Missin' The Mission

Leo POV

- Siemanko, jak poszła misja?

- Naprawiliśmy satelitę pentagonu i wrzuciliśmy na orbitę - odparła Bree. Chase uśmiechnął się.

- Tak go ustawiłem, że odbieramy teraz każdy kanał telewizyjny na świecie - pochwalił się - Kto chce oglądać japońskie sumo?

- Czy moje sugestie przydały się na misji? - Zapytałem ochoczo. Wszyscy zmarszczyli brwi.

- Jakie sugestie? - spytał Chase. Też zmarszczyłem brwi.

- Zrobiłem mnóstwo badań strategicznych, tatuśkowi dałem - spojrzałem na wspomnianego wynalazcę.

- Och, tak, przepraszam Leo, nie miałem czasu go użyć - powiedział mi. Byłem bardzo rozczarowany, słysząc to. Naprawdę chciałem pomóc.

- Tak, miałeś! - przypomniał mu Adam - Rozlałaś kawę i watarłeś notatkami Leo - Spojrzałem na ojczyma jeszcze bardziej zdenerwowany.

- Użyłeś moich sugestii jako gąbki? - oburzyłem się. Pan Davenport wzruszył ramionami.

- Bardziej jako papierowego ręcznika - poprawił - wiesz jak wsiąkało? - dodał, jakby to miało poprawić sytuację.

Adam, Bree i Chase poszli po resztę sprzętu, a ja zdenerwowany zwróciłem się do ojczyma.

- Musimy porozmawiać. Mam dość bycia waszą maskotką, chcę być częścią zespołu - oznajmiłem mu.

- Leo, mówiłem ci, nie możesz być częścią zespołu, nie jesteś bioniczny, a poza tym statystyki pokazują, że większość wypadków ma miejsce w promieniu trzech mil od ciebie - no dobra, chyba trochę przesadził.

- Tata, ja urosłem i dojrzałem, noszę już M - zacząłem w zeszłym tygodniu i byłem z tego bardzo dumny - Na misje latać z wami nie mogę, ale tutaj mógłbym jakoś pomóc - nie ustępowałem.

- Dobrze, myślę, że znam sposób, w jaki możesz pomóc - Pan Davenport wreszcie się poddał.

- Nareszcie, dziękuję - powiedziałem z wdzięcznością. Podał mi stos papierów - Co to jest?

- Możesz wypełnić raporty z misji - powiedział. Spojrzałem na niego groźnie.

- Chcesz, żebym był twoją sekretarką? - zapytałem. Wynalazca pokręcił głową.

- Nie, nie, oczywiście, że nie, sekretarki dostają pensję, ty mi to zrobisz za darmo - uśmiechnął się i odszedł. To nie fair!

***

Natepnego dnia, kiedy byliśmy w szkole i cieszyliśmy się że wczorajszego sukcesu, przetrwały nam gwałtowne wrzaski.

- Kiedy same się o to prosiły! - usłyszałem oburzony głos Marcusa. Kiedy zeszliśmy ze schodów, zobaczyliśmy, że kłóci się z dyrektorką. To powinno być interesujące.

- Na wiele rzeczy w tej szkole przymykam oczy smarkaczu, ale nie pozwolę gnębić naszych kucharek - zagroziła twardo. Panie że stołówki to goryle naszej dyrci. Nigdy nie pozwoliłaby, żeby stała im się krzywda.


- Co zrobiłeś kucharkom? - spytał zaskoczony Chase, kiedy zbliżyliśmy się do pary.

- Chciałem wreszcie zjeść normalny obiad, ale w moim talerzu ciągle są jakieś włosy, albo coś się rusza - rzucił oburzony. Jakkolwiek Marcus był złem wcielonym, rozumiałem jego ból, bo przeżywam to podczas każdego lunchu - Chciałem więc, żeby poczuły jak to jest, więc... Wrzuciłem Flo kilka żywych dżdżownic do kanapki - wyjaśnił spuszczając wzrok, a my ledwo zdołaliśmy powstrzymać chichot. Cóż, Perry nawet nie próbowała.

- Jej mina była bezcenna! - śmiała się dyrka, najwyraźniej niezbyt przejęta jego wybrykiem - Ale poważnie, nie mogę puścić tego płazem, bo inni będą myśleć, że też tak mogą. Zostajesz dzisiaj po lekcjach - oznajmiła. Spodziewałem się, że Marcus zaraz się rozpłacze mówiąc coś w stylu, że ojciec go w domu nie karmi, ale zamiast tego przytaknął posłusznie. Czyżby nawet bioniczny morderca bal się nadepnąć jej na odcisk?

- A waszej trójki nie było wczoraj w szkole - zwróciła się oskarżycielko do mojego rodzeństwa - Nie, żebym lubiła wasze towarzystwo, ale zdecydowanie zbyt często wagarujecie. Oto lista waszych nieobecności - pokazała nam wielki segregator, który wcześniej wyjęła z torby.

- Serio pani ma wszystko na papierze? - zdziwił się Chase - Ale jest pani świadoma, że istnieje coś takiego jak komputery? Jak również bieżąca woda i dezodorant? - dodał nie mogąc się powstrzymać. Cała nasza czwórka pokręciła głowami, ale było już za późno. Szkody zostały wyrządzone.

- Na pewno chcesz rozwścieczyć bestię? - spojrzała na niego groźnie.

- A to na pewno dobra metafora? - wtrąciłem.

- Scisz się Dooley! - zażądała, po czym zwróciła się do pozostałych - wasza trójeczka ma spore kłopoty - oznajmiła z satysfakcją.

- A wie pani, może nie? Proszę zobaczyć co tu mamy, usprawiedliwienie - Bree z uśmiechem podała jej kartkę papieru.

- Ojej, wybaczcie słodziaki, to zwolnienie całkowicie... Niczego nie zmienia! - wykrzyknęła dyrka i podarła kartkę,ku zaskoczeniu nas wszystkich - To, że wasz tatusiek ma gdzieś czy chodźcie do szkoły, nie znaczy że ja też. Dyscyplina musi być i kropka. Widzimy się w kozie - oznajmiła i odeszła.

Adam Bree i Chase zaczęli się przekszykiwać, dlaczego jest to niesprawiedliwe. Głośno odchrząknąłem chcąc im przypomnieć, że obok jest Marcus, który niby nie zna naszego sekretu. Szybko się uspokoili, nie chcąc palnąć czegoś o misji.

- Nie przejmujcie się, to tylko 3 godziny - powiedział Marcus pocieszająco. Ja w sumie im nie współczułem. Misiek sobie zasłużył, a na rodzeństwo nadal byłem zły po całej tej akcji z raportami.

- Macie rację, to jest strasznie niesprawiedliwe - oznajmiłem siląc się na szczery ton - No ale trudno, tak bywa - dodałem ruszając do swojej klasy.

Marcus POV

- Witajcie, moje niedorajdy po lekcjach. Albo jak kto woli: u dyrektorci! - zaśmiała się Perry. Czerpała niesamowitą przyjemność z cierpienia innych. Gdyby nie była aż tak nieprzewidywalna, to moglibyśmy ją z ojcem zwerbować - Kiedyś byłam strażniczką więzienną. Pewne stare nawyki mi zostały.

- Poważnie? - spytałem że szczerym zainteresowaniem.

- Pewka. Nadal mam bliznę po krześle elektrycznym - spojrzeliśmy na nią zdziwieni, więc pospieszyła z wyjaśnieniami - Był środek nocy i myślałam że to sedes - wywołała uśmiechy na twarzach wszystkich obecnych uczniów. No cóż, może koza wcale nie będzie taka zła?

- W każdym razie, wszystkie wyjścia są kryte - wskazała na dwa wyjścia obstawione przez kucharki. Pani Flo posłała mi groźne spojrzenie. Chyba dalej jest zła za robaki. Niech się lepiej cieszy, że na robakach się skończyło. Gdyby nie ten cały kamuflaż, wrzuciłbym tą niedouczoną krowę do kanału.

- U dyrektorci obowiązują dwie zasady. Zero gadania i zero telefonów - wyjaśniła wyrywając komórkę Bree, która właśnie pisała SMS.

- I zdecydowanie zero płynu do ust - warknęła oburzona dziewczyna.

- Ha, ha, bardzo zabawne. Octem sobie płuczę, wiesz - stwierdziła sarkastycznie Perry - Spędzimy tu moi drodzy najbliższe 3 godzinki. Gotowi? Start! - zawołała uruchamiając stoper. Usiadła przy biurku a w całej sali zapanowała grobowca cisza. Już miałem zasugerować, żeby opowiedziała nam jakieś historie o swoich przybocznych pracach, ale mój bioniczny słuch wychwycił wibrowanie telefonu. Podążyłem za źródłem dźwięku, zdając sobie sprawę, że była to komórka Chasa.

- Nie jest dobrze, mamy misję - wyszeptał do Bree nieświadomy, że jestem w stanie go usłyszeć.

- Musimy się stąd wydostać, tylko jak? - spytała dziewczyna, jednak Adam wszedł Chasowi w słowo.

- Nie słyszeliście? Zero gadania. Pani dyrektor! Uprzejmie zgłaszam że ci dwoje gadają! - zawołał zadowolony z siebie. Czy oni nie boją się powierzać swoich żyć temu idiocie podczas misji? Perry pobiegła do nich i zabrała Chasowi telefon.

- Zero telefonów! - przypomniała wracając do biurka. Potem najbezczelniej w świecie wzięła telefon Bree i zaczęła grać w jakąś grę. Korzystając z jej rozproszenia ( kucharki wolałby mi więcej nie popadać po akcji z robakami) podszedłem do trójki bioników i kucnąłem za nimi, aby być poza polem widzenia Perry. Na szczęście tym razem Adam siedział cicho, najwyraźniej porządnie skarcony przez swoje rodzeństwo.

- Co się stało? - spytałem szeptem.

- Ojciec chce, żebyśmy wrócili do domu. Nagła i bardzo pilna sytuacja - wyjasnił najmądrzejszy z rodzeństwa. A więc misja. Cóż, jeśli ich porażka nie będzie równała się końcowi świata, to chyba nie mój problem, ale hej: To moja szansa, żeby wykupić się w ich łaski.

- Pomogę wam - zaproponowałem więc. Zacząłem analizować wszystkie możliwe sytuacje i prawdopodobieństwo ucieczki, jednak coś mi przetrwało. A konkretnie Leon.

- Czego tu chcesz? - spytała agresywnie Perry, kiedy zasapany chłopak wpadł do sali.

- Sytuacja wyjątkowa, ojciec przysyła, mam pani przekazać - wyjaśnił krótko, podając jej kartkę papieru, na której było pewnie zwolnienie.

- Ojej, podwieczorek! - wzięła kartkę i dosłownie ją zjadła. Ok, ta kobieta jest zabawna, ale najwidoczniej ma poważne problemy.

- Przecież tak nie można, to sprawa życia i śmierci! - oburzył się Leo.

- To samo mówiłeś, jak w automacie skończyły się sevendaysy - zauważyła.

- Niedziwne, biorąc pod uwagę jakość jedzenia w naszej stołówce! - wtrąciłem głośno, żeby wszystkie kucharki usłyszały.

- Ale to co innego - oburzał się dalej chłopak - Musi ich pani wypuścić.

- Niech no pomyślę... Nie. Chociaż... Niewykluczone, że mogą spróbować wywalczyć sobie wolność - zasugerowała. O mój Boże, kocham kierunek w którym to zmierza.

***

Adam Bree i Chase dostali dość proste zadanie. A przynajmniej takie się wydawało. Musieli kręcić się wokół kijów baseballowych przez minutę, a następnie w stanie przypominającym upojenie alkoholowe w ciągu 15 sekund dotrzeć do drzwi. Kiedy wykonywali pierwszą część zadania, a cała klasa była skupiona na nich, szybko podszedłem do Leona.

- Dobra, mamy mało czasu. Gadaj co twój ojczym wymyślił, co poszło nie tak i ilu ludzi zabije jak wybuchnie - zażądałem.

- To wyciek ropy - odparł najwyraźniej zbyt przytłoczony, żeby kazać mi iść się czesać - Nie wiem ilu ludzi, ale konsekwencje dla ekosystemu będą katastrofalne. Czy coś takiego.

- Znaczy moje życie nie jest bezpośrednio zagrożone? - upewnilem się, a chłopak pokiwał głową - Czyli nie mój problem.

- Jesteś prawdziwym wrzodem na dupie, wiesz o tym? - oznajmił, kiedy moi bioniczni przyjaciele przestali się obracać. Zaczęliśmy ich dopingować razem z innymi uczniami. Wszyscy chwiejnym krokiem udali się w kierunku drzwi, jednak żadne z nich nie utrzymało się na nogach dość długo, aby przez nie przejść. Poważnie? Bioniczni bohaterowie, następna generacja ludzkiej rasy? Czego ten Davenport ich uczył przez 13 lat?

- Ow, skucha! Ale nie martwcie się mam w zapasie jeszcze całe mnóstwo konkurencji - oznajmiła podekscytowana dyrektorka. To będzie najlepsza odsiadka w życiu.

Dyrka wymyśliła jeszcze kilkanaście przezabawnych konkurencji. W międzyczasie Leo się zmył, choć nikt nie zwrócił na to uwagi. Bioniczne rodzeństwo upadło wykończone na ziemię, kiedy stoper Perry oznajmił koniec kary.

- No dobra, jesteście wolni. Wasze śmieci - oznajmiła, oddając Bree i Chasowi ich telefony. Odeszła, prawdopodobnie chcąc już opuścić szkołę.

- Pani dyrektor! - zawołałem, przez co zaniechała tego zamiaru i odwróciła się w moim kierunku - Chciałem pani podziękować za 3 godziny świetnej zabawy - oznajmiłem, na co Perry uśmiechnęła się z satysfakcją, że wreszcie ktoś ją docenia.

- Pospieszcie się, może jeszcze zdążymy na misję - wypalił tymczasem Chase, najwyraźniej zapominając o naszej obecności.

- Najpierw musimy skoczyć po sprzęt - dodała Bree. Idealnie. To moja okazja.

- Jaka misja? - spytałem swoim wyuczonym, ciekawskim, ale nie wkurzającym tonem.

- Właśnie. I jaki sprzęt? - dodała Perry - To jakiś wasz chuligański szyfr? Szykujecie wredny żart? - oskarżyła. Bree i Chase odpowiedzieli przecząco, natomiast Adam twierdząco. Najstarszy chłopak puścił do rodzeństwa oczko, co najwyraźniej oznaczało, że tym sposobem chciał odciągnąć uwagę Perry od prawdziwej misji. Niestety dla nich, to tylko pobudziło ciekawość naszej ,,dyrektorci".

- Stać! - rozkazała - Wy troje macie przede mną tajemnicę, a tajemnic to ja nienawidzę! No, cudzych urodzin jeszcze bardziej. Masz urodziny, jesteś wyjątkowy - parodiowała. Rany, ona ma problemy.

Okej, teraz muszę to rozegrać w następujący sposób. Chcę, poznać bioniczną tajemnicę Adama Bree i Chasa, dzięki czemu gdy obiecam jej dochować, zdobędę ich wieczne zaufanie. Bez kręcącego się wszędzie Leośka, to powinno być dużo łatwiejsze. Natomiast nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek inny poznał sekret. A już na pewno nie ta niebezpieczna psychopatka.

- Zagramy sobie w taką grę, która się nazywa przesłuchanie - oznajmiła wspomniana kobieta - Siadać, idę po sprzęt - nakazała.

Udałem się do dystrybutora i przyniósłem przyjaciołom po kubku wody. Ci, burzliwe nad czymś dyskutowali.

- Ludzie, czemu tak panikujecie? - spytałem niewinnie, stawiając przed nimi kubki.

- Marcus to skomplikowane, ale ona nie może się czegoś dowiedzieć, a Adam bardzo papla pod wpływem stresu - powiedział Chase.

- Ale o co chodzi? Powiedzcie, możecie mi zaufać - przekonywałem, w między czasie siadając obok nich.

- Nie możemy ci nic powiedzieć, już i tak odkryłeś lab... - Adam nie zdążył dokończyć, bo Bree uderzyła go w żebra.

- Marcus, to delikatna, rodzinna sprawa. Czy mógłbyś tego nie wywlekać? - poprosiła dziewczyna, a ja byłem zmuszony ustąpić.

- W porządku, po prostu powiedzcie jak mogę pomóc - stwierdziłem.

- No dobra. Jak właśnie zauważyliście, Adam w stresie kompletnie głupieje - stwierdził Chase.

- Tylko w stresie? - spytałem, unosząc przy tym brew, na co Bree zachichotała, a Adam zrobił obrażoną minę.

- Plan jest taki, że jak tylko dyrka zada mu jakieś pytanie, my odpowiadamy za niego. Byle co - rozkazał chłopak. Skinęliśmy głowami, ale Adam nawet się nie poruszył.

- Adam, załapałeś? - spytała Bree, kiedy nic nie odpowiedział.

- No co? Czekałem, aż odpowiecie za mnie. Ludzie, trzymajcie wy się planu - rzucił z politowaniem. No dobra, to będzie trudniejsze niż mi się wydawało. Tymczasem do pomieszczenia wpadła nabuzowana Perry. Niosła pokaźnej wielkości lampkę nocną, którą chwilę później podłączyła do prądu i skierowała w naszym kierunku, jak w starych filmach kryminalnych. Kobieta naprawdę poważnie do wszystkiego podchodzi.

- No to zaczynamy. Czy jest wam wygodnie? Podać coś do picia? - pytała ironicznie, aby po chwili wybuchnąć - Co to jest ta wasza misja?!

- Ale ma pani przepiękną fryzurę! Zdradzi nam pani do jakiego fryzjera chodzi? - Bree weszła jej w słowo, chcąc ugrać trochę czasu.

- Do Fernanda, z ,,Peruki i tupeciki". Ale moment, my nie o tym! - nie dała się zrobić. Ja tymczasem, wykorzystując moją inteligencję, analizowałem wszystkie możliwe sytuacje, chcąc osiągnąć korzystny dla mnie wynik. I nie chwaląc się, ponieważ jestem genialny, udało mi się to całkiem szybko.

- Pani dyrektor - przyrwalem - Ja wiem czym są ich misje. Parę tygodni temu spedzalem u nich weekend i wszystko widziałem - oznajmiłem, a bioniczną trio zmarło. Pewnie byli przerażeni, że odkryłem ich sekret i myśleli, że go zdradzę, bo nie zaufali mi kilka minut temu.

- No to na co czekasz? Gadaj chłystku! - ucieszyła się dyrka. Kątem oka zauważyłem, jak siedzące po mojej prawej rodzeństwo posyła mi błagalne spojrzenia.

- Przykro mi ludzie, ale nie mogę tego dłużej ukrywać - powiedziałem, siląc się na mój prawie płaczliwy ton - Pani dyrektor, bo, bo to wszystko... - zrobiłem dramatyczną pauzę, aby jeszcze przez chwilę po grać im na nerwach - przez Leona - dokończyłem, wywołując zaskoczenie na ich twarzach. Perry na szczęście była zbyt zajęta mną, aby zauważyć.

- Wyjaśnij - zażądała.

- To te jego głupie żarty, które nazywa misjami. Podkrada ojczymowi super wynalazki, a potem wycina ludziom dowcipy. Adam Bree i Chase nie mają z nim nic wspólnego, no ale to przecież ich brat, więc starają się go kryć - sprecyzowałem.

- Naprawdę? - oczy dyrki się zaświeciły - W takim wypadku, mamy pierwszego kandydata do jutrzejszej kozy. Jupi! - wykrzyknęła radośnie i w towarzystwie kucharek opuściła klasę.

- Wow, Marcus - Chase najwyraźniej dalej przetwarzał, co się właśnie stało.

- Totalnie ocaliłeś nam skórę - powiedziała Bree. Uśmiechnąłem się skromnie.

- Od czego ma się przyjaciół? No cóż, teraz Leo będzie mnie jeszcze bardziej nienawidził.

- Nie stary, dobrze zrobiłeś. Leo na pewno to zrozumie - Adam próbował mnie pocieszyć.

- I przepraszamy, że nie powiedzieliśmy ci prawdy. My po prostu... Nie możemy. To dla nas naprawdę delikatna sprawa - Bree z kolei starała się mnie udobruchać.

- Rozumiem ludziska, każdy ma swoje sekrety. Ja i mój ojciec też mamy parę spraw, o których wolałbym wam nie mówić. Ale miejcie świadomość, że cokolwiek was trapi, nie musicie trzymać tego w sobie. Dobrze jest czasem zwierzyć się komuś innemu - przekonywałem. No dalej, w momencie gdy zdradzicie mi sekret, będziecie moi. Najbardziej uległy z grupy Adam najwyraźniej chciał mi coś powiedzieć, ale młodszy brat wszedł mu w słowo.

- Wybacz Marcus, ale musimy iść, to naprawdę pilne. Możemy pogadać o tym jutro? - zaproponował. Przytaknąłem, nie mając innego wyboru. Posłali mi wdzięczne uśmiechy i śladem Perry opuścili salę.

Westchnąłem ciężko, wyciągając telefon. Wykręciłem numer i powoli skierowałem się do wyjścia. Byłem tak blisko! Muszę znaleźć ich najsłabsze ogniwo.

Logika nakazuje Adama. Ale mimo jego odpałów, ten chłopak ma przebłyski geniuszu no i nie ma opcji, żeby powiedział mi coś bez konsultacji z pozostałymi.

Bree jest najbardziej niezależna z drużyny, stara się odnaleźć w życiu szkolnym, poza rodziną, bioniką i misjami. Chociaż jest ufna, jest dobra w zmylaniu i zmienianiu tematu, a jeśli będę naciskał zbyt mocno, odepchnie mnie.

Chase na pierwszy rzut oka wydaje się najgorszym możliwym wyborem. Jest liderem, najmądrzejszym i najodpowiedzialniejszym z grupy. Jednak on nie ma ŻADNYCH przyjaciół poza swoim rodzeństwem. Jemu najbardziej zależy na przyjaźni ze mną, chyba daje mu to jakieś poczucie normalności. Gdybym postawił na szali naszą przyjaźń, myślę że to on z całej trójki byłby najbardziej skłonny mi zaufać.

- Marcus, jak sytuacja? - pogrążyłem się w myślach tak bardzo, że głos ojca wydobywający się z telefonu kompletnie mnie zaskoczył.

- Jeszcze nie przeszedłem do fazy drugiej, ale ufają mi. Jestem na dobrej drodze - powiedziałem.

- Miałeś ich sprowadzić już tydzień temu. Mamy opóźnienie, Victor się niecierpliwi, a finanse od Czeczeńców nam nie wystarczą na kontynuowanie projektu - ponaglił mnie mój opiekun.

- Tato, jak coś ma być zrobione porządnie, to musi zająć trochę czasu. Sprawię, że będą po naszej stronie i to bez trytona. Przecież wiesz, że ze zniewolonymi umysłami, ich wydajność spadnie o 25% - starałem się go przekonać.

- Dałem Ci tyle czasu, bo twierdziłeś, że możesz przekonać ich do współpracy. Wiem, że to może potrwać, jednak czas nie jest zasobem, którym dysponujemy.

- Jasne jasne. Co u Lany? - zmieniłem temat, w między czasie wychodząc z budynku szkolnego.

- Świetnie się bawi - odparł beztroskim tonem.

- Towarzyszy oddziałowi Czeczeńców, którzy próbują obalić Rosyjski rząd - westchnąłem z politowaniem na jego ignorancję.

- Znasz ją, kocha takie akcje - mogłem sobie wyobrazić jak wzrusza ramionami.

- Cokolwiek - prychnąłem, po czym przed rozlaczeniem się dodałem - daj mi znać jak się dowiesz, kiedy spotkacie się z nami w Mission Creek.

Leo:

Adam Bree i Chase biegiem wpadli do laboratorium.

- Jesteśmy! - zawołał Chase.

- No poważnie? Nie zauważyliśmy - stwierdziłem sarkastycznie.

- Co z tą misja? - spytała Bree. Uśmiechnąłem się dumnie.

- Misja wykonana. Totalnie opanowałem sytuację - wyjaśniłem z dumą. Ku mojemu zaskoczeniu, zamiast wiwatować i gratulować, cała trójka zaczęła się śmiać.

- Fajny dowcip, ale poważnie, co za misja? - spytał Chase.

- Kiedy ja poważnie mówię! - oznajmiłem lekko zdenerwowany.

- To prawda, gdyby nie on, nie byłoby nas tutaj - przytaknął mi ojczym. Uśmiechnąłem się dumnie do rodzeństwa - Dlatego, ogłaszam wszem i wobec, że od tej pory Leoś jest członkiem naszej drużyny jako doradca do spraw strategicznych - ciągnął.

- Że co?! Niesamowite! - wykrzyknąłem radośnie, gdy dotarł do mnie sens tych słów.

- Gratulacje Leoś - wszyscy po kolei zaczęli mi gratulować, dzięki czemu czułem się jeszcze szczęśliwszy. Zastanawiała mnie jednak jeszcze jedna rzecz.

- Jak udało wam się uciec od dyrektorki?

- Widzisz... - zaśmiał się nerwowo Chase - to ci dopiero zabawna historia.

Mam nadzieję, że podobał się rozdział. Pamiętajcie, Was gwiazdki nic nie kosztują, a mnie bardzo motywują!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top