II
Vein powolnym krokiem weszła na niewielki dziedziniec. Podniosła głowę do góry, spoglądając na duży budynek, w którym mieszkała dawno temu. Sierociniec świętej Anny, kiedyś bardzo nowoczesny i piękny budynek, teraz został jedynym czynnym domem dziecka w stolicy. Pozostałe poddały się bombardowaniu jamuskich żołnierzy. Pieniądze już dawno się skończyły i tynk obsypywał się z dokładnych, delikatnych zdobień, a szyby trzeszczały pod wpływem wiatru. Niebieskie niegdyś ściany poszarzały i popękały w wielu miejscach. Kobieta opuściła głowę i skierowała się w stronę ogrodu, skąd dobiegał radosny śmiech dzieci, nieświadomych otaczającej ich wojny. Vein usiadła na drewnianej ławeczce, oświetlonej słońcem i przypatrywała się rudowłosemu mężczyźnie, który właśnie pocieszał kilkuletnią dziewczynkę. Miał rękę do dzieci i kobieta nie raz podziwiała jego cierpliwość i wyrozumiałość. Kiedy ją zauważył, uśmiechnął się promiennie i ruszył w jej stronę. Dla Andrew zawsze ubarwiała swoje włosy na jasny blond, a swoją twarz formowała na kształt młodej, pięknej i niewinnej dziewczyny o niebieskich oczach. Chciała sprawiać wrażenie delikatnej i bezbronnej. Kiedy pocałował i objął ją na powitanie, zrobił to niezwykle ostrożnie, jakby Vein miała stłuc się pod wpływem jego uścisku.
-Hej. Dlaczego wyszłaś w nocy i nic mi nie powiedziałaś? - usiadł obok niej, nie spuszczając z oczu dzieci. Jako ich wychowawca brał za nie odpowiedzialność i nie mógł pozwolić, żeby coś im się stało.
-Musiałam wrócić po coś do swojego mieszkania, a nie chciałam cię budzić. - powiedziała najsłodszym głosem jakim potrafiła z siebie wydobyć.
-Audrey, przecież mogłaś zostawić mi jakąś wiadomość, a nie wychodzić tak bez słowa. - mężczyzna nerwowo przeczesał palcami rude włosy i popatrzył czule na swoją towarzyszkę. -Martwiłem się o ciebię. - zanim Vein zdążyła cokolwiek powiedzieć, w ogrodzie rozległ się krzyk kilkuletniej dziewczynki. Jakiś starszy chłopiec szarpał ją za szarą bluzeczkę, nie zwracając uwagi na jej głośne protesty. Andrew zerwał się z miejsca i podbiegł do nich zostawiając Vein samą. Odchyliła głowę do tyłu, wystawiając twarz do ciepłego, majowego słońca i zamknęła oczy. Zignorowała piskliwe głosy dzieci, wsłuchując się w szum młodych liści i śpiew ptaków. Kiedy poczuła, jak ktoś zajmuje miejsce obok niej, otworzyła zdumiona oczy i spojrzała prosto na szczupłą, inteligentną twarzyczkę okoloną prostymi blond włosami. Niebieskooki chłopiec miał około pięciu lat i trzymał w rączkach białą różę.
-To dla pani. -powiedział wręczając zdziwionej kobiecie kwiat. Vein nie raz obserwowała chłopca gdy przebywał na świeżym powietrzu. Stronił od innych dzieci i wolał spędzać czas w samotności, ucząc się czytać czy zbierając kwiaty. Słyszała od Andrew, że pięciolatek jest inteligentny, bystry i niezwykle zwinny.
-Dziękuję. - powiedziała kobieta przyjmując różę. -Jak masz na imię? - zapytała, chociaż doskonale znała odpowiedź.
-Nicolas. - kobieta właśnie miała podać jedno z wielu imion, którymi się posługiwała, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Poczuła, że może wyjawić temu chłopcu tajemnicę swojego prawdziwego imienia.
-Sheila. - wyciągnęła szczupłą dłoń w stronę chłopca, a kiedy poczuła dotyk jego ciepłych palców, uśmiechnęła się promiennie.
-Kim jesteś? -chłopiec z zaciekawieniem patrzył na Vein. Kobieta oderwała wzrok od twarzy chłopca i spojrzała na Andrew, który właśnie prowadził dwójkę dzieci do budynku. Zastanawiała się jak odpowiedzieć na to pytanie, żeby nie skłamać. Mogła co prawda, opowiedzieć mu tą samą historię, co reszcie, o tym jak nie lubi pracy pielęgniarki i nie może doczekać się awansu na lekarza. O tym jak w nocy dorabia sobie w barze jako kelnerka, a w wolnych chwilach lubi malować. Ale nie chciała okłamywać chłopca. Popatrzyła na niego ponownie i odpowiedziała zgodnie z prawdą:
-Jestem wszystkim i niczym. Mam wiele imion, ale tylko to, które ci podałam jest prawdziwe. - na te słowa chłopiec pokiwał powoli głową. Sheila nie była pewna czy chłopiec naprawdę zrozumiał, ale zadowoliła się faktem, że nie zareagował zdziwieniem. Gdzieś w głębi sierocińca rozbrzmiał głośny dzwonek. Chłopiec wstał z ławki i popatrzył z wahaniem na kobietę.
-Spotkamy się jeszcze? - zapytał jakby ze smutkiem w głosie. Vein pokiwała głową. Miała ochotę przytulić chłopca, ale się powstrzymała.
-Obiecujesz? - po drugiej stronie ogrodu Andrew wołał zniecierpliwionym głosem wszystkie dzieci. Nico cały czas stał niecały metr od Sheili i czekał na odpowiedź.
-Obiecuję.
◇◇◇
-Musisz mu powiedzieć. - dziewiętnastoletni chłopak stał oparty o ścianę i wskazującym palcem wodził po klatce piersiowej mężczyzny. Carl wsunął swoje długie palce w piaskowe, kręcone włosy Erica i przyciągnął jego głowę bliżej swojej.
-Dowie się, w swoim czasie. - powiedział po czym pocałował Erica prosto w jego pełne usta. Głośna muzyka dudniła im w uszach, a w głowie szumiał wypity alkohol. Kiedy oderwali się od siebie obaj głośno dyszeli.
-Wstydzisz się mnie? -młodzieniec uśmiechnął się smutno do swojego towarzysza. Delikatnie pogładził Grishama po policzku i ruszył w kierunku schodów.
-Poczekaj, to nie tak, jak myślisz! -Carl pobiegł za Ericiem i kiedy dogonił go na piętrze, mocno złapał go za rękę i obrócił twarzą do siebie. Chwycił go za podbródek tak, żeby patrzeć mu prosto w jego piękne zielone oczy.
-Kocham cię. Kocham cię z całego serca i nic tego nie zmieni. Jednak mój brat tego nie zrozumie. - Eric próbował odwrócić głowę, ale Carl trzymał go mocno. - Powiem mu, kiedy ten cały cyrk się skończy. Kiedy będziemy bezpieczni. - kiedy ich usta zetknęły się w pocałunku, chłopak odepchnął mężczyznę i nie patrząc mu w oczy ruszył przed siebie ciemnym korytarzem. Miał do Carla wielki żal o to, że ukrywa przed wszystkimi ich związek. Kiedy pierwszy raz kochał się z tym mężczyzną w pokoju nad barem Tropicana, nie spodziewał się, że przekształci się to w coś trwałego. Do tej pory uważany był za gówniarza, który na niczym się nie zna i nie wie co to prawdziwa miłość. Przyzwyczaił się do tego, że starsi mężczyźni spędzają z nim noc, po czym wychodzą twierdząc, że w domu czekają na nich żony. Carl był pierwszym, z którym się zaprzyjaźnił. Był pierwszym, którego pokochał. Teraz jednak miał wrażenie, że jego przyjaciel go wykorzystuje. Spotykał się z nim tylko w mieszkaniu Erica, albo w zatłoczonych klubach, takich jak ten nad którym mieszka. Z furią uderzył pięściami w drzwi od swojego mieszkania. Wszedł do środka i rzucił się na twarde łóżko. Miał wyrzuty do samego siebie, że uwierzył w zapewnienia Carla o jego bezgranicznej miłości. Ze złością zaczął rzucać wszystkim co miał pod ręką. Nie przejmował się wartością przedmiotów które niszczył, mimo, że ledwo starczało mu pieniędzy na zapłatę czynszu. Kiedy opuściły go już wszystkie siły, a gniew wyparował, usiadł na podłodze, oparł się o ścianę i zapłakał. Płakał jeszcze, kiedy pierwsze promienie słońca oświetliły zniszczone ulice Lontoo. Potem dopadło go zmęczenie i zapadł w niespokojny sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top