Rozdział trzeci - Vino y pasta
"Może to nie był najlepszy pomysł."
Matthew wystarczyło jedno spojrzenie na zmartwioną twarz Francisa, żeby poczuł, jak jego serce się ściska. Francis zmienił zdanie. Matthew był zbyt nudny, nie mówił wystarczająco, mówił za dużo, nie umiał dobrze flirtować, zrobił to wszystko nie tak... "Oh. W porządku. To znaczy, rozumiem, jeśli zmieniłeś..."
"Nie, nie, nie, mój drogi!" Francis uśmiechnął się uspokajająco i delikatne położył dłoń na plecach Matthew. Matthew odczuł ten dotyk jak płonącą, kołyszącą się iskrę pod swoją skórą. "Zaproszenie cię na randkę było, jak sądzę, moim najlepszym pomysłem w tym roku. Po prostu nie jestem pewien, czy wybrałem najlepsze miejsce."
"Oh?" Matthew rozejrzał się po jasnej, pełnej ludzi restauracji. O co Francis mógł się martwić? Miejsce wydawało się być idealne.
"Nie, powinno być w porządku." powiedział cicho Francis, jakby do samego siebie. "Jestem pewien, że oni nie pracują w piątki..." Przerwał mu wrzask.
"FRANCIS!" Niski, uśmiechający się szeroko, bursztynowo-włosy młody mężczyzna przebiegł niemalże skacząc przez zapełnioną restaurację, przepychając się między krzątającymi się kelnerami i zatłoczonymi stołami i zarzucił ramiona na szyję Francisa. "François, grand frére*, tak długo cię nie widziałem! Od wtorku! Przyniosłeś mi babeczki? Nie? W porządku, możesz zrobić mi kilka na jutrzejszy wieczór, z tęczową polewą i posypką i idziesz jutro na imprezę Gilberta, czyż nie? Wiesz, że Antonio mu powiedział? Lovino był taki wściekły. Cóż, bardziej, niż zazwyczaj."
"Ah, Feli," powiedział Francis z wymuszonym uśmiechem na ustach. "Więc dzisiaj pracujesz."
"Oczywiście! Jest taki tłum, że potrzebujemy jak najwięcej ludzi!"
Francis wziął Matthew za ramię i powoli zaczął się cofać. "Tak mówisz? Jestem pewien, że w takim razie nie ma wolnych stolików. No cóż, wydaje mi się, że my już sobie pójdziemy..."
"Nie! Nie bądź głupi! Dla rodziny zawsze jest miejsce. Znajdę wam stolik. LOVINO!" Francis skrzywił się słysząc ten krzyk i uśmiechnął przepraszająco do Matthew. Młody mężczyzna wybuchnął gwałtownym strumieniem języka włoskiego, szybko otrzymując odpowiedź innych krzyków z kuchni znajdującej się po drugiej stronie pomieszczenia. Nikt w restauracji nie zdawał się zwracać na to uwagę.
"Przepraszam," powiedział cicho Francis wprost do ucha Matthew. "Tak, jak mówiłem, może to nie był..."
"Nie, jest w porządku!" Matthew jeszcze nigdy nie był w takim miejscu. Dźwięki głośnych rozmów i donośnego śmiechu płynął od każdego stolika; zapach pomidorów i grillowanego czosnku wypełniał powietrze; kolorowe rysunki jedzenia i włoskiej wsi zdobiły ściany. Panowało tam uczucie ciepła, żywiołowości, przyjacielskości. W jakiś dziwny sposób przypominało to Matthew o cukierni Francisa. Radosny młody mężczyzna powrócił do nich i znów odezwał się po angielsku.
"Poprowadzę do twojego ulubionego stolika, oczywiście znasz drogę, masz szczęście, że jest wolny, bo dziś jest tak pełno i oh!" Mężczyzna urwał, patrząc rozszerzonymi oczami na Matthew i wziął głośny gwałtowny oddech. "Cześć!"
"Um. Cześć."
"Cześć." Mały Włoch zakrył rękami twarz, po czym zamachał nimi histerycznie. "Jestem taki nieuprzejmy. O rany, jestem taki nieuprzejmy, nawet się nie... cześć."
Matthew powstrzymywał śmiech. "Cześć."
"Feliciano," powiedział Francis, płynnie przerywając tę dziwną imitację rozmowy. "To jest Matthew. Matthew, mój młodszy kuzyn Feliciano."
Matthew wyciągnął dłoń, ale ku jego zaskoczeniu, Feliciano zarzucił wokół niego ramiona i mocno go ścisnął. "Benvenuto, Matthew! Jestem bardzo, bardzo szczęśliwy, że mogę cię poznać! Witam w Casa Vargas! Łał, musisz być bardzo specjalny, bo jesteś pierwszym chłopakiem Francisa, którego tu przyprowadził! Cóż, mówię o chłopakach, ale wszyscy wiedzą, że Francisowi potrzebni są tylko do s..."
"WIĘC!" krzyknął Francis. "Co z tym stolikiem, Feliciano?"
"Oh, tak!" Feliciano puścił Matthew i oddalił się w podskokach w głąb restauracji. "Za mną!"
Matthew starał się nie zastanawiać nad wcześniejszą wypowiedzią Feliciano, zamiast tego pozwolił Francisowi wziąć się za rękę i poprowadzić przez jasne, zatłoczone pomieszczenie. Zastanawiał się, czy jego garnitur do pracy był wystarczający, potem, czy nie jest ubrany przesadnie, potem zastanawiał się, czy Francis oczekiwał, że zapłaci rachunek, potem miał nadzieję, że ludzie nie gapili się na ich złączone dłonie, ale potem Francis odwrócił się i uśmiechnął. "Nie miałem pojęcia, że będzie tu aż taki tłum!"
Wszelkie wątpliwości uleciały z głowy Matthew. Jego policzki stały się ciepłe i nieśmiało odwzajemnił uśmiech. "Przypuszczam, że oznacza to, że jedzenie jest fantastyczne!"
Jego spojrzenie połączyło się z tym Francisa i Matthew ledwo zauważył, że się zatrzymali, zanim Feliciano odwrócił się i wykonał teatralny gest nad stołem znajdującym się obok nich. "Wasz stolik, signori! Za chwilę powrócę z waszym winem!" Gapił się na Matthew, zachichotał, powiedział, "Cześć," jeszcze raz, po czym odbiegł w stronę kuchni. Matthew niechętnie puścił dłoń Francisa, czując potrzebę zaczerpnięcia głębokiego oddechu i powoli usiadł przy stole.
"On jest, um... radosny."
"Żebyś wiedział, mon cher." Francis rzucił szybkie, dziwnie zmartwione spojrzenie na Feliciano, zanim zajął swoje miejsce obok Matthew.
Stół był usytuowany w tylnym kącie restauracji, lekko oddalony od innych, co dawało uczucie zaciszności i prywatności. To wszystko działo się tak szybko, ale nagle Matthew uderzyła myśl, że był właśnie na randce - na randce z mężczyzną, którym był bardzo, bardzo zainteresowany. Kiedy ostatnio coś takiego miało miejsce? Właściwie, czy to w ogóle kiedykolwiek miało miejsce? Jego wrodzona nieśmiałość go przytłoczyła i Matthew mógł jedynie gapić się na stolik. Teraz to było prawdziwe, to była randka, nie zwykły poranek przed pracą w cukierni. Matthew nie wiedział za bardzo, co powiedzieć, co zrobić z rękami. W roztargnieniu przesunął kieliszek po szorstkim białym obrusie, potem wyciągnął rękę i dotknął małego świecznika stojącego po środku stołu. Niespodziewanie, po jego palcach rozlało się ciepło. "Oh!" powiedział z zaskoczeniem. "Jest prawdziwa!"
"Proszę?"
Matthew podniósł wzrok i zobaczył Francisa patrzącego z rozbawieniem na jego palce dotykające małego szklanego słoiczka. Matthew natychmiast opuścił dłoń. "Oh, to nic, naprawdę. Po prostu w tych czasach w bardzo wielu restauracjach są sztuczne świece. Miło jest widzieć prawdziwą. Jest bardziej..."
"Romantique?"
Matthew poczuł, jak jego usta uśmiechają się trochę szerzej, a po skórze rozlewa ciepło, na ten znajomy uśmiech w jasnych oczach, ten melodyjny, drażniący ton. "Szczerze, właśnie to miałem powiedzieć."
"Oczywiście. To naprawdę opisuje to miejsce całkiem dobrze."
Matthew rozejrzał się po stołach, przy których rodziny kłóciły się nad talerzami pizzy, a pary patrzyły na siebie nawzajem znad kieliszków wina. "Jest przeuroczo. Ciepło i przyjaźnie. I należy do twojej rodziny?"
Francis pokiwał głową. "Do włoskiej gałęzi."
"Są różne gałęzie?"
"Kochany, mój dziadek rozsiał dzieci po krajach śródziemnomorskich, jak ziarno na polu. Jestem całkiem pewien, że przyszłe pokolenia w tamtym regionie będą mogły wyśledzić, że ich przodkiem jest właśnie ten mężczyzna." Francis puścił mu oczko. "Gdyby tylko jego wnuki były skłonne do prokreacji."
Matthew pochylił się do przodu w zaintrygowaniu. "A nie są?"
W tej chwili, Feliciano pojawił się koło nich jak miniaturowe kolorowe tornado, uśmiechając się szeroko, skacząc i potrząsając butelką wina. "La vostra bottigila di vino rosso, signori! Lub, votre bouteille de vin rogue, Messieurs!"
"Albo, Ihre Flasche Rotwein, Herren." Matthew rzucił szyderczy uśmiech brunetowi, który znieruchomiał, jego oczy rozszerzyły się a szczęka opadła. Matthew zaczął martwić się, że zachował się niegrzecznie albo niestosownie, kiedy Feliciano wreszcie wykrzyknął odpowiedź.
"O mio Dio, Matthew, mówisz po niemiecku!"
"Oh, um..." Mathew zamrugał kilka razy, trochę zbity z tropu. To miała być tylko niefrasobliwa odpowiedź na płynną zmianę języków Feliciano. "Cóż, tylko troszeńkę, to prawdopodobnie było niepoprawne, ja tylko..."
"Możesz mnie czegoś nauczyć?" Feliciano przerwał mu z zapałem, wyraz jego twarzy był radosny, gorliwy i intensywny. Zdawał się nie zauważyć, że Francis wziął wino z jego ręki i zaczął nalewać je do dwóch kieliszków stojących na stole. Matthew popatrzył na niego w poszukiwaniu pomocy, ale Francis jedynie powstrzymywał śmiech, ukryty za fałszywie niewinnym wyrazem twarzy.
"Cóż, spróbuję, jeśli..."
"Możesz nauczyć mnie, jak powiedzieć 'kocham cię'?" zapytał Feliciano z podekscytowaniem.
Wyraz twarzy Matthew rozluźnił się do miękkiego uśmiechu. Co za urocze pytanie. "Oczywiście. To 'Ich liebe dich'."
Oczy Feliciano zrobiły się wielkie jak spodki i podskoczył. "Oh! Bardzo dziękuję! Możesz to dla mnie zapisać? Będę musiał przynieść ci długopis, ale, ooh, najpierw, jak powiedzieć 'jesteś przystojny i idealny'?"
Matthew powstrzymał śmiech. Feliciano był zbyt uroczy. "Sie sind hübsch und perfekt**"
"Grazie, Matthew!" Powiedział Feliciano bez tchu. "Jeszcze jedno. Jak powiedzieć, 'pieprz mnie mocniej, ty wspaniała, brudna niemiecka seksowna świnio'?"
Matthew gwałtownie nabrał powietrza, zakrztusił się i dopadł go atak mocnego kaszlu. Francis płynnie wcisnął mu kieliszek wina w dłoń. Matthew gładko wypił prawie całą jego zawartość. "Feli," powiedział lekko Francis, "Nie sądzę, żeby niemieckie słownictwo Matthew sięgało tak daleko. Czemu nie spytasz Gilberta?"
Twarz Feliciano jakby rozbłysła. "Oczywiście! Gilbert! Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Merci, François, grand frére!" Feliciano znów odbiegł w podskokach z radością. Matthew spojrzał na Francisa znad swojego kieliszka oczami lekko załzawionymi od kaszlu.
"Dlaczego odnoszę wrażenie, że to była dość okrutna sugestia?"
Francis niewinnie wzruszył ramionami i wziął łyk wina. "Nie mam pojęcia, mon cher."
Matthew też się napił, całkowicie odzyskując kontrolę nad kaszlem. Cóż, to było całkiem niespodziewane. "Więc, kto jest wspaniałą, brudną niemiecką... um..." Matthew przeszedł w mamrot, a Francis zachichotał lekko.
"Młodszy bart Gilberta. On i Feliciano są razem od około roku."
"Rozumiem. To do tego wcześniej nawiązywałeś."
Francis puścił mu oczko, a jego ciemnoblond włosy przysłoniły lekko niebieskie, iskrzące oczy. "Powiedzmy po prosu, że Dziadek już dawno przyzwyczaił się do myśli, że raczej niema szans na prawnuki."
"Oh." Matthew potrzebował chwili, żeby oswoić się z tą nową informacją. Spotkanie z przyjaciółmi Francisa, Roderichem i Gilbertem, mówiło samo za siebie. Matthew nie był przyzwyczajony do spotykania innych gejów tak otwarcie; nie w takich codziennych sytuacjach. A jednak Francis wydawał się być nimi otoczony. To było przeciwieństwo tego, jak Matthew wychowywał się w swoim odosobnionym, małym miasteczku. "Więc wiesz dużo o..." Matthew zawahał się, ale zdecydował się brnąć dalej. "...gejach, czyż nie?"
Francis zaśmiał się i oparł w swoim krześle. "Kochany, nie masz pojęcia!"
Matthew dokończył swoje wino, czując się dziwnie mały i prostacki. "Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić. Dorastając, znałem dwóch innych gejów. A jednym z nich był mój brat, Alfred."
Oczy Francisa rozświetliło zainteresowanie. "Nigdy nie powiedziałeś mi, że masz brata."
Matthew natychmiast pożałował, że poruszył ten temat. Nawet żyjąc w innym mieście, w innym kraju, Matthew całe życie spędził w cieniu Alfreda. "Właściwie, jesteśmy braćmi tylko w połowie. Nawet nie wychowywaliśmy się razem, poza wakacjami. Jego ojciec jest Amerykaninem - to tam mieszka. Ogólnie chodzi o to, że on jest bardziej popularną, odnoszącą większe sukcesy, lepiej wyglądającą wersją mnie."
Francis zmarszczył brwi z niedowierzaniem. "Bardziej popularny i odnoszący większe sukcesy, możliwe. Lepiej wyglądający? Po prostu nie zgadzam się w to wierzyć, kochany, chyba, że ten Alfred jest bogiem."
Matthew prychnął niedowierzająco, nawet, kiedy czuł, jak jego kark płonie pod wpływem tych pochwał. "Niektórzy mogliby zgodzić się ze stwierdzeniem o boskości Alfreda." Matthew był przyzwyczajony do życia w cieniu Alfreda. Ale Francis sprawiał, że po raz pierwszy w życiu czuł się wyjątkowy, więc jak na razie unikał wspominania o swoim bracie. Ale nie była to rzecz, którą mógłby ukrywać wiecznie. Matthew westchnął ciężko, spokojnie spojrzał Francisowi w oczy i przygotował się na gwałtowne reakcje, w których znoszeniu stał się już ekspertem, jeśli chodzi o ten temat. "Mój brat to Alfred F. Jones."
Brwi Francisa zmarszczyły się na chwilę, zanim jego twarz rozjaśniła się w ostrożnym zrozumieniu. "Oh! Ten gracz baseball'a... nie?"
Matthew zamrugał kilka razy, po czym ledwo powstrzymał westchnienie ulgi. "Gridiron***."
"Gridiron..." Francis postukał się palcem w podbródek w zamyśleniu. "Ah, oui, ta głupiutka gra z tymi kaskami. Tak, był jakiś skandal w zeszłym roku, czyż nie? Sławny rozgrywający wyszedł z szafy i przedstawił swojego partnera, Anglika, mediom. Coś tam pamiętam z gazet. To był twój brat?"
Matthew pokiwał głową. "Jestem zaskoczony, że ledwo obiło ci się to o uszy. To wywołało niemalże kryzys w mediach w Stanach."
Francis machnął dłonią zbywająco, zanim sięgnął i na nowo wypełnił kieliszek Matthew. "Nie za bardzo zwracam uwagę na newsy. Wolę skupiać się na pozytywnych rzeczach. Jak moja praca, moja cukiernia. Moi przyjaciele. Sztuka, muzyka. Piękne miejsca. Piękni ludzie." Zniewalające spojrzenie Francisa skrzyżowało się ze wzrokiem Matthew, kiedy pchnął kieliszek w jego stronę. "Ty, mój drogi." Ton głosu Francisa był bezceremonialnie uwodzicielski, błysk w jego oczach wysłał znajomy dreszcz w dół, od żołądka Matthew. Matthew podniósł kieliszek, żeby ukryć swoje zarumienione policzki, ale nie chciał odwracać wzroku. Przedłużające się spojrzenie zostało gwałtownie przerwane, kiedy kolejne krzesło trzasnęło koło nich i ciężko opadł na nie ciemnowłosy mężczyzna. Przechylił się nad stołem, jego zielone oczy były szeroko otwarte, nieruchome, na jego twarzy był głupkowaty, ale dziwnie bystry uśmiech.
"Hej."
"Hej," odpowiedział Matthew niepewnie, odchylając się i trzymając swój kieliszek przy klatce piersiowej. Co tym razem? Kolejny przyjaciel albo kuzyn Francisa? Dlaczego oni cały czas przerywali im w takich momentach?
Oczy mężczyzny przeskoczyły od Matthew do Francisa, jego twarz promieniała. "Hej."
Matthew nie był pewien, jak ma odpowiedzieć. Francis westchnął ze zrezygnowaniem. "Matthew, to jest Antonio, mój szczególnie irytujący przyjaciel. Antonio, mogę ci jakoś pomóc? Co ty w ogóle tutaj robisz?"
Antonio nie odpowiedział. Przechylił się w stronę Francisa i syknął przez zaciśnięte zęby. "Gilbert powiedział mi, że masz chłopaka."
Żołądek Matthew zrobił fikołka. Chłopaka... Francis jedynie przewrócił oczami. "Oczywiście, że ci powiedział."
"Uroczy jest." Antonio mówił przesadnym szeptem.
"Wiem."
"Wybrał eklera, czyż nie?"
Matthew poczuł, jak jego policzki płoną. Czy wszyscy przyjaciele Francisa o tym wiedzieli? Francis patrzył na Antonia ze złością, a ten tylko uśmiechnął się do Matthew, niczego nie świadomy. "O co ci chodzi z... tym."
Antonio odwrócił się i z zakłopotaniem spojrzał na Francisa. "Czym?"
Francis odetchnął z irytacją i dotknął czoła dłonią. "Z tym szeptaniem. On wciąż cię słyszy, ty głupi Hiszpanie, jest tuż obok."
Antonio podrapał się po głowie, odwrócił z powrotem do Matthew i znów uśmiechnął się szeroko. "Więc miło mi cię poznać, Matthew. Wyglądasz dużo lepiej, niż większość randek Francisa."
Teraz to Francis syknął przez zaciśnięte zęby. "Zamknij się."
Antonio go zignorował. "Nie mówię, że nie wyglądają dobrze, nasz Francis zasługuje na najlepsze!"
Francis uśmiechnął się z desperacją. "Proszę cię, zamknij się."
Antonio uśmiechał się radośnie. "Więc to jest komplement, rozumiesz."
Francis wyglądał, jakby zaraz miał złapać Antonia za gardło. "Oh mon Dieu, dlaczego nigdy się nie zamykasz?"
Matthew słuchał w ciszy, a z tyłu jego głowy zaczynało pojawiać się małe zmartwienie. Wcześniej Feliciano tez wspominał o randkach Francisa. I jeszcze ta dziwna szeptana rozmowa Francisa i Gilberta popołudniu. Może Francis naprawdę ukrywał jakieś sekrety...
Antonio pomachał ręką przed twarzą Francisa. "Cicho, Francis. Matthew, będziesz na imprezie urodzinowej Gilberta jutro wieczorem, tak?"
Matthew otrząsnął się ze zmartwienia i powiedział sobie, żeby nie być głupim. Francis był na kilku randkach. I co? To nie oznaczało, że nie był zainteresowany Matthew. W końcu większość gości dużo randkowało. Ale Matthew nigdy nie zachowywał się ani nie rozmawiał z nikim w ten sposób. To było zupełnie, jakby Francis wyciągał z niego części, o których istnieniu nawet nie miał pojęcia. A teraz nie mógł nie zastanawiać się, czy Francis czuł to samo. Nie potrafił w pełni uciszyć tego głosu w głowie, który pytał - czy Francis traktuje tak wszystkich?
Matthew nagle przypomniał sobie, że zadano mu pytanie, ale Francis odezwał się, zanim mógł odpowiedzieć. "Co do jutrzejszej imprezie Gilberta, Antonio..."
Antonio stęknął głośno. "Oh, czy wy wszyscy możecie już wreszcie przestać, wiesz jaki on jest! Ja wcale mu tego nie powiedziałem, wymsknęło się Feliciano, kiedy coś robił! I wtedy Gilbert zapędził mnie do kąta w kuchni i groził mi łyżką i powiedział, że opowie Lovino o tamtym striptizie w Nowym Jorku..."
"Jaki striptiz w Nowym jorku?"
Matthew poczuł, jak atmosfera gęstnieje. Podniósł wzrok na młodego mężczyznę stojącego koło nich. W jednej ręce trzymał talerz chleba i oliwek; drugą z oschłością opierał o biodro. Wyglądał bardzo podobnie do Feliciano, ale z ciemniejszymi włosami i bardziej rozzłoszczonym wyrazem twarzy. Antonio zrobił się biały, po czym ze denerwowaniem zaśmiał się krótko. "Lovino, kochanie! To dotyczyło Gilberta, ja nie mam z tym nic wspólnego!" Antonio rzucił Francisowi maniakalnie radosny uśmiech. "Prawda, Francisie?"
Francis wzruszył ramionami w geście odcięcia się od tej sytuacji, ale wyraz jego twarzy był lekko triumfalny. "To mnie nie dotyczy, mon ami." Antonio zmrużył oczy, ale Francis jedynie uśmiechnął się chytrze.
Lovino uniósł podbródek, przenikliwie patrząc na Antonia z góry. "Hmm. Zobaczymy. Antonio, bierz swoją fantastyczną dupę i wracaj do kuchni. Brakuje nam pracowników, a ty masz pomagać."
"Socjalizuję się!" zajęczał Antonio z oburzeniem.
Lovino powoli przekrzywił głowę, z niebezpiecznym błyskiem w oku. "Nowy Jork, czy tak?"
Antonio niemal przewrócił swoje krzesło, kiedy podnosił się w pośpiechu. "Muszę lecieć! Do zobaczenia jutro wieczorem, Matt! Francis..." Antonio przechylił się nad stołem i syknął Francisowi do ucha wystarczająco głośno, żeby Matthew usłyszał. "Ani słowa. Nie zapominaj, że mam na ciebie dużo więcej brudów, niż ty kiedykolwiek będziesz miał na mnie, amigo." Antonio wyprostował się, pocałował Lovino w policzek i pobiegł do kuchni.
"Dziękujemy, Lovino," powiedział Francis, miły ton jego głosu zaczynał brzmieć na lekko wymuszony. "Matthew, to jest mój drugi młodszy włoski kuzyn."
Lovino upuścił talerz na stół z głuchym odgłosem. Wzrok cały czas miał utkwiony we Francisie i odezwał się, zanim Matthew zdążył cokolwiek powiedzieć. "Cokolwiek. Oto wasze entrée. Co za striptiz w Nowym Jorku?"
Wyraz twarzy Francisa pozostał niewzruszony, kiedy podnosił oliwkę z talerza. "Wiesz, wierzę, że powinieneś poruszyć ten temat z Roderichem."
Lovino patrzył na Francisa nieprzyjaźnie, ale potem spojrzał kątem oka na Matthew. Matthew niepewnie uśmiechnął się w odpowiedzi. "Dobrze," powiedział Lovino. Położył dłonie na stole i nachylił się nad Francisem. "Lepiej nic przede mną nie ukrywaj, cugino****. Nie zapominaj przypadkiem, co o tobie wiem." Francis wsunął oliwkę do ust i uśmiechnął się. Lovino wyprostował się, kiwnął do Matthew głową, po czym odwrócił się i odmaszerował w stronę kuchni.
Francis zamknął oczy, odetchnął głęboko, wziął długi łyk wina i uśmiechnął się przepraszająco. "Naprawdę mi przykro. Ale na czym skończyliśmy...? Opowiedz mi więcej o... sobie." Francis poruszył brwiami, a Matthew starał się powstrzymać śmiech. Zamiast tego, uniósł brew i starał się wyglądać, jakby w ogóle nic mu nie zaimponowało.
"Serio? Teraz? To jest twój tekst na podryw?"
Francis stęknął i opadł do tyłu w swoim krześle. "To nie ma sensu, czyż nie. Mam tutaj całkowitą blokadę."
Matthew schylił głowę, żeby ukryć swój pełen rozbawienia uśmiech. Miło było zobaczyć, jak Francis jest tym, który się stresuje, chociaż jeden raz. "Cóż," powiedział odgarniając włosy do tyłu i starając się przestać uśmiechać, "Opowiadałem ci o sobie przez cały tydzień. Nie pozostało już zbyt wiele."
Francis przebiegle uniósł brew. "Zawsze jest więcej do opowiedzenia."
"Oh?" Matthew wyprostował się i uniósł podbródek. "W takim razie dobrze, François." Górna warga Francisa drgnęła na ten drażniący ton. "Powiedz mi. Dlaczego opuściłeś Paryż? Może jakiś skandal?" Matthew dramatycznie zaczerpnął głośno powietrza. "Rozstanie z kochankiem? Pogwałcenie prawa? Niebezpieczna przeszłość zaczynająca cię doganiać?"
Jego brew drgnęła ledwo zauważalnie; kącik ust Francisa podniósł się nieznacznie do góry. Przymrużył rzęsy i powiedział niemal bezdźwięcznie, "Na pewno chcesz wiedzieć, mon cher?"
Matthew oparł podbródek na dłoni i pochylił się bardziej nad stołem. "Już raz ci mówiłem, pamiętasz? Bardzo chciałbym usłyszeć o wszystkich twoich brudnych sekretach."
Francis jęknął bardzo nisko, potem wciągnął powietrze przez zęby. Pochylił się szybko do przodu, aż był tak blisko Matthew, że ten mógł poczuć jego ciepły oddech swoim policzku. "Skoro nalegasz. Prawda jest taka, że..."
"Gdzie on jest?" Głęboki, pełen akcentu głos nagle zahuczał w restauracji. "Gdzie jest ten chłopak, którego mój Francis wreszcie przyprowadził do domu, do swojego Dziadka?"
Matthew zaśmiał się w pełnym niedowierzania rozczarowaniu. Francis zamknął oczy i położył dłonie na głowie. "Mathieu, mój drogi, możemy teraz stąd wyjść..."
Matthew oparł się o oparcie swojego krzesła i uśmiechnął chytrze. "Właściwie, całkiem podoba mi się patrzenie, jak próbujesz się z tego wywinąć."
Niebieskie oczy Francisa błysnęły, po czym zwęziły się. "Ty mały, sadystyczny... Dziadek Roma!" Francis wstał prędko i natychmiast został wzięty w uścisk przez wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który ucałował oba jego policzki. Matthew uśmiechnął się z zadowoleniem, przygotowując się, żeby pozostać uprzejmym, cichym i dyplomatycznym, zastanawiając się, ile czasu będzie im przeszkadzał.
"Francis, mój chłopcze! Gdzieś ty ostatnio był? Byłeś zbyt zajęty, żeby spędzić czas z własną rodziną? Nie miałeś czasu, żeby zobaczyć się ze swoim starym dziadkiem?" Dziadek Francisa wyglądał zaskakująco młodo. Rysy twarzy miał jak Feliciano i Lovino, ale Matthew widział Francisa w dzikich gestach mężczyzny i jego tańczących oczach. Odsunął Francisa na długość ramienia i zlustrował go od góry do dołu. "Jadasz porządnie, Francisie? Nie możesz żyć tylko na cieście i herbatnikach, mój chłopcze!"
Twarz Francis była czerwona. Matthew nie mógł nie pomyśleć, że było to raczej ujmujące. "Tak, Dziadku, wiem. Proszę, teraz..."
"I Matthew!" Roma puścił Francisa i odwrócił się. Matthew wstał spiesznie i wyciągnął dłoń, ale znów został wciągnięty w mocny uścisk. "Witaj, benvenuto!
"Um... miło poznać..." wykrztusił Matthew. Kiedy Roma puścił go, gwałtownie zaczerpnął powietrza. Potem został przez odsunięty na długość ramienia, kiedy Roma mu się przyglądał. Kątem oka widział, jak Francis stoi zakrywając twarz dłonią.
"Oh, czyż nie jetseś przystojny!" krzyknął Roma. "Dobry gust jest u nas rodzinny. Dobra robota, Francisie, mój chłopcze, dobra robota! Czym się zajmujesz, Matthew?"
"Jestem księgowym," odpowiedział szybko Matthew.
"Księgowym, hmm? Jakie luki w podatkach możesz dla nas załatwić?" Matthew chciał wyjąkać jakąś odpowiedź z niepewnością, zanim Roma klepnął go w plecy i zaśmiał się tubalnie. "Żartuję, żartuję, Matthew!"
"Skończyłeś już?" zapytał Francis szeroko rozciągniętymi ustami. "Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, że cała rodzina będzie pracować dziś wieczorem." Głos Francisa był pełen niebezpiecznie powstrzymywanych emocji.
"Oczywiście, że nie wiedziałeś! Jestem pewien, że masz do roboty ważniejsze rzeczy, niż bycie nawiedzanym przez swoich nieznośnych krewnych przez cały wieczór. Więc..."Roma gwizdnął, a już sekundę później obok nich pojawił się kelner, niosący plastikową torbę z pojemnikami z jedzeniem i drugą butelką wina. Roma uśmiechnął się do Matthew i mrugnął. "Więc wynoście się stąd."
Matthew stwierdził, że lubi dziadka Francisa.
.
"To jest nie do wiary!" powiedział Matthew po raz trzeci, będąc w połowie najlepszej carbonary, jaką kiedykolwiek jadł. Ledwo w ogóle przejmował się bałaganem, jakiego prawdopodobnie narobił, próbując plastikowym widelcem jeść fettuccine z trzymanego na kolanach plastikowego pojemnika. Oczywiście wiedział, że na koszuli miał plamy z sosu i był całkowicie świadomy, że Francis na niego patrzył, ale te gładkie, bogate, płonące smaki na jego języku stały się zbyt ważne, żeby go to obchodziło. Obok niego Francis zaśmiał się lekko.
"Najlepszy makaron poza granicami Włoch. Może nawet nie tylko."
Matthew patrzył na jasne światła odbijające się w wodzie. To miejsce naprawdę nie było takie złe, jak na początku myślał. Kiedy siedział tu, na ławce, obok Francisa, jedząc makaron i podając sobie butelkę wina, miasto naprawdę wyglądało całkiem pięknie. Noc była dziwnie ciepła, pomimo obecnej pory roku, a lekki błysk gwiazd migotał delikatnie nad błyszczącej linii nieba. Tylko kilka osób minęło miejsce, gdzie siedzieli, na ławce na chodniku przy rzece. Matthew przełknął kolejny wielki kęs kremowego makaronu, po czym spojrzał na Francisa kątem oka. "Więc robienie magicznego jedzenia jest rodzinnym darem, czy tak?"
"Darem i przekleństwem." Matthew z zainteresowaniem uniósł brew. Oczy Francisa zamigotały znajomą psotnością. "Legenda głosi, że nasz odległy przodek był szefem kuchni rzymskiego cesarza."
"Oh?" Matthew musiał wysilić się, żeby powstrzymać swoje usta od formowania uśmiechu. "Którego?" zapytał z neutralną miną.
Francis machnął ręką z niewymuszoną gracją. Skończył już swój makaron, ale wciąż był tak idealnie czysty i wyrafinowany, jak zwykle. Francis jadł tak elegancko, jak robił wszystko inne. "Oh, jednego z tych cesarzy, którzy lubili dobre jedzenie, no wiesz."
"Kaligula?****" zgadywał Matthew przypadkowo.
"Oui, tak, może być. Tak więc, historia mówi, że cesarz ten szykował się do organizacji bardzo wielkiego, bardzo ważnego przyjęcia. W noc przed ucztą wezwał swojego szefa kuchni przed tron. Cesarz powiedział mu, że jeśli nie stworzy najbardziej niesamowitych, najbardziej cudownych, najpyszniejszych dań, jakie kiedykolwiek powstały, każe go ukrzyżować." Francis przerwał, żeby wziąć łyk wina z butelki, po czym podał ją Matthew. "Szef kuchni był, raczej naturalnie, trochę zmartwiony. Więc powołał się na mrocznego boga zaświatów, Hadesa."
"Tak jak ty." Matthew ukrył chytry uśmiech biorąc łyk z butelki.
Oczy Francisa zmrużyły się trochę, ale płynnie mówił dalej. "Podpisał pakt z tym bogiem. W zamian za największy talent kulinarny znany światu, kucharz odda duszę zaświatom. I wszyscy jego potomkowie będą obdarzeni takim samym darem i taką samą klątwą. Chyba, że..." Francis urwał, drażniąc się z Matthew.
"Chyba, że..?" nakłaniał go Matthew, podczas, gdy jego oczy uwięzione były w magnetycznym spojrzeniu Francisa.
"Chyba, że, dzięki swojemu talentowi, potomek będzie w stanie sprawić, że ta jedna dobra osoba o czystym sercu się w nim zakocha. Jeśli będziemy potrafili to zrobić, zostaniemy uwolnieni od przekleństwa."
Matthew sceptycznie uniósł brew. "Ta jedna osoba o czystym sercu? To brzmi jak coś z bajek Disney'a."
Głos Francisa, zazwyczaj gładki jak płynny cukier, stał się lekko głębszy, trochę rozbawiony, niemal szorstki. "Ktoś jak ty, mon cher."
Dreszcz pożądania przedarł się przez kręgosłup Matthew, ale on tylko zaśmiał się zbywająco i spojrzał z powrotem na rzekę. "Zastanawiam się, jak wielu chłopców próbowałeś na to poderwać."
Francis go zignorował. "Ale jest haczyk."
Matthew wziął łyk mocnego czerwonego wina. "Zawsze jest jakiś."
"Odnoszę wrażenie, że nie bierzesz mnie na poważnie, mój drogi." Matthew poczuł, jak coś przyciąga jego spojrzenie z powrotem, a oczy Francisa zdawały się rzucać mu wyzwanie. Ten wyraz rozpalał skórę Matthew. Próbował uśmiechnąć się sarkastycznie, ale nie był pewien, jak czy mu sie udało.
"O nie, proszę. Powiedz mi. Jaki jest haczyk?"
Francis sięgnął po butelkę, owijając swoją dłoń wokół tej Matthew. Matthew poczuł, jak dotyk wysyła dreszcz przez jego żyły. Francis odwzajemnił jego drażniący uśmiech... ten jego był znacznie bardziej udany. "Jeśli sprawimy, że ta jedna dobra osoba o czystym sercu się w nas zakocha, odzyskujemy naszą duszę... ale tracimy talent."
"To prawda?" Matthew był całkiem pewien, że jego zapowietrzony głos zrujnował jego próbę brzmienia sarkastycznie. "Jeśli tak jest, to czy... to jest tego warte?"
Francis powoli podniósł butelkę do ust, nie puszczając dłoni Matthew zawiniętej dookoła. Pił powoli, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Matthew. "Miłość lub sława. To raczej łatwy wybór, nie?"
Matthew nagle poczuł się zbyt żywo, zbyt świadomie. Stałe ciepło Francisa koło niego, delikatny nacisk jego palców, kusicielski błysk jego oczu. Ale nawet, kiedy był tak blisko, kiedy sprawiał, że bieg jego krwi przyspieszał, Matthew starał się pozbyć wątpliwości ze swoich myśli, pozbyć się zmartwienia o jego ciągle wspominane randki i chłopaków, pozbyć się dokuczliwego zwątpienia, jak wiele razy Francis wypowiedział te sowa. "To jest dość interesująca legenda," wreszcie udało mu się powiedzieć. "Myślisz, że uda ci się uniknąć klątwy?"
Francis uśmiechnął się i puścił mu oczko. "Pracuję nad tym."
Matthew spuścił spojrzenie, jego kark płonął. Położył pokrywkę z powrotem na plastikowym pudełku i odstawił go na ławkę obok siebie, po czym wziął kolejny łyk wina z butelki. Zaczynał naprawdę czuć jego efekty. "Więc, Francisie," zapytał nagle. "Dlaczego wyjechałeś?"
"Wyjechałem?" zapytał zdezorientowany Francis.
"Czemu wyjechałeś z Paryża do Kanady?"
Francis odwrócił się twarzą do Matthew, po czym oparł rękę o oparcie za ich plecami "Jestem głodny nowych doświadczeń, Mathieu. Nigdy nie wiesz, co przyniesie ci życie. Czasami ciężko jest zostawić to, co zawsze się znało; ale wtedy, czasem spotyka cię coś, o czym w innym wypadku nawet byś nawet nie marzył."
Matthew poczuł, że jego klatkę piersiową wypełnia ciepło, kiedy usłyszał te słowa. To było jakby Francis opisywał to, czego doświadczał Matthew. Nigdy nie marzyłby, że opuszczenie jego małego, cichego miasta zaprowadzi go do kogoś takiego, jak Francis. Cały wieczór od kiedy opuścili restaurację mijał spokojnie, gładko. Rozmowa z Francisem sprawiała wrażenie bardzo naturalnej, samo bycie z nim - tak samo. Ale bardziej niż naturalne, było to ekscytujące. Te niezbyt subtelne spojrzenia, te jasne i ukrywane uśmiechy, to zarzucanie włosami i przygryzanie warg i co jakiś czas lekko ocierające się o siebie dłonie czy stopy. Świadomość, że obaj widzieli, co się działo i gdzie to prowadziło; słodka niecierpliwość i bolesne oczekiwanie, żeby tego dosięgnąć. Ale teraz, kiedy noc cichła, a przerwy w ich rozmowie wydłużały, Matthew nie mógł powstrzymać się od myślenia o wcześniejszych rozmowach. Zadał pytanie, zanim w ogóle porządnie je przemyślał. "Dużo randkujesz, Francisie?"
Gwałtowny oddech Francisa i krótka cisza były odpowiedzią same w sobie. Ale wtedy on zaśmiał się nonszalancko. "Proszę, to nic. Wiesz, jaka potrafi być rodzina i przyjaciele. Uwielbiają robić ze wszystkiego teatrzyki."
Na tę chwilę Matthew zaakceptował taką odpowiedź. W końcu nie powinien się wtrącać. "Rozumiem. Alfred jest taki sam."
"Chciałbym poznać Alfreda."
Każda myśl odpłynęła z głowy Matthew jak krew z jego twarzy. Potrząsnął głową, jego oczy były szeroko otwarte. "Nie."
Francis uśmiechnął się, pomimo tego, że wyraz jego twarzy napełnił się dezorientacją. "Czemu nie?"
Matthew odpowiedział, zanim mógł się powstrzymać. "Bo wszyscy lubią go bardziej ode mnie."
Francis wyglądał na nastawionego sceptycznie i zarazem rozbawionego. "Jeszcze się przekonamy. Ale nie rozmawiajmy o twoim bacie. Nie opowiadałeś mi dziś o swojej pracy."
Matthew poczuł, jak cień jego uśmiechu opada. Wzruszył ramionami i wpatrzył się w rzekę. "Nie ma nic do opowiedzenia. Było tak samo, jak co dzień."
"Nie lubisz swojej pracy."
Matthew gwałtownie podniósł wzrok. Francis oparł podbródek na dłoni, na jego twarzy empatia mieszała się z ciekawością. Matthew westchnął i wzruszył jednym ramieniem. "Praca jak praca. Mam szczęście."
"Ale to nie jest pasja."
Matthew skrzywił się, nieco zirytowany - co za niesprawiedliwe słowa. "Bardzo niewiele ludzi może robić to, co kocha, Francisie."
"A co ty kochasz?" Matthew nie odpowiedział. Nie wiedział jak ma to zrobić. Francis po prostu powtórzył pytanie. "Kim chciałeś być? Jako dziecko?"
Matthew zaśmiał się krótko. "Profesjonalnym graczem hokeja."
"A czemu się podałeś?"
Matthew przewrócił oczami. "To nie jest zbyt ziszczalny cel, czyż nie?"
"Cóż, nawet jeśli nie... kochasz jeździć na łyżwach? Grać?"
Matthew spojrzał w dół, na niemalże pustą butelkę i zastanawiał się nad tym pytaniem. Kochał jazdę na łyżwach - tak bardzo. Nie myślał o tym od lat. Bo... cóż, to było bez sensu, czyż nie? "Cóż... tak, ale..."
"Jeździsz wciąż? Słysząc to Matthew podniósł wzrok. W świetle odbijanym przez rzekę, oczy Francisa zdawały się przewiercać go na wylot.
"Nie. Nie mam czasu. Ale..." Matthew nie był pewien, czemu się zatrzymał.
Francis lekko przekrzywił głowę. "Ale?"
"Cóż..." Napłynęły nieproszone wspomnienia. Samotna jazda na zamarzniętym jeziorze*****, kiedy jego oddech zmieniał się przed nim w mgłę, a słońce zachodziło na czystym, ciemniejącym niebie. Wyścigi na zatłoczonym lodowisku, wymijanie wolniejszych od niego z łatwością, zostawianie Alfreda daleko z tyłu. Przyspieszone bicie serca i podekscytowanie przed każdą grą, dziki dreszcz i zawroty głowy po każdym zwycięstwie, które przychodziło po każdym meczu, od kiedy zaczął grać. "Jako dzieciak kochałem hokeja. Nawet samotne jeżdżenie po lodowisku. Zawsze myślałem, że miło by było mieć na własność małe lodowisko, takie bez polityki i snobizmu jaki czasem się napotyka. Po prostu takie przyjazne miejsce, gdzie dzieciaki mogłyby się uczyć na lekcjach hokeja i tańca, a przy lodowisku byłaby mała kawiarnia." Matthew wzruszył ramionami i odgarnął włosy, trochę zawstydzony. "Huh. Nigdy nikomu tego nie mówiłem." Matthew przestraszył się, kiedy poczuł, że dłoń Francisa dotyka jego, odgarniając włosy z jego twarzy. Dotyk sprawił, że na szyi Matthew pojawiła się gęsia skórka.
Francis spojrzał Matthew w oczy i na kilka chwil zapadła cisza. Kiedy się odezwał, ton jego głosu nie był drażniący, roześmiany ani szorstki. Był po prostu szczery. "Chciałbym usłyszeć więcej rzeczy, których jeszcze nikomu nie powiedziałeś."
.
Spacer do cukierni Francisa zajął dwa razy dłużej, niż powinien. Szli razem powoli, niemal się dotykając, a żołądek Matthew zawiązywał się na supeł za każdym razem, kiedy ich ręce na krótką chwilę się ocierały. Od kiedy opuścili brzeg rzeki prawie w ogóle nic nie mówili, ale tak było idealnie komfortowo. Jakby nie potrzebowali rozmawiać. Kiedy Francis nagle się zatrzymał, Matthew potrzebował chwili, żeby zauważyć dlaczego - stali przy drzwiach cukierni. Jego zaciskający się żołądek wywinął koziołka. Powoli odwrócił się twarzą do Francisa, ich oczy się spotkały.
"Więc. Cóż. Um. Dziękuję ci za dotrzymanie mi towarzystwa." Matthew zauważył, że jak zwykle wracał do przesadnej uprzejmości, jak zawsze, kiedy się denerwował. "I za zaproszenie na obiad. Świetnie się bawiłem."
"Nie wiem nawet jak przeprosić za wcześniej..." Francis spuścił wzrok na ziemię i przeczesał palcami swoje rozpuszczone blond włosy. "Ah, to była kompletna porażka."
Matthew parsknął cicho. "Cóż, racja. Ale było interesująco."
Francis westchnął dramatycznie i podniósł oczy ku niebu. "Ale ja chciałem, żeby nasz pierwsza randka była idealna i romantyczna, kochany. Nie... 'interesująca'"
"Oh, nie było tak źle." Matthew raczej czuł ulgę, że Francis nie zawsze był tak idealnie czarujący, jak na początku. Matthew nie wiedział, ile czasu dałby sobie z tym radę. "Poza tym, wszystko staje się dość 'idealne i romantyczne' w tym miejscu."
"Hm." Francis westchnął delikatnie i znów spojrzał na niego. "Wierzę, że możesz mieć rację, monsieur."
Przez przenikające spojrzenie Francisa, serce Matthew zabiło szybciej. "Poza tym, miło było mi poznać twoją rodzinę. A jutro poznam też więcej twoich przyjaciół, czyż nie?"
Oczy Francisa się przymrużyły, wyraz jego twarzy stał się przebiegły. "Poznajesz zdecydowanie za wiele osób z mojej strony. Powinienem postąpić o krok, żebyśmy byli kwita, mój drogi."
Matthew przepraszająco wzruszył ramionami. "Obawiam się, że po mojej stronie jest tylko Alfred. Albo, cóż, jest jeszcze Kumajiro."
Brwi Francisa się podniosły. Wyglądał na dość zbitego z tropu. "Kumajiro?"
Matthew spojrzał Francisowi w oczy tak spokojnie, jak tylko w tym momencie potrafił. "Tak. Mieszka ze mną. Dzieli wszystkie moje sekrety, co dzień śpi w moim łóżku i pilnuje mnie każdego wieczora." Widząc zdezorientowany wyraz twarzy Francisa, Matthew poddał się i uśmiechnął. "Mój miś."
Wyraz twarzy Francisa złagodniał i parsknął lekko. "Cóż. Kiedy myślałem, że już bardziej uroczy być nie możesz, mój kochany."
Matthew spuścił wzrok i zastanawiał się, gdzie to zmierzało: ten ciągły kontakt wzrokowy, ocieranie się dłoni, to trzepoczące ciepło i to ciepłe, znajome uczucie. Ale nie chciał naciskać, nie chciał popełnić błędu, nie chciał... ale wtedy Francis zrobił krok do przodu i delikatnie oparł dłoń na biodrze Matthew. Oczy Matthew podniosły się, a usta rozchyliły. Od ręki Francisa rozlało się po jego ciele gorąco, po jego plecach, przez jego żołądek, wystrzelając niżej i rozlewając sie jak ogień. Niebieskie oczy Francisa płonęły wpatrując się w jego tęczówki, wysyłając dreszcz po ramionach Matthew. Pochylił się do przodu i kiedy Matthew zdał sobie sprawę, że Francis chce go pocałować, sam zamknął pozostałą pomiędzy nimi przestrzeń. Ich usta zetknęły się stanowczo, delikatnie, a Matthew jęknął, nie mogąc się powstrzymać.
Ta kumulacja spojrzeń, dotyków i figlarnych słów z całego tygodnia wystrzeliła przez Matthew jak impuls elektryczny. Oparł swoje dłonie o ramiona Francisa, potem przerzucił je przez jego plecy. Francis przyciągnął go bliżej za biodra i pogłębił pocałunek. I, oh, nie, żeby Matthew miał go do czego porównywać, ale Francis całował najlepiej ze wszystkich z ograniczonego grona tych, których Matthew miał okazję przetestować. Jego język był lekki i stanowczy, jego usta delikatne, ale silne, jego miękkie włosy łaskotały Matthew w policzek i lekko pachniały lawendą; przytłaczające wrażenie dotyku i zapachu Francisa, smaku pomidora i mięty, i wciąż najdelikatniejszej nutki czekolady... Matthew niechętnie przerwał pocałunek by zaczerpnąć powietrza, ledwo świadomy, że prawie nie oddychał przez około minutę. Zaśmiał się drżąco, jego ramiona wciąż mocno oplatały Francisa.
"Cóż," powiedział Francis bez tchu, jego usta muskały usta Matthew, kiedy mówił. "Przypuszczam, że to, co mówią o hokeistach jest prawdą."
Matthew szybko przerzucił myśli w poszukiwaniu odpowiedzi. "Coś o kijach?"
Francis powstrzymał pełne rozbawienia parsknięcie. "Nie. Że znajdują lukę i wchodzą." Matthew przez chwilę jedynie patrzył na niego, trochę zbity z tropu. Na szczęście Francis wyjaśnił. "Hokeiści. Znajdowanie luki. To jest piekielnie zły żart, wiem. Um... to jest strasznie niezręczne. Proszę, możemy po prostu pocałować się jeszcze raz?"
Matthew szybko pokiwał głową. "Tak." Drugi pocałunek był tak mocny, jak pierwszy, ale z jasnym, niepowstrzymanym śmiechem rosnącym między ich ustami. Matthew nigdy nie czuł nic tak właściwego, jak to, tak komfortowego, tak idealnie naturalnego i przychodzącego z taką łatwością i podniecającego tak, że miękły kolana.
Ale co teraz? Czy Francis zaprosi go do środka? Czy to tak to działało? Matthew był tylko na kilku randkach, ale z tego, co wszyscy mówili, Francis wydawał się być na tak wielu. Nagle znów zaczął martwić się, co to oznaczało. Potem martwił się z powodu tego dziwnego wyrazu konfliktu w oczach Francisa, tej lekkiej niepewności w wyrazie jego twarzy i znów Matthew martwił się, że zrobił coś nie tak. Zaczął opuszczać ramiona, ale Francis złapał je w ostatniej chwili. "Zjedz ze mną śniadanie."
Matthew mógł jedynie pokiwać głową. "O której godzinie mnie chcesz?" Słowa wyszły bardziej jak szept, niż by tego chciał. Francis jęknął niskim tonem.
"Nie kuś mnie. Tak wcześnie, jak możesz, kochanie. Zaczynam piec o czwartej."
Matthew przygryzł wargę, pokiwał głową i starał się nie mówić sobie, że to był dobry znak. Francis nie zapraszał go do środka, ale widocznie nadal chciał się z nim jeszcze zobaczyć - prawdopodobnie chciał, żeby sprawy postępowały powoli. "Lubię spać dłużej w soboty," powiedział Matthew tonem, który, miał nadzieję, brzmiał obojętnie. "Powiedzmy... ósma?"
"Mm." Francis znów przyciągnął Matthew bliżej, trzymając go w talii. Wszystkie myśli o obojętności zniknęły, kiedy poczuł usta Francisa na swoim policzku, swoich ustach, swojej szczęce, swoim uchu... "Będę oczekiwał twojego przybycia ze wstrzymanym oddechem i naleśniczkami o smaku syropu klonowego."
Matthew zaśmiał się drżąco czując gorący oddech Francisa przy swoim uchu. "Więc nie mogę się spóźnić... mon cher."
x-x-x-x-x
*grand frére - starszy brat
** właściwie Du bist hübsch und präfekt
*** gridiron - football amerykański
**** cugino - kuzyn
***** Kaligula - Gaius Iulius Caesar Germanicus – cesarz rzymski od 18 marca 37 r. Ciekawostka: urodził się on w Anzio, czyli w miejscowości, w okolicach której mają miejsce wydarzenia Auf Wiedersehen Sweetheart
****** pamiętajcie, nie wolno jeździć po zamarzniętym jeziorze! To niebezpieczne!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top