Rozdział piąty - Ben, Jerry and Alfred
Słuchałam tej piosenki kiedy to tłumaczyłam i uważam, że nawet tu pasuje, chociaż może to nie jest zbyt obiektywna opinia, bo bardzo ją uwielbiam. Dajcie szansę tej piosence, przesłuchajcie jej przynajmniej raz, bo jest śliczna!
x-x-x-x-x
W połowie niedzielnego popołudnia, Matthew wciąż nie udało się zwlec z kanapy, na którą padł poprzedniej nocy. Po niemalże miesiącu w tym mieście, mały, szary salon wciąż nie był w pełni umeblowany. Niski, niepokryty żadnym obrusem stół stał pomiędzy jedyną kanapą i telewizorem, a w sąsiadującej z salonem kuchni stała jedynie przenośna lodóweczka. Większość dobytku Matthew była obecnie w walizkach lub w schowku, co miało sprawiać, że wszystko będzie łatwiejsze, kiedy będzie przeprowadzał się do innego miasta. Co, po wydarzeniach poprzedniego dnia, prawdopodobnie stanie się jakoś na dniach.
Matthew leżał w gnieździe uwitym z poduszek, stopniowo pochłaniając całą butelkę syropu klonowego, oglądając starożytne powtórki odcinków serialu Degrassi High na kanale z telenowelami. Głupi kanadyjski melodramat sprawiał jedynie, że czuł się tylko gorzej, ale nie potrafił zebrać energii, żeby przełączyć. Matthew nie potrafił zebrać energii na nic, poza leżeniem w bezruchu, nieefektywnie starając się zapomnieć i pożałować ostatniego tygodnia swojego życia. Ale nie potrafił. Mógł myśleć tylko o Francisie.
Matthew przełknął kolejny łyk syropu klonowego, ignorując lekko niepokojące uczucie pojawiające się w jego żołądku. Okej, więc spotkał fajnego gościa, dobrze się bawił, ale to nie wyszło. I co? Takie rzeczy cały czas działy się, kiedy ludzie randkowali. Prawdopodobnie. Matthew nie mógł za bardzo mieć o tym pojęcia. Tak czy siak, to nie było nic wielkiego. Francis po prostu chciał czegoś innego niż to, czego szukał Matthew. Francis chciał jednorazowego numerku. Matthew chciał związku. I zachowywał się głupio i denerwował, bo pomylił się i uwierzył, że Francis szuka tego samego. Ale naprawdę, to było coś dobrego, usilnie próbował powiedzieć sobie Matthew. To była ulga, żeby wiedzieć to, zanim ktoś naprawdę poczuje się skrzywdzony. Poza tym, Francis nawet nie był typem, na którego Matthew w ogóle spojrzał by dwa razy. Zbyt paradny, zbyt zuchwały, to było zbyt wiele. Ale był też zabawny i seksowny i dziwnie czarujący - a Matthew zakochał się w nim po uszy w ciągu zaledwie kilku dni.
Matthew wytrząsnął tę ostatnią myśl ze swojej głowy. Nie, nie mógł dłużej się tym przejmować. Nie będzie rozpaczać i płakać za człowiekiem, którego ledwo znał, a jednak jak wyjątkowo czuł się dzięki temu człowiekowi; a jednak jak jasnymi uczynił on jego dni; a jednak jak lśniące były jego oczy, albo jak idealny był uśmiech, czy czarujący śmiech, lub... Matthew zgrzytnął zębami, ścisnął butelkę syropu klonowego i krzyknął gwałtownie na telewizor. "Oh, Caitlin, kiedy ty się nauczysz?" wrzasnął na niedorzeczną telenowelę wyświetlającą się na ekranie. "Joe będzie jedynie wciąż cię krzywdzić!"
Od drzwi nagle rozniósł się dźwięk pukania, głośny, długi i histeryczny. "Idź sobie," wymamrotał Matthew, przytulając do piersi poduszkę. Nieznośne walenie jednakże nie chciało ucichnąć, więc Matthew niechętnie wstał i przewlókł się przez pokój. Od razu kiedy otworzył drzwi stęknął przeciągle.
"Matt, dzięki bogu!" powiedział Alfred bez tchu, z wielką torbą przewieszoną przez ramię i plastikowymi opakowaniami wylewającymi się z rąk. Wyglądał, jakby przebiegł całą drogę z Ameryki. Znając Alfreda, pewnie tak właśnie było. "Przybyłem tak szybko, jak tylko mogłem!"
Matthew zamrugał z zaskoczeniem. Ze wszystkiego, co oczekiwał dziś ujrzeć na swoim progu... "Dlaczego?"
"Dlaczego?" Alfred Wyglądał niedowierzająco. "Bo zadzwoniłeś do mnie o 3 nad ranem, żeby powiedzieć mi, że przeprowadzasz się na Antarktykę. Proszę, nie przeprowadzaj się na Antarktykę, Matt! To jest, like, blisko Polski, czy coś. Co zrobimy, kiedy przyjdzie gwiazdka?"
Wbrew sobie, Matthew poczuł, jak jego usta układają się w malutki uśmiech. Nie mógł uwierzyć, że jego dobry, głupi, pomylony brat stanie na jego progu w innym kraju po zwykłym telefonie po pijaku. "Nie przeprowadzam się na Antarktykę, Al. ludzie mówi rzeczy, których wcale nie mają na myśli, kiedy się denerwują."
Alfred odetchnął z ulgą, przepchnął się koło Matthew i skierował prosto do kuchni. "Dobrze. Chociaż słyszałem, że pogoda jest tam całkiem niezła i pewnie fajnie by się żyło z kangurami. No, więc wiem, że jesteś zdenerwowany, więc przyniosłem ci lody."
Matthew szedł za nim powoli, czując, jak jego serce się ściska. To była ostatnia rzecz, jakiej potrzebował, kiedy próbował zapomnieć o Francisie - przypominanie mu o innym gościu, który też złamał mu serce. "Myślałeś, że jak dostanę kosza, to lody poprawią mi humor."
"Lody wszystkim poprawiają hum..." Oczy Alfreda rozszerzyły się z poczuciem winy. "O cholera, lody to była twoja rzecz z tym Kubańczykiem, nie? Okej, zapomnij o lodach. Mam też..." Alfred rzucił swoje niebezpiecznie przepełnione torby na kuchenną ławę i zaczął w nich grzebać. "Snickersy i skittles'y, i twizzlers'y, i ooh, żelkowe misie i kolę, i creaming soda*, i..."
"Alfredzie."
"No?"
"Daj mi te cholerne lody."
Matthew znów siedział w stercie poduszek, gapiąc się niewidzącym wzrokiem w telewizor, jedząc już drugie opakowanie lodów Ben and Jerry o smaku Cookie dough, oblane porządną warstwą syropu klonowego i popijane wielkimi ilościami coca-coli. Alfred siedział koło niego na kanapie, opierając stopy na pokrytym słodyczami stoliku kawowym, będąc w połowie własnego opakowania Ben and Jerry o smaku AmeriCone Dream. Alfred szybko przejął pilota i do tej pory zdążył przeskoczyć po kanale o gotowaniu, czarno-białym francuskim filmie i starym odcinku 'Marynarka Wojenna McHale'a', ale wszystko to w jakiś sposób przypominało Matthew o Francisie. Teraz Alfred przykleił się do programu 'Truckersi lodowych dróg', co wydawało się być raczej bezpieczną opcją. Jednakże, pomimo swoich wszelkich starań, Matthew cały czas sprowadzał rozmowę na temat Francisa.
"Z piętnastoma, Al. PIĘTNASTOMA!"
Alfred gwizdnął. "Rano musiało ich boleć."
"Ale jak to jest w ogóle możliwe?" Matthew wykonał w powietrzu gest swoją łyżką i opakowaniem lodów, starając się wyciągnąć jakiś sens ze swoich przemyśleń. "Jak oni... gdzie oni... jak wszyscy się w ogóle zmieścili? Nawet, gdyby podzielili się w pary, jeden wciąż zostaje sam."
"On prawdopodobnie nagrywał."
"W ogóle, marynarze." Matthew wiedział, że nie powinien o tym myśleć, ale po prostu nie potrafił sie powstrzymać. W jego głowie cały czas krążyły obrazy Francisa w różnorakich akrobatycznych pozycjach z dosłownie legionem pozbawionych twarzy mężczyzn. Większość z nich miała na sobie niebieskie i białe pelerynki. "Marynarze, Al! Spałeś kiedyś z marynarzem?"
Alfred zastanawiał się, z łyżką w połowie drogi do ust. "Nie. Ale prawie spałem z pracownikiem straży nabrzeżnej. To się liczy?"
Matthew zbywająco wzruszył ramionami. "Jasne, czemu nie."
Alfred zanurkował w swoim pudełku lodów. "A ty?"
"Ja spałem z dwoma gośćmi, Alfredzie. Przez całe życie tylko z dwoma." Matthew pomachał dwoma palcami przed twarzą Alfreda. "Tym czasem Francis najwidoczniej spał z całą Królewską Marynarką Wojenną Kanady."
Alfred pokiwał głową w geście wszystko-wiedzenia. "Zakładam się, że to byli goście z floty łodzi podwodnych."
Matthew pokręcił głową, obrazy widniejące w jego głowie zaczynały go przytłaczać. "Ja nie mogę już o tym rozmawiać. Nie mogę. Ja przez to wariuję." Wziął na łyżkę wielką górę lodów, pożarł ją, po czym zapytał od razu, "Wiesz, o co zapytał, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy?"
"Żebyś rzucił okiem na portfolio jego akcji," odpowiedział natychmiast Alfred.
Matthew zmrużył oczy. "Czemu wszyscy myślą, że jestem bankierem inwestycyjnym?"
Alfred wyglądał na skruszonego. "Chodzi o ten garnitur, gościu."
"Zapytał, czy przyda mi się jego pomocna dłoń. Od tak." Matthew starał się zimitować ciężki kacet Francisa. "'Czy jest szansa, że może przydać ci się moja pomocna dłoń?'" Ale nawet, kiedy mówił tak pogardliwie, Matthew mógł wyobrazić sobie Francisa stojącego tam w swojej jasnej, cieplej cukierni, uśmiechając się delikatnie i wykonując pełne gracji gesty, i patrząc na Matthew, jakby był jedyną osobą na całym świecie...
Alfred znów gwizdnął. "Cóż, ma jaja."
Matthew próbował się zaśmiać, próbował kpić z paradnego Francuza. "Zawsze taki był. Zawsze 'mon cher' i 'mój drogi', i 'kochanie'..." Zawsze uprzejmy i zmysłowy, i czarujący... Matthew ze złością wbił swoją łyżkę w w lody i burknął. "To znaczy, jak bardzo żałośnie wymyślnym można być?"
"Gościu. On brzmi, jakby był totalną księżniczką."
"Tak. Cóż, nie. Jest po prostu... głupio czarujący."
"Drań. Chcesz, żebym skopał mu dupę?"
"Tak. Czekaj, nie! Niech to cholera, nie rozmawiam o tym. Nie myślę o nim. Zmieniam temat." Matthew wziął łyk koli, podał butelkę Alfredowi, po czym postukał się łyżką w podbródek. Czemu w ogóle nie potrafił pomyśleć o niczym innym? "Okej, ty zmień temat."
Alfred wzruszył ramionami. "Jak tam praca?"
Matthew stęknął. Co za okropna zmiana tematu. "Ohydnie. Nudno." Jedyna rzecz, która sprawiała, że praca była znośna, była myśl o ponownym zobaczeniu się z Francisem... Matthew wytrząsnął tę myśl z głowy i starał się uważnie oglądać 'Truckersów lodowych dróg'. "Myślę, że powinienem przestać być księgowym."
Alfred spojrzał na niego z przestrachem. "Serio?"
"Tia." Matthew natychmiast zaczął rozważać opcję zmiany pracy, przeprowadzenia się i zapomnienia, że ostatni tydzień w tym miejscu w ogóle się wydarzył. Wskazał na ekran swoją łyżką. "Mógłbym robić to, wiesz. Mógłbym przeprowadzić się na Alaskę i zostać kierowcą ciężarówki." Odosobnienie, zimno, ciągłe szanse spadnięcia w dziurę w lodzie. To brzmiało raczej pociągająco. "Szczerze, myślę, że bym chciał."
"To byłoby cool," powiedział Alfred, wyglądając, jakby był pod wrażeniem. "Mógłbyś byś w telewizji i w ogóle. Albo mógłbyś przeprowadzić się do Luizjany i łapać aligatory. Albo być łowcą nagród. Ooh, Matthew, bądź łowcą nagród!"
"Hmmm. To jest myśl." Matthew rzucił Alfredowi mały uśmiech. "Mógłbyś do mnie dołączyć."
Alfred wziął głośny wdech. "Totalnie bym mógł! Matt, bylibyśmy tacy super, łapalibyśmy przestępców i nosili skórzane ubrania, i pilibyśmy w tawernach, i bylibyśmy..." Twarz Alfreda zastygła w jakimś niemym zastanowieniu, jego oczy rozszerzały się i rozświetliły. "Bylibyśmy jak Boba Fett**!"
Matthew zaśmiał się, z łatwością przypominając sobie, dlaczego tęsknił za Alfredem. Jego brat zawsze potrafił sprawić, że się uśmiecha - nawet, jeśli tak cholernie go frustrował. "Moglibyśmy założyć agencję. 'William-Jones, Usługi Znajdowania Zbiegów'."
"Gościu, to byłoby takie super, tylko, że..." Zapał Alfreda osłabł. "Tylko, że mój kontrakt z NFL będzie ważny jeszcze przez jakieś dwa lata."
Matthew uśmiechnął się lekko. "No cóż. Może kiedyś." Obaj bracia wrócili do swoich pudełek Ben and Jerry, zapominając o marzeniach o byciu łowcami nagród. "W ogóle, jak tam twoja praca? Słyszałem, że wygrałeś jakąś gierkę w zeszłym tygodniu."
"Tia," powiedział Alfred z ustami pełnymi lodów. "Super Bowl***."
"To o to chodziło?"
Alfred pokiwał głową. "Yep."
"Hm. To coś dużego, no nie?"
"No trochę."
Matthew uniósł łyżkę. "Dobra robota."
Alfred dotknął swoją łyżką łyżki Matthew w geście toastu. "Zdrówko."
Matthew nagle poczuł się trochę winny. Opowiedział o całym poprzednim tygodniu dwa razy, a o wczorajszej nocy trzy, a przy tym całkowicie zlekceważył życie Alfreda. Zaczął do zapytania o chłopaka Alfreda, z którym jest od niemalże roku. Matthew spotkał się z Anglikiem tylko kilka razy, ale go lubił, dobrze się dogadywali. "Jak tam Arthur?"
"Oh, no wiesz. Jak zawsze. Zgryźliwy, uroczy. Denerwująco brytyjski." Alfred uśmiechnął się głupio. "Idealny."
Matthew zmrużył oczy i popatrzył na niego ze złością. "Gdzie jakaś solidarność?"
Alfred miał przynajmniej tyle manier, żeby wyglądać na skruszonego. "Oh, no tak. Cóż, um... w zeszłym tygodniu próbował ugotować obiad i kazał mi sprzątać."
Matthew dramatycznie potrząsnął głową. "Mężczyźni."
Alfred prychnął. "Dranie."
I wtedy, po raz kolejny, mózg Matthew zalały myśli o Francisie. Wspomnienia, uczucia i ten tępy, przyprawiający o mdłości ból desperackiej goryczy. Gapił się pusto na ścianę, kiedy to wszystko zwaliło się na jego ramiona i zrobiło mu się ciężko na sercu. "Naprawdę, powinienem był go przejrzeć. Powinienem był wiedzieć, co Francis robi. To nie powinno było zająć całego tygodnia. Nie powinno było być tak, że musieli mi to wbijać do mojego kapuścianego łba jego kuzyni i przyjaciele." Matthew przypomniał sobie upokorzenie jakie czuł stojąc w tamtym progu, kiedy rodzina i przyjaciele Francisa się śmiali, to przerażenie, kiedy zrozumiał, że był tylko kolejną zdobyczą Francisa. Ciężko przełknął ślinę, jego policzki płonęły. "Czułem, jakby się ze mnie śmiali. Albo jakby mnie żałowali. Nie wiem, co jest gorsze."
Alfred westchnął cicho, ze smutkiem. "Oh, Matt."
Matthew zaśmiał się gorzko. Śmiał się, żeby nie płakać. "Powinienem był to zobaczyć, zanim dał mi kosza."
Alfred odezwał się cicho. "Z tego co mówiłeś wynika bardziej, że to ty dałeś kosza jemu."
Cóż, te słowa sprawiły, że Matthew musiał się zastanowić. "Przypuszczam, że tak zrobiłem, serio, czyż nie." Nieskutecznie próbował odczuć z tego jakąś satysfakcję. "Hm."
"Dobra robota," powiedział Alfred, unosząc swoją łyżkę i uśmiechając się szeroko. Matthew gapił się na niego, po czym stuknął swoją łyżeczką o tę jego.
"Zdrówko... tak myślę." Matthew znów westchnął, wrzucił łyżkę do prawie pustego pudełka po lodach i ze zmęczeniem przeczesał dłonią włosy. Czuł się taki zagubiony i pusty, kiedy w jego głowie krążyły te myśli o Francisie. "Naprawdę myślałem, że mnie lubił."
Alfred odezwał się z pewnością. "Oczywiście, że cię lubił."
Matthew prychnął. "Jeśli już, to lubił moją dupę."
"Cóż, masz fajną dupę."
Matthew zaśmiał się, ale próbował wyglądać na złego. "Przestań. To nie jest śmieszne."
Alfred tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się. "Wiesz, może - ja tylko wykładam tu prawdę, więc się nie wkurzaj - ale może on naprawdę cię lubił, Matt. Może byłeś dla niego inny, niż reszta gości, z którymi chodził. Ty jesteś cholernie wyjątkowy, wiesz. Może on to widział."
Matthew przez bardzo krótką chwilę czuł w swojej klatce piersiowej ciepło, ale potem tylko pokiwał głową. "Dzięki, Al. Ale usłyszałem wszystko, czego potrzebowałem. Francis nie wchodzi w związki - Francis uprawia seks. I nie ma w tym nic złego. To moja wina, bo wziąłem to wszystko za coś, czym nie było."
Alfred potrząsnął głową. "Mówiłem ci to setki razy, ale jesteś zbyt cholernie miły, człowieku."
Matthew to zignorował. "Ale wiesz, co jest najgorsze? Co jest absolutnie najgorsze w tej głupiej sytuacji?" Alfred patrzył na niego w ciszy, a Matthew musiał przełknąć ślinę, zanim mógł mówić dalej. "Jest za późno. Już całkowicie się w nim zakochałem."
Matthew nagle poczuł się chory. Bo to była prawda. Był zakochany we Francisie: był zakochany, a to się skończyło i już nigdy nie zobaczy Francisa. Nigdy nie uśmiechnie się do niego drażniąco spod przymrużonych rzęs; nigdy nie dotknie lekko jego ramienia, wyciągając dłoń nad kolorową ladą cukierni. Nigdy nie usłyszy, jak ten gładki, melodyjny głos nazywa go 'kochanym', nigdy nie poczuje tych ciepłych, miękkich, silnych ust na swoich. Matthew upuścił lody na ziemię, oparł łokcie o kolana i schował głowę w dłoniach. To się skończyło. Żadne 'to' nawet nigdy nie miało miejsca. Cały ten tydzień był dla Francisa grą, jedną z tysięcy gier, w jakie grał już wcześniej - jedynie sposób, żeby zaciągnąć Matthew do łóżka. Ale dla Matthew to był najlepszy tydzień jego życia.
Matthew poczuł, jak dłoń Alfreda delikatnie spoczywa na jego ramieniu i w myślach podziękował swojemu nieuważnemu bratu, że dokładnie wiedział, kiedy słowa nie były potrzebne. Matthew jedynie zacisnął powieki, wziął głęboki oddech i powoli położył się na kanapie. "Idę spać," udało mu się wykrztusić przez zaciśnięte gardło. "Chcę spać wiecznie."
"Dobrze, Matt." Alfred delikatnie poklepał go po ramieniu. "Będę tuż obok, okej?"
Matthew pokiwał głową, chowając twarz w poduszce. "Dzięki, Al."
Po całej bezsennej nocy przykrości i całym okropnym dniu złego żarcia, jeszcze gorszej telewizji i przytłaczającej rozpaczy, Matthew zasnął niemalże natychmiast. Nie słyszał, jak Alfred wyłącza telewizor, nie czuł, jak przykrywa go kocem. I nie zauważył wiadomości, jakie wysyłał i dostawał jego brat na kanapie, tuż obok.
Jak tam twój brat?
wysiadł od nadmiaru białego proszku.
?!
od cukru
Oh. Biedny facet.
wiem, przytyje jakieś pięć kilo
I kto to mówi.
kochasz to
Oh tak, Alfredzie, kocham, jak rozwijasz niesamowitą umiejętność i godną pozazdroszczenia zdolność balansowania puszką piwa na swoim brzuchu.
tak, pisz dalej, kochanie, robi się gorąco
Mam szczerą nadzieję, że mówisz to tak sarkastycznie, jak ja. Zapytam jeszcze raz. Jak się trzyma Matthew? Będzie z nim w porządku?
nie wiem, jest bardzo smutny, myślę, że on serio kochał tego francisa
Francis? Tak się nazywał ten gość, z którym sie widywał?
tia, francuski drań, francis bonnefoy, piekarz czy inne gówno
arthur?
arthur, jesteś tam?
halooooooo?
arthur, jeśli mi nie odpiszesz, zadzwonię do ciebie
asdfgshjsfjkah
...hm? arthur, wszystko z tobą okej?
Alfredzie, bądź tak dobry i zabukuj mi pokój w hotelu.
co? czemu?
Bo nie będę wisieć na kanapie twojego brata jak jakiś nieumyty australijski autostopowiec. Rano będę na miejscu - zadzwonię do ciebie, kiedy wyląduję.
jesteś taki dziwny, arthur. hej, co masz na sobie?
arthur?
.
Ciągły, ciężki, zawiewany wiatrem deszcz uderzał nieustępliwie w szybę, sprawiając, że zazwyczaj ciepłe i jasne pomieszczenie było ciemne i zimne. Całe nieciekawe, szare popołudnie zdawało się sączyć do cukierni, obca atmosfera zdawała się odzwierciedlać beznadziejny stan Francisa. Opierał się o ladę, z podbródkiem na dłoni, gapiąc się pusto na przeciwną ścianę. Padało pierwszy raz od tygodnia. Padało pierwszy raz od tamtego zaskakującego, nieoczekiwanego, cudownego poniedziałkowego poranka, kiedy pewien nieśmiały, wspaniały księgowy schronił się w jego sklepie przed złą pogodą. Deszcz tamtego dnia był piękny: przyprowadził Matthew do jego życia. Dzisiejszy deszcz był gorzki, samotny i nie przynosił mu nic, poza rozpaczą.
Francis wciąż był zdumiony, jak wiele mogło zmienić się w siedem dni - ciężko było uwierzyć, że to był tylko tydzień. Jeden tydzień, podczas którego Francis zmienił się bardziej, niż myślał, że to w ogóle możliwe. Jeden tydzień, podczas którego zyskał nadzieję i miłość, i szczęście, i stracił to wszystko. Matthew był światłem, powietrzem i radością; bez niego ze świata zniknęły wszystkie kolory. Teraz wszytko wydawało się być, cóż, nieciekawe. Nieciekawe i szare. Francis westchnął i spojrzał na drzwi, będąc wdzięcznym za brak klientów i w myślach błagając ich, żeby trzymali się z daleka. Dzisiaj nie radził sobie zbyt dobrze z pracą. Francis nagle przypomniał sobie tę głupią rodzinną legendę, którą opowiedział Matthew przy rzece kilka dni temu i zdał sobie sprawę, że źle to wszystko zrozumiał. To nie miłość niszczyła talent. To złamane serce.
Jakaś część Francisa wciąż winiła jego przyjaciół. Francis natychmiast wyszedł jak burza z imprezy w sobotnią noc, zdruzgotany i wściekły, zdeterminowany, by już nigdy więcej nie rozmawiać z Gilbertem i Antoniem. Jednakże to 'nigdy więcej' okazało się trwać trochę więcej niż dobę, kiedy Francis zdecydował się odebrać telefon od Gilberta, który dzwonił do niego nieustannie, od wczesnego rana.
"Um, cześć, gościu."
"Cześć."
"Jak się trzymasz?"
"W porządku."
"Um, dobrze. Dobrze. Dzięki za portfel Gucci ze spersonalizowanym grawerem. Sorki, że nie otworzyłem go przy Matthew, bo wiem, że dałeś mi go tylko po to, by mu zaimponować, a ja i tak prawdopodobnie go zgubię, czy coś, ale to wciąż jest całkiem świetny prezent."
"Tak. Jest."
Cisza. "Człowieku, serio mi przykro."
Francis westchnął. "Wiem, Gil. Robiliście po prostu to, co zawsze. Co my zawsze robimy. To był po prostu... niesamowicie niefortunny timing."
"Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, Roderich jest na mnie piekielnie wściekły. Chociaż pewnie chodzi mu bardziej o tamten striptiz... Tak czy siak. Francisie, ja... spójrz, jesteś całkiem świetny, wiesz? Przepraszam, że ci tak dokuczałem. Robisz, co chcesz i to też jest świetne. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, a ja chcę, żebyś był szczęśliwy. Więc jeśli lubisz Matthew... jeśli go kochasz... to lepiej, do cholery, nie pozwalaj mu odejść. On ma cholerne szczęście."
"Oh, Gil, ja..."
"Nie waż się mi tu robić żadnych wyrzutów, człowieku. Ta rozmowa nigdy nie miała miejsca, jasne? Wiem gdzie mieszkasz!"
Kilka sekund po tym, jak Gilbert się rozłączył, Francis wreszcie odebrał telefon od Antonia.
"Francis! Przepraszam! Nie chciałem, ja nie myślałem, jestem idiotą! Jesteś moim najlepszym przyjacielem na świecie i proszę, nie nienawidź mnie, i nie wiem, co bym zrobił, gdybyś już nigdy sie do mnie nie odezwał, i..."
"Antonio, uspokój się. Jest w porządku."
"Oh. Ohhhhh! Oh, dzięki bogu, ja... okej. Okej, w porządku. Musze lecieć, Lovino ma wolny dzień i idziemy kupować kije golfowe i kucyki. Leć za Matthew!"
Francis spędził resztę dnia rozmyślając nad radą swoich przyjaciół. Zadzwonił pod numer Matthew trzydzieści trzy razy i nie otrzymał odpowiedzi. Może powinien po prostu pokazać się pod drzwiami Matthew - ale co jeśli Matthew go zignoruje? Co, jeśli w ogóle go tam nie będzie? Żołądek Francisa ścisnął się nieprzyjemnie. Co, jeśli to był koniec? Co, jeśli już nigdy więcej nie zobaczy swojego słodkiego, zabawnego, idealnego Mathieu, tylko z powodu głupiego nieporozumienia? Nie mógł znieść tej myśli. Francis słuchał, jak deszcz odbija echem jego smutek, uderzając o szybę i niemalże podskoczył, kiedy dzwoneczek nad frontowymi drzwiami zadzwonił. Francis podniósł wzrok i zobaczył, jak do cukierni wchodzi dwóch mężczyzn, zaczął się witać, ale zatrzymał gwałtownie. Jeden z nich - wysoki, dobrze zbudowany blondyn - wyglądał niesamowicie podobnie do Matthew, chociaż, oczywiście, był mniej przystojny. A ten drugi...
"Merde!" Francis zanurkował szybko, żeby uniknąć jaskrawo różowej babeczki, która została rzucona w jego głowę. Rozwaliła się na kawałeczki na ścianie za nim.
"Ty chlejący wino, jedzący ślimaki, wskakujący do cudzych łóżek DRANIU!"
O cholera, merde, nie, jak, gdzie, dlaczego, o boże, DLACZEGO... "Arthur!" Francis krzyknął z mieszanką fałszywej radości i wielkiego przerażenia, kucając za ladą. "Co za miła niespodzianka! Z jakiej dziury żeś wypełzł, mój przyjacielu, ty Brytolu jeden!"
Arthur zignorował pytanie. "Wciąż gramy w te same stare, zmęczone gierki, Francisie, ty staruchu?"
"...nazywać mnie starym..." Francis wymamrotał, wyściubiając głowę nieznacznie znad lady. "Co ty tu do cholery robisz?"
Twarz Arthura była wykrzywiona w furii. Wyglądał dokładnie tak, jak Francis pamiętał. "Nie twoja sprawa. Tym razem, kochany, zadarłeś z nie tym, co trzeba. TYM razem, to TY jesteś pieprzony. Struganym wałkiem do ciasta. BEZ lubrykantu."
"Ale Arthurze, kochanie, ty przecież zawsze to lubiłeś." Francis znów się schował. Tym razem to całe cytrynowe ciasto bezowe rozwaliło się spektakularnie na ścianie za nim. "Oui, d'accord, przepraszam, już dobrze." Francis podniósł się powoli, z rękami podniesionymi w geście poddania się. "Arthurze, mój drogi, czy naprawdę wyśledziłeś mnie tylko po to, żeby przypuścić atak z użyciem wypieków? Wydaje się to być niewielką przesadą. Byliśmy razem przez trzy dni. Rzuciłeś mnie przez napis na billboardzie. Płacąc za to moimi pieniędzmi."
Mężczyzna stojący u boku Arthura nagle wyglądał na przerażonego. "Że co?"
Arthur krzyknął jedynie. "Zasłużyłeś na to, żabojadzie! Przespałeś się z piętnastoma marynarzami! I to NAGRAŁEŚ!"
Francis schował twarz w dłoniach. Naprawdę chciałby, żeby ludzie przestali wspominać o tym epizodzie z jego życia... Dlaczego musiał teraz o tym słuchać? "Arthurze, powiedziałeś mi, że między nami koniec!"
Wysoki blondyn się zaśmiał. "Oh, mi mówi to codziennie. Nie powinno się mu w to wierzyć." Potem nagle przestał się śmiać, a jego oczy się rozszerzyły. "Czekaj no - to wy się znacie?"
Arthur sarkastycznie przewrócił oczami. "Niech mnie, szybki jesteś. Alfredzie, poznaj Francisa - mojego ex i niezłego palanta."
Alfred przyłożył ręce do klatki piersiowej, z przerażonym wyrazem twarzy. "Arthur, ty spałeś z chłopakiem mojego brata? To jest jak kazirodztwo!"
Francis odetchnął głęboko, zaczynając rozumieć. "Alfred? Brat Matthew?"
"Ta, i MÓJ chłopak, więc może skopać ci tyłek, bo jest większy od ciebie i gra w football!" Arthur zdawał się być trochę zawstydzony, że wypowiedział to zdanie. Alfred wyglądał na zadowolonego.
Francis przewrócił oczami. Przynajmniej dobrze było wiedzieć, że Arthur jest tu w imieniu Matthew, a nie z powodu jakiegoś romansu niemalże dziesięć lat temu. "Arthurze, brzmisz jak jakaś czternastolatka. Gratuluję ci twojej wygranej w zeszłym tygodniu, Alfredzie."
Alfred uśmiechnął się szeroko. "Dzięki, gościu. Czekaj, nie. Jestem na ciebie zły! Przez ciebie Matthew przeprowadza się na Alaskę i chce być kierowcą ciężarówki! POWINIENEM skopać ci dupę!"
"Alaska? Kierowcą ciężarówki?"
"Dawaj, Alfredzie! Ty go przytrzymaj, ja będę uderzał!"
Francis znów uniósł dłonie, starając się znaleźć jakieś oparcie w całym tym szalonym, gwałtownym, dezorientującym obrocie zdarzeń. Ten gówniak - jego brytyjski ex - stał w jego cukierni razem z bratem Alfreda, będącym gwiazdą footballu i, jak się okazuje, są kochankami. To było zbyt dużo jak na poniedziałkowe popołudnie. Francis sięgnął pod ladę w poszukiwaniu tacy deserków. "Szczerze, moi drodzy, czy my jesteśmy w podstawówce? Nie możemy usiąść i porozmawiać jak dorośli? Proszę, poczęstujcie się eklerami."
Oczy Alfreda się rozjaśniły, zaczął iść do przodu. "Ooh, ekler!"
Arthur zarzucił ramię na klatkę piersiową Alfreda. "Nie!" spojrzał ze złością na Francisa. "Trzymaj te zboczone rzeczy z daleka od niewinnych amerykańskich oczu. Alfredzie, zjedz babeczkę."
Alfred z radością chwycił czerwoną aksamitną babeczkę, którą wręczył mu Arthur. "Ooh, babeczka!"
"Teraz, kiedy już się nim zająłem, możesz się wytłumaczyć, żabojadzie." Arthur położył ręce na biodrach. Jego ułożone piaskowe włosy, przymrużone zielone oczy, idealnie dopasowany tweedowy garnitur - co Francis kiedykolwiek widział w tej małej księżniczce?
Francis założył ramiona na piersi i odwzajemnił nieprzyjazne spojrzenie znad lady. "Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć, Arthurze. Nie zrobiłem niczego, co wymaga wyjaśnień."
Arthur prychnął głośno. "Przepraszam bardzo? Swoimi typowymi drogami romansowania wprawiłeś w ruch reakcję łańcuchową, która zmusiła mnie do tego, że teraz stoję tu i z tobą rozmawiam - a jestem pewien, że przyrzekłem, że już NIGDY tego nie zrobię. Sprawiłeś, że ja i Alfred bardzo wcześnie rano otrzymaliśmy od Matthew kilka łzawych połączeń telefonicznych. Przez ciebie Alfred wybiegł z domu o piątej nad ranem, krzycząc coś o tym, że jego brat przeprowadza się na Antarktykę. Ale co najważniejsze, złamałeś serce jednemu z najmilszych, najlepszych, naprawdę najporządniejszych facetów, jakiego znam. I myślę, że to wymaga wyjaśnień."
Francis porzucił wszelkie próby bycia brawurowym, w momencie, kiedy usłyszał o łzawych rozmowach telefonicznych i złamanych sercach. Był całkowicie przerażony myślą, że to wpłynęło na Matthew aż tak bardzo. Wgapił się w ladę, na tacę tych niedorzecznych eklerów i miał ochotę rozwalić je o ziemię. "Z Matthew wszystko w porządku?"
Alfred podniósł wzrok znad swojej babeczki z grobowym wyrazem twarzy. "Nie. Nie, nie jest w porządku."
Francisa zemdliło. "Nie odbiera, kiedy do niego dzwonię."
Alfred wzruszył ramionami. "Włożył swój telefon do zamrażalnika."
"Co ja mam robić?" Francis przeczesał włosy palcami, westchnął z frustracją i starał powstrzymać się od kopnięcia ściany. Nie obchodziło go nawet z kim rozmawia, ledwo zauważał tych dwóch mężczyzn stojących przed nim; myślał tylko o swoim kochanym Matthew i jak bardzo za nim tęsknił i jak bardzo go pragnął, i... "On mnie nie posłucha. Nie pozwoli mi wytłumaczyć. Usłyszał wszystkie te rzeczy, które nic nie znaczą, myśli, że nie chcę z nim być, myśli, że go wykorzystywałem i..." Francis zatrzymał się, żeby odetchnąć, uspokoić przytłaczający go niepokój, który zaczynał zbierać się w jego klatce piersiowej. "A nic nie mogłoby być dalsze prawdzie."
Obaj mężczyźni przyglądali się Francisowi z podejrzliwością. "Okej. Po pierwsze, ta babeczka jest świetna."
Francis nie był w stanie uruchomić swojej zwyczajnej reakcji pełnej dumy i pewności siebie. Wymamrotał jedynie, "Dzięki."
"Teraz," mówił dalej Alfred, prostując się do pełnej wysokości, chociaż jego oczywista próba, żeby wyglądać onieśmielająco została zniszczona przez czerwoną polewę na jego ustach i palcach. "Mówisz, że lubisz Matta? Bardziej, niż jako numerek na jedną noc?"
"Bardziej, niż cokolwiek." Francis spojrzał Alfredowi w oczy i mówił dalej, przywołując całą pewność, na jaką było go stać. "Jestem w nim całkowicie zakochany."
Alfred i Arthur spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami. Arthur spojrzał z wciąż podejrzliwym wyrazem oczu z powrotem na Francisa. "Ty? Zakochany?"
Francis wzruszył ramionami. "Co chcesz, żebym powiedział? Jak chcesz, żebym ci to wytłumaczył? Spędziłem całe życie, nie wiedząc nawet, że czegoś w ogóle szukałem. Popełniałem błędy i się bawiłem i za to nie przeproszę. Ale w Matthew znalazłem wszystko, czego nawet nigdy nie wiedziałem, że szukałem. Jest jedyną osobą, która kiedykolwiek sprawiła, że się tak czuję. Kocham go i za nim tęsknię, i zrobię wszystko, żeby przekonać go, że jest najbardziej cudownie wyjątkową osobą, jaką kiedykolwiek znałem."
Alfred znów spojrzał na Arthura. "Co myślisz?"
"Nie ufam mu," syknął Arthur. "Wciąż myślę, że powinniśmy skopać mu tyłek."
Francis nie wiedział nawet, czemu im to wyjaśniał. Może dlatego, że to było łatwiejsze, niż wyjaśnianie wszystkiego samemu sobie. "To nie ma znaczenia, czy mi wierzycie." Francis zamknął oczy i westchnął. "Nic z tego nie ma znaczenia, jeśli nie mogę powiedzieć tego Matthew. Jeśli tylko mógłbym sprawić, żeby mnie wysłuchał..."
"No dobra, Francuziku, umowa będzie taka." Alfred dokończył swoją babeczkę, oblizał palce i wskazał nimi w kierunku Francisa. "Sprawię, że Matt z tobą pogada, ale mam kilka warunków."
Francis jednocześnie miał ochotę odetchnąć gwałtownie z podekscytowaniem i prychnąć kpiąco. Cóż za niedorzeczność - to przypominało jakiś średniowieczny rytuał godowy. Ale jeśli oznaczało to, że w jakiś sposób mógłby porozmawiać z Matthew... Francis zacisnął zęby. "No dawaj."
Alfred wyliczał na palcach. "Jeden - jeśli zdenerwujesz Matthew, skopię ci dupę. Dwa - jeśli zdenerwujesz Arthura, o chłopie, SKOPIĘ ci DUPĘ. Trzy..." Alfred zatrzymał się na chwilę i znów oblizał palce. "Wezmę pudełko tych babeczek."
Francis przewrócił oczami. "To gadanie o 'skopywaniu dupy' robi się już trochę nudne, mój drogi. Jednakże..." Francis pokiwał głową, szansa zobaczenia Matthew i wyjaśnienia wszystkiego była warta zbyt wiele, by ją zaprzepaścić. Oczekiwanie zapłonęło w jego żyłach, nadzieja podniosła się w jego klatce piersiowej. "Umowa stoi, mon ami."
x-x-x-x-x
*creaming soda (inaczej cream soda, lub creamy soda) - gazowany napój bezalkoholowy o smaku waniliowym
**Boba Fett - fikcyjna postać ze świata Gwiezdnych wojen, jeden z najbardziej znanych łowców nagród (chociaż ja dowiedziałam się o nim dopiero szukając informacji do tego tłumaczenia xdd)
***Superbowl - finałowy mecz o mistrzostwo w futbolu amerykańskim zawodowej ligi National Football League, będący najważniejszym sportowym wydarzeniem roku w Stanach Zjednoczonych. Całość ceremonii określana jest jako Super Bowl Sunday, w skrócie Super Sunday i stała się nieformalnym amerykańskim świętem narodowym
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top