P. 2 / AKOMPANIAMENT ŚNIEGU

Rudowłosa policjantka odsunęła się kawałek od biurka i odchyliła na krześle, wzdychając ciężko. Była jednocześnie wściekła na siebie, jak i niewymiernie dumna. Kawa, którą zrobiła sobie, gdy jej współpracownicy wychodzili, zdążyła już wystygnąć i kobieta wiedziała, że prędzej wyląduje w zlewie, niż w jej żołądku.  Miała ogromną ochotę wygarnąć byłemu szefowi, który wcisnął jej tę sprawę, że ma lepsze rzeczy do roboty, niż siedzenie w pracy i nabijanie sobie nadgodzin. O tyle dobrze, że chociaż zapłacą jej z nawiązką. Naprawdę miała ochotę powiedzieć mu, co o tym myśli, ale prawda była taka, że nie miała lepszych rzeczy do roboty. Powrót do pustego mieszkania? Oglądanie filmów, seriali? To wszystko brzmiało tak niewymiernie nudno, że aż rodziła się w niej ochota na pozostanie w pracy. Może i szef znał ją lepiej, niż ona sama siebie. Może doskonale wiedział, że sprawa takiego morderstwa zainteresuje ją tak bardzo, że nie będzie umiała odmówić. Może rzeczywiście został w niej dawny pociąg do krwi, który wyrobiła sobie przez lata życia praktycznie na froncie.

Westchnęła ponownie i wstała z wygodnej pozycji, którą znalazła już jakiś czas temu i chwyciwszy kubek, skierowała się do kuchni, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę biurka. Na dobrą sprawę naprawdę mogłaby wrócić teraz do domu. Przecież nikt nie wiedział, że złapała tron. A w razie czego wyparłaby się twierdząc, że obawiała się iść sama. W końcu miała do czynienia z mordercą. Z człowiekiem wybitnie niebezpiecznym. I choć w głowie próbowała ułożyć sobie listę tysiąca powodów, dla których pozostanie w domu byłoby lepszą opcją, fakty prezentowały się nieco inaczej. 

Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nikt z własnej woli nie pójdzie jako jej partner. Miała swoją reputację, miała pewne problemy z zachowaniami, które może i przeszłyby na wojnie, ale na pewno nie przechodziły na posterunku policji. Jasne, mogła prosić komendanta o przydzielenie jej kogoś, ale przecież wymuszona współpraca też nigdy nie działała. A nie chciała jeszcze w terenie niańczyć dzieciaka, który zupełnie nie chciał tam z nią być. 

Zawsze zostawał jej jeden człowiek, który zawsze chętnie z nią pójdzie, ale raczej z nawyku niż z czystej sympatii. Ten jeden jedyny policjant na całym posterunku, który po prostu przywykł do jej zahartowania, nieustępliwości, nieustraszoności i nieco socjopatycznych zachowań. On jeden nie reagował na samo jej groźne spojrzenie, które potrafiło ustawić do pionu niemal wszystkich na komendzie, choć dla utrzymania pozorów Łucja zawsze i tak wyrażała się werbalnie. Czy to grzeczna prośba, bezwzględny rozkaz czy motywacja napędzana strachem, jedno było pewne. Potrafiła zmotywować ludzi, jak nikt inny do wszystkiego, tylko nie do pracy z nią w terenie. Jej relacji nie poprawiał również fakt, że przez wyrabianie ogromnej liczby nadgodzin, często wiedziała wszystko przed resztą policjantów i praktycznie nigdy nie dało się jej niczym zaskoczyć. Zawsze też potrafiła wcielić się w mordercę i spróbować zrozumieć jego tok myślenia, co niektórym wydawało się zbyt przerażające. Łucja jednak w głębokim poważaniu miała ich zdania, liczyły się tylko trzy rzeczy. Trening, intuicja i dowody. No i ewentualne konsekwencje, od których nigdy się nie wymigiwała i przyjmowała wszystko z taką dumą, że można jej było tylko pozazdrościć. 

To wszystko, w połączeniu z jej piekielnym temperamentem i ustawieniem wykonania misju na pierwszym miejscu, niezależnie od trupów, nie zjednało jej sympatii współpracowników. Nie przeszkadzało jej to, dopóki nie przeszkadzali jej w pracy. Tak przynajmniej myślała dopóki nie pojawił się oficjalny wniosek o jej przeniesienie ze względu na stanowienie zbyt wysokiego ryzyka dla reszty zespołu. I nagle okazało się, że nie liczą się wyniki. Nie tylko. I gdy już zamierzała pakować swoje manatki, wytykając reszcie policjantów głupotę, wstawiła się za nią osoba, którą najmniej by o to podejrzewała na calutkim świecie. Jej rodzony brat, który przyjął stanowisko jej partnera i uznał, że jest zbyt wartościowym nabytkiem, by się jej pozbyć. Nawet jeśli dla niej wciąż liczyły się tylko numerki. Tylko, że ona jeszcze nie wiedziała, czy jest aż tak zdesperowana żeby w tej konkretnej sytuacji już po niego dzwonić. Choć przecież morderca grzecznie na nią nie poczeka, prawda?

Kawa spłynęła do zlewu, a Łucja wpatrywała się w nią jeszcze długo po tym, jak zniknęła w odmętach odpływu. Doskonale wiedziała, że w głębi duszy podjęła decyzję na długo przed tym, jak wróciła do biurka, wydrukowała odpowiednie dokumenty, przygotowała odpowiedni strój, wliczając w to kamizelkę kuloodporną, napisała krótką tekstową wiadomość do partnera i zatknęła broń w kaburze, a policyjną odznakę zaczepiła sobie o kieszeń spodni żeby jej nie przeszkadzała, ale w razie czego była łatwo widoczna z przodu, gdy tylko minimalnie unosiła rąbek kurtki. Z wieszaka stojącego przy korytarzu prowadzącym do windy chwyciła jeszcze granatową kurtkę i w myślach odhaczyła, czy na pewno ma wszystko, co powinna. Założyła czarną czapkę z daszkiem z logiem byłej jednostki i po przeciągnięciu przez nią kucyka, opuściła posterunek. Uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła, że jej partner potwierdził spotkanie niedaleko miejsca, w którym zlokalizowała mordercę. 

Zaczęła bardzo żałować swojej decyzji, gdy stojąc po kolana w śniegu, chowając się za jednym z pustostanów i co rusz nieco wychylając i oglądając przez ramię, by upewnić się, że nie zauważa żadnego, choćby i najmniejszego ruchu w okolicy budynku, w którym przypuszczała, że przebywa morderca, czekała na swojego partnera. Co rusz spoglądała na zegarek, zła na chłopaka, że jak zwykle nie mógł potraktować tego poważnie i zastanawiając się, czy nie opłaca jej się iść samej. W końcu morderca był jeden, nie powinna mieć problemów z ujęciem go. Jednak zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że czekanie to tak jakby lepsza opcja. A ona zawsze słuchała swojej intuicji i tego małego głosiku w swojej głowie. Tak więc, o ile początkowo cieszyła się, że śnieg jest lekki i puszysty, bo przynajmniej nie przeszkadzał jej aż tak bardzo, o tyle po godzinie czekania w nim, gdzie zadziałały już same prawa natury, które wymusiły przemoknięcie jej ubrania i lekkie wyziębienie organizmu, miała dosłownie ochotę zabić partnera. Gdy wreszcie jej partner się pojawił, odpuściła sobie przewracanie oczami i zwracanie mu uwagi. Skierowała swoje zahartowane spojrzenie po raz ostatni w stronę rozwalonych drzwi i trzymając pewnie pistolet w jednej, a latarkę w drugiej dłoni, ruszyła wzdłuż budynku, by jak najdłużej pozostać poza polem widzenia mordercy, gdyby ten przypadkiem wyjrzał za okno.

To nie tak, że Łucja w ogóle nie lubiła swojego brata. Jako człowiek praktycznie jej nie przeszkadzał. Jako policjant, jako osoba bez aspiracji już troszkę tak. Nie potrafiła zrozumieć jego motywów, gdy powiedział, że chce być takim przyjaznym gliną z sąsiedztwa. Nie komendantem, nie kimś ważnym. Zwykłym trybikiem w maszynie. Skoro jednak nie wadziło jej to w życiu to ignorowała tę informację. Nie zamierzała ani wspierać brata, jak to robiła matka, ani robić mu o to wyrzutów, jak czynił to ojciec, który miał wobec niego o wiele większe oczekiwania. Zamierzała po prostu żyć swoim życiem i dać jemu żyć swoim. Im dalej od niej, tym lepiej dla wszystkich.

Co nie zmienia faktu, że nie znosiła przebywać z nim na co dzień i nie omieszkała dać mu o tym zapomnieć. Bardzo często i bardzo dobitnie pokazując, że przecież lepiej żyłoby się jej bez niego. Może i wyglądali niemal identycznie, jeśli wziąć pod uwagę kolor oczu czy włosów, może i w ich żyłach płynęła ta sama krew, ale charaktery mieli jak ogień i woda. Chłopak od najmłodszych lat robił wszystko żeby pomagać innym, żeby szerzyć dobroć i wszystkie te pierdoły, w które wierzą naiwni marzyciele. Poza tym, był nieco tępawy, przynajmniej zdaniem siostry. Nadrabiał to co prawda zdecydowanie górą mięśni, która podkreślała jego siłę, ale ciągłe tłumaczenie mu wszystkiego zbytnio wyczerpywało skąpe pokłady cierpliwości, które miała Łucja. 

Tym, czego siostra nie była świadoma, były jego kompleksy. No bo jak można wyrosnąć na pewną siebie osobę, gdy cały czas porównują Cię do bliźniaczki i w tym porównaniu to ty jesteś tym gorszym? Dziewczyna może i nie była tak silna jak on, ale była silna i potrafiła to wykorzystać. Od najmłodszych lat wiedziała, że będzie walczyć, z bronią w ręku, praktycznie w pierwszej linii i przygotowywała się do tego całe życie. Sztuki walki miała praktycznie w małym palcu i uwielbiała to uczucie, gdy patrzyła z góry na mężczyznę rozłożonego na łopatki u jej stóp, tylko dlatego, że jej nie docenił. Biegi? Lekkoatletyka ogółem? Jazda konna? Dziewczyna ćwiczyła wszystko, co się dało, byleby mieć pewność, że z każdej sytuacji wyjdzie obronną ręką i że jej ciało jest gotowe na wszystko. Niesamowite wysportowanie, które łączyła z inteligencją i przebiegłością czyniły z niej niemal idealną osobę. Gorzej było, gdy rodzice otrzymywali masę zawiadomień do różnych szkół, ze skargami na nią. Najwidoczniej ceną za jej perfekcję był pewien stopień socjopatii i brak umiejętności społecznych, który zazwyczaj nie podchodził ludziom.

Ale nawet, gdy rodzice zastanawiali się, czy wspieranie jej w czymkolwiek ona tylko zechce, nawet w takich czasach traktowali Konrada jako żywą tarczę. On miał tylko w razie czego ochraniać i zabezpieczać plecy tej bardzo cennej i wartościowej dla wszystkich osoby, przy jednoczesnym umniejszaniu jego osoby. A to, że bardzo szybko przestał za nią w ogóle nadążać, nijak nie poprawiło jego sytuacji. Tak samo było teraz, gdy pracowali razem, ale tym razem był to jego świadomy wybór, a nie sytuacja narzucona mu przez rodzinę. Tak przynajmniej wolał myśleć. Nie chciał by to wszystko okazało się jedynie siłą przyzwyczajenia i lęku przed zawiedzeniem wszystkich.

Gdy znaleźli się wystarczająco blisko bloku, tak, że w wieczornej ciszy mogli usłyszeć skrzypienie drzwi ruszających się zarówno pod wpływem wiatru, jak i własnego ciężaru, Łucji wydawało się, że zauważyła niemal przezroczystą, cienką, zieloną, fluorescencyjną nić łączącą ją i jej brata z jednym z mieszkań na ostatnim piętrze. Zazwyczaj ufała swoim zmysłom, ale była świadoma tego, że tym razem mogła po prostu być okrutnie zmęczona i mogło jej się po prostu przywidzieć. Zamknęła więc oczy, potrząsnęła lekko głową i spróbowała skupić na misji, na celu. Gdy ponownie spojrzała w miejsce, w którym zdawało jej się, że widziała nić, nie zauważyła niczego, więc tylko wyrzuciła sobie, że zaczyna widzieć rzeczy, które nie istnieją i jak bardzo jest to niepoważne. Intuicja mówiła jej jednak, że to jest miejsce, w które zmierzają. Że tam czekać będzie na nich morderca. Mniej lub bardziej przygotowany, ale przecież i tak mieli element zaskoczenia.

Jednak gdy tylko dała bratu znak, że czas ruszać i drobnym gestem głowy wskazała mu, w którym kierunku mają się poruszać, chłopak nie zakwestionował tego, a jedynie spojrzał na nią z lekkim powątpiewaniem i jak zwykle ruszył przodem. Łucja już nie wiedziała, czy to kwestia jej zabójczego spojrzenia, czy chłopak po prostu przywykł do pracy z nią. Z wysoko uniesioną bronią i jedynie latarką oświetlającą drogę, pustostan zdawał się być jeszcze bardziej wrogim, niż wyglądał, gdy czekali na zewnątrz. Żadne z nich nie było na szczęście tak głupie, by próbować zapalić światło na klatce schodowej. Raz, że w pustostanach zazwyczaj nie ostawały się działające żarówki, dwa, że prąd w takich miejscach to rzadkość, a trzy, że przecież szli do mieszkania mordercy. Pułapki czy bomby, czy dosłownie cokolwiek, mogły być poukrywane wszędzie. Trzeba ograniczać ryzyko i oni doskonale to wiedzieli. 

Niby bez problemu dostali się na ostatnie piętro, jedynie w towarzystwie skrzypienia starych drewnianych schodów i szelestu wiatru, ale Łucja powoli zaczynała wątpić w to, że znajdują się w aktualnie dobrym miejscu. Raz, że schody wyglądały, jakby nikt nie używał ich od dobrych kilkunastu lat, a dwa, że wiszące wszędzie, ogromne, nieco poprzymarzane pajęczyny, też nie świadczyły o tym, że jakikolwiek człowiek się za nimi ukrył. I dziewczyna doskonale wiedziała, że jej brat myślał to samo, gdy wybijali w śniegu na pierwszych stopniach, jak i w grubej warstwie kurzu na wyższych kondygnacjach, pierwsze ślady stóp.

Na ostatnim piętrze znajdowało się jedynie dwoje drzwi. Jedne z nich zabite były deskami, więc oboje zgodnie uznali, że przecież jeden człowiek nie dałby rady zabezpieczyć drzwi przed wejściem, a później teleportować się po ich drugiej stronie, więc ustawili się przy drugich drzwiach. Łucja już opuściła broń i kucała żeby delikatnie opukać drzwi w calu sprawdzenia, czy może tą metodą uda jej się stwierdzić, czy po drugiej stronie znajduje się ładunek wybuchowy. Uznała, że to najlogiczniejsze żeby połączyć coś takiego z klamką, bo wtedy pewność wyładowania była niemal stuprocentowa. Na swoje szczęście wystarczająco długo pracowała w terenie by wiedzieć, jaki dźwięk wydaje bomba sama w sobie, czy jak bardzo różni się odgłos, który wydaje drewno, gdy po jego drugiej stronie jest przyczepione coś ciężkiego. Wszystko na spokojnie, potrzebna jedynie chwila ciszy i skupienia. Konrad bez problemu rozpoznał skupienie siostry i odsunął się o krok. Doskonale wiedział, co dziewczyna robiła. Może i nie rozumiał samego mechanizmu działania, rozumiał, że ona wiedziała, co muszą zrobić. I nie zamierzał jej przeszkadzać. Wiedział, że jeśli tylko by spróbował zakłócić misję, nawet w najgłupszy czy przypadkowy sposób, siostra wpakowałaby w niego tyle kul, że w jego ciele znajdowałoby się więcej ołowiu niż mięśni. Czasem zastanawiał się, jak wielką traumę po wojnie dziewczyna musiała przechodzić, skoro zabijanie ludzi nie sprawiało jej najmniejszego problemu, ale jej pewność, że misja zawsze ma priorytet, niszczyła wszelkie próby rozmowy o tym.

Policjantka zmarszczyła się i odsunęła kawałek, by przejechać palcami po szorstkiej, obdrapanej fakturze drzwi i je delikatnie opukać. Zaskoczona mina nie opuszczała jej twarzy. Naprawdę nie chciała w to uwierzyć, ale z tego, co mówiły jej wszystkie zmysły i lata doświadczenia, po drugiej stronie nie było nic. Żadnego zabezpieczenia. To po prostu były otwarte drzwi. Może naprawdę się pomylili i znaleźli w złej lokacji? Nie wstając z kucek, trzymając latarkę w zębach i broń w jednej dłoni,  z powątpiewaniem pociągnęła delikatnie za klamkę, która ustąpiła bez problemu i po chwili drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem.

Konrad uznał to za sygnał do wkroczenia i cofnął się jeszcze kawałek żeby nabrać rozpędu i siłą i nagle otworzyć drzwi. Gdy był już gotowy poczuł, że coś przelatuje przez jego ramię. Spojrzał zaskoczony w tamtą stronę i zauważył płytkę, postrzałową ranę. Przez chwilę nie wiedział, co się działo, ale szybko pojął, że to po prostu jego siostra powstrzymała go w jedyny działający na niego sposób. Choć i tak miło z jej strony, że postrzeliła go tak lekko. Nie pracował z nią przecież pierwszy raz i już i głębsze rany mu się zdarzały, gdy przypadkiem zamierzał zrobić coś, co mogłoby zakłócić przebieg misji, a przecież zdawał sobie sprawę z tego, że nie miałaby żadnych zahamowań żeby zabić kogokolwiek, kogo uzna za zagrożenie dla misji. Zastanawiał się, jakim cudem wyrobiła sobie takie nawyki. Doskonale wiedział, że wojsko, wojna i cały ten świat rządzą się zupełnie odmiennymi prawami. I że jego siostra była jedną  z najlepszych, że wysyłano ją tam, gdzie inni nie daliby rady. Chciałby jednak, żeby chociaż raz na jakiś czas, powiedziała mu coś o tym. Żeby się przed nim otworzyła. Bo mimo, że łączyły ich więzy krwi, Konrad nie wiedział zupełnie nic o osobie, która stała obok niego. Nic poza tym, że gdy ostatnio, kiedy równie lekko postrzeliła innego policjanta, stanęła przed sądem. Uniewinniono ją jedynie ze względu na jej dokonania i okazaną pełną chęci poprawy postawę. Konrad po prostu jakimś cudem zapominał złożyć wniosek o postrzelenie żeby przypadkiem nie postawić jej przed tym sądem ponownie.

Łucja doceniała opanowanie brata. W końcu, mógłby mieć do niej pretensje za tę ranę. Praktycznie za to samo, tylko w przypadku innego policjanta, straciła niedawno pracę. Postrzeliła kogoś, gdy była z nim na służbie, bo wiedziała, że tamtego macho faceta też tylko rana da radę powstrzymać przed rozwaleniem całej ich przykrywki. Wtedy uznano ją za niebezpieczną. Wtedy pojawił się oficjalny wniosek. I wtedy właśnie, ku zdziwieniu wszystkich, Konrad się za nią wstawił. Powiedział, że przecież potrzeba jej tylko trochę czasu na dopasowanie się. Zauważył, że praca w biurze idzie jej bez zarzutu i tylko w terenie co jakiś czas mogły przypominać jej się czasy armii, co mogło wiązać się z chwilową utratą kontroli.

Dziewczyna nie potrafiła powstrzymać pełnego ironii uśmiechu. Niby wycofała się z wojska, bo miała dość ryzyka. Miała dość latania niczym pies gończy i rozszarpywania wrogów, miała dość tego, że w razie wpadki, jej kraj by się jej wyparł, miała dość, że znajdowanie najniebezpieczniejszych ludzi czy wybijanie ich z odległości wielu metrów jako snajper jednak nie jest dla niej. Niby chciała spokojniejszego życia i złożyła wypowiedzenie. Niby umniejszała temu, jak bardzo wojsko i wojna wyryły się w jej psychice. Niby nawet  pokłóciła się z przełożonymi, którzy nie chcieli zezwolić jej na odejście, więc koniec końców wypracowali porozumienie, które nie zadowalało nikogo do końca. Że przejdzie na bezterminowy urlop, ale zawsze będzie mogła zostać wzięta pod broń. Niby nie chciała ryzyka, nie chciała wracać na front, ale nie potrafiła żyć bez tej adrenaliny, przez którą czuła się prawie na haju. 

Po dłuższym zastanowieniu, postanowiła zatrudnić się w miejscowej policji. Ot, zacząć na najniższych szczeblach i rozwijać się, trochę jednocześnie odcinając od ryzyka. Najlogiczniejsza opcja. Początkowo uznała to za absolutne nieszczęście, że trafiła do tej samej jednostki, co jej brat. Na szczęście tylko początkowo i uświadamiała to sobie głównie w takich momentach, jak ten, gdy stali przed mieszkaniem, w którym mógł znajdować się morderca. Docierało to do niej, gdy zauważała, że może pracować tylko z nim, zwłaszcza jeśli chodziło o pracę w terenie. I niezwykle szanowała go za cierpliwość do niej.

Jej brat od samego początku chciał pracować w policji. Chciał łapać przestępców, dbać o to żeby okolica była bezpieczniejsza. To było jego marzenie. Nie chciał iść na front żeby zabijać ludzi. Nie chciał być częścią "wielkiego zwycięstwa", którego nikt tak naprawdę nie odczuwa, bo dzieje się zbyt daleko. Chciał pomagać i chronić. Praktycznie zaraz po ukończeniu szkoły policyjnej trafił do tej jednostki i w niej zamierzał pozostać tak długo, jak się tylko dało.

Chłopak podniósł dłonie w geście poddania się i odstąpił od początkowego zamiaru dynamicznego wejścia. Zamiast tego delikatnie otworzył drzwi do końca, słuchając, jak nienaoliwione zawiasy skrzypią cicho, co w obecnej ciszy zdawało się być głośniejsze od wybuchu atomówki i wszedł, rozglądając się czujnie, z bronią wysoko uniesioną. Jego siostra ruszyła dosłownie krok za nim. Ostrożnie, stawiając krok za krokiem, przeszli przez pomieszczenia, rozdzielając się tak, by stać po przeciwległych ścianach i móc się nawzajem w pewnym zakresie zabezpieczać. 

To Łucja jako pierwsza dostrzegła stojący centralnie na środku ostatniego pomieszczenia fotel i dała bratu sygnał, by zachował większą ostrożność. Fotel ten zdawał się być jednocześnie w pewien sposób opatulony światłem księżyca, ale siedząca w nim postać jakimś cudem, wciąż pozostawała w cieniu, który rzucało wysokie oparcie. Policjanci obeszli fotel dookoła, cały czas do niego mierząc. O ile mieszkanie wydawało się dziwne, o tyle jego chwilowy właściciel zdecydowanie nadawał temu słowu nowego znaczenia. Młody chłopak, zdecydowanie młodszy od nich, siedział z nogą założoną na nogę i splecionymi na kolanach dłońmi, patrząc jakby nostalgicznie za okno. Nim Łucja zdążyła powiedzieć, że są z policji, przedstawić mu całą formułkę i przystąpić do aresztowania, chłopak odezwał się niezwykle melodyjnym głosem, co dało się usłyszeć, mimo iż mówił wybitnie cicho, nieco przekrzywiając przy tym głowę.

- Nigdy nie sądziłem, że dane będzie opuścić mi ten świat przy akompaniamencie śniegu. Choć muszę przyznać, że jest to na swój sposób niezwykle piękny sposób opuszczenia tego przybytku. Zwłaszcza, w porównaniu ze śmiercią Ivy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top