Lalka 4 Scena 6
Po wykonaniu wszystkich obowiązków służba dworu Lynxów nie miała zbyt wiele do roboty. Nie mogli wyjść na dwór i uporządkować ogród po ulewie, która trwała. Cały dom był perfekcyjnie czysty, posiłki wydane, kuchnia uporządkowana. Było zbyt wcześnie by iść spać, a zwyczajne leniuchowanie nie leżało w naturze sług. Musieli coś robić, być w ruchu.
- Co robić, co robić - powtarzał pod nosem Coda. Od ostatniej nocy jego stan zdecydowanie się polepszył. Wrócił do niego zapał i radość.
- Hrabina jest w gabinecie, nie chce by jej przeszkadzano - dodała Aysel. Wszyscy westchnęli. Nawet głowa dworu nie miała już co z nimi począć. Wykonali wszystkie swoje zadania i nie ma już nic więcej do roboty.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio tak marnowałam czas na nic - odezwała się Sophie.
- Myślałem, że byłaś z bogatej rodziny i cały czas marnowałaś czas? - kucharka rzuciła niemiłe spojrzenie Markusowi.
- Niestety nawet w mojej rodzinie nie miałam czasu na leniuchowanie. Jeśli miałam, choć chwilę wolnego czasu, ojciec już organizował mi kolejne zajęcia i nauki - wyjaśniła błyskawicznie. Starszy mężczyzna mruknął pod nosem na zgodę, mało zainteresowany rozmową. Zamiast tego wpatrywał się w okno. Zapewne czekał na powrót sowy. Będąc tutaj rok, kucharka nauczyła się, jak głębokie przywiązanie posiada woźnica do wszelakich zwierząt.
- Mogę o coś zapytać, Sophie? - wzrok służby spoczął na jasnowłosej pokojówce. Kucharka kiwnęła głową, pozwalając jej dalej mówić. - Jak to się stało, że młoda dama taka jak ty pragnęła zostać służącą? - pytanie owe błądziło nie tylko po głowie Aysel. Reszta również wydawała się zaciekawiona powodem swojej młodziutkiej współpracownicy.
- Ach, faktycznie. Nie opowiadałam wam o mojej przeszłości.
- Oczywiście, że znamy o tobie wiele faktów, nasza hrabina musiała zbadać twoją przeszłość nim dostałaś odznakę - wyjaśnił Rupert. - Jednak nie wszystkiego można się dowiedzieć z dokumentów - Sophie dotknęła broszki na piersi. Była dumna, że może ją nosić, być częścią społeczeństwa, do którego chciała należeć.
- Zasługujecie na odpowiedź w takim razie - oznajmiła po chwili.
Jej opowieść zaczyna się w wieku dziesięciu lat, kiedy jako mała dziewczynka nieśmiało wkracza w życie towarzyskie u boku rodziny. Piękne i szykowne kreacje, bale, pikniki, spotkania na herbatę w ogrodzie. Nawiązywała znajomości z dziewczynkami w jej wieku, jednak nie mogła odnaleźć z nimi wspólnego języka. Nie była zainteresowana w szukaniu sobie wybranka, który będzie się nią zajmował, zarabiał i ustawiał w domu jak laleczkę z saskiej porcelany. Jej marzenia o pomaganiu swojemu wybrankowi, własnej pracy i pełnej swobodzie były wyśmiewane.
- Myślisz w taki wulgarny sposób, Sophie! Z takim nastawieniem nigdy nie znajdziesz męża - mówiły dziewczynki. W tym samym czasie rodzina dziewczynki przeżywała kryzys. W perfekcyjnej z zewnątrz familii gotowały się kłótnie, krzyki i wyzwiska, prowadzące niedługo potem do rozwodu. Ojciec Sophie miał dość władczej żony i oskarżył ją o zdradę. Zgodnie z prawem, matka dziewczynki utraciła dach nad głową, uznanie swoich rodziców oraz prawo nad opieką Sophie.
Ojciec starał się wyzbyć z córki pierwiastka władczości odziedziczonego po jej matce. Robił wszystko, by pokazać jej powinności i przeznaczenie zgodne z normami. Sophie nienawidziła tego. Marzyła o byciu niepodległą, silną, zaradną kobietą.
Cztery lata temu w wieku czternastu lat pierwszy raz spotkała się z hrabiną Lynx. Na jednym z nielicznych bali, na które została zaproszona. Młodziutka dama zapragnęła znaleźć się pod skrzydłami takiej kobiety jak Maribel! Niezależnej, dumnej, silnej i kontrowersyjnej. Chciała się od niej uczyć i trwać wiernie u boku.
- Jednak nie chciałam wtedy być jej młodą towarzyszką jako córka szlachcica - podkreśliła Sophie. - Szykowne bale, etyka, maniery, zasady... To nie dla mnie, to dla dam z krwi i kości! Długo się zastanawiałam, jak mogłabym się znaleźć bliżej hrabiny, ale ostatecznie wpadłam na pomysł zostania służącą! Kucharki w moim domu uczyły mnie gotować, kiedy ojciec codziennie wybijał mi moje fantazje z głowy. Poznałam podstawy służenia i dobrej kuchni, ale zanim mogłam wykonać kolejne kroki, ojciec przesądził o moim losie, zabierając mnie z przymusu do zakonu - opowiadała emocjonalnie.
- Naprawdę podziwiasz naszą hrabinę! - skomentował z uśmiechem ogrodnik. - Ale wcale mnie to nie dziwi. Jest niesamowicie silną osobą - przyznał a reszta ochoczo się zgodziła.
- Jakie te ptaszki dzisiaj głośne - niespodziewany głos w pokoju zaskoczył służbę, kucharka omal krzyknęła na myśl o usłyszeniu ducha. U progu stała kobieta, o której przed chwilą mówili. Uśmiechała się lekko, widocznie powstrzymując się przed wybuchem niekontrolowanego śmiechu.
- Hrabina! - zawołała Sophie, oblewając się wściekłym odcieniem różu na policzkach.
- Coś się stało, hrabino? - spytał kamerdyner.
- Och, nic takiego. Zmierzałam do pianina, jeśli macie chwilę wolnego czasu, możecie mi potowarzyszyć - zaproponowała łagodnie.
- Oczywiście, jeśli hrabina sobie tego życzy! - odpowiedzieli chórkiem Sophie i Coda. Bez zbędnych rozmów udali się więc do pokoju muzycznego, gdzie mieścił się wspomniany instrument.
Maribel wybrała kilka przyjemnych walców, których melodia łagodziła jej galopujący rozum. Zazwyczaj używała muzyki do uspokojenia się czy też zebrania myśli. Prawda była taka, że gra na tym etapie sprawiała hrabinie niewiele problemów. Choć szybsze utwory były bardziej kłopotliwe i koślawe w jej wykonaniu, walce i wolne symfonie nie były dla niej przeszkodami nie do pokonania.
- Coda, zatańczmy! - zawołała zafascynowana kucharka, biorąc w palce dłonie przyjaciela.
- Ach, zaczekaj! Ja nie potrafię tańczyć! - zaprzeczył, wrastając w miejsce, w którym stał. Muzyka ustała, Coda spojrzał na hrabinę.
- Niedorzeczne! Musimy to czym prędzej zmienić i nauczyć cię tańczyć - zaalarmowała pewnym siebie tonem. Ogrodnik próbował się wymigać od lekcji tańca, ale uporczywa kucharka nie pozwalała mu uciec. - Markusie, a ty? Umiesz tańczyć? - Maribel zwróciła się do woźnicy. Co do Aysel i Ruperta była pewna, że opanowali sztukę tańca do perfekcji.
- ... Zapewniam, że lekcja nie jest konieczna! Na co zwyczajnemu woźnicy sztuka tańca, moja hrabino? - mówił poddenerwowanym, zestresowanym tonem. Nie chciał się ośmieszyć. Był dojrzałym mężczyzną, a nie potrafił zrobić dwóch poprawnych kroków walca.
- Życie jest nieprzewidywalne i lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność - zauważyła ciemnowłosa. - Aysel, Rupert i Sophie. Mogę liczyć na waszą pomocną dłoń? - pytanie było retoryczne. To oczywiste, że hrabina nie oczekiwała odmowy. Trójka wspomnianych sług od razu przystąpiła do nauczania. Sophie z Codą, Aysel z Markusem a Rupert pokazywał pozy i objaśniał męską część tańca. Na sygnał hrabina rozpoczynała grać. Niesforni uczniowie często popełniali błędy i potknięcia. Miejmy jednak nadzieję, że ich partnerki znajdą w sobie na tyle wybaczenia, by darować im obolałe stopy i palce.
Tej nocy burza wreszcie ustawała. Wystarczająco, by w większości przypadków uwolnić ludzi z budynków. Peter wreszcie mógł wsiąść do karocy i wrócić do swojego domu, gdzie za to Mary i Nina znajdowały się już na skraju wyczerpania. Służba nie wiedziała, co jeszcze mogą zrobić prócz powiadomienia odpowiednich organów oraz zapewnienia pierwszej pomocy. Zabrano kobiety ostatecznie do szpitala, gdzie lekarze starali się dokonać cudu. Bal u Ciela, choć mocno przedłużony, wreszcie dobiegał końca. Morderca, oraz jego sekrety wyszły na jaw. Czekano teraz na odpowiednią eskortę. Wszystko dobiegało do końca, a u hrabiny dopiero się zaczynało.
Peter był w amoku. Kiedy przybył do siebie i usłyszał o stanie Mary i Niny, a potem odczytał list hrabiny, był szczerze przerażony. Gdzie powinien się udać? Może Maribel zrozumie jeśli uda się do kobiet, a nie do podejrzanej? Mógł mieć nadzieję, że tak właśnie będzie, kiedy odpisywał na jej słowa i odsyłał sowę do jej pani. Postanowił, że upewni się, że Mary jest bezpieczna i jak najszybciej wypełni wolę hrabiny.
W szpitalu przekonał się, w jakim poważnym stanie są obie kobiety. Nie rozumiał co się stało, co takiego spowodowało u nich ten niebezpieczny stan zagrożenia życia? Lekarze od razu przystąpili do odpowiednich procedur, chcąc uratować obie ofiary arszenikowej trucizny. Nim Mary znalazła się na sali przygotowanej do zabiegu, złapała płaszcz Petera i wcisnęła do jego dłoni skrawek papieru. Nie mogła mówić przez swój stan, była ledwo przytomna, ale zdołała wcześniej przygotować wiadomość dla niego. Odczytał ją na szpitalnym korytarzu.
Kobiety odpowiedziały wczorajszego dnia sklep z sukniami podejrzany o zatrucia. Przymierzamy suknie i poczęstowały się cukrowymi kwiatami przed wyjściem. Z dostępnymi dowodami sprawa była oczywista. Z Mary i jej przyjaciółką wynik poszukiwań jest niepodważalny. Peter musiał działać, nim w mieście pojawią się inne ofiary. Wybiegł ze szpitala, zostawiając damy pod opieką swoich kolegów i koleżanek. Musi odwiedzić posterunek, by ostatecznie zakończyć szaleństwo kobiety ze sklepu.
Sowa wróciła do hrabiny. Oznaczało to, że Peter odczytał jej wiadomość. Pionki zostały wprawione w ruch, jeszcze tego poranka spodziewała się ujrzeć upadek trucicielki. W międzyczasie dotarły do Maribel akta dotyczące przeszłości Charlotte Addison.
Kobieta ze średnich sfer społecznych. Poślubiła szlachcica, z którym rozpoczęła swój obecny biznes. Kochana za swoją urodę, podziwiana za cudowny charakter i niesamowitego synka. Wesoła i spokojna rodzina. Nie wyróżniali się z tłumu. Co więc musiało nastąpić, by kobieta zajęła się zatruwaniem? Fatalny wypadek i ciężkie konsekwencje. Podczas jechania w karocy zdarzyła się ta niefortunna sytuacja. Cały powóz przekoziołkował w dół po zboczu. Podróżowała wtedy cała rodzina i nikt, nawet woźnica nie zdołał się uratować prócz samotnej kobiety. Doktorzy uznali jej przypadek za cud. Odratowali jej życie, jednak skaza po koszmarnych wydarzeniach została na zawsze. Charlotte utraciła nie tylko kochaną rodzinę, ale również ceche za jaką słynęła. Urodę. Podobno podczas wypadku jej twarz została poszatkowana jak mięso przez rzeźnika. Ochłap trzymał się kurczowo drugiego ochłapu mięśni i tłuszczu.
W takich okolicznościach samotna wdowa mogłaby się uratować piękną twarzą, ale cóż mogła zrobić przed obliczem społeczeństwa widzącego ją jako szpetną bestie? Nie dostała całego spadku po mężu, rodzina odwróciła się od niej podobnie jak przyjaciele. Nikt nie chciał patrzeć na zdeformowaną twarz. Ze wstydu i rozpaczy po dziś dzień ukrywa się za maską i welonem, odziana w wieczną czerń.
Dzięki swojemu dokładnemu dochodzeniu, Maribel doszukała się cwanego planu Addison, który zapewnił jej posiadanie sklepu. Zapewniono, że właścicielem jest najbliższy przyjaciel martwego męża a Charlotte współpracuje z nim. Hrabina nie mogła powiedzieć, że nie była zaskoczona, gdy dowiedziała się, że ta osoba nie istnieje. To fałszywe imię i nazwisko. Prawdziwym właścicielem sklepu jest tylko i wyłącznie wdowa. Powód trucia niewinnych dam? Stosunkowo prosty. Lalkarz zdobył nawet zeznania młodych klientek sklepu, które twierdziły, że pani Addison na siłę próbowała przekonać je do kupna swoich produktów czy zjedzenia cukrowych róż, które zapewne nasiąknięte były arszenikiem, stąd żółty osad w żołądkach niektórych ofiar. Spisane dowody w sprawie trucicielki zostaną lada moment przekazane odpowiednim rękom.
- Aysel? - hrabina zawołała pokojówkę, która obecnie pracowała przy sprzątaniu pokoju swojej pani. Jasnowłosa przerwała ścielanie łóżka, by się wyprostować i spojrzeć na panią dworu.
- Tak, moja hrabino?
- Czy jestem piękna? - pytanie nie brzmiało jak żart. Ciemnowłosa arystokratka była poważna i ciekawa jednocześnie. Upadła anielica analizowała chwilę wygląd Maribel. Aksamitne, wysokiej jakości ubrania w odcieniu kremowym i białym komponowały się perfekcyjnie z jasną cerą arystokratki. Delikatnie różowe usta nie były zbyt wydajne, były skromne i urocze na swój sposób. Dojrzałe rysy twarzy dodawały hrabinie dostojności. Ciemne włosy związane w luźnego warkocza opadały na ramię i sunęły w dół do biustu. Ułożenie brwi oraz zamknięte oczy sprawiały wrażenie, jakby Maribel śniła z uwagą i skupieniem.
- Jest hrabina piękną, dojrzałą kobietą - zapewniła łagodnie Aysel. Jako istota nadludzka nigdy wcześniej nie zwracała uwagi na piękno fizyczne śmiertelników. Liczyła się dla niej jedna rzecz. Kształt i barwa duszy, jedyne wspólne zainteresowanie dla aniołów, Żniwiarzy i demonów.
- Nigdy nie interesowało mnie piękno fizyczne. Jest tak wiele innych aspektów na które powinno się zwracać uwagę. Każdy ślepy człowiek zgodzi się ze mną - odpowiedziała Maribel, odkładając dokumenty na bok. Westchnęła, gdy oparła plecy wygodnie o krzesło. - Gdyby ludzie mogli doświadczyć kompletnej ślepoty, byliby w stanie zrozumieć moje słowa.
W tym momencie Aysel zrozumiała rzecz, jaka od dawna ją intrygowała. Była świadoma faktu, że jej pani była inna od innych ludzi, jakich miała okazję spotkać. Nie oceniała innych po wyglądzie, ceniła sobie rzeczy na jakie przeciętna osoba nie zwracała uwagi. Czy to by wystarczyło, aby przyciągnąć uwagę chociażby legendarnego Shinigami? Tak, ale na tak długo? Hrabina i Undertaker znają się od lat, ich znajomość nie słabnie z dnia na dzień. W dodatku Aysel widziała kilka razy wzrok Sebastiana na swojej pani. Tutaj nie chodziło tylko o to, że Maribel jest ślepa, coś tkwi o wiele głębiej w niej. Choć Maribel nie była nadludzkim bytem, potrafiła ocenić duszę swoich równieśników przez małe szczegóły w mowie, gestach, zachowaniu. Wszystkim, co nie tyczyło się wzrokowych aspektów. Ta zdolność, szlifowana przez arystokratkę całe życie, ukształtowała jej duszę w niecodzienny sposób. To właśnie czyniło ją tak unikatową śmiertelniczką.
- Jest hrabina... Niepowtarzalna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top