pokrywa się z nowym śledztwem.
U progu powitał ich nieodmiennie stary kamerdyner Rupert i pokojówka Aysel. Z pięknego dywanu, rozłożonego na schodach, schodziła hrabina. Delikatny, aksamitnie przyjazny uśmiech zdobił jej kobiecą twarz. Czy hrabina w ogóle się starzała? Ciel pamięta, że miała kiedyś dłuższe włosy niż teraz. Kiedy opiekowała się nim, gdy był małym psotnikiem jej piękne, ciemne włosy sięgały do wcięć w talii. Obecnie sięgały do łopatek i nigdy nie straciły swojego jedwabnego wyglądu oraz żywych barw cieni. Jej ciało zdobiła wytworna, fiołkowa suknia z rękawami za łokcia. Niewielkie obcasiki zastukały na marmurowej podłodze, gdy pokonała schody.
- Witam, Ciel - głos hrabiny, cudowny niczym miód lipowy, rozbudzał umysły przybyszy. Choć słodki, miał w sobie nutę dojrzałości zmieszaną z mądrością wiekowego wieszcza. Hrabina miała prawie trzydzieści lat, a mogło się wydawać, że w jej młodym ciele znajduje się stara jak świat komórka, znająca wszystkie sekrety. Kiedy spotyka się taką osobę oko w oko, rozumie się, dlaczego współczuje się jej wrogom.
- Witam, matko chrzestna.
Maribel zapewniła swojemu gościu profesjonalny posiłek, przygotowany przez Sophie. Sama poznała nowego służącego swojego chrześniaka, Snake'a. Aysel rozpoznała młodego mężczyznę. Doskonale pamięta go z cyrku, Markus był podekscytowany jego zdolnością rozumienia węży. Liczyła, że woźnica nie spotka teraz swojego wężowego idola i nie upokorzy swoim zachowaniem głowy rodziny Lynxów. Wyglądało na to, że Markus był zajęty końmi w stajni. Mogła tymczasowo odetchnąć z ulgą, dopóki nie ujrzała swoje hrabiny wyciągającej dłoń do jednego z węży nowego kamerdynera młodego hrabiego.
- Hrabino, proszę uważać - drgnęła, by nie dopuścić do krzywdy swojej pani. Była wyraźnie przerażona wizją ugryzienia i zatrucia jadem.
- Nonsens, Aysel. Pan Snake powiedział, że Oscar chce się tylko przywitać - słowa Maribel, choć absurdalne dla pokojówki, były święte i nie mogła się jej przeciwstawić. Zmusiła się do stania w miejscu, ale uważnie obserwowała zielonego gada. Nie tylko ona, wszyscy mieli na oku podopiecznego jasnowłosego lokaja. Delikatny dotyk rozdwojonego języka węża, smyrał opuszki jej palca, nim Oscar powoli prześlizgnął się między jej palcami na dłoń. Gadzie oczy zatrzymały się na jednym z pierścieni kobiety. - Słyszałam wiele paskudnych opinii na temat węży, ale stawiając teraz czoła z jednym, jestem zaskoczona. Te "bestie" nie są wcale bezduszne! Na pewno nie Oscar, jest taki ostrożny i towarzyski - skomentowała kobieta. Łagodnie przejechała palcem po gładkich łuskach gada, który szybkimi ruchami języka, składał na jej nadgarstku drobne pocałunki. Te małe całusy wywoływały na jej twarzy łagodny uśmiech i cichy, niemal dziewczęcy chichot. Aysel odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że jej strach był daremny.
Jednak po małej zabawie z Oscarem, towarzystwo wreszcie podjęło konkretne rozmowy. Maribel wyjawiła niespodziankę, jaką tak zmotywowała chłopca do spotkania. W ostatnim liście od królowej dostała nowe zlecenie. I o dziwo było to coś, czego jeszcze Wiktoria nigdy jej nie poleciła. Współpraca z młodym Phantomhivem w śledztwie związanym ze szpitalem Karnstein. Chłopiec omal nie zakrztusił się herbatą po usłyszeniu tej informacji. To było doprawdy zaskakujące posunięcie ze strony królowej.
- Jej Wysokość napisała, że zależy jej, by nasze rodzinne więzy umocniły się nawet w sferze pracy. Dlatego zaleciła wspólne śledztwo - odpowiedziała hrabina, spytana o powód takiej decyzji.
Hrabia nie wiedział jak się czuć z zaistniałą sytuacją. Kiedy jego serce lgnęło z utęsknienia do Maribel, jego umysł desperacko uciekał w obawie przed zdemaskowaniem i utratą kolejnego członka rodziny. To wewnętrzne rozdarcie nie pozwalało mu się do końca cieszyć z okazji bycia przy matce chrzestnej.
- Przygotowałam już pewne informacje, od których możemy rozpocząć pracę - dodała hrabina, przerywając gonitwę myśli chłopca. Ciel odwzajemnił uśmiech kobiety z prychnięciem.
- Jak zawsze przechodzisz od razu do konkretów, matko chrzestna.
- Najpierw obowiązki, potem przyjemności jak to mawiał mój ojciec.
Był inny powód, dla którego hrabina tak szybko rozpoczęła ten temat. Doskonale wiedziała co się dzieję w szpitalu Karnstein, sama pilnowała przebiegu wszystkich poczynań w tym budynku. Początkowo pomysł narzucił Undertaker, zapewniał, że taki krok pozwoli im poczynić większy krok ku uzdrowieniu ich "specjalnego pacjenta". Tak więc, po dokładnym przeanalizowaniu planu działania, pomogła w dofinansowaniu wszelakich kroków. Kiedy dostała informację, że placówka przykuła uwagę królowej i zleciła poszukiwanie Cielowi i jej, zaczęła się zamartwiać. Młody Phantomhive może odkryć sekret i zrujnować wszystko. Będzie to doskonała okazja, by kontrolować jego kroki. Nie podobała jej się wizja oszukiwania czy spowalninia swojego chrześniaka, ale nie miała innego wyboru. Teraz nie był odpowiedni moment na odsłonięcie całej prawdy. Jeśli jednak sytuacja zacznie się wymykać spod jej kontroli, będzie miała Undertakera obok na statku.
- Muszę jeszcze dodać, że podczas rejsu będzie obecna rodzina Midford - w pewnym momencie dodał Ciel. Maribel uniosła brwi do góry. Szybko jednak jej zdziwienie zmieniło się w neutralną radość.
- Czyli Elizabeth również będzie płynąć z nami - odparła. - Chcesz, aby rozwiązać problem bez jej wiedzy, prawda?
- Zostałem zaproszony na rejs w celu odpoczynku. Tak przynajmniej myśli Elizabeth - przyznał lekko speszony. Wspomnienia z ostatniego spotkania z dziewczyną jeszcze żywo tańczyły w jego pamięci.
- Rozumiem. Nie chcemy, aby twoja urocza narzeczona została wplątana w mroczny świat podejrzanego szpitala w którym wskrzesza się zmarłych - hrabina kiwneła głową ze zrozumieniem a chłopiec odetchnął z ulgą. - Ciel, płynąłeś kiedykolwiek na statku? - spytała arystokratka.
- Jeszcze nie miałem okazji - przyznał hrabia. Maribel uśmiechnęła się pod nosem. Gładziła kciukiem ucho porcelanowej filiżanki wypełnionej do połowy bursztynowym naparem.
- Więc będzie to pierwszy raz dla nas obojga - skomentowała. Choć nie był to jej zamiar, przez jej spokojną fasadę opanowania, przedostał się niewielki promyk obaw. Ma się czym obawiać, kołyszący statek może okazać się zbyt przytłaczający dla niewidomej osoby. Młody Phantomhive zadziałał szybciej, niż sam zdołał przeanalizować co robi. Jego opuszki palców powoli dotknęły dłoni hrabiny. Na ułamek sekundy zapomniała o oddychaniu i nie odważyła się ruszyć na milimetr. Zaciekawiona czekała na rozwój sytuacji. Młody hrabia po chwili przyłożył całą swoją dłoń do jej i ledwo wyczówalnie ścisnął ją.
- Zadbam o ciebie, matko chrzestna - te słowa, choć ciche, brzmiały jak uroczysta przysięga rycerska przed wyruszeniem na wojnę. Ty bardziej płynęły one z ust osoby, która nie jest znana z tak słodkich i emocjonalnych przysięg. Ciel zdał sobie sprawę z tego, co powiedział i zrobił, gdy otaczała go cisza a wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu patrzyli na niego z szokiem na twarzach. Nawet jego demoniczny lokaj. - Z-znaczy...
- Och, Ciel - odpowiedziała wreszcie Maribel z szerokim uśmiechem. Zaśmiała się, ku niedoli zawstydzonego chłopca. - To ja powinnam mówić te słowa - zdążyła złapać jego dłoń, nim ją przyciągnął do swojego boku. Zakleszczyła ją między swoimi palcami z wielkim szczęściem. - Uwierz mi lub nie, ale jestem w stanie zadbać i o ciebie, mój chrześniaku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top