I
Theo pchnął ciężkie podwójne drzwi i znalazł się w ogromnym holu. Schody na przeciwko niego pięły się wysoko, i rozdzielały się na dwie części. Po nich schodził właśnie siwy mężczyzna w czarnym garniturze. Kiedy zszedł bez słowa poprowadził zdezorientowanego Theo do pomieszczenia znajdującego się jakieś dwa piętra pod ziemią. W momencie w którym zamknęły się za nim drzwi, zmieszany przedstawił się ludziom w pokoju.
-E... dobry wieczór. Nazywam się Theodor Cane. - chłopak nie zauważył, żeby ktokolwiek przejął się jego przybyciem. Rozmowy trwały w najlepsze, więc Theo przemieścił się w stronę jedynego wolnego miejsca, którym był duży, czerwony fotel. Kiedy stary zegar wybił godzinę pierwszą, na środek tego niewielkiego pomieszczenia wyszedł mężczyzna, za którego sprawą Theo znalazł się na tym spotkaniu. Wyglądał na około trzydziestoletniego przystojnego prytyjczyka. Jego brązowe włosy były starannie ułożone do tyłu, ciemna broda krótko przystrzyżona, a na nosie dumnie prezentowały się okrągłe okulary w drucianej oprawce.
-Ponieważ jesteśmy już w komplecie myślę, że możemy zaczynać. Zastanawiacie się pewnie państwo, po co was tu zaprosiłem. Zadałem sobie sporo trudu, żeby do wszystkich dotrzeć. - Theo spotkał profesora Grishama podczas jednego ze swoich nielicznych występów. Zazwyczaj na sam koniec znikał tłumowi sprzed oczu, ale tym razem ktoś w ostatniej chwili złapał go za rękę. Był tym tak bardzo zaskoczony, że profesor nie musiał długo namawiać go na przyjście tutaj. -Jak możecie zauważyć jest nas niewiele. - w pokoju znajdowało się wraz z nim siedem osób. Z miejsca w którym siedział widział tylko piątkę z nich. Szósta kobieta stała w zacienionym kącie pokoju, przez co ledwie widział jej sylwetkę. Z nikim nie rozmawiała i właściwie w ogóle się nie poruszała. -Zanim wtajemniczę was w jakiekolwiek szczegóły, chciałbym zaznaczyć, że jeżeli zgodzicie się mi pomóc, zagrożony będzie nie tylko wasz portfel, ale też i życie. Dlatego jeżeli ktoś nie jest gotowy na takie poświęcenie, proszę w tej chwili opuścić to pomieszczenie. - niewielki pokój wypełniła cisza, przerywana tylko miarowym tykaniem zegara. Theo wodził wzrokiem po zgromadzonych, czekając aż ktoś się poruszy. Sam nie zamierzał rezygnować, bo jego męskie ego nie umiało obejść się bez podjęcia tego wyzwania. W końcu z drewnianego krzesła podniósł się nastolatek o bujnych blond włosach i świdrujących niebieskich oczach. Spuścił zawstydzony wzrok na podłogę i wymamrotał niezbyt wyraźnie:
-Nie mogę, i nie chcę wplątywać się w kolejne gówno. Już i tak mam kuratora na karku. - wyszedł szybko z pomieszczenia, nie patrząc nikomu w oczy. Profesor pokiwał powoli głową, po czym kontynuował:
-Zebrałem was tutaj, bo mam już dosyć jamusów na ulicach Lontoo. Uważam, że powinniśmy wypędzić stąd te jamuskie ścierwa.
-A jak, twoim zdaniem, mamy to zrobić? - wszystkie oczy zwróciły się w stronę tajemniczej kobiety ukrytej wcześniej w cieniu, która teraz płynnymi ruchami przemieściła się do kręgu światła. Vein była niesamowicie piękna. Specjalnie na to spotkanie ukształtowała swoją twarz tak, aby wzbudzała zachwyt i respekt surową urodą. Czarne włosy spięła w kok i założyła na siebie obcisłe spodnie i golf, wszystko w czarnym kolorze, aby podkreślić jej szczupłą sylwetkę. Dłonie zasłoniła czarnymi, skórzanymi rękawiczkami, tak podobnymi do tych jamuskich, jednak idealnie dopasowanymi do jej szczupłych dłoni. Już na pierwszym spotkaniu zamierzała zrobić dobre wrażenie. Jednak Theo najbardziej zachwycił jej głos. Był słodki jak miód, ale jednocześnie ostry jak stal. Gdyby nie to, że w domu czekała na niego narzeczona, pewnie zrobiłby wszystko, żeby ją uwieść. Patrząc na miny trzech pozostałych mężczyzn, nie tylko on. Blondynka opierająca się o przeciwległą ścianę prychnęła cicho i stuknęła w bok chłopaka po jej lewej stronie.
-Dobre pytanie, panno Vein. Za kilka miesięcy do Lontoo przyleci sam Alfred Heckman. Utrata głównego dyktatora spowodowała by chaos w Jamusie.
-Jesteśmy dobrzy, ale nie aż tak. Na pewno będzie go pilnowało kilkudziesięciu najlepszych żołnierzy. - blondynka wyglądała na mocno poirytowaną.
-Ja zajmę się żołnierzami, ale ktoś musi mi pomóc. - Vein oznajmiła to z taką pewnością, że Theo od razu jej uwierzył. Dalej myślał, że jest to prawie nie wykonalne, ale jeżeli komuś może się udać, to właśnie im.
-Mogę się przydać. Nie wiem, jak chcesz obezwładnić tylu żołnierzy na raz, ale służę pomocą. - kobieta spojrzała na Theo z czymś na kształt wdzięczności, chociaż bardziej wyglądało to na groźbę.
-Myślę, że uwierzycie w powodzenie tej misji, jeżeli lepiej się poznacie. Chciałem rozegrać to inaczej, ale chyba najlepiej będzie tak, jak to się robi w podstawówce. Mnie już znacie, ale dla formalności - nazywam się Benedict Grisham i w wolnych chwilach wykładam biologię. - profesor wstał z krzesła i podszedł do mężczyzny o dużych, brązowych oczach. Jego włosy kolorem bardzo przypominały bujną czuprynę profesora, tylko mężczyzna w przeciwieństwie do niego był zgolony prawie na łyso. -To jak już się pewnie domyśliliście, jest mój młodszy brat Carl. Poza tym, że był jednym z pomysłodawców naszego "projektu", jest też oficerem w Gwardii Narodowej i jeżeli trzeba będzie, udostępni nam broń. - Carl badawczo lustrował wszystkich wzrokiem, jednak nie odważył się popatrzeć w oczy Vein. Nikt w pomieszczeniu nie był do końca pewny dlaczego, ale podświadomie nie chciał zaleźć jej za skórę. Grisham wskazał ręką parę stojącą pod ścianą. -To pan Holden i panna Samantha Barrows. Zajmują się głównie zabójstwami na zlecenie, handlem bronią i akrobatyką. - blondynka uśmiechnęła się zadziornie i demonstracyjnie pocałowała Holdena w usta. Kiedy profesor zwrócił się w stronę Theo, chłopak nerwowo potarł piętno w kształcie oka wypalone na wewnętrznej stronie dłoni. -Pan Theodor Cane z kolei jest światowej sławy iluzjonistą, a dorywczo włamywaczem. -Theo zaczerwienił się nieznacznie i dodał tylko:
-Nie takiej znowu światowej... - Grisham machnął na niego ręką i popatrzył na tajemniczą kobietę. W pomieszczeniu dało się wyczuć napięcie, kiedy niewtajemniczeni oczekiwali na wyjawienie jej tożsamości. Theo musiał przyznać, że sam był bardzo ciekawy kim jest owa Vein.
-Kochana Vein, czy ty właściwie masz jakieś imię?
-Mam, ale na pewno ci go nie zdradzę. Musi wystarczyć wam Vein. - szatynka również wyglądała na spiętą. Dobrze to ukrywała, ale iluzjonista nauczył się czytać w ludziach, jak w otwartych kartach. Chociaż ze zdziwieniem stwierdził, że w jej przypadku musi natrudzić się o wiele bardziej, aby odczytać choć jedną emocję.
-Poznajcie proszę jedną z niewielu żyjących jeszcze lalkarek. - cisza trwała przez dobre pięć minut. Małżeństwo spojrzało na kobietę z odrazą i strachem, a Theo po zwalczeniu pierwszego szoku, poczuł jedynie respekt i ciekawość. Lalkarka uśmiechnęła się na widok naszych nietęgich min i powiedziała zadziornie:
-Ja nie gryzę. - profesor zajął tymczasem swój fioletowy fotel i zaczął nas uspokajać. -Dopóki Vein was nie dotknie, nie ma nad wami żadnej władzy. Zatem dopóki nosi rękawiczki - skinął głową na ukryte dłonie lalkarki. -Nie macie się czego obawiać.
-Teraz wszystko nabiera sensu. - oczy wszystkich skierowały się na Theo, który dopiero teraz uświadomił sobie genialność tego planu. -Lalkarka musi dotknąć żołnierzy, więc potrzebujecie mnie, aby się do nich dostać. Z kolei oni - wskazał głową na małżeństwo Barrow. -Zabiją Heckmana, kiedy Vein zajęta będzie żołnierzami.
-Można tak to ująć. - Grisham oparł się wygodnie o fotel. -Jednak wszystko czego dowiedzieliście się dzisiaj, nie może opuścić tego pomieszczenia, dopóki nie znajdziemy bezpieczniejszego miejsca.
-W takim razie, co mamy powiedzieć swoim rodzinom? - zapytał Theo lekko poirytowany.
-Panie Cane, przecież pan nie ma rodziny. -profesor poruszył się w swoim fotelu i utkwił wzrok w mężczyźnie.
-Mam narzeczoną. Chyba zauważy, jeżeli notorycznie będę znikał na kilka godzin. -Grisham zdziwiony przekrzywił głowę. -Gratulację, udało się panu mnie zaskoczyć. A to naprawdę zdarza się rzadko.
-Zaraz, czyli nikt oprócz mnie i panów, nie ma rodziny? - wszyscy w pomieszczeniu pokręcili przecząco głowami. Wszyscy oprócz lalkarki, która zdążyła już wrócić do zacienionego kąta pokoju.
-Zatem musi pan coś wymyślić. Liczę na pana kreatywność, panie Cane. - Theo nienawidził okłamywać swojej ukochanej, ale nie chciał też wplątywać Jane w niebezpieczne przedsięwzięcia.
-Skoro wszystko już uzgodniliśmy, możemy zakończyć nasze spotkanie. W ciągu tygodnia dotrze do was wiadomość z terminem i adresem. Liczę, że przybędziecie równie chętnie jak i dzisiaj. Miłego dnia. - Grisham podniósł się z fotela i wyszedł z pomieszczenia. Po nim pokój opuszczali kolejno Carl i małżeństwo Barrows. Zostali już tylko Theo i tajemnicza kobieta.
-Twoja narzeczona jest ogromną szczęściarą, że ma takiego oddanego mężczyznę.
-Twój ukochany też musi być szczęśliwy, że ma kogos takiego jak ty. - Vein wyszła z cienia i usiadła na fioletowym fotelu, przez co znalazła się niecały metr od chłopaka.
-Mój ukochany nie jest do końca mój.
-Żonaty? -Theo nachylił się w jej stronę zaintrygowany. Zastanawiał się, kto byłby w stanie jej odmówić czegokolwiek.
-Nie. - odparła tajemniczo i spojrzała na stary zegar wskazujący godzinę drugą.
-Muszę już iść. - wstała z fotela, omiotła wzrokiem pomieszczenie i zamierzała wyjść. W ostatniej chwili popatrzyła Theo prosto w oczy i powiedziała:
-Miło mi cię było poznać, Theo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top