VI
Sheila ubrała na siebie długi płaszcz i głośno powiedziała:
-Wychodzę! - Andrew wyszedł z kuchni, podszedł do dziewczyny, objął ją w tali, nachylił się i szepnął jej prosto do ucha:
-Będę czekał z kolacją. - Vein mruknęła z zadowoleniem i pocałowała go delikatnie na do widzenia. Mężczyzna oddał pocałunek i nie chciał wypuścić jej z objęć.
-Kocham cię. - szepnął prosto w jej usta.
-Ja ciebie też, ale muszę już iść. - Sheila delikatnie odsunęła jego ręce, które niebezpiecznie zaczęły wędrować w kierunku jej biustu. Chwyciła parasol i otworzyła drzwi.
-Podoba mi się ta nowa fryzura! - rzucił za nią mężczyzna, a kobieta stanęła jak wryta. Strach ścisnął ją za gardło, bo nie przypominała sobie, żeby zmieniła cokolwiek w swoim wyglądzie. Kiedy została sama na klatce schodowej, złapała kosmyk włosów i podniosła go do światła. Zamiast jasnych loków, zobaczyła czarne jak węgiel, proste pasma. Z duszą na ramieniu podbiegła do szklanych drzwi prowadzących na ulice i spojrzała na swoje odbicie. Kiedy ujrzała w nich Audrey odetchnęła z ulgą. Fryzurę mogła jeszcze jakoś wyjaśnić, ale zmienionych rysy twarzy nie byłoby tak łatwo zbagatelizować. Gdy opuszczała tę niewielką kamienicę w centrum Lontoo, w stu procentach wyglądała już jak Vein - zimnokrwista, seksowna morderczyni. To coś, co siedziało głęboko w jej środku niczym kompas wskazało jej kierunek, w którym ma podążać. Deszcz zaczynał już kropić, ale kobieta nie otworzyła parasola. Przyjemne krople wody schładzały jej rozpaloną skórę. Od ostatniego posiłku minęło dużo czasu, zbyt dużo. Niekontrolowana zmiana wyglądu to jeden z pierwszych objawów głodu. Kobieta nie chciała przypominać sobie, jak wyglądają następne, dlatego przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej upatrzyć sobie ofiarę. Czarne rękawiczki, z którymi tak rzadko się rozstaje, tym razem schowała do kieszeni. Zazwyczaj ofiarę wybierała kilka dni przed atakiem, aby móc wszystko dokładnie zaplanować, tym razem jednak nie było już czasu na pozory. Zamierzała zabić pierwszego jamuskiego żołnierza, jaki znajdzie się w zasięgu jej wzroku. Właśnie skręcała w małą uliczkę - skrót prowadzący do jamuskiego klubu, kiedy pociemniało jej przed oczami. Wypuść mnie. Sama kogoś znajdę. Ta istota, do której należy cichy głosik nawiedzający kobietę od urodzenia, próbowała wydostać się na wolność. Sheila zacisnęła jednak zęby i za wszelką cenę próbowała odzyskać kontrolę. Usłyszała, jak gdzieś daleko upada jej czarny parasol.
-Wszystko w porządku? Potrzebuje pani pomocy? - Sheila poczuła wyraźnie fakturę i chłód chropowatej ściany, o którą się opierała. Trzymała się tego uczucia jak koła ratunkowego. Już prawie udało jej się wygrać z zalewającą jej umysł ciemnością, kiedy poczuła coś jeszcze. Delikatną dłoń zaciskającą się na jej własnej. Potem był już tylko mrok.
◇◇◇
Zabytkowy zegar, należący do rodziny Grishamów od co najmniej dwóch pokoleń, wybił właśnie godzinę siedemnastą. Wszyscy zgromadzeni w niewielkim pokoju, dwie kondygnacje pod ziemią, zniecierpliwieni, bądź zdenerwowani wpatrywali się w jedyne drzwi znajdujące się w pomieszczeniu.
-Wydawało mi się, że ona nigdy się nie spóźnia. - Holden wypowiedział na głos to, co każdy rozważał w myślach. Carl spojrzał pytająco na swojego starszego brata, ponieważ domyślał się, że to on najlepiej zna lalkarkę.
-Mi też się tak wydawało. - Ben zerknął po raz kolejny na zegar, jakby spodziewał się, że przez te kilka sekund wskazówki się cofnęły. - Ostatnio przyszła prawie godzinę wcześniej. - w chwili w której wypowiedział ostatnie słowo, drewniane drzwi otworzyły się szeroko i do pokoju pewnym krokiem weszła Vein. Momentalnie w pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszyscy, łącznie z Grishamem, ze strachem wpatrywali się w kobietę. Jej beżowy płaszcz i odsłonięte dłonie, pokryte były świeżą, czerwoną krwią, a czarne buty i spodnie przesiąknięte były deszczem. Jednak najbardziej przeraziły wszystkich jej oczy. Całe gałki przykrywała głęboka czerń, która dopiero po chwili, powoli zaczęła ustępował bieli. Na widok pięciu przerażonych min, kobieta stanęła na środku i spojrzała na swoje ubranie. Jednym ruchem nadgarstka uformowała całą krew w niewielką kulkę, którą posłała do kosza na śmieci, po czym zapytała zimnym głosem:
-Tak lepiej? - nie czekając na odpowiedź, ubrała czarne rękawiczki na czyste dłonie i usiadła na jedynym wolnym fotelu. Carl wiedział przecież kim, a raczej czym jest ta kobieta, ale dopiero teraz, kiedy na własne oczy zobaczył całą tą krew, która z pewnością nie należała do Vein i czarne jak noc oczy w których czaił się prawdziwy mrok, zrozumiał, że ta kobieta jest niebezpieczna. I natychmiast jego czoło zrosił zimny pot. Przypomniał sobie, że to właśnie z tą kobietą jego ukochany zniknął kilka dni temu. A co jeżeli ona go zabiła? Carl czuł, że gdzieś głęboko w jego sercu, otworzyła się bezdenna otchłań rozpaczy gotowa pożreć go w całości. Spróbował wziąć się w garść i nie dopuszczać do siebie takiej myśli. Z obawą skierował wzrok na Vein i pochwycił jej pełne wyzwania spojrzenie. A zatem wiedziała, kogo uwodzi. Wszystko w jej postawie mówiło, że doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo oboje go wtedy skrzywdzili.
-Zatem skoro wszyscy jesteśmy już w komplecie, możemy przejść do konkretów. - Benedict odważył się przerwać tą pełną napięcia ciszę. -Przede wszystkim chciałbym abyśmy omówili rozkład sił nieprzyjaciela. Carl, Theo, Vein, mieliście za zadanie w miarę możliwości zapoznać się z wojskiem stacjonującym w Lontoo na stałe.
-Tak, wraz z Theo przeliczyliśmy wszystkich obecnych, Jest ich dokładnie trzystu czterdziestu dwóch. Niestety nasza lalkarka zniknęła kilka minut po swoim przybyciu, dlatego wątpię, żeby mogła nam dzisiaj pomóc. -Carl spojrzał z wyrzutem na nowo przybyłą. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zamiast strachu czuł tylko złość.
-Trzystu czterdziestu pięciu. -Powiedziała beznamiętnym głosem Vein. Młodszy Grisham zmarszczył czoło i zapytał -Co?
-Trzystu czterdziestu pięciu. Jeden zabawiał się przez cały wieczór ze swoją dziewczyną, w składziku na miotły, a drugi cierpi na antropofobię i dlatego zamknął się w jednej z kabin w łazience. To niezbyt duża ilość wojska, jak na tak duże miasto, ale to dobrze, bo może świadczyć o pewności siebie naszego przeciwnika. A jak wszyscy wiemy -urwała i spojrzała prosto na mundurowego- pewność siebie bywa zgubna. - Theo i Carl wymienili zdziwione spojrzenia, ale nie odezwali się ani słowem. Reszta spotkania przebiegła w napiętej atmosferze, przez co kiedy Benedict zakończył "posiedzenie", wszyscy oprócz Grishamów i Vein, zerwali się ze swoich miejsc i czym prędzej opuścili pomieszczenie, prawie przepychając się przy drzwiach. Starszy z braci bez słowa, dyplomatycznie wyszedł, zostawiając Carla na pastwę Vein.
-Co mu zrobiłaś? - nie wytrzymał mężczyzna. Zacisnął mocno palce na podłokietnikach i czekał na odpowiedź.
-Komu? - zapytała beznamiętnie lalkarka. Cały czas czuła jeszcze pozostałości mroku, który nią zawładnął. Powoli zaczynała jej wracać pełna świadomość i poczuła do siebie wstręt.
-Dobrze wiesz o kogo mi chodzi. Mogłabyś wreszcie na mnie spojrzeć, do cholery! - kobieta, która do tej pory wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń, obróciła głowę w stronę mężczyzny i spojrzała mu prosto w oczy, wywołując w nim zimny dreszcz.
-Nie zrobiłam mu nic, czego sam by nie chciał. - powiedziała głosem zimnym jak lód, po czym zerwała się z miejsca i błyskawicznie opuściła pomieszczenie, zostawiając Carla samego, ze swymi potworami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top