Lalka 4 Scena 3

     - Mary, nie daj się prosić! Doktor zaleca ci wychodzenie na świeże powietrze, więc mała przygoda w mieście ci nie zaszkodzi! - zauważyła młoda kobieta o blond włosach związanych w grubego koka. Stała w szykownej sukni nad łóżkiem swojej znajomej, która jakiś czas temu owdowiała i nie ma najmniejszego zamiaru ruszyć się ze swojego kokonu smutku. Sięgnęła po poduszkę i trzepnęła ją o głowę Mary. - Słyszałaś mnie, damo? Wychodzimy do miasta na zakupy, potrzebuję nowej sukni na bal mojej siostrzenicy - dodała. 

       - Nino, zostaw mnie w spokoju.

      - Nie mam takiego zamiaru. Twoje argumenty, by zostać na dworze brata twojego męża, mnie nie przekonają, a teraz wychodź z łóżka, idziemy zażyć powietrza, strasznie tu duszno - kolejny cios poduszką w głowę. Mary była coraz bardziej zirytowana zachowaniem swojej dalekiej koleżanki. Wiedziała doskonale, że to Peter sprowadził ją tutaj, bowiem pamiętał, że obje rozmawiały, podczas dwóch bali w przeszłości. 

       - Nie wysilaj się, Nino. Chcę opłakiwać utratę męża i syna w samotności - następne uderzenie w głowę, zmusiło zasmuconą kobietę do zasłonięcia się przed kolejnym atakiem. - Przestań! - warknęła ostrzegawczo.

      - Przestań ty, młoda damo! Twoja rodzina patrzy na ciebie z Nieba i łapie się za głowę! Co oni sobie muszą myśleć, widząc cię w takim stanie, wielkie nieba, strach pomyśleć! Twój synek brał z ciebie taki wielki przykład, a mąż troszczył się, by te słone łzy nie pojawiały się na twojej gładkiej twarzyczce anioła, a ty co? Tak im się odwdzięczasz? Wstydziłabyś się! - tłumaczyła blondynka z grymasem na twarzy. Milczenie Mary uznała za okazję do ciągnięcia monologu. - Wylałaś za nich wystarczająco łez, ale na tym zakończ tą samo destrukcję. Daj im odejść, pozwól im być w swoich wspomnieniach, tego by właśnie chcieli! Przez twoje całodniowe szlochanie nie będą mieli spokoju po śmierci! 

     - Ty nigdy nie miałaś męża i dzieci, skąd możesz wiedzieć, jak to jest?!

     - Wystarczy, że patrzę na ciebie, abym poczuła jak to jest - prychnęła. - Spójrz, nie możemy nazywać się przyjaciółkami, a wiadomość Petera bardzo mnie zdziwiła. Jednak nie zamierzam cię zostawić samej. Już od dawna chciałam cię bliżej poznać - wyjaśniła, wzdychając ciężko. Nina była kobietą twardo stojącą na ziemi. Pewna siebie, uparta jak mało kto, żywiołowa i waleczna. Przeciwieństwo słabej, ostrożnej i cichej Mary. Niespodziewanie dla jasnowłosej, zakopana pod kołdrą kobieta wyciągnęła do niej dłoń. 

       - Pomóż mi wstać - wydukała w swoją poduszkę. Nina zaśmiała się triumfalnie, wyciągając Mary z kokonu. 

Na ulicy różniły się między sobą nawet strojami. Wdowa, przyodziana w czerń z koronkowym welonikiem przed twarzą szła obok młodej damy przyodzianej w błękit, pasujący do jej oczu. W dłoni trzymała parasol, ciemne chmury nadchodzące w stronę miasta mogły nieść ze sobą deszcz. Nina była bardzo szczęśliwa, niemal radość roznosiła ją od środka i wydostawała się na zewnątrz. Skierowała się z koleżanką do nowego, modnego sklepu z ubraniami dla kobiet. Wiele dam odwiedzało sklep pani Addison w poszukiwaniu najnowszych trendów. Sklep był cudowny, prowadzony od kilkunastu lat przed rodzinę Addison. W jego wnętrzu czuć było klasę i elegancje, tak bardzo pożądaną w tych czasach. Pomieszczenia były obszerne, wypełnione sukniami i kapeluszami, jakie oferowały. Na osobnych półeczkach znajdowała się bielizna oraz pończochy czy także rękawiczki. Atmosfera w sklepie była bajeczna, jakby wchodząca do środka kobieta była witana w świecie marzeń godnych księżniczki. 

       - Cudowny, prawda? Choć nie w moich gustach. Wystrój jest trochę zbyt krzykliwy i pokazyjny - skomentowała szeptem towarzyszka Mary. Jak to się stało, że wdowa nigdy wcześniej nie słyszała o tym miejscu? Prawdopodobnie była zbyt zajęta byciem matką i żoną w ostatnich latach, by myśleć o modzie. - Chodźmy, rozejrzeć się za sukniami. Pomożesz mi w wyborze? - spytała Nina.

       - Jeśli nie masz nic przeciwko.

      - Och, błagam! Gdybym miała coś przeciwko, nie pytałabym się o twoją pomoc, moja droga! - zaalarmowała jasnowłosa, ciągnąć koleżankę do środka pierwszego pomieszczenia. W miarę podziwiania kolekcji nie mogło umknąć kobietą jedna, charakterystyczna cecha tutejszych przedmiotów zakupów. - Zauważyłaś już, Mary? - Nina ścisnęła przedramię towarzyszki. Zerknęły na siebie. - Wszystko tutaj jest w kolorze zieleni. Piękny odcień, nieprawdaż? - spytała, dotykając między palcami materiału najbliższej sukni. 

      - To prawda. Piękny kolor - zgodziła się Mary.

     - Ostatnio jest bardzo modny. Zielony, a dokładniej odcień Scheelego - podpowiedziała dyskretnym tonem, wędrując z koleżanką między wystawionymi kompletami ubrań. - Chcę pojawić się na balu siostrzenicy w pięknej, modnej sukni. Widzisz jakąś interesującą? 

      - Jeśli panie sobie życzą, mogę zaproponować naszą najnowszą kolekcję sprzed pięciu dni - nieopodal kobiet pojawiła się tajemnicza dama, w czerni, ze starannie upiętymi włosami. Niemniej jej twarz była mało widoczna przez materiał weloniku. Niemniej Mary zauważyła kawałek bladej maski zasłaniającej połowę twarzy z okiem nieznajomej. 

      - Ach, jeśli byłaby pani tak miła i pokazała nam tę kolekcję, byłoby cudownie - odpowiedziała Nina. 

     - Proszę za mną - starsza kobieta zaczęła je prowadzić do innego pomieszczenia wystawnego. Blondynka zauważyła ciekawość swojej towarzyszki. 

     - Nie patrz się na jej twarz jak sroka w błyskotkę - upomniała ją szeptem. Mary błyskawicznie opamiętała się, spuszczając wzrok pod nogi. - To madame Charlotte Addison, właścicielka sklepu. Dziesięć lat temu uległa wypadkowi. Jechała w karocy, ale koń przestraszył się i wywrócił wszystko do rowu, stąd deformacja twarzy - Nina ostrożnie szeptała, obawiając się, że jej słowa zostaną usłyszane przez kobietę przed nią. 

       - To przykre - dodała Mary, zerkając kątem oka na właścicielkę. 

Madame Charlotte pokazała dwójce koleżanek nową kolekcję. Cała suknia była uszyta w misterny, hipnotyzujący oczy sposób. Falbany i zakończenia ozdobione były koronkami. Do kompletu wchodziły również pasujące pod kolor sukni rękawiczki i nakrycie głowy z ptasimi, ozdobnymi piórkami. Do tego pończochy, halka, gorset oraz eleganckie pantofle na obcasie. 

      - Trzy wczorajsze klientki o mało nie rzuciły się na siebie z pazurami o ten komplet - dodała madame z przyjaznym uśmiechem. 

      - Och, wyobrażam sobie! Taka suknia jest warta kłótni i walki - skomentowała Nina, pod głębokim wrażeniem piękna ubrań. - Mary, co sądzisz? To dość ciemny odcień, ale może takie też do mnie pasują? - blondynka stanęła naprzeciwko towarzyszki, by mogła ona przyrównać suknie do Niny.

     - Do twojej unikalnej urody pasuję każdy jasny i ciemny odcień - wyjaśniła Mary z cieniem uśmiechu. Ekscytacja jej koleżanki wreszcie zdawała jej się udzielić. Te zakupy zdołały ją wreszcie rozweselić. 

Po dokonaniu ostatnich formalności dokonano zakupu nowej sukni. Była droga, to oczywiste, jednak piękno ma swoją cenę, za którą trzeba płacić. Mary nie kupiła nic w sklepie, ale dostała z Niną od madame Charlotte cukrowe róże na osłodę. Zadowolone kobiety wyszły ze sklepu weselsze niż wcześniej. Konsumowały przy okazji słodki przysmak i rozmawiały o kobiecych ploteczkach. 

Tymczasem na dworze Phantomhive odbywał się bankiet. Zaproszeni zostali wielcy arystokraci z różnych stron. Między nimi był skromny mężczyzna, który trudził się w ostatnich czasach pisarstwem. Choć był zestresowany byciem w tak szlacheckim gronie, ucinał sobie właśnie przyjemną, choć niespodziewaną rozmowę z gospodarzem tego spotkania, młodym hrabią Phantomhive. Niesamowicie zaskoczyła go wieść o tym, że chłopiec czytał w gazecie jego wypociny, niemal zawstydził się, że taka osobowość lubuje się w jego historiach. Tak, Ciel szybko zafascynował Arthura. Możliwe, że on sobą również zaciekawił młodego hrabiego, skoro przysiadł się i rozpoczął rozmowę.

Niestety ten przyjemny bal zmieni się już wkrótce w miejsce zbrodni. Zgodnie z czyimś planem, oczywiście. A ten niepozorny pisarz będzie musiał zrobić wszystko, co w swojej mocy, by na czas uchować swoje życie oraz odnaleźć mordercę. Tego wieczoru nad dworami rozbrzmiały pierwsze pioruny zapowiadające gromką ulewę.

Po znalezieniu martwego ciała jednego z gości oskarżono Ciela o prawdopodobne morderstwo. By jednak to udowodnić, przykuto go w kajdany z pisarzem, aby nie zamordował kolejnej osoby gdy zapadła kompletna noc. Kiedy położyli się spać, hrabia i Arthur zaczęli rozmawiać. Niespodziewanie temat zszedł na przeszłość chłopca i jego rodziców. 

       - Jeszcze kiedyś uciekałem do łóżka rodziców, albo matki chrzestnej kiedy nas odwiedzała w burzową noc. Matka chrzestna była zazwyczaj przestraszona, kiedy bez ostrzeżenia wskakiwałem do łóżka, ale z czasem przywykła i od razu rozpoznawała mnie. A teraz jestem sam - słowa chłopca zmusiły pisarza do drobnej nostalgii. Sam ma liczne rodzeństwo i trudno mu sobie wyobrazić jaki ból i samotność towarzyszom młodemu hrabiemu. Dlatego musiał położyć dłoń na głowie hrabiego, w akcie współczucia i pocieszenia. Przepraszał i wyjaśniał swoje zachowanie. 

       - Jeśli można mi coś dodać, hrabio - po uspokojeniu się, zaczął skromnym tonem głosu Arthur. - Nie jest hrabia całkowicie sam. Pańska matka chrzestna dalej jest po hrabiowskiej stronie - wyjawił z cieniem uśmiechu. Ciel wydawał się zaskoczony słowami pisarza, niemniej nie zaprzeczył.  Nie potrafił zaprzeczyć czemuś, co było oczywiste i sprzeczne z jego resztkami sentymentu. 

        - Racja, niemniej matka chrzestna ma swoje problemy w tym momencie - odparł chłopiec, wracając do spania. - Niech pan się zdrzemnie, to był wieczór pełen wrażeń dla  wszystkich.

       - Ach, oczywiście! Dobranoc, hrabio.

       - Dobranoc, panie pisarzu.

Ciel nie mógł powiedzieć, że nie pragnął częściej widywać się z jedynym członkiem rodziny, jakiego obecnie miał. Chciał porozmawiać, zwierzyć się swojej niezastąpionej matce chrzestnej, która nigdy nie wygoniła go ze swojego gościnnego pokoju w którym nocowała podczas odwiedzin na jego rodzinnym dworze. Z uśmiechem witała go u siebie w progu swojego domu. Zawsze ciepła, opiekuńcza, kochana i bezlitosna dla wrogów. Jego dziecięca strona chciała poczuć jej objęcia i ciepło, wypić o północy ciepłe mleko z miodem za plecami służby i rodziców. Jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Maribel znała go zbyt dobrze. Zbyt perfekcyjnie opanowała sztukę rozróżniania niego od brata bliźniaka. 

Boi się odkrycia prawdy. Co by sobie o nim pomyślała? Skradł tożsamość starszego o chwilę braciszka i nazywa siebie tytułem, jaki nigdy nie był mu przeznaczony. Był pewien, że jeśli straci czujność rozpozna go. Zawsze to robiła, bo nie używała wzroku do rozpoznawania bliźniąt. Ton głosu, sposób mówienia, przyzwyczajenia, czy chociażby układające się w przeciwnych stronach włosy braci. Nie daj Boże, by kiedykolwiek była świadkiem jego słabej odporności na choroby, wtedy na pewno go pozna. Pozna, że nie jest Cielem, a jego słabym, bezużytecznym, kłamliwym bratem.

Błądził w niekończącym się kole uczuć. 

Tymczasem Mary i Nina wróciły na dwór Petera. Niestety ledwo umknęły przed ulewą tak mocną, że koleżanka wdowy jest zmuszona zostać z nią pod jednym dachem. Samego lekarza nie było w domu, zapewne został na nocny dyżur w szpitalu. Prócz kilku pokojówek i kamerdynerów, dwie kobiety były całkowicie same. 

      - Te cukrowe róże były przepyszne, nie sądzisz? - spytała jasnowłosa, ogrzewając się przy rozpalonym ogniu w kominku. 

       - Tak, jedne z lepszych jakie kiedykolwiek jadłam - zgodziła się Mary. 

      - Madame Addison może wyglądasz jak szkaradnica, ale zna się i na modzie i na słodkich przekąskach - skomentowała jasnowłosa ze śmiechem pod nosem. 

       - Jesteś do bólu szczera, wiesz? 

     - To jednej z moich uroków - Mary dołączyła do niej przy cieple ognia. - Suknia będzie gotowa za tydzień. Jestem podekscytowana na samą myśl o niej!

      - Była piękna, pasowała do ciebie - przyznała wdowa. 

      - Szkoda, że nic sobie nie wybrałaś - westchnęła odrobinę zawiedziona kobieta. - Ale ważniejsze jest to, że poprawił ci się humor i wyszłaś z komnaty - dodała ze szczerym, uradowanym uśmiechem. - Chociaż nie wiem jak ty, ale ten wiatr był dość silny i chyba mnie przewiało. Boli mnie teraz głowa - dodała z małym grymasem na twarzy.

      - Och! Miałam powiedzieć o tym, że mnie głowa boli od wiatru - kobiety zaśmiały się. - Mam krople, powinny uśmieżyć ból - dodała Mary, uciekając do szafki w której trzymała środek na migrenę, nieodłączny przyjaciel podczas jej pełnych płaczu i rozpaczy dni, zaraz obok laudanum, środka nasennego. 

      - Dziękuję - odparła Nina, wdzięczna za pomoc. - Ach, zmęczyłam się ucieczką przed tą koszmarną ulewą. 

      - Czas najwyższy się położyć spać.

     - Jesteś pewna, że doktor nie będzie miał nic przeciwko jeśli przenocuję w jego progach? 

     - Nie przejmuj się tym, nie masz większego wyboru. Sama widzisz jaka burza nas napotkała - obje zerknęły na okno. Za nim na zewątrz szalał paskudny wiatr, deszcz uderzał w szybę wściekle a pioruny co jakiś czas rozświetlały czarne, nieprzyjemne niebo. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top