2
Hejka misie kolorowe!
Witam was w kolejnym rozdziale tej książki :3
Dziękuję, że tak dobrze przyjęliście pierwszy rozdział.
Ogólnie chciałam wam polecić nową książkę panna_cookie, która wczoraj miała premierę i jest zajebista! <3
Rozdział poprawiony przez GIGACHAD fs_animri <3
Miłego dnia/ wieczoru :3
Minęło kilka dosyć nerwowych i napiętych dni dla Gregory’ego. Sytuacja na komendzie wciąż nie do końca ucichła, chociaż policjanci trochę mniej go zaczepiali.
Nie do końca wiedział, czy wpływ na to miało znudzenie sytuacją, czy może High Command, bądź IA coś zadziałało. Chociaż znając działanie jednostki, obstawiał raczej to pierwsze.
Przez te dni, brunet spędzał większość czasu na samotnych patrolach, bądź u siebie w biurze. Starał się omijać zgromadzenia policjantów.
Sporadycznie jeździł na patrole z Hankiem, bądź Alexem. Oboje bardzo go wspierali i starali się poprawiać mu humor.
Tego dnia Montanha był umówiony ze swoim synem, by wspólnie jechać na służbę. Spotkali się na podziemnym garażu i ruszyli w miasto, starając się szukać jakichkolwiek wykroczeń wśród obywateli.
Większość czasu milczeli, a Gregory był zajęty swoimi myślami i cichą piosenką lecąca w radiu.
Odzywali się gdy było to konieczne, przy zatrzymaniu drogowym, bądź jakiejś akcji. Alex szanował wolę ojca, który chciał trochę odpocząć od ciągłych rozmów. Dlatego siedział cicho, obserwując widoki za oknem.
- Przepraszam, że ostatnio taki jestem. Po prostu.. sam już nie wiem co mam zrobić. - Starszy jako pierwszy przerwał ciszę, spoglądając na syna.
- Nie szkodzi, rozumiem twoje zachowanie. Nie musisz mi się tłumaczyć, a tym bardziej przepraszać. Chcę po prostu, żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć.. - odpowiedział Alex, uśmiechając się lekko.
Gregory uniósł kącik ust, posyłając swoim spojrzeniem więcej, niż tysiąc słów, wyrażając swą wdzięczność. Dziękował sobie, że odnowił kontakt ze swoim dzieckiem. Brakowało mu tego, nawet jeśli dotychczas tego nie wiedział.
Ich radosną chwilę przerwało mocne szarpnięcie samochodem.
Im obojgu zszedł uśmiech z twarzy, a w zamian pojawiło się zdezorientowanie i strach.
Zauważyli bowiem dwa czarne pojazdy, które zepchnęły ich z drogi, powodując dachowanie Victorii. Pojazd kilka razy przekręcił się, by pozostać już na dachu. Radiowóz był wgnieciony i zniszczony, szyby powybijane, a kawałki szkła rysowały po ich ciałach krwawiące rany.
Gdy tylko pojazd się zatrzymał, oboje jękneli z bólu. Pasy wrzynały im się w ciała, czemu szybko zaprzestali, odpinając się.
Już po chwili usłyszeli głośne kroki i krzyki ludzi z zewnątrz.
Gdy zauważyli kilkunastu zamaskowanych ludzi, wraz z bronią długą, od razu unieśli ręce.
- Wyłazić z pojazdu! Już! - krzyknął jeden z przestępców, nakierowując na nich broń.
Mężczyźni wyczołgali się z wraku samochodu, po czym ponownie unieśli ręce w geście poddania. Chwilę później, ich ręce zostały związane linami, a wszystkie niebezpieczne, oraz komunikacyjne przedmioty zostały im zabrane, łącznie z GPS’em.
Na ich twarze zostały założone worki, a ich ciała siłą zostały wepchnięte do czarnego SUV’a.
- Panowie, spokojnie. Negocjujmy.. - zaczął niepewnie Gregory, próbując się rozwiązać.
- Zamknij ryj psie, bo zaraz sam cię uciszę! - warknął jeden z napastników.
Policjanci do końca drogi milczeli, próbując cokolwiek zrozumieć, bądź zauważyć. Niestety, na marne im to szło.
Po kilkudziesięciu minutach pojazd się zatrzymał, a porywacze wyciągnęli ich z samochodu, prowadząc do jakiegoś miejsca.
Gregory czuł zmianę temperatury, co oznaczało, że znajdują się w budynku. Schodzili po jakiś stopniach, lecz napastnik który go prowadził, najwidoczniej nie miał zbyt dużo cierpliwości do powolnego poruszania się. Jednym ruchem zepchnął go ze schodów.
Policjant zacisnął zęby, czując otumaniający ból na całym ciele. Po chwili ktoś szarpnął nim, pomagając mu wstać. Prowadzili go jeszcze przez moment, po czym posadzili go na krześle, przywiązując do niego kończyny.
Po kolejnej chwili, w końcu uwolnili jego głowę od materiału, aby przyzwyczaił się do światła.
Brunet zamrugał kilkakrotnie, rozglądając się wokół i starając się kogoś rozpoznać. Jedyną znajomą osobę jaką zauważył, to jego syn, który miał przykute ręce do łańcuchów powieszonych przy suficie.
Był zdezorientowany. Nie wiedział do końca co się dzieje i dlaczego się tu znajdują, a już tym bardziej czemu jego syn znajduje się w takiej pozycji.
- Wypuście go! On nic nie zrobił! - warknął starszy Montanha, próbując się wyszarpać z więzów.
Jedyne co zyskał to nieprzyjemne uczucie na nadgarstkach i silne uderzenie w twarz, które go chwilowo oszołomiło.
- Zamknij ryj pedale! Teraz ja mówię! - krzyknął, prawdopodobnie przywódca, całej tej szajki.
Zamaskowany powolnym krokiem podszedł do Gregory’ego i podniósł jego podbródek, patrząc w jego oczy ze złością.
- Lepiej go nie dotykaj, bo jeszcze mu się to spodoba! - parsknął inny napastnik, a reszta tylko się zaśmiała.
- Odjebałeś ostatnio, Montanha. Wsadziłeś do więzienia pewnego człowieka, za utrudnianie akcji i pomoc w ucieczce. Mówi ci to coś? Tak czy inaczej, teraz w zamian za to, bliska ci osoba ucierpi! - powiedział mężczyzna, odchodząc od Grzegorza.
- Zostawcie go! On jest niewinny! - krzyknął bezsilnie Gregory, czując strach o swoją rodzinę.
- Człowiek którego zamknąłeś też był niewinny! - burknął przestępca i kiwnął tylko głową do swoich ludzi.
Porywacze podeszli do Alexa, by zacząć go bić po brzuchu, twarzy czy nogach. Nie powstrzymywali się, tworząc na jego ciele rany, oraz wywołując krzyki bólu u mężczyzny.
Gregory tylko krzyczał i prosił, aby przestali. Błagał ich, aby zostawili jego syna w spokoju, a w zamian zajęli się nim. Niestety nikt go nie słuchał, a na ciele jego dziecka pojawiały się różnorakiej wielkości nacięcia nożem i maczetą.
Po kilkudziesięciu minutach, które trwały dla obu policjantów niczym wieczność, mężczyźni na polecenie szefa zaprzestali swych czynów.
Główny porywacz wyciągnął broń z kabury i zaczął celować w głowę młodszego Montanhy, uśmiechając się przy tym kpiąco do Gregorego.
- Nie! Proszę! Błagam! - krzyknął Grzesiek, ciągnąć za sznury coraz bardziej, zdzierając sobie nadgarstki.
- Jakieś ostatnie słowa? - zapytał drwiąco napastnik.
- To nie twoja wina, kocham cię tato.. - wychrypiał Alex, patrząc wprost w oczy swojego ojca, ledwo unosząc kącik ust ku górze.
Gregory Montanha usłyszał strzał. Ciało jego syna opadło bezwładnie, wisząc przez przykute kończyny.
Brunet poczuł wewnętrzną pustkę. Z jego oczu wypłynęły pierwsze łzy, a ciało trzęsło się coraz bardziej.
Szef tej grupy, krzyknął tylko do swoich, aby się zwijali, a sam podszedł do policjanta.
- Następnym razem nie wpierdalaj się w nie swoje sprawy, Montanha - mruknął mężczyzna, po czym rzucił na jego kolana scyzoryk i wybiegł z budynku.
Dopiero po dłuższym momencie, dotarło to do Gregory’ego. Wysilił się, aby złapać nożyk i zaczął przecinać nim liny. Po chwili był już wolny.
Jak najszybciej mógł, podbiegł do swojego syna i uwolnił jego ciało z łańcuchów, przez co upadło ono bezsilnie na ziemię.
Brunet przyklęknął przy jeszcze ciepłym ciele, by położyć głowę swojego martwego dziecka na kolanach. Gładził jego włosy, nie przejmując się krwią, która brudziła jego ubrania.
Nie wiedział, ile tak siedział, potrząsając młodszym, prosząc, by się obudził, oraz płacząc. Nie myślał o własnym samopoczuciu. Chciał tylko, aby jego syn wstał.
Po jakimś czasie do budynku wbiegli policjanci, którzy dostali zgłoszenie o strzale w tej okolicy.
Celując z broni, zaczęli się rozglądać, aż dotarli do Gregorego i martwego Alexa.
- Grzesiek? - zapytał niepewnie Capela, zbliżając się do nich.
Czarnowłosy zauważając bezwładnie leżące ciało syna Gregory’ego, wezwał na radiu EMS. Podszedł powoli do mężczyzny i położył dłoń na jego ramieniu.
Brunet wzdrygnął się i gwałtownie odsunął od policjanta, przyciskając ciało swojego syna bliżej siebie. Spojrzał na Dante, wciąż z nowymi łzami na policzkach.
Do środka weszło więcej funkcjonariuszy, spoglądając na Gregory’ego niepewnie.
- Grzesiu, zostaw go. Musimy stąd wyjść, zajmą się nim medycy.. - mruknął Dante.
Widząc brak reakcji, wezwał na radiu Hanka, gdyż był jego najbliższym przyjacielem. Po chwili mężczyzna był już w środku.
Podszedł do niego niepewnym krokiem i spojrzał w jego oczy, starając się go uspokoić.
- Grzesiu, chodź. Musimy go zostawić. Chcesz, żebym zadzwonił po Nicole? - zapytał łagodnie Over, podnosząc przyjaciela z ziemi i kierując się z nim do wyjścia.
Gregory nie odpowiedział, szedł prowadzony przez mężczyznę, z głową spuszczoną w dół i pustym wzrokiem. Nie docierało do niego, co się stało.
Wyszli przed budynek, gdzie czekała już karetka. Medycy usadzili go w środku i zajęli się opatrywaniem najbardziej niebezpiecznych ran.
***
Minęła może godzina, od czasu znalezienia Gregory’ego i nie żyjącego Alexa. Teraz brunet znajdował się na komendzie w sali przesłuchań, siedząc na krześle z wzrokiem wbitym w ścianę.
Hank mimo wszystko zadzwonił bo jego córkę, informując ją o stracie brata. Ta od razu odpowiedziała, że zjawi się jak najszybciej może.
Przed Montanhą siedział Alex Andrews oraz Dante Capela. Oboje starali się coś z niego wciągnąć. Chcieli dowiedzieć się, co zaszło w środku budynku, w którym ich przetrzymywali. Niestety, policjant milczał, a nawet nie odważył się na nich spojrzeć.
Po kolejnych kilku minutach zadawania bezsensownym pytań, do sali przesłuchań weszła Nicole. Od razu podeszła do swojego ojca i objęła go, powtarzając jak to bardzo cieszy się, że nic mu się nie stało.
Dziewczyna siedziała obok niego, pozostając na przesłuchaniu, które było jednostronne.
Po oznajmieniu, że skończyli rozmowę, kobieta wzięła swojego ojca i wyszła z nim z komendy, ruszając przed siebie..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top