Lalka 4 Scena 5
Trudno było odróżnić poranek od nocy. Ciemne chmury dalej zasłaniały jakikolwiek dostęp do promieni słonecznych a ulewa i błyskawice spadały na ziemię bez opamiętania. Wydawać się mogło, że dzisiejszy dzień będzie szczytowym etapem tej piekielnej burzy.
Kiedy Mary i jej nowa koleżanka obudziły się, zostały powitane nie tylko złym humorem przez pogodę, ale przez samopoczucie. Ponownie odczuwały ból głowy i doszły do tego nudności oraz okropne skurcze brzucha. Mogły zatruć się czymś we wczorajszej kolacji po powrocie z zakupów? Nie zauważyły w jedzeniu żadnych podejrzanych produktów i wszystko pachniało przepysznie. Niestety teraz przez swoje samopoczucie obie kobiety były znacznie osłabione i utraciły wszelki apetyt.
- Spotkał nas wielki pech, że Peter utknął w swojej placówcę - zauważyła młoda wdowa.
- Możemy jedynie się modlić, by ta burza wreszcie ustała - dodała blondynka, która znacznie gorzej wyglądała od Mary. Nina leżała w łóżku z grymasem na twarzy. Nieopodal służba zostawiła miskę, do której kobieta mogła opróżnić żołądek. Wcześniej niemal nie zrobiła tego na dywanie. Mary westchnęła ciężko. Co może im dolegać? Co ma uczynić kiedy są zamknięte na dworze Petera?
- Służba robi co może, aby się nami zaopiekować, ale czemu nasz stan się nie poprawia? - mamrotała pod nosem. Zostały otrute podczas kolacji? Z jakiego powodu? Służba Petera nie miała powodów, by zatruwać wdowę i jej przyjaciółkę, które nigdy nie zrobiły im krzywdy.
- Od marszczenia czoła zrobią ci się zmarszczki, Mary - prychnęła jasnowłosa, zdobywając uwagę towarzyszki. - Nie możemy nic więcej zrobić, musimy czekać, aż pogoda się polepszy i zdać się na służbę - dodała, uśmiechając się, jakby miała zamiar pocieszyć Mary.
- Wiem, Nino - ponownie westchnęła, nie przestała marszczyć czoła. - Proszę, odpoczywaj. Jeśli coś się stanie, wołaj - kobieta wstała z łóżka. Nina zerkała na nią pytająco. - Pójdę do biblioteki Petera. Na pewno ma w niej jakieś książki o zatruciach i leczeniu, jest w końcu lekarzem - wyjaśniła. - Wrócę za moment i możemy razem przeszukać jego stare, zakurzone podręczniki - ostatni raz uśmiechnęła się do słabej koleżanki, nim wyszła z pokoju. Musiała od czegoś zacząć, nie może siedzieć bezczynnie. Problem polegał jednak na tym, że nawet czytając książki o medycynie, nie będzie w stanie pojąć wszystkich pojęć. Kobiety nie uczyły się tak zaawansowanej medycyny, w ogóle nie pobierały takich nauk.
Choć słyszała, że hrabina Lynx zna się na truciznach. Wspomnienie o niej, zasmuciło kobietę. Teraz kiedy Peter wyjawił jej przeszłość, jaką hrabina dzieliła z braćmi, czuła odrobinę żalu. Gdyby nie pojawiła się w życiu Josepha, przyszłość Maribel wyglądałaby lepiej? Założyłaby rodzinę z Josephem i nie musiałaby narażać życia dla królowej? Mary mogła jedynie spekulować. Z drugiej jednak strony, kochała Josepha i dalej go kocha. Żal do innej kobiety nie zmieni tego i nie chciałaby zmiany. Była szczęśliwa ze swoim mężem. Teraz zostały już tylko wspomnienia.
Skolekcjonowanie odpowiednich ksiąg z biblioteki lekarza, zajęło dłuższą chwilę. Długie, skomplikowane nazwy, łacina i pojęcia, o których Mary nigdy wcześniej nie słyszała. Służba nie była jej w stanie pomóc, znali jedynie podstawy podstaw medycyny. W takiej chwili żałowała, że nie ma przy sobie Petera bądź Maribel. Są od niej o wiele mądrzejsi i zapewne już dawno wiedzieliby co robić.
- Nie myśl w ten sposób, musisz znaleźć rozwiązanie samodzielnie - wyszeptała pod nosem.
Gdy wróciła do pokoju Niny, miała ze sobą tak wiele książek, że jeden z lokai musiał pomóc jej nieść wybrane księgi. Blondynka patrzyła na nie z wielkimi oczami.
- To naprawdę dużo - skomentowała cicho.
- Musimy je przejrzeć wszystkie. Jestem pewna, że przynajmniej w jednej z nich znajdziemy przyczynę naszego stanu i jak to wyleczyć - odparła zmotywowana Mary. Szukanie informacji razem przyspieszy cały proces oraz zapewni zajęcie myśli czym innym niż odczuwalnym bólem.
- Zaparzę paniom herbaty ziołowej - zaproponował kamerdyner nim wyszedł z pomieszczenia.
- Dziękujemy, Philipie - odpowiedziały obie rozchorowane kobiety z uśmiechami na ustach. Były wdzięczne za opiekę, jaką dostały od służby. Ich dobroć przekreślała prawdopodobieństwo otrucia podczas kolacji.
Około popołudnia obie kobiety były coraz bardziej wyczerpane. Niemniej wszystkie książki, choć w znaczącym stopniu niezrozumiałe dla nich, pomogły im znaleźć ewentualne wyjście z sytuacji. Musiały przejść płukanie żołądka. Niestety nie posiadały odpowiedniego sprzętu i leków potrzebnych do tego zabiegu. Jedyne co przychodziło im do głowy to wymuszenie treści żołądkowej na zewnątrz organizmu. Czy zdziała to cokolwiek? Jeśli trucizna znajdowała się w pokarmie, możliwe, że opuści ich ciało w ten sposób. Pierwsza poddała się Nina. Jej stan był poważniejszy, dlatego działać trzeba było natychmiastowo. Kobieta nie życzyła sobie, by Mary oglądała to wszystko, dlatego wyprosiła ją i została ze służbą.
Wdowa w międzyczasie wróciła do biblioteki, odłożyć niepotrzebne książki na swoje miejsce. Ulewa za oknem nie ustępowała. Ile jeszcze będzie trwała? Obie kobiety potrzebowały pomocy medycznej. Mary miała najwyraźniej nieco lepszą odporność niż jej koleżanka, ale powoli odczuwała te same objawy co ona. W dodatku przez biegunkę czuła się odwodniona i jeszcze bardziej osłabiona.
- Boże, daj nam przetrwać do końca tej ulewy. Błagam - wyszeptała kobieta, patrząc na pogodę za oknem. Deszcz wściekle uderzał w szybę, smugi kropel spadały po gładkiej powierzchni. Coś znikąd przemknęło za oknem. Ciemna smuga przeleciała obok, ale zawróciła i machając potężnymi skrzydłami, usiadła niezgrabnie na parapecie. Sowa! Ptaszysko uderzało dziobem o szybę po zauważeniu kobiety w środku. Skrzeczało, jakby błagało o wpuszczenie do środka. Gdyby Mary nie zauważyła wiadomości przytwierdzonej do kończyny drapieżnika, zignorowałaby błaganie zwierzęcia o schronienie. Wyglądało na to, że sowa miała ze sobą przesyłkę.
- To genialne! - skomentowała. Sowy, w przeciwieństwie do tradycyjnych gołębi, potrafiły latać w tak ekstremalnej pogodzie. Mogła ją wysłać do Petera, albo wezwać jakąś pomoc! Nie wiele myśląc, odczepiła mały rulonik i przeczytała zawartość wiadomości. Sowa otrzepała się z zimna i kręciła się w miejscu, wymownie patrząc na kobietę. Miała ukrycie nadzieję, że jest to list od Petera, ale się przeliczyła. Była to wiadomość dla niego od hrabiny.
"Ubrania ofiar pochodzą ze sklepu Charlotte Addison. Wszystkie były w kolorze zieleni Scheelego, tworzonej z arszeniku. Jeszcze nie wiadomo skąd arszenik w żołądkach ofiar"
Mary nie zdołała więcej odczytać, bowiem puchacz zaczął atakować ją skrzydłami i dziobem. Zaskoczona wdowa upadła na ziemię z krzykiem. Ptak zeskoczył z parapetu za nią i próbował wyrwać wiadomość z jej dłoni. Harmider w bibliotece usłyszał kamerdyner i błyskawicznie wkroczył do akcji. Nastroszona sowa przestała atakować dopiero kiedy dostała to, z czym przyleciała. Zbliżała się do jedynego najbliższego źródła ciepła, czyli lampki, by się ogrzać. Syczała i krzyczała na ludzi, nie spuszczając ich z dzikich oczu.
- Ach, to sowa hrabiny - zauważył starszy lokaj. - Proszę nigdy nie zaglądać do wiadomości od hrabiny Lynx. Jej sowa atakuje wszystkich tych, do których list nie jest zaadresowany - dodał sługa, sprawdzając stan kobiety. Miała kilka zadrapań na rękach i była w widocznym szoku, nic poważnego.
- Ten dziki potwór jest wytresowany w taki sposób?! - spytała robiąc krok do tyłu, jak najdalej od rozwścieczonej, napuszonej sowy.
- Jest pani bezpieczna. Proszę wrócić do pokoju, teraz pani kolei - odpowiedział kamerdyner. - Zajmę się sową w międzyczasie.
- Tobie pozwoli odczytać wiadomość?
- Skądże. Zabiorę ją do gabinetu pana Johansena.
Mary nie zdążyła odczytać całej wiadomości, ale znalazła w nim coś pożytecznego. Ta modna kolekcja ubrań w kolorze cudownej zieleni była przepełniona trutką na szczury! Kompletnie zapomniała o słynnych sprawach sądowych z udziałem arszeniku. Nie miała jednak pojęcia, że trucizna może być nawet w ubraniach. To by wyjaśniało, dlaczego Nina jest bardziej chora niż ona. Przymierzała trujące kolekcje, a Mary z radością dotykała przyjemnego materiału dłońmi zakrytymi za rękawiczkami. A trucizna w układzie pokarmowym? Nie mogły otruć się kolacją, więc... Zostają jedynie cukrowe różyczki, również ze sklepu. Jeśli arszenik jest używany do barwienia na zielono, to zapewne liście słodkiej przekąski były przepełnione arszenikiem.
Mary prawie upadła pod miękkimi nogami, które wydawały się zrobione z waty. Zostały otrute przez nowego mordercę. W dodatku przez kobietę, której współczuły losu. Dlatego tak ochoczo oprowadzała je po swoim sklepie, uśmiechała się i zachęcała do przymiarki. Wpadły w pułapkę trucicielki.
- Nina! - kobieta wbiegła do pokoju, gotowa wyznać prawdę swojej towarzyszce. Niestety spotkała się z o wiele gorszym scenariuszem, niż sobie wyobrażała. - Nina?! - zbliżyła się do nieprzytomnej blondynki otoczonej przez pokojówki.
O tej samej porze w innym dworze, pani domu pełna frustracji siedziała za biurkiem w swoim gabinecie.
- Nie mogę uwierzyć, że zamówiłam w tym sklepie nową suknię i okazało się, że trują w nim klientki - westchnęła Maribel. - Byłabyś w stanie wyczuć truciznę na ubraniach, Aysel?
- Oczywiście. Takie substancje nie są dla mnie wyzwaniem - odpowiedziała pokojówka, dolewając hrabinie herbaty do filiżanki.
- Gorzej jeśli Peter utknął w szpitalu i nie odczyta wiadomości nie wcześniej niż po końcu burzy. Śledztwo się przedłuży, a nie lubię pracować więcej niż to konieczne z przestępcami - skomentowała arystokratka. Niespodziewanie Aysel prychnęła rozbawiona. - Coś cię rozbawiło?
- Ach, wybacz hrabino. Twój brak sympatii do wydłużania pracy przypomina mi zachowanie Ronalda - wyjaśniła upadła anielica, nim zdążyła ugryźć się za język. Hrabinie zajęło chwilę zrozumienie o kim mowa.
- Och! Musisz mieć na myśli tego Żniwiarza - odparła. - Jak się ma? Dalej się widujecie? - jasnowłosa pożałowała swojego komentarza.
- Hrabino, nie rozmawiałyśmy o śledztwie przed chwilą? Nie uważam, że rozmowa o osobach spoza sprawy jest stosowna w tej chwili.
- O czym mówisz? Jestem uziemiona, nie mogę uczynić żadnych kroków w taką pogodę. Skoro istnieje taki przymus, można wykorzystać chwilę na zmianę tematu - odpowiedział z usatysfakcjonowanym uśmiechem. Była ciekawa jak rozwija się relacja między Aysel a Ronaldem.
- Nie widuję się z panem Ronaldem. Sytuacja zmusiła nas do zerwania znajomości.
- Mój Boże, cóż to za okropna sytuacja? - spytała lekko zaskoczona hrabina.
- Cóż... Ostatnio jak rozmawiałam z nim, wspominał, że jego szefostwo może zacząć mnie szukać - Aysel nie musiała więcej mówić, Maribel rozumiała doskonale co to oznacza. Upadłe anioły mogą być złapane i zabite przez Żniwiarzy, jeśli takowi dostaną takie polecenie od Królestwa Niebieskiego.
- Ach, rozumiem. Więc nie spotykacie się dla wspólnego dobra - ciemnowłosa kiwnęła głową ze zrozumieniem. - Zapewne nie wiesz jak wygląda sprawa z Ethanem? Nie chciałabym kolejnej, niezapowiedzianej wizyty Serafina - zauważyła.
- Niestety nie mam żadnej informacji o nim - obje czuły się niepewnie ze swoją niewiedzą. Prócz wielu wrogów, najgorszym z nich mógł być Ethan. Jeśli Serafin wróci z Czyśćca, mogą szykować się na poważne problemy. Obje głęboko westchnęły, spuszczając ramiona w bezradności.
- Nie można nawet wyjść na podwórko, by przewietrzyć głowę... Teraz czuję się doprawdy uwięziona we własnym domu - Maribel uderzyła plecami o oparcie krzesła. Samo siedzenie i czekanie na przejście burzy było męczące.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top