Lalka 4 Scena 1

Znajoma białowłosa kobieta szła po brukowanej ścieżce, przy której biegła droga oraz sklepy. Mijali ją różni ludzie z różnych sfer społecznych. Czasami przepraszała stojącą na drodze grupkę, aby mogła przejść dalej ze swoimi zakupami. Za nią szła jeszcze dwójka innych osób, niosących ze sobą przeróżne rzeczy. 

     - Markus, gdzieś ty zostawił ten powóz? - wyjąkał zmęczony noszeniem rudowłosy ogrodnik. 

    - Już nie daleko, miej cierpliwość! Sam widzisz jak tłoczno dzisiaj w mieście - skomentował woźnica, wyraźnie zirytowany narzekaniem młodszego towarzysza. 

    - Och, już widzę Alberta i Gabriela - zauważyła Aysel, spoglądając w stronę znajomych koni zaprzężonych do powozu. Mężczyźni odetchnęli z ulgą. Nie obca było im noszenie ciężarów, jednak pośpiech, tłum i atmosfera szybko ich męczyły. Cały ten czas ktoś ich uważnie obserwował. Może dwójka mężczyzn nie czuła tego, ale Aysel, posiadająca większą delikatność i czujność czuła paskudny wzrok na sobie i jej znajomych. 

      - Coda! Coda! - pokojówka zatrzymała się, słysząc gdzieś z tyłu znajomy głos. 

     - Och? Finny! - uśmiech na twarzy rudowłosego wykwitł błyskawicznie na widok blond czupryny biegnącej między ludźmi na powitanie. Dobrzy przyjaciele zobaczyli się wreszcie po długiej rozłące z powodu swoich obowiązków.

     - Dzień dobry, panno Jepherson, Markusie - dodał jasnowłosy z kiwnięciem głowy.

    - Dzień dobry, Finny - odpowiedzieli z grzecznymi uśmiechami. - Nie przywitasz się, Sebastianie? - dodała jasnowłosa, wzdychając ciężko. Doskonale czuła obecność demona za swoimi plecami. 

      - Ach, pan Sebastian! - drgnął z zaskoczenia woźnica. Nie zauważył kiedy kamerdyner zaszedł ich od tyłu. Słudzy wymienili powitania, po czym skierowali się do swoich karoc, które akurat znajdowały się w pobliżu siebie. Sebastian i ogrodnik dworu Phantomhive znajdowali się w mieście z powodu tego samego co ich towarzysze. Zakupy. Ich bagaże nie były jednak tak duże jak u służących z domu Lynxów, więc postanowili pomóc pokojówce i ulżyć jej rękom. 

      - Jak miewa się panicz, Sebastianie? - spytała upadła anielica, zerkając spod czoła na demona obok. 

     - W pełni wyzdrowiał, jeśli o to pytasz - odpowiedział. - Mój panicz kazał zapytać o hrabinę. Podobno ma wiele pracy.

     - To prawda. Moja hrabina ma się cudownie, jednak Jej Wysokość obarczyła ją ogromem pracy po ostatnim, niespodziewanym śledztwie - Aysel poczuła odrobinę ciężaru na barkach. Ostatnie śledztwo, porwanie i masakra w podziemiach bardzo źle wpłynęła na zaufanie głowy królestwa wobec hrabiny. Mimo wszystko Maribel nie ustawała w swoich obowiązkach i przyjęła słowa królowej do serca. - Słyszałam, że wyprawiacie bankiet - dodała po chwili.

       - Ach, tak.

      - Przybędzie wiele wielkich osobowości - kiwnęła głową i westchnęła. Spoglądała na zachmurzone niebo. Było szare, nudne niemal. Aniołowie przestali jej szukać. Była ciekawa, co się działo obecnie w Królestwie Niebieskim, niestety nie mogła liczyć na pomoc anioła stróża Cody. Anioły ukazują się tylko raz na wiele lat. Mogła w takiej sytuacji liczyć na swoją cierpliwość i łaskę innych.

Choć niebo niezmiennie było szare, na dworze hrabiny zaszły pewne drastyczne zmiany. Na zewnątrz służba i pani wydawali się tacy jak zawsze. Zaradni, dumni, pewni siebie. Hrabina uśmiechała się przy posiłkach, przechadzała się po ogrodzie, odwiedzała sierociniec i wykonywała swoją pracę. Zmiana, mimo że początkowo niewidoczna, była wyraźnie widzialna głębiej. Po śmierci Josepha hrabina nie poszła na jego pogrzeb. Mary przestała odwiedzać dwór Maribel, wyprowadziła się nawet ze swojej posiadłości i zamieszkała w prowincji miasta. Podobno zachorowała po utracie rodziny i musi dbać o zdrowie w spokojnej, malowniczej okolicy. Peter, brat Josepha, początkowo również nie odwiedzał Maribel. Wszyscy musieli wtedy poukładać myśli. Niemniej nie odwrócił się od niej i dalej mężnie współpracował z hrabiną. Wkońcu był jej najwierniejszą marionetką.

Choć rodzina Johansenów zrobiła krok do tyłu od hrabiny, bliżej hrabiny niż kiedykolwiek wcześniej znajdował się Undertaker. Jego wizyty były normalną częścią życia na dworze. Często gabinet arystokratki był szczelnie zamknięty, kiedy dyskutowali godzinami o pracy czy śledztwach. Jeśli grabarz nie mógł przybyć, robiła to hrabina, a społeczeństwo miało o czym szeptać na spotkaniach towarzyskich. Słyszano o Maribel jako skandalistce, choć nic nie dało się potwierdzić dowodami. Tak mus zostać, Maribel musi utrzymać twarz, jest prawą ręką królowej.

Poddasze dworu zostało całkowicie zmienione. Wyrzucono stare dywany, skóry i szklane ozdóbki, a nawet umeblowanie. Nic nie mogło zostać, wszystko bowiem nosiło ze sobą wspomnienia, jakich hrabina nie potrzebowała. Zrobiono tam całkiem nowe pomieszczenie. Biblioteczkę. Książki, jakie składowała hrabina, zaczęły się nie mieścić na półkach w jej komnacie. Nowa przestrzeń na poddaszu przydała się jak nigdy wcześniej.

Poza tym atmosfera na dworze czasami przyjmowała dziwny ciężar. Maribel podejmowała brutalniejsze i doskonalsze kroki w śledztwach. Skupiała na nich całą swoją uwagę. Prócz tego surową dłonią panowała nad losem przestępców i rabusiów na jej ziemiach. Dzięki temu panował wokół niej spokój. Z czasem nabyła pewien drobny nawyk. Gdy miała więcej czasu wolnego, wyjeżdżała z dworu i udawała się do wsi swoich poddanych. Podziwiała ich ciężką pracę i życzliwość. Pewnego razu zaniepokoiła się rosnącą ilością chorych. Porozmawiała z ludzki, by dowiedzieć się, czego potrzebują. Najbardziej brakowało im dobrego ośrodka zdrowia w pobliżu. Do najbliższego lekarza droga była zbyt długa, by uratować niektóre z żyć. Dlatego też hrabina rozpoczęła inwestycje w klinikę. Całkiem niedawno otworzono ją i przyjęto pierwszych pacjentów. Zatrudnieni pod okiem Maribel lekarze znali się na swoim fachu.

Jednak czego służba i inni nie wiedzieli to to, że ośrodek ma pewien sekret. Ludzie zatrudnieni przez hrabinę, współpracowali z planem Undertakera. Miejsce leczenia i ratowania życia było tak naprawdę miejscem pozyskiwania krwi potrzebnej do przedsięwzięcia oraz przywrócenia sprawności młodemu hrabiemu. Nikt o tym nie wiedział. Nawet Aysel.

Plan rozwijał się cudownie, bez najmniejszych przeszkód. Współpraca z Blavatem okazała się bardzo owocna, pomimo dziwnego charakteru młodego mężczyzny. To nie tak, że hrabina była nieprzyzwyczajona do dziwów, obcuje na co dzień z Undertakerem i upadłą anielicą. Niemniej ta dwójka nazywała ją po tytule bądź imieniu, nigdy po imieniu gwiazdy. 

Wszystkie obowiązki, jakie hrabina miała, odbierały jej właściwy odpoczynek. Mało spała w ostatnich dniach, zapewne przez to odchyliła głowę do tyłu, oparła się wygodnie na fotelu przy biurku i usnęła. Została wtem powitana w świecie snów. 

I jak zwykle powitała ją pustka. Wiecznie obecna na początku każdego snu. Dopiero po chwili zaczęła odczuwać bodźce z zewnątrz. Słyszała stukanie butów o podłogę. Ktoś się zbliżał. Cała grupa ludzi w butach. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca. W najmniejszym stopniu nie czuła się bezpieczna. Z nieustępliwego myśliwego stała się nagle sparaliżowaną zwierzyną łowną. Wtem usłyszała głosy. Początkowo ciche, jak szepty, narastające na sile z biegiem czasu. Mówili. Obrażali. Oskarżali. Krzyczeli. Przeklinali. Nawet jej ojciec. 

         - To ty pozwoliłaś mi umrzeć, Maribel. Wygodnie się siedzi na moim miejscu? Miejscu głowy rodziny! - jego głos był najbardziej przerażający. Bała się ojca. Zawsze tak było. Każdego dnia żyła w obawie przed jego podniesionym, groźnym głosem. 

Czuła panikę. Stała przed ludźmi, których skazała na śmierć. Przestępcy, mordercy, członkowie kultu, psychopaci, oprawcy. Złapała ich raz i wydała na stryczek. Wracali po śmierci do jej snów okazjonalnie i przypominali nieubłaganie o piętnie, jakie odbili na jej sercu. Nawet jeśli zatykała uszy, ich głosy tańczyły w jej głowie do melodii, jaką wspólnie tworzyły.

Pomocy. Pomocy! Ona tonie! Tonie w nieskończonym oceanie słów, wypluwanych na jej twarz jak jad. Nie może oddychać. Traci oddech. Wypuszcza ostatnie zmagazynowane powietrze w płucach. Zimno. Czuje mrowienie w kończynach. 

Wtedy przychodzi ratunek. W ostatniej chwili, gdy ma się poddać, czuje ciepłe dłonie na policzkach. Unosi głowę do góry, może wreszcie oddychać. Ciepło rozpływa się po jej drżącym ciele. Siedzi na podłodze, właściciel cudownych dłoni pozwala jej zbadać je dotykiem. Przyciska jego palce do swoich policzków desperacko. 

        - Dlaczego ronisz łzy, Maribel? - dopiero wtedy czuje wilgoć w oczach i na skórze. Mężczyzna nie mylił się, płakała z paniki i chaosu, jaki ją do niedawna otaczał. Czuła teraz bezpieczeństwo i... Tęsknotę. Łzy wylatywały obficiej z kącików jej oczu.

        - Vincent - wypowiedziała imię swojego wybawiciela suchym, zachrypniętym głosem, wydobywanym przez zaciśnięte gardło. 

Niestety w tej samej chwili się zbudziła. Z imieniem drogiego przyjaciela na ustach. Drgnęła na siedzeniu nieprzyjemnie. Ogarnęła ją frustracja. Dlaczego Vincent pojawia się i momentalnie znika z jej snów? To katorga. 

       - Jesteś w stanie wyczuć moją tęsknotę, Vincent? - prychnęła pod nosem z cieniem ironicznego uśmiechu na twarzy. Przeciągnęła się, wyginając plecy do tyłu.

       - Tak, hrabino? - wciągnęła z zaskoczenia powietrze do ust. Ktoś był w gabinecie? - Przyniosłam podwieczorek - to Sophie. Odetchnęła z ulgą.

       - Dziękuję, Sophie - kiwnęła głową z wdzięcznością. Nastoletnia kucharka postawiła zastawę z jedzeniem i piciem na biurku. - Co dzisiaj dla mnie przygotowałaś? - spytała pogodniej pani dworu. Kucharka wymieniła wszystko w najmniejszych szczegółach, czerpiąc wielką dumę ze swoich zdolności kucharskich. - Cudownie, akurat na to miałam ochotę. 

        - Mogę o coś zapytać, hrabino? - spytała ostrożnie dziewczyna po chwili milczenia. Miała odejść po podziękowaniu za komplementy, ale ciekawość nie dawała jej spokoju. 

       - Mam nadzieję, że będę w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie - odpowiedziała, najwidoczniej w dobrym nastroju, mimo wybudzenia się z nieprzyjemnego snu. 

       - Miała pani na myśli Vincenta Phantomhiva? - kucharka zdążyła już zasłynąć ze swojej nieposkromionej ciekawości. Wygląda na to, że ponownie zaskakuje. 

       - Zgadza się.

       - To smutne co się stało z ostatnią generacją Phantomhivów. 

      - Tak, to była wielka tragedia - westchnęła ciężko kobieta. Przypomniała sobie dzień, kiedy doszła do niej wiadomość o całym wydarzeniu. Była załamana. Nie wychodziła ze swojego pokoju przez tydzień, prawie zagładzając się na śmierć. Łzy wysuszyły jej oczy doszczętnie, nie miała siły trzymać się na nogach. Nie mogła uwierzyć w odejście całej rodziny. Tamtego dnia na prawdę zastanawiała się nad dołączeniem do nich w zaświatach. 

      - Musiała być hrabina w bliskiej znajomości z hrabią - skomentowała cicho Sophie. - Gdyby hrabina widziała swój wyraz twarzy.

      - Poprzedni hrabia Phantomhive był osobą, której nie da się zastąpić - zapanowała cisza. Sophie obserwowała uważnie swoją panią. Nigdy wcześniej nie widziała na twarzy człowieka takiej melancholii. Nawet ta nieustraszona, niesławna kobieta miała kogoś za kim dogłębnie tęskni i próbuje pogodzić się z utratą tej osoby. - Ale został mi obecny hrabia. Mój kochany chrześniak - hrabina uśmiechnęła się łagodnie. Jak poranny promyk na zimnej skórze, jej twarz przyjęła przyjemny, delikatny wyraz. Nostalgia nie zniknęła całkowicie, ale świadomość, że coś zostało po jej przyjacielu przynosiło jej wielką otuche. 

Moment przerwało szczekanie psa na podwórku. Obie młode kobiety zainteresowały się, Maribel poprosiła kucharkę o wyjżenie przez okno co się dzieję. Sophie ujrzała Cezara szczekającego na nieznanego przybysza czychającego przed bramą. Osobnik był bardzo podejrzany.

       - Co widzisz? - spytała hrabina.

      - Ktoś przybył, ale nie rozpoznaję tego mężczyzny. Ma dziwne, ciemne szaty... Jakby wróżbita? Ciężko stwierdzić.

      - To zapewne pan Blavat. Proszę, niech wejdzie do środka - Maribel wstała z krzesła, odsyłając kucharkę, by przyprowadziła gościa do gabinetu. To dziwne, nie spodziewała się dzisiaj wizyty swojego wspólnika. Obawiała się, że pojawiły się jakieś komplikację z ich planem. Musi być gotowa na każdą możliwość, jednak kłopoty z pozyskiwaniem krwi były teraz jej niepotrzebne. 

Przywitała gościa w swoich progach z przyjaznym, zwiewnym uśmiechem. Sophie przygotowała dla mężczyzny filiżankę herbaty a potem została wyproszona z gabinetu, by dać rozmówcą więcej dyskrecji. 

      - Wątpię, aby przybył pan do mnie na filiżankę Earl Grey - zaczęła hrabina. 

     - Nie obawiaj się, hrabino. Nie ma najmniejszych problemów w Sali Muzycznej Sfera - zapewnił Blavat z łagodnym śmiechem. - Wręcz przeciwnie. Prace idą perfekcyjnie, dzięki hrabinie - dodał wdzięcznie. 

     - Dziękuję za miłe słowa.

    - Nie jestem w stanie dać pani bogatej biżuterii bądź góry pieniędzy w ramach odwdzięczenia się - westchnął z wewnętrznym poruszeniem. - Jednak by wyrazić moją wdzięczność proszę o przyjęcie mojego skromnego daru wróżenia.

      - Nie musi pan, może się pan odwdzięczyć sumienną współpracą - zapewniła szybko. Nie była zainteresowana wróżbami i to nie był pierwszy raz kiedy Blavat prosił ją o przyjęcie jego prośby.

      - Nalegam. Jeśli nie chce hrabina wróżenia z użyciem pańskiej krwi, mogę zaproponować wróżenie z kart Tarota - odparł, wyciągając z kieszeni grubą talię kart. Maribel słyszała, jak jej gość tasuje karty. Zupełnie jakby dostał już pozwolenie na wróżbę. Może mały eksperyment nie zaszkodzi jej? 

     - Dobrze. Niech mnie pan instruuje co należy zrobić - odparła ku zadowoleniu wróżbity. 

    - Zastosuję najprostszą metodę wróżenia z kart. Za moment dam hrabinie wybrać trzy karty z Wielkiej Arkany, najważniejszych dwudziestu dwóch kart Tarota, odpowiadających dobitnie na zadane pytania. Proszę więc zastanowić się jakie pytanie hrabina zada nim wybierze pani karty - wyjaśniał cierpliwie. Maribel ostrożnie wybrała swoje pytanie. 

      - Mam już pytanie.

     - Cudownie! Proszę zachować je dla siebie i zdać się na los - Blavat rozłożył karty na biurku przed hrabiną. Ostrożnie przejechała dłonią, dopóki nie wyczuła losowych kart. - Pięknie, zobaczmy co karty odpowiedzą na pani pytanie - odłożył pozostałe karty i skupił się na trzech pozostałych. Odkrył pierwszą. 

      - To karta Księżyca. Otaczają hrabinę tajemnice i iluzje. Księżyc symbolizuje oderwanie się od świata rzeczywistego i zamknięcie się w świecie marzeń i snów. Zapewne w takich o jakich hrabina przed chwilą śniła - zauważył ku jej zaskoczeniu. - Proszę się nie niepokoić. Ma hrabina odcisk na policzku. To musiała być szybka drzemka? 

      - Nieomylnie - odchrząknęła odrobine speszona. 

     - Następna karta - Blavat odkrył drugą z kart. - Ach, Sprawiedliwość. Perfekcyjna karta dla osoby pod opieką gwiazdy Betelgezy - skomentował z podekscytowaniem w głosie. - Sprawiedliwość oznacza wewnętrzne poczucie winy, zapewne coś nie daje hrabinie spokoju z przeszłości. Będzie hrabina zmuszona wyznaczyć karę i stanąć po żadnej ze stron konfliktu.

To nie było zaskoczeniem dla Maribel. Ściga złoczyńców po całym mieście i niejako wyznacza im karę za grzechy. To się nie zmieni w przyszłości, na pewno. Natępnie wrózbita sięgnął do ostatniej karty. Dość długo milczał, co zaintrygowało hrabinę. Mężczyzna zauważył jej wiercenie się w miejscu.

      - Wybacz, hrabino. Ta karta jest trudna do odczytania, bowiem ma bardzo przewrotne znaczenie. Karta Koła Fortuny jest w ciągłym ruchu a to oznacza zmiany w życiu. Być może zbliża się hrabina do punktu zwrotnego swojej historii. 

      - Zmiany na lepszy czy gorsze? - spytała ciekawsko.

     - To zależy od punktu widzenia. Żadna akcja nie jest rozpatrzana pod jednym kątem przez wszystkich. Tak samo jest w tym przypadku - odpowiedział, uważnie przyglądając się arystokratce. Wydawała się głęboko zaciekawiona jego wróżbą. Usatysfakcjonowało go to, widział, że zdołał zdobyć jej zainteresowanie. - Mam nadzieję, że karty pomogły znaleźć odpowiedź na pani pytanie - dodał zbierając karty i chowając je do reszty.

      - Jeśli się nie mylą, okazały się faktycznie pomocne - kiwnęła zgodnie głową. Blavat upił łyk herbaty. Jego jasne, niebieskie oczy wpatrywały się w hrabinę z uwagą. Widział w niej coś potężnego i fascynującego, czuła to po intensywności jego spojrzenia. Wiedziała, że widział więcej niż inni ludzie, na jej oczach odkrył prawdziwą tożsamość Aysel. Czuła się przy nim jak piękna, grecka rzeźba wystawiona na wystawie w muzeum sztuki. Obserwowana, podziwiana, oceniana. Nie wiedziała czy czuć się z tym dobrze czy wręcz przeciwnie. Była pewna, że musi uważać na swojego nowego obserwatora. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top