16

Hejka misie kolorowe!

No co? Witam was w świątecznym rozdziale poprawionym przez fs_animri (p.s zapraszam na profil, bo u Irminki, wczoraj wleciał zbiór one shotów)  :3

Stwierdziłam, że z okazji świąt wrzucę wam dziś jeszcze jeden.
Tak szczerze mówiąc, zbliżamy się do końca książki już niedługo :/

No nic, wesołych świąt! <3

*A few days later*

Brązowowłosy mężczyzna starał się odciągnąć myśli od tamtejszych wydarzeń. Nie chciał się niepotrzebnie stresować oczekiwaniem na informacje, dlatego wolał zająć się innymi rzeczami.

Między innymi, patrolami. Lubił sobie pojeździć samotnie radiowozem, podziwiając co nowsze zakątki miasta.

Uspokajało go to, a jednocześnie wyrabiał godziny w pracy. Użytkował swój czas przyjemne z pożytkiem.

Tego dnia również postanowił zjawić się w pracy, dlatego, od razu po wejściu na komendę, ruszył do szatni by ubrać swój mundur.

Już po kilku minutach znajdował się na ulicach Los Santos, jeżdżąc spokojnie w swojej Victori.

Gregory zrozumiał, że przez te kilka tygodni z Erwinem naprawdę mu się poprawiło.. wszystko. Życie, samopoczucie, humor, a nawet samoocena. Czuł się szczęśliwszy, co zresztą nie tylko on zauważył.

Zaczął się coraz bardziej otwierać na ludzi, a nawet rozmawiał już z Hankiem i Dante, coraz to częściej i dłużej. Była to miła odmiana od mało znaczących krótkich odpowiedzi lub zwykłego przytakiwania.

Brunet wiedział, że dzięki złotookiemu mężczyźnie jest lepiej.

Naprawdę go pokochał. Dzięki niemu zrozumiał, że to nic złego. Doszedł do momentu, w którym wiedział, że to całkowicie normalne, że on, jako mężczyzna, kocha drugiego mężczyznę.

Zrozumiał, że miłość nie wybiera, a przychodzi niespodziewanie.

Jego rozmyślania na ten temat przerwał komunikat na radiu, dotyczący jego samego.

- Grzesiu, podjedź na komendę. Na celach mamy aresztowanego, zgodnego z twoim rysopisem. Chcemy, abyś go zidentyfikował - odparł Hank.

- Przyjąłem, już jadę.. - powiedział Montanha.

Gregory, słysząc te słowa, mocno się zestresował. Nie wiedział, czego może się spodziewać.

Co jeśli ten facet okaże się tym, który go porwał?

Mimo swoim wątpliwości, ruszył w stronę Mission Row, starając się ominąć korki i czerwone światła.

Już po kilkunastu minutach znajdował się na miejscu. Zaprakowal swój radiowóz na parkingu podziemnym, po czym ruszył na cele.

Brunet nie zauważając nikogo za kratami, ruszył w kierunku przesłuchaniówek, słysząc stamtąd głosy.

Brązowooki stanął przed drzwiami pomieszczenia. Głośno odetchnął, starając się uspokoić swój oddech i szybkie bicie serca.

Zapukał, lecz nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Mimo tego wszedł do środka.

Na krześle siedział podejrzany z przykutymi rękoma, a naprzeciw niego znajdował się Nelson oraz Alex.

- Grzesiu, czy to mężczyzna uczestniczący w twoim porwaniu? - zapytał Andrews, spoglądając na mężczyznę, oraz wskazując go ręką.

Brunet przeniósł swoje spojrzeniem na aresztowanego, doszukując się w nim znaków szczególnych, które pamiętał z tamtej nocy.

Skupił się na dniu porwania. Widział mordercze spojrzenie faceta na sobie, to jak analizuje jego ciało, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Wszystko się zgadzało.

Gregory przełknął głośno ślinę, cofając się delikatnie do tyłu.

Alex, zauważając jego spięcie i strach, postanowił wyprowadzić go z sali przesłuchań.

Oboje stanęli przed pomieszczeniem, będąc naprzeciw siebie.

- Grzesiu, czy to ten mężczyzna? - Szef policji ponowił pytanie łagodnym tonem.

Brązowooki przymknął oczy, chcąc pozbierać myśli. Obawiał się, o życie najbliższych, swoje. Co jeśli ten facet będzie się mścił?

- Grzesiu, uspokój się.. Nic ci nie grozi. On już nic ci nie zrobi, rozumiesz? Musisz być tylko szczery.. - mówił Alex, uśmiechając się lekko.

Montanha kiwnął głową w zgodzie, oddychając głęboko.

- To on.. - mruknął cicho brązowooki.

- Jesteś pewny na sto procent? - dopytał Andrews.

- Tak, to on uczestniczył w moim porwaniu i... torturach Alexa.. - wyrzucił z siebie brunet, patrząc w oczy szefa.

- To nie on go zabił, tak? - spytał blondyn.

- Nie, on tylko uczestniczył w porwaniu, oraz pobiciu - odpowiedział Gregory.

- Dobrze, dziękuję Grzesiu. Postaram się o najwyższy wymiar kary dla niego. Będzie miał rozprawę, jeśli chcesz, możesz obserwować zza lustra - rzekł Andrews, uśmiechając się pokrzepiająco.

Montanha przytaknął, udając się do bocznego pomieszczenia. Widział, jak jego szef wchodzi do przesłuchaniówki ponownie, oraz jak zasiada na krześle, wyjmując potrzebne dokumenty.

- Dobrze panie Billy Raven, zostają panu postawione zarzuty, takie jak: porwanie razy dwa, pobicie i tortury ze szczególnym okrucieństwem, uszczerbek na zdrowiu funkcjonariusza, współudział w morderstwie funkcjonariusza, bycie w grupie zorganizowanej, posiadanie broni klasy 4 - wyrecytował Alex.

- Nic na mnie nie macie! - warknął mężczyzna.

- Zeznania świadków, oraz pańskie DNA na miejscu zbrodni. Wcześniej nie wiedzieliśmy czyje ono jest, ale po pobraniu go od pana, już jesteśmy pewni. Zapewniłeś sobie dożywocie, lub śmierć - odparł Nelson.

- Możemy ugiąć się na ugodę. Dożywocie z możliwością wnoszenia o wcześniejsze zwolnienie, pod warunkiem, że podasz nam nazwiska reszty osób - dodał Andrews.

- Nie sprzedaje się psom! - burknął Billy.

- No to raczej czeka się krzesło, ewentualnie resztę swojego życia przesiedzisz w więzieniu. Za kilka dni odbędzie się rozprawa. Do tego czasu zostaniesz w areszcie pod szczególnym nadzorem! - rzekł Tommy.

- Nie możecie mnie zamknąć! Nic na mnie nie macie! Żądam adwokata! - krzyczał mężczyzna, próbując się wyszarpać z kajdanek. - Zapierdole cię Montanha! Rozumiesz! Zginiesz jak twój marny synek!

Gregory słysząc te słowa, jak najszybciej wyszedł z sali, nie chcąc słuchać tego dłużej.

Szybkim krokiem udał się do szatni, by zejść ze służby i udać się do domu na odpoczynek.

Nie miał już siły na dalszy patrol. Potrzebował teraz ramion złotookiego i ciepłej herbaty.

***

Już po niecałej godzinie, siedział w mieszkaniu i oczekiwał na swojego chłopaka.

Mimo że minęło kilka dni od rozpoczęcia ich związku, nie potrafił się przyzwyczaić do tego sformułowania. Było dla niego takie obce, a jednocześnie sprawiało uśmiech na jego twarzy.

Postanowił przygotować makaron z sosem pomidorowym, by oboje mieli co zjeść na obiad.

Poza tym, chciał zająć czymś głowę, a gotowanie to ułatwiało.

Erwin zawitał w mieszkaniu po południu, tak jak miał to w zwyczaju.

- Już jestem! - krzyknął, będąc w korytarzu.

Od razu czując piękne zapachy, skierował się do kuchni, zastając tam bruneta, który nakładał na talerze jedzenie.

Siwowłosy z uśmiechem objął go rękoma w pasie, wtulajac się w jego plecy, by po chwili cmoknąc go w policzek.

- Jak było dziś w pracy? - zapytał Knuckles, przyjmując od bruneta swoją porcję jedzenia.

Oboje usiedli na kanapie z talerzami w rękach, odpalając po cichu jakiś kanał w telewizji.

- Znaleźli jednego z porywaczy, będzie oczekiwał na rozprawę w celi. Grozi mu dożywocie lub krzesło.. - odpowiedział brązowooki zgodnie z prawdą.

- To świetna wiadomość! Może uda im się teraz dojść do reszty? W końcu, na pewno mają jakieś powiązania, wspólny magazyn, samochód? Jakaś rodzina? Praca? -  mówił Erwin, uruchamiając swoje nie zdiagnozowane ADHD.

- Spokojnie, narazie jeszcze nic nie wiadomo.

- Coś jeszcze się stało, prawda? Jesteś jakiś taki nieswój.. - mruknął siwy.

Gregory tylko głośno westchnal, odstawiając talerz na stolik, co po chwili uczynił też młodszy.

- Groził mi.. Słyszałem jak krzyczy, byłem w pomieszczeniu obok. Boje się.. - odpowiedział niepewnie brunet.

Złotooki chwycił jego podbródek, nakierowując ich spojrzenia na siebie.

- Wiesz, że jestem przy tobie? Zawsze będę i ci pomogę. Rozumiem twój strach, ale to niedługo nie skończy, jak złapią ich wszystkich. Kocham cię Grzesiu, nie zapominaj o tym... - odparł Erwin.

- Ja ciebie też..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top