vigésimo tercer día
Poniedziałek. Dziś do szkoły idziemy pieszo. Gdy tylko wstaliśmy i zobaczyliśmy świecące za oknem słońce, postanowiliśmy skorzystać z prawdopodobnie jednego z ostatnich słonecznych dni. Od wczoraj nie widziałam się z Ámbar. Dziewczyna musiała wrócić, jak już spaliśmy i wyjść zanim wstaliśmy. Chciałabym bardzo z nią porozmawiać o wczorajszej sytuacji. Na pewno jest jej ogromnie ciężko, ale mam nadzieję że nie obwinia o to ani mnie, ani Matteo. Właśnie idziemy ramię w ramię przez park prowadzący do szkoły. Oślepiające słońce zmusiło nas do założenia okularów przeciwsłonecznych na nos. Na wargach każdego z nas gości lekki, ale szczery uśmiech. Wiem, że oboje czujemy się szczęśliwi, jak nigdy. Bez wahania wtulam się w jego ramię, którym ten od razu mnie obejmuje. Tym razem nie mam zamiaru protestować, chociaż ten jeden raz. Tym samym sprawiam, że uśmiech chłopaka powiększa się, a on następnie całuję mnie czule w czoło. Nie potrzebujemy słów, cisza jaka panuje między nami w niczym nam nie przeszkadza. Brunet splata palce naszych dłoni razem. Opieram swoją głowę o jego tors, przymykam delikatnie powieki i pozwalam mu się prowadzić przed siebie. Tą błogą chwilę przerywa nam mocne szarpnięcie za moją torbę. W jednym momencie odwracamy się w stronę sprawcy całego zamieszania i oboje zastygamy w bezruchu. Czuję jak wszystkie mięśnie chłopaka się spinają, a ja sama cofam się o kilka kroków do tyłu. Mój oddech znacznie przyspiesza, a paniczny strach ogarnia cały mój umysł i ciało.
- Możemy porozmawiać? - słyszę skruszony głos Diego, co sprawia że mocno zaciskam swoją dłoń na dłoni Matteo. Strasznie się boję, szatyn jest nieobliczalny. Spoglądam na jego twarz i dostrzegam, że ślady po pięściach Balsano nie zdążyły się jeszcze zagoić, a nawet niektóre musiały być zszywane. Na pewno zostanie mu po tym pamiątka do końca życia. Na moje wargi wkrada się mały, ironiczny uśmiech.
- Nie. - brunet cedzi przez zęby to jedno krótkie słówka i niemal w tym samym czasie odwraca się w drugą stronę ciągnąc mnie za sobą.
- Proszę… Zajmę Wam 5 minut… - głos szatyna jest pełen rozpaczy oraz desperacji i coś w mojej głowie każe mi się zatrzymać. Zaskoczony chłopak spogląda na mnie przez ramię i kompletnie nie rozumie co się dzieje.
- Posłuchajmy co ma do powiedzenia… Jesteś ze mną. Rozejrzyj się dookoła - ludzi jest pełno. Nic się nie stanie. Niech powie nam co ma do powiedzenia i niech znika z naszego życia… - wyjaśniam niepewnym głosem i tak samo niepewnie spoglądam na chłopaka stojącego przede mną. Widzę, że się zastanawia, ale już po chwili nieprzekonany kiwa głową na znak zgody. Kolejny raz odwracamy się w stronę Diego i patrzymy na niego wyczekująco.
- Mów! - Matteo ponagla go zdenerwowanym głosem, po krótkiej chwili ciszy.
- Dziękuję. Może usiądziemy na jakiejś ławce? - pierwszy raz odważa się spojrzeć w moje oczy. Jego wzrok jest smutny, pełen skruchy i wyrzutów sumienia. Coś lekko ściska moje gardło, a ja karcę się w myślach za moje zbyt miękkie serce.
- Nie! Czas Ci ucieka! - brunet delikatnie unosi swój głos, a ja lekko się wzdrygam, mocniej ściskając jego ramię.
- Dobrze, przepraszam… - chłopak stojący przed nami wpycha swoje dłonie do kieszeni spodni i kurczy swoje ramiona. Jakby przytłoczony ciężarem całego świata. Bierze głęboki wdech, a wzrokiem błądzi po całej powierzchni parku. - Nie wiem od czego mam zacząć…
- Szybciej, człowieku! - widzę, że Matteo zaczyna powoli tracić cierpliwość. Zaciska swoje dłonie w pięści, a ja aby go uspokoić, mocniej wtulam się w jego klatkę piersiową.
- Wyjeżdżam. - mówi cicho i wreszcie spogląda na naszą dwójkę. - Gdy wtedy mnie pobiłeś… Nawet nie wiem ile leżałem na tym chodniku… Ale cholernie Ci za to dziękuję… Może to dziwne, ale naprawdę Ci dziękuję. Wtedy coś do mnie dotarło… Nie byłem sobą przez ten cały czas… Dotarło do mnie, że jestem chory i muszę się leczyć, bo to co zrobiłem zaszło zdecydowanie za daleko… Dlatego wyjeżdżam. - Diego przerywa na chwilę i ponownie bierze głęboki wdech, aby za chwilę wypuścić powietrze ze świstem. Zaciska mocno powieki i wreszcie kontynuuje znacznie cichszym głosem. - Cholernie Was przepraszam, a przede wszystkim Ciebie Luna… jestem tak wielkim chujem, dupkiem, idiotą i wszystkim co najgorsze. Bardzo dobrze w tym momencie zdaję sobie z tego sprawę… Mam świadomość tego jak mocno Cię skrzywdziłem, ale jestem nieobliczalny. Teraz stoję i Was przepraszam, a za rogiem ponownie mogę się na Ciebie rzucić… - słowa te powodują, że ramiona bruneta mocno zaciskają się na moim ciele. A ja sama jeszcze bardziej do niego przylegam, czując lekki niepokój. Szatyn wskazuje na mnie ręką, chcąc podkreślić moją reakcję na jego słowa. - Dlatego wyjeżdżam. Moi rodzice załatwili mi miejsce w najlepszej klinice psychiatrycznej, na drugim końcu kraju… Nie proszę Was o wybaczenie, bo wiem, że na nie niestety nie zasługuję. Jadę tam, bo chcę stać się lepszym człowiekiem. Naprawdę cholernie Was przepraszam... - kończy swoją wypowiedź ledwo słyszalnym głosem. Jestem kompletnie skołowana. Nie wiem co czuję w tym momencie. Nie wiem co myśleć. Powiedział tak wiele, a w mojej głowie panuje totalna pustka.
- Czego ode mnie oczekujesz, huh? - odzywam się oschłym tonem po krótkiej ciszy. - Masz cholerną rację! Nie zasługujesz na żadne wybaczenie! Rany, które pozostawiłeś na mojej psychice zostaną ze mną do końca życia… - mój głos jest kompletnie wyprany z emocji. Jestem zadziwiająco spokojna.
- Niczego Luna… Chciałem żebyś wiedziała, że wyjeżdżam abyś nie obawiała ataku z mojej strony… Jeszcze dziś mnie nie będzie w tym mieście. - odpowiada szeptem i powolnym krokiem się od nas oddala.
Żadne z nas nie odzywa się już słowem. Z mojego serca spada ogromny kamień. Czuję niewyobrażalną ulgę, a lęk który towarzyszył mi od pierwszego incydentu właśnie się gdzieś ulatnia. Wiem, że prawdopodobnie jestem zbyt ufna, ale wierzę mu… Mam nadzieję, że lekarze mu pomogą i wyjdzie na prostą. Każdy zasługuje na drugą szansę od życia.
- Skarbie? - słyszę cichy głos Balsano, a swoją twarz jeszcze mocniej wtulam w jego bluzkę.
- Hmm? - mruczę pod nosem, ponieważ nie stać mnie w tej chwili na więcej.
- Na pewno chcesz iść do szkoły? - pyta niepewnie dłonią gładząc moje potargane przez wiatr włosy.
- Tak, zdecydowanie za długo nas nie było Balsano! - odpowiadam pewniejszym głosem i szybko się od niego odrywam. Chwytam go za rękę i ciągnę w stronę szkoły, którą już widać na horyzoncie. Przed samą bramą jednak gwałtownie się zatrzymuję, powstrzymana przez bruneta. Pociąga mocno za moją rękę tak, że wpadam wprost na jego klatkę piersiową. Chwyta moje nadgarstki w mocny uścisk i nie pozwala mi się odsunąć.
- Chciałbym Cię wieczorem gdzieś zabrać i nie przyjmuję odmowy, jak ostatnio! - na te słowa jedynie przytakuję i natychmiast łącze nasze wargi w szybkim, lecz namiętnym pocałunku.
Przekraczamy próg szkoły i niemal biegiem kierujemy się w stronę sali matematycznej, ponieważ jesteśmy już nieźle spóźnieni. Zdyszani wpadamy do klasy, przepraszamy i idziemy w stronę ławek. Rzucam ukradkowe spojrzenie w stronę Carlosa i widzę, że promiennie się do mnie uśmiecha. Bez wahania odwzajemniam ten czyn i w znacznie lepszym humorze zasiadam w ławce. Matteo siada zaraz za mną. Nie widziałam nauczyciela od tego pamiętnego incydentu i byłam raczej pewna, że bardziej będzie na mnie zły, niż szczęśliwy. A tu taka niespodzianka.
- Jak już mamy wszystkich, to mam dla Was ważną informację! Sprawdziłem Wasze testy… które nie poszły najlepiej niestety. - mówi poważnym tonem i w tym samym czasie zaczyna już rozdawać wszystkim kartki. Mocno zaciskam kciuki, w myślach modląc się o jak najlepszy wynik egzaminu. Gdy tylko dostaje kartkę w swoje dłonie z moich warg wydobywa się cichy pisk szczęścia. Nie spodziewałam się, aż tak wysokiego wyniku, co ogromnie mnie uszczęśliwia. Posyłam Carlosowi szeroki uśmiech, który tym razem on odwzajemnia. Niemal natychmiast chcę sprawdzić wszystkie odpowiedzi, jednak gdy tylko otwieram kartkę, wypada z niej niewielkich rozmiarów kolorowa karteczka. Szybko biorę ją w swoje dłonie i czytam jej treść.
“Przepraszam za to ostatnie.
Zapomnijmy o wszystkim i żyjmy tak, jakby nic takiego nie miało miejsca.
Proszę.”
Uśmiecham się pod nosem i ponownie szybko podnoszę swoją głowę. Wzrokiem odszukuję jego spojrzenia i prawie niezauważalnie kiwam głową. Nagle czuję, jak chłopak siedzący za mną, mocno kopie moje krzesło.
- Co jest? - odwracam się do niego gwałtownie i patrzę na niego niezrozumiałym wzrokiem.
- Co to za uśmieszki?! - szepcze wkurzony i mocno zaciska swoje pięści, co powoduje że mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Jesteś strasznie zazdrosny Balsano… - odpowiadam mu, a swoją dłonią delikatnie gładzę jego. - O nic się nie martw. Tylko Ty jesteś ważny.
• • •
Witam moi Kochani!
Rozdział wyjaśniający co nieco.
Mało w nim naszego Lutteo za co serdecznie przepraszam!
W następnym to Wam wynagrodzę, obiecuję!
Swoją drogą to szykuje dla Was niespodziankę już w następnym rozdziale.
Chciałabym Was też ponownie zaprosić do czytania czegoś nowego w moim wykonaniu, chociaż rozdział jeszcze się tam nie pojawił.
Zdradzę Wam, że nowy rozdział LVED pojawi się jeszcze dzisiaj!
Czekam na Wasze opinie!
Buziak! 💋💋💋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top